Płyty LP i CD edytorsko wyjątkowe
(część dwudziesta)
Tę część cyklu artykułów o nietuzinkowych edycjach płytowych postanowiłem poświecić opakowaniom płytowym, które pozwolą pokazać jak różne mogą być pomysły wydawców płytowych dla przyciągnięcia uwagi melomanów zainteresowanych fizycznymi nośnikami muzyki (bowiem są też tacy, którzy preferują wirtualne sposoby przedstawiania muzyki, ale ta forma prezentacji muzyki nie jest przedmiotem zainteresowania bloga- „Subiektywnie o audio”).
Zestaw 60. płyt zawierający 60 oryginalnych nagrań z serii „Living Stereo” został wydany przez RCA Red Seal / Sony Music na 60-lecie tej serii w kwietniu 2014 roku. Zestaw płytowy o tytule „Living Stereo 60 CD Collection” [1] otrzymało formę kartonowego pudła sześciennego, który skrywa oprócz płyt w tekturowych kopertach, obszerną broszurę, która na 246. stronach daje podstawowe informacje o płytach jakie znalazły się w zestawie.
Podobnych box’ów, zawierających zestawy kilkudziesięciu płyt jest sporo, ale o ich atrakcyjności nie tylko świadczy użyty materiał muzyczny (w przypadku omawianego zestawu muzyka i techniczna strona nagrań jest najwyższej próby, to właściwie klasyki wykonawcze) ale i strona estetyczna przedsięwzięcia oraz wcale nie mniej ważny aspekt- wygoda użytkowania takiego dużego zestawu płyt. Wyciągnąć poszukiwaną płytę z pudła nie wymaga w tym przypadku wysunięcia wszystkich i przebierania w tej dużej ilości krążków (często płyty podobnych zestawów są w jednolitych kopertach), bowiem koperty każdej dziesiątki płyt są znakowane innym kolorem, a każda okładka posiada wydrukowany duży kolejny numer, zgodny z opisem w broszurze. Nie można niczego zarzucić estetycznej stronie boxu i jego wypełnienia- materiał użyty dla opakowania sześciennego to sztywny karton ładnie zadrukowany, mało tego- nie bezsensownie lecz z adekwatnymi obrazami i podstawowym opisem. Każda koperta płytowa na stronie podstawowej jest kopią wersji LP pierwszego wydania i w tym przypadku chwalenie czy ganienie obrazów nie ma sensu, bo historii nie należy oceniać, a tym bardziej zmieniać.
Zawsze, niezależnie od wartości graficznych czy edytorskich, najistotniejszy jest materiał muzyczny „zaklęty” w ścieżkach muzycznych krążków CD bądź LP, a w przypadku zestawu „Living Stereo 60 CD Collection” to wybitne pozycje, często uznane za wzorcowe, sygnowane przez najsłynniejszych artystów: Jaschy Heifetza, Charlesa Muncha, Fritza Reinera, Leopolda Stokowskiego, Juliana Breama, Leontyne Price, Vana Cliburna czy Arthura Rubinsteina. Przeważająca ilość płyt tego zestawu zawiera realizacje wiodących amerykańskich orkiestr tamtego czasu: Boston Pops Orchestra, Boston Symphony Orchestra, a przede wszystkim- Chicago Symphony Orchestra, z którą RCA Victor podpisał umowę już w 1958 roku, kiedy pierwsze nagrania stereo trafiły do sklepów muzycznych i kiedy najbardziej prestiżowymi wydawnictwami stały się płyty serii „Living Stereo”. Seria miała być też wizytówką gwiazd muzyki klasycznej tamtej ery. Do zakupów ówczesnej nowości- nagrań stereo, miała zachęcać głębia, czystość dźwięku ale i charakterystyczna okładka zwracająca uwagę klientów na nowość- „Stereo”. Nic się właściwie nie zmieniło od tamtego czasu- w 2014 roku, nadal płyty RCA Living Stereo reprezentują najwyższy poziom techniczny dzięki profesjonalnemu masteringowi do systemu DSD (Direct Stream Digital). Firma Sony powierzyła obróbkę cyfrową materiału archiwalnego znakomitym i bardzo doświadczonym inżynierom studia Soundmirror [2] z Bostonu. Jakość artystyczna nie mogła się zmienić- co kiedyś zostało powszechnie uznane za ideał interpretacyjny i dziś nim musi być.
Po rozpadzie Beatlesów w 1970, George Harrison wydał trzypłytowy album „All Things Must Pass” (Apple Records), entuzjastycznie przyjęty przez krytykę i publiczność. Album wygenerował największy przebój Harrison z całego jego dorobku płytowego- „My Sweet Lord”, choć (jak się później okazało) proces sądowy uznał parę nut za plagiat motywu z piosenki żeńskiego zespołu lat 60. The Chiffons – „He’s So Fine”. Komentarzem do tej przykrej historii była sarkastyczna piosenka „This Song” z albumu „Thirty Three & 1/3” (1976), w której gościnnie wystąpił Eric Idle z grupy Monty Python. Towarzyszył jej teledysk, którego akcja toczyła się na sali sądowej (sędzia prowadził rozprawę ze słuchawkami na uszach, sprawiedliwość nosiła przepaskę na oczach, etc.).
Album muzycznie prezentuje kompozycje George’a Harrisona z poetyckimi tekstami, wśród których jest sporo o treściach duchowych, a także cover piosenki Boba Dylana „If Not For You”. Oprócz „My Sweet Lord” wielkim przebojem stała się piosenka „What is Life”. Sam dobry materiał zapisany nutami nie mógł być wystarczającym by sukces osiągnąć tak wielki (album był nominowany w 1971 do nagrody Grammy, m.in. w kategorii „Album Roku”), bowiem należało wybitnie ten materiał zagrać i zgrać na taśmy… Producentami byli- Harrison i Phil Spector, a liderowi towarzyszyli przyjaciele i jednocześnie doskonali instrumentaliści; Eric Clapton wraz z całym zespołem Derek and The Dominos, Klaus Voormann (basowa gitara), Ringo Starr (perkusja), Ginger Baker (perkusja, z grupy Cream), Billy Preston (instrumenty klawiszowe), Jim Price (trąbka, puzon, współpracownik The Rolling Sones). Bobby Keys (saksofony, współpracownik The Rolling Sones), Peter Frampton (akustyczna gitara, z zespołu Humble Pie), Gary Brooker (pianista Procol Harum), David Thomas Mason (gitary, z zespołu Traffic) i wielu jeszcze. Produkcja rozpoczęła się w londyńskim Abbey Road Studios w maju 1970 r., a intensywny overdubbing i miksowanie trwało aż do października za sprawą Phila Spectora, który wykorzystał swoją technikę produkcji „Wall of Sound” („Ściany Dźwięku”), w tym przypadku z godnym uwagi efektem- Ben Gerson z magazynu Rolling Stone opisał dźwięk jako „Wagnerowy, Brücknerowy, muzyka górskich szczytów i rozległych horyzontów”. Powszechne zaskoczenie, jakie towarzyszyło wