Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział trzydziesty siódmy, część 4)

W latach 80. wzmacniają się, albo dopiero powstają, pochodne rocka- metal alternatywny z wpływami funky, heavy metalu i rocka; hardcore, wywodzący się bezpośrednio z punk rocka, który rozwinął się w szereg stylów, a wymieszany z innymi gatunkami przyczynił się do powstania nowych podgatunków; industrial metal; thrash metal– odmiana heavy metalu, będąca połączeniem jego cech charakterystycznych i cech muzyki gatunku punk; death metal, wywodzący się z thrash metalu, cechujący się m.in. charakterystyczną formą ekspresji wokalnej zwaną growlingiem.

 

Amerykański zespół rocka alternatywnego The Smashing Pumpkins wydanym w lipcu 1993 roku, nakładem Virgin Records, albumem „Siamese Dream”, ugruntował swoją pozycję jednego z czołowych zespołów alternatywnego rocka zbliżonego do grunge’u. Album zyskał szerokie uznanie zarówno publiczności, jak i krytyków, a muzyczne wpływy i teksty piosenek wyróżniają się na tle innych alternatywnych płyt wydanych w tamtym czasie. Od tego czasu album został uznany za „jeden z najlepszych albumów alt-rockowych wszechczasów” [1].

Zespół na czas nagrań przeniósł się do Triclops Studios w Marietta w stanie Georgia, aby uniknąć lokalnych przyjaciół i wszystkiego co mogłoby ich rozpraszać oraz odciąć Jimmy’ego Chamberlina (perkusja) od jego powiązań z narkotykami. Butch Vig ponownie wcielił się w rolę producenta po pracy nad ich debiutanckim albumem „Gish”. Butch Vig twierdził: „Billy [Corgan] i ja podnieśliśmy poprzeczkę naprawdę wysoko. Chcieliśmy nagrać bardzo ambitnie brzmiące nagranie. Wszystko było rejestrowane na taśmie analogowej, więc było to czasochłonne. Pracowaliśmy 12 godzin dziennie, sześć razy na tydzień przez około trzy miesiące, a przez ostatnie dwa miesiące pracowaliśmy siedem dni w tygodniu, 14 lub 15 godzin dziennie, ponieważ byliśmy spóźnieni.”
Po załamaniu nerwowym Billy Corgan (wokal, gitara, melotron, gitara basowa) zaczął odwiedzać terapeutę. W konsekwencji jego teksty stały się bardziej wyraźne na temat jego burzliwej przeszłości i niepewności. „Today” był jedną z pierwszych piosenek napisanych przez Corgana dla Siamese Dream. Odtworzył samodzielnie nagrane demo Vigowi, co zostało pozytywnie odebrane. Niedługo potem dyrektorzy Virgin Records przyszli obserwować zespół po usłyszeniu o ich problemach, ale byli zadowoleni z demo i nie wrócili szybko do studia. Reakcja kierownictwa tylko położyła większy nacisk na Corgana, który teraz pracował mocniej, praktycznie mieszkając w studio przy nagrywaniu ‘Siamese Dream”. On i Vig czasami pracowali nad 45-sekundową sekcją muzyczną przez dwa dni, pracując po 16 godzin dziennie tygodniami, aby osiągnąć dźwięk, jakiego chciał Corgan. Dążenie Corgana do muzycznej perfekcji jeszcze bardziej nadwerężyło i tak już zniszczone relacje między członkami zespołu. Vig wspominał później: „D’arcy [D’arcy Wretzky- gitara basowa, wokal] zamykała się w łazience, James [James Iha – gitara] nic nie mówił, albo Billy [Billy Corgan] zamykał się w pokoju kontrolnym”. Corgan często dogrywał partie Ihy i Wretzky’ego własną grą. Wretzky stwierdził, że Corgan wykonał tylko większość partii gitarowych i basowych, ponieważ mógł łatwiej je odłożyć podczas nagrywania i przy znacznie mniejszej liczbie ujęć. Historie o nagraniu albumu krążyły w prasie muzycznej. Podczas gdy Chamberlin wykonywał wszystkie partie perkusyjne na albumie, znikał na wiele dni w „przepaść” narkotykową, co powodowało, że wszyscy bali się o jego życie. Po jednym incydencie, w którym perkusista zniknął na dwa lub trzy dni, Corgan „wziął młotek„, według Viga, i kazał Chamberlinowi wykonać partię perkusyjną do „Cherub Rock”. Z powodu namowy Corgana Chamberlin zgłosił się do kliniki odwykowej. Corgan powiedział Spinowi później w tym samym roku: „Wiesz, dałem im półtora roku na przygotowanie się do tej płyty… Otaczają mnie ci ludzie, na których bardzo mi zależy, ale oni nadal zawodzą mnie„. W międzyczasie Corgan również przeżywał własne problemy. Przyznał później, że przez cały proces nagrywania planował własne samobójstwo. Stwierdzając, że pozbył się większości swoich rzeczy i „fantazjował o mojej własnej śmierci, zacząłem myśleć, jak będzie wyglądał mój pogrzeb i jaka muzyka będzie grana”. Virgin zaczął się niecierpliwić nagraniem albumu, który przekraczał budżet i opóźniał się. Zespół nie dałby się jednak firmie iść na skróty, gdyby oznaczało to kompromis w brzmieniu. Zanim nagranie zostało ukończone, Corgan i Vig poczuli się zbyt emocjonalnie wyczerpani, aby zmiksować płytę. Corgan zasugerował, aby inżynier Alan Moulder zmiksował album, ze względu na jego pracę nad „Loveless by My Bloody Valentine”. Moulder zarezerwował dwa tygodnie studio na miksowanie albumu; ukończenie mix’ów zajęło 36 dni. Ostatecznie album został ukończony po czterech miesiącach i przekroczeniu budżetu o kilkaset tys. dolarów.
Pomimo sesji nagraniowych najeżonych trudnościami i napięciami, „Siamese Dream” zadebiutował na dziesiątym miejscu listy przebojów Billboard i ostatecznie otrzymał poczwórną platynę, a album sprzedał się w ponad sześciu milionach egzemplarzy na całym świecie, ugruntowując pozycję Smashing Pumpkins jako ważnej grupy alternatywnej muzyce rockowej. Oprócz otrzymania szerokiego uznania krytyków po wydaniu, „Siamese Dream” jest powszechnie uważany za jeden z najlepszych albumów lat 90. i jeden z najlepszych albumów wszechczasów. Magazyn Rolling Stone umieścił go na swojej liście 500 najlepszych albumów wszechczasów.
Recenzent AllMusic- Greg Prato napisał: „…Niektórzy twierdzą, że najlepszą muzykę tworzy walka i napięcie, co z pewnością pomogło ‘Siamese Dream’ stać się jednym z najlepszych alt-rockowych albumów wszechczasów. Zamiast podążać punkrockową drogą Nirvany, ‘Siamese Dream’ poszła w przeciwnym kierunku – mnóstwo solówek gitarowych, wielowarstwowe ściany dźwiękowe dzięki uprzejmości producentów albumu (Butch Vig i Corgan), rozbudowane kompozycje graniczące z rockiem progresywnym, a także często refleksyjne i płynące z głębi serca. tekst piosenki. Cztery utwory, które zostały wybrane jako single, stały się alternatywnymi standardami radiowymi – hymny „Cherub Rock”, „Today” i „Rocket” oraz symfoniczna ballada „Disarm” – ale jako całość Siamese Dream okazała się być niesamowicie spójny album. Takie kompozycje jak rozpalone do czerwoności rockery „Quiet” i „Geek U.S.A.” były wyjątkowe, podobnie jak eposy „Hummer”, „Soma” i „Silverfuck” oraz kojące dźwięki „Mayonaise”, „Spaceboy” i „Luna”. Po trudnych sesjach nagraniowych Corgan oświadczył publicznie, że jeśli ‘Siamese Dream’ nie odniesie przełomowego sukcesu, rozwiąże zespół. Nie musiał się długo martwić – album zadebiutował na liście Billboard Top Ten i sprzedał się w ponad czterech milionach egzemplarzy w ciągu trzech lat. ‘Siamese Dream’ stoi obok ‘Nevermind’ i ‘Superunknown’ jako jeden z najlepszych (i najbardziej wpływowych) albumów rockowych dekady.”

 

W 1991 roku The Offspring [2] wydało EP’kę „Baghdad 7″”, która okazała się punktem zwrotnym dla zespołu często postrzeganago – wraz z innymi kalifornijskimi zespołami punkowymi Green Day i Rancid – jako odpowiedzialnego za ożywienie głównego nurtu zainteresowania punk rockiem w latach dziewięćdziesiątych. Dzięki sukcesowi tej EP’ki zespół podpisał kontrakt z Epitaph Records. Początkowo wytwórnia sceptycznie podchodziła do zespołu uważając ich za nie wystarczająco wyrazistych dla wytwórni, ale nagrany „Ignition” (z 1992 roku), przekroczył wszelkie oczekiwania wytwórni. Po kolejnej trasie promującej „Ignition”, The Offspring rozpoczęli pisanie nowego materiału na swój trzeci album w połowie 1993. Sesje nagraniowe dla „Smash” odbyły się w styczniu i lutym 1994 w Track Record w North Hollywood. Dexter Holland (wokal, gitara rytmiczna, bas) powiedział Flux Magazine w 1994 roku: „Kiedy nagrywaliśmy ten album, nasz ostatni został sprzedany może 15 000 egzemplarzy, więc możliwość grania nas w radiu lub coś w tym rodzaju prawie nie istniała. Zwłaszcza, że ten rodzaj muzyki nie jest ogólnie uważany za akceptowalny przez mainstream – więc żeby coś takiego się wydarzyło, naprawdę nas to zaskoczyło.” „Smash” miał mały budżet w wysokości 20 000 dolarów, co często ograniczało zespół – według gitarzysty Noodlesa : „Ciągle dzwoniliśmy do naszego studia, aby dowiedzieć się, kiedy jest puste, tylko po to, abyśmy mogli wkraść się po obniżonej cenie” – a nad ostatnimi czterema utworami nagranymi na album pracowali tylko dwie noce.
„Smash” był wprowadzeniem The Offspring na światową scenę muzyczną i dał kilka hitów, w tym „Come Out and Play”, „Self Esteem” i „Gotta Get Away”. Jako ulubiona płyta fanów nurtu post-punkowego, otrzymała ogólnie pozytywne recenzje krytyków i przyciągnęla uwagę głównych wytwórni, w tym Columbia Records, z którą zespół podpisał kontrakt dwa lata po wydaniu „Smash”, który sprzedał się znakomicie- ponad jedenaście milionów egzemplarzy na całym świecie., „Smash” okazał się najlepiej sprzedającym się albumem wydanym przez niezależną wytwórnię płytową, był też pierwszym tytułem wydawnictwa Epitaph, które uzyskało status złotej i platynowej płyty. W Stanach Zjednoczonych Smash sprzedał ponad sześć milionów egzemplarzy i został poświadczony sześciokrotną platyną przez RIAA .

A tak opisał trzecią płytę The Offspring krytyk AllMusic- Stephen Thomas Erlewine: „Drugi album The Offspring dla Epitaph dokonał niemożliwego: wylądował w pierwszej piątce, niespotykanej wśród płyt niezależnych. The Offspring przeszedł na drugą stronę z powodu hałaśliwego, wschodniego zabarwienia singla „Come Out and Play”, który zatrzymał się i zaczął jak Nirvana, tyle że bez lekkomyślności tria z Seattle. Płyta utrzymała się na listach przebojów, ponieważ Offspring brzmiała nieubłaganie ciężko, bez względu na to, jak bardzo zespół twierdził, że jest punkowy. Ich tempa są wolniejsze niż tradycyjny hardcore, a ich atak jest tak ciężki jak Metallica . Ale zachowywali się tak, jakby byli punkami, z odą do „Self Esteem” i gdy śpiewali o walkach w szkole. Nic na albumie nie pasuje do nieustannej chwytliwości singli, ale ‘Smash’ to solidna płyta, wypełniona wystarczająco ciężkimi riffami, by zadowolić większość nastolatków
„Smash” został wydany 8 kwietnia 1994 roku, trzy dni po samobójstwie Kurta Cobaina, a wraz z jego odejściem dominacja grunge w muzyce i kulturze wczesnych lat dziewięćdziesiątych przeżywała kryzys. Punk, a przynajmniej zmutowana forma popu, stawał się wyjątkowo modny w kontrze do poważniejszej stylistyki grunge. W tym czasie The Offspring uznano za bardziej autentyczny punk rock w porównaniu do Green Day, który kilka miesięcy później wydał znakomity album „Dookie”. Wczesny punk rock był komentarzem społecznym. Cały krajobraz kulturowy był obrzydliwy… Nowa fala amerykańskich zespołów punkowych z lat 90. nie zajmowała się wyłącznie problemami społeczno- politycznymi, raczej teksty dotyczyły osobistych problemów życiowych, dzięki czemu treść nie postarzała się wraz ze słuchaczem. „Smash” muzycznie przeciwstawia się punkowemu szablonowi, z którego czerpie, jest dużo bogatszy. Ta muzyka słuchana jest z takim samym zainteresowaniem wtedy i dziś… Czas, który częściej jest nieubłagany, tym razem grupę The Offspring i ich dzieło potraktował łaskawie.

 

Bezkompromisowa fuzja funku, post-punku i jazzowego eksperymentu- grupa Rollins Band, kierowana przez wokalistę Henry’ego Rollinsa, w 1996 roku nagrała materiał na płytę „Come In and Burn”  w Bearsville Sudios, który został wydany przez  DreamWorks SKG w marcu 1997 roku.


„Come In and Burn” to piąty pełnowymiarowy album studyjny zespołu Rollins Band był debiutem wytwórni Davida Geffena, Stevena Spielberga oraz Jeffreya Katzenberga, z którą podpisali kontrakt. Jest to również ostatni album, zanim wokalista Henry Rollins rozwiązał „klasyczny” skład zespołu, a później utworzył nową wersję Rollins Band z muzykami z Mother Superior. Nagrywanie 19 nowych utworów rozpoczęło się ze Stevem Thompsonem w Bearsville w stanie Nowy Jork pod koniec 1996 roku, a został ukończony na początku 1997 roku. „Coming off Weight”, na którym znalazł się największy przebój zespołu „Liar”, zespół Rollinsa znalazł się na muzycznym rozdrożu- stał się bardziej funkowy i jazzujący. Brzmienie zespołu ewoluowało, ale  wiodąca postać- Henry Rollins, nie był świetnym piosenkarzem, którego ograniczone możliwości wokalne hamowały aspiracje pozostałych członków zespołu. Jednak głos Rollinsa zawsze był zdolny do surowej brutalności i choć ekspresja nigdy nie była jego mocną stroną to w wydawnictwie „Come In and Burn” jazz-metalowa fuzja jest jedną z najciekawszych wśród hard rockowych, masowo wytworzonych w latach 90-tych, wydawnictwach.
Recenzja AllMusic autorstwa Billa Mereditha mówiła: „Wokalista, mówca i krytyk społeczny Henry Rollins by tego nie pochwalił, ale nie wszyscy zgodzili się z jego decyzją o rozpadzie zespołu po eksperymentalnym albumie ‘Come in and Burn’ z 1997 roku. Rollins odnotował, że jego zespół z połowy lat 90., składający się z gitarzysty Chrisa Hasketta, basisty Melvina Gibbsa i perkusisty Sima Caina, popełnił błąd, nie chcąc być standardowym, twardym zespołem rockowym, jak bohaterowie Rollinsa MC5 i Black Sabbath. Ale w efekcie Rollins rozpadł się z tym otwartym zespołem raczej z powodu, niż z braku, błyskotliwości na ich najlepszej i ostatniej płycie. ‘Come In and Burn; przejęli schemat z dalekosiężnej płyty CD z 1994 roku i poszli jeszcze dalej. Po metalicznym otwarciu ‘Shame’ krążek prezentuje 11 innych utworów, które łączą rock i funk, jazz / fusion i metal. Singiel ‘Starve’ zawierał uporczywy, odwrócony rytmiczny wzór, który ukazywał mocne strony Gibbsa i Caina. Gitarowe brzmienie Hasketta ‘Wall of Sound’ jest muskularne podczas ‘Come In and Burn’, ale silne poczucie dynamiki instrumentalistów jest również widoczne. W jakiś sposób, pomimo potężnego, ale jednowymiarowego wokalnego krzyku Rollinsa, muzycy pozwolili [zespołowi] Rollins Band wyjść poza rock, ostatecznie zdobywając im różową wpadkę, zanim Rollins nagrał swoją usprawnioną, ale słabą płytę z 2000 roku, ‘Get Some Go Again’. Wcześniejsza historia Gibbsa na nowojorskiej awangardowej scenie jazzowej mogła uczynić go dziwnym wyborem dołączenia do Rollins Band, jednak jego brzmienie (funk w ‘The End of Something’; zniekształcony metal w ‘On My Way to the Cage’) i dalsze zaangażowanie są tym, co podnosi tę płytę powyżej wagi. Równie genialny Cain na przemian kołysze się w osobnych sekcjach ‘During a City’, który przechodzi w spokojne intro (przed burzą) w ‘Neon’. Większość mocnych politycznych oświadczeń Rollinsa została zachowana na ostatnią turę. ‘Inhale Exhale’ zawiera prowokujące do myślenia, filozoficzne teksty (‘Inhale – kim chcę być / Exhale – jak chcę być widziany’) ponad szurający rytm perkusji Caina; ‘Saying Goodbye Again’ to autobiograficzna opowieść o utraconych przyjaciołach. Ale utwór zamykający jest jeszcze bardziej ironiczny, kończąc krótką, dwupłytową karierę tego wcielenia Rollins Band, który również dał dominujący występ na Woodstock 1994. W refrenie do ‘Rejection’ Rollins krzyczy: ‘You did me a przysługę, kiedy mnie zostawiłeś.’ Później nie płonął z taką intensywnością.”

 

Czwarty studyjny album The Cult– „Sonic Temple[3], wydany w 1989 roku przez Beggars Banquet / Sire, kontynuuje  stylistykę hard rock’ową zmieszaną z glam metalem od momentu ukazania się ich poprzedniego albumu- „Sonic Temple”. Album oferuje jedne z zespołu najbardziej popularnych piosenek, w tym „Fire Woman”, „Sun King”, „Edie (Ciao Baby)” i „Sweet Soul Sister”. Album „Sonic Temple” został nagrany w Little Mountain Sound Studios (Vancouver, Kanada) w składzie: Ian Astbury (wokal, perkusja), Billy Duffy (gitara), Jamie Stewart (gitara basowa, instrumenty klawiszowe), Mickey Curry (perkusja) oraz zaproszeni: Eric Singer (perkusja), Chris Taylor (perkusja), Iggy Pop (chórki), John Webster (klawisze).

The Cult próbuje udoskonalić nową falę hard rocka w ramach płyty  „Electric” (1987) bardziej osobistym podejściem do piosenek, a z mniejszymi wpływami obcymi, które wcześniej się uwidaczniały. Rezultat jest znakomity- album z przenikliwych riffami i rozbudowanymi rozwinięciami. Producent- Bob Rock, akcentuje metalową stronę stylu The Cul, co można uznać za ukłon w stronę fanów cięższej odmiany rocka, ale nie gardzi też balladą. Powstała płyta uniwersalna.
Steve Huey, recenzent AllMusic, napisał: „Bardziej urozmaicony niż jego poprzednik, ‘Electric’ , ‘Sonic Temple’ odkrywa, że The Cult próbuje kilku różnych stylów metalowych, od rytmów z epoki ‘Electric’ z lat 70. i rozmytej, hałaśliwej psychodelii ‘Love’, po łagodne ballady i komercyjny hard rock lat 80. Nie wszystkie eksperymenty działają, ponieważ niektóre piosenki skłaniają się ku ociężałości, ale wystarczy ich by umieścić ‘Sonic Temple’ na liście Top Ten Billboardu, ze względu na ekspozycję zapewnioną przez hitowy singiel ‘Fire Woman’.”

 

Tales from the Punchbowl” (Interscope, 1995 rok), czwarty album grupy Primus, pozwolił ocenić muzyków tego zespołu jako tych, którzy potrafili stworzyć niezwykle spójny rockowy przekaz. Wykorzystując swój niekonwencjonalny styl alternatywnego funk rocka ubrał go w bardziej tradycyjny rockowy strój. Primusowi udało się stworzyć płytę bardziej dostępną dla fanów mainstreamu rockowego, jednocześnie nie narażając swojej reputacji zespołu o własnym, odrębnym  brzmieniu.

W tym wydawnictwie dziwaczne brzmienia i nietuzinkowe teksty są bardzo strawne dla nowych fanów zespołu, a szerzej dla publiczności lubiącej nurt rockowy, bo współistnienie awangardowego i mainstream’owego podejścia jest ich wysoki poziom artystyczny. Na wyróżnienie zasługują takie utwory jak: „Professor Nutbutters House of Treats”, „Mrs Blaileen”, „Southbound Pachyderm”, „Over the Electric Grapevine” i największy przebój zespołu „Wynona’s Big Brown Beaver”. Album słucha się łatwo, mimo że mniej istotne wypełniające utwory: „Space Farm” i „De Anza Jag” też są atrakcyjne. Ciekawe, co wyjątkowe, Primus dzięki albumowi „Tales from the Punchbowl” przypadł do gustu każdemu fanowi rocka, który szuka oryginalności zespolonej z kontynuacją najlepszych tradycji rockowych. W opinii krytyków muzycznych ta płyta spełnia wszelkie znamiona doskonałej produkcji artystycznej, a tak wyraził się o niej krytyk- Daniel Gioffre dla AllMusic: „Do tej pory modus operandi Primusa jest jasny i dobrze ugruntowany: skręcone rytmy basu i bębnów przypominające King Crimson, szalone wokale ringmastera z kreskówkowymi tekstami i ciętą, nietuzinkową gitarę. W brzmieniu Primusa jest dużo nieskrępowanego prog rocka, którego nie są w stanie całkowicie zamaskować nawet gęste domieszki ironii, które zespół stara się nadać swoim kompozycjom. Muzyka Primusa wciąż się poprawia, a intonacja charakterystycznego dla Les Claypoola bezprogowego basu (bolesnego miejsca w przeszłości) jest bardziej trafiona niż kiedykolwiek, a Fripp’owo podobne tony gitarzysty Larry’ego LaLonde’a po raz pierwszy są naprawdę przekonujące. Funkowe wpływy, które zawsze były sugerowane na poprzednich płytach Primusa, wydają się tutaj bardziej przekonujące, ponieważ Claypool i perkusista Tim „Herb” Alexander przedstawili kilka niezwykle porywających figur, jak na „refren” w stylu Red Hot Chili Peppers do „Mrs. Blaileen. Oczywiście energiczne, kanciaste rytmy, z których Primus jest znany i lubiany, są obecne jak zawsze; są po prostu ściągane z większą werwą i luźniejszą precyzją (jeśli coś takiego istnieje) niż miało to miejsce w przeszłości. Wydaje się, że w szczególności LaLonde znacznie się poprawił między ‘Pork Soda’ i ‘Tales From the Punchbowl’. Jego dysonanse wydają się nieco bardziej wyrachowane, mniej nieuzasadnione i leniwe, niż często zdarzały się wcześniej. Pełne energii i niespodzianek ‘Tales From the Punchbowl’ to jedna z lepszych płyt Primusa.”

 

Dzięki połączeniu heavy metalu, funku, hip-hopu i rocka progresywnego kalifornijska grupa rockowa Faith No More w czasie prawie dwóch dekad XX wieku, zdobyła sobie wielu zwolenników. W tym czasie zespół wydał osiem udanych długogrających płyt, a po arcydziele „Angel Dust” (opisanym w artykule „różne edycje płytowe (rozdział pierwszy)” >>) powstały jeszcze dwa albumy o dużej wartości artystycznej: „King for a Day… Fool for a Lifetime” i „Album of the Year”.

  • Album „King for a Day… Fool for a Lifetime” został wydany przez Slash Records w marcu 1995 roku.

„King for a Day… Fool for a Lifetime” to piąty studyjny album zespołu Faith No More z San Francisco i pierwszy album nagrany bez wieloletniego gitarzysty Jima Martina, którego zastąpiono Trey’em Spruance’em. Album demonstrował większą różnorodność stylistyczną niż na płytach do tej pory wydanych. Skłonności zespołu do heavy metalu zostały nieco ograniczone. Album potrzebował trochę czasu na to, by został jednoznacznie pozytywnie odebrany przez krytyków muzycznych, ale też fanów zespołu. Wreszcie wielu przyznawało, że oto przed nimi leży najlepszy album Faith No More. Wokal Mike’a Pattona jest jak zwykle doskonały, Mike Bordin i Billy Gould nadają solidny rytm każdemu utworowi. Roddy Bottum tworzy bardzo melodyjne linie wydobywane z instrumentu klawiszowego, co pomaga budować idealne tło utworom, a zwłaszcza takicm jak: „Ricochet” i „Cuckoo for Caca”. Gitarzysta Trey Spruance gra riffy gitarowe, które bywają raz to lekkie i melodyjne, a innym razem ciężkie i rytmiczne. Muzyka szalenie zróżnicowana- od funkowych nastrojów po, poprzez ballady, po ciężki metal, przyciąga do siebie nie tylko fanów alternatywnego rocka ale i wszystkich inny… Nie znam rock-fana, któremu nie podobałby się ten album. Produkcja na tym albumie jest absolutnie doskonała- brzmienie jest krystalicznie czyste, wciąż brzmi żywo jako pełen energii przekaz muzyczny. Odpowiedzialnym za jakośc techniczną nagrań był  Andy Wallace, amerykański producent muzyczny, inżynier dźwięku i miksu z wieloletnim doświadczeniem produkcyjnym, znanym z tego, że „pomógł stworzyć jedne z najbardziej brutalnych, agresywnych utworów muzycznych i jednocześnie najpiękniejszych„.
Recenzent AllMusic- Greg Prato tak opisał płytę: „Długoletni gitarzysta Faith No More, Jim Martin, rozstał się z zespołem w mniej niż przyjaznych okolicznościach w 1994 roku. W konsekwencji grupa zatrudniła Treya Spruance’a (gitarzystę z innego zespołu Mike’a Pattona, Mr.Bungle), aby zajął się sześciostrunowymi obowiązkami w 1995 roku. na jeden dzień lub na całe życie. Chociaż nie było to arcydzieło oszałamiające umysł, jakim był ‘Angel Dust’ z 1992 roku, był to z pewnością ich najprostszym muzycznie albumem i był kolejnym wymagającym, wyjątkowym wydawnictwem. Podobnie jak w przypadku ‘Angel Dust’, Patton naprawdę błyszczy w wokalu, podejmując wszelkie postawione mu gatunki – romantyczne piosenki miłosne (uczuciowy, gładki funk ‘Evidence’), plujące żółcią tyrady nienawiści (‘The Gentle Art of Making Enemies’), kakofonicznych dziwaków (‘Ugly in the Morning’), gospel (bliżej beztroskiego albumu ‘Just a Man’) i rześkiego popu (‘Caralho Voador’). Ale było też mnóstwo charakterystycznych dla FNM ciężkich brzmień – wściekłe otwieracze ‘Get Out’, ‘Ricochet’, ‘Cuckoo for Caca’, ‘Digging the Grave’, ‘The Last to Know’ i prawie progresywna piosenka tytułowa. Podczas gdy Spruance wykonał mistrzowską robotę, zajmując miejsce integralnego członka założyciela, sam nagle rozstał się z zespołem w przeddzień kolejnej światowej trasy albumu (zastąpionej przez roadie Deana Mentia). ‘King for a Day, Fool for a Lifetime’ pozostaje jednym z niedocenianych wydawnictw Faith No More.”

  • Album of the Year”, wydany przez Slash Records w czerwcu 1997, był ostatnim albumem studyjnym przed ich jedenastoletnią przerwą w latach 1998-2009.


„Album of the Year”, szósty studyjny album Faith No More, został nagrany w Brilliant Studios (w San Francisco) w składzie: Mike Bordin (perkusja), Roddy Bottum (instrumenty klawiszowe), Billy Gould (gitara basowa), Mike Patton (wokal) i dokooptowany Jon Hudson (gitara).
Album [4] został opisany przez AllMusic jako „bardziej bezpośredni muzycznie niż poprzednie wydania”. Z płyty wyodrębniono trzy single: „Ashes to Ashes” , „Last Cup of Sorrow” i „Stripsearch”. Muzyka z albumu prezentowała bardziej melancholijne brzmienie w porównaniu z poprzednimi wydawnictwami. Billy Gould (basista FNM i producent płyty) powiedział tuż po wydaniu albumu: „po prostu okazało się, że nowy materiał jest bardziej melodyjny, wolniejszy i bardziej klimatyczny. Zależało mi na tym, aby album miał ogólny nastrój, który można znaleźć we wszystkich utworach i aby był nieporuszającym się w zbyt wielu kierunkach, tak jak robiliśmy to w przeszłości”. Patton komentował: „Ma więcej uczuć i równowagi niż nasze poprzednie albumy. Możliwe, że jest też ciemniejszy„.
Początkowo „Album of the Year” spotkał się z letnią, a nawet negatywną reakcją krytyków w Ameryce Północnej, a magazyn Rolling Stone ocenił album na półtorej gwiazdki na pięć i skomentował, że zespół „… brnie desperacko szukając poczucia tożsamości”. Pitchfork dał albumowi podobnie negatywną recenzję, stwierdzając: „’Album of the Year’ pozostawia uczucie, jakbym się obudził i znalazł zużytą wczoraj prezerwatywę – jasne, jazda była fajna, dopóki trwała, ale to, co pozostaje, jest po prostu wstrętne. I na pewno nie chcesz tego w swoim odtwarzaczu CD„. Czas pokazuje, że niesprawiedliwe były te oceny Zresztą wiele innych redakcji (niestety nie aż tak wpływowych jak np. Rolling Sone) zgoła odmiennie płytę odbierało: Recenzja, która wyszła spod pióra Toma Phalena (MTV) zauważyła, że „To bardzo przystępna kolekcja, a Faith No More zasługuje na to, by być czymś więcej niż cudem jednego przeboju”. The San Francisco Chronicle również pozytywnie odebrało tę płytę, twierdząc, że „ma równowagę, agresję i potencjalne hity. Wokal Mike’a Pattona jest wyjątkowy, z autentycznym śpiewem wyłaniającym się z jego bardziej gardłowych wybuchów. bardziej zaangażowany Bottum przywraca pełny wymiar brzmienia zespołu„. Recenzja AllMusic autorstwa Grega Prato mówiła: „’Album of the Year’ wydany przez Faith No More z 1997 roku pokazał talenty innego nowego gitarzysty, Jona Hudsona, który zastąpił Deana Mentę (Menta koncertował tylko z grupą promując ‘King’ przez jeden dzień, zanim została zwolniona). Podobnie jak King for a Day, Album jest bardziej bezpośredni muzycznie niż poprzednie wydania i pozostaje jednym z najbardziej skupionych i zwięzłych dzieł FNM. ‘Album of the Year’, nagrany w domowym studiu basisty Billy’ego Goulda, okazał się być ich ostatnim nagraniem studyjnym przed rozpadem w 1997 roku. — łączy hardrockową i popową melodyjność w sposób, w jaki tylko FNM potrafi, podczas gdy ‘Helpless’ to nieprzewidywalna kompozycja, która przeplata się między ciężkimi gitarowymi riffami a stonowanym wokalem Mike’a Pattona. Wybuchowy otwierający album ‘Collision’ i ‘Naked in Front of the Computer’ pokazują, że zespół wciąż może komponować pierwszorzędne heavy-rock’ery, ale nie zabrakło też innych form muzycznych (romantyczna ballada ‘She Loves Me Not’, boogie ‘Home Sick Home’ i bliskowschodnie dźwięki ‘Mouth to Mouth’). Przy końcu albumu „Pristina”- zawierucha w Jugosławii z lat 90. jest tłem dla opowieści o rozstaniu kochanków z powodu wojny. ‘Album of the Year’ był odpowiednim sposobem na zakończenie kariery jednego z najbardziej wpływowych i najważniejszych zespołów alt-rocka”.

 


[1] Na podstawie:

[2] Na podstawie:

[3] Na bazie:

[4] Na podstawie:

 


Przejdź do części piątej artykułu >>
Wróć do części pierwszej artykułu >>
Wróć do części drugiej artykułu >>
Wróć do części trzeciej artykułu >>

Kolejne rozdziały: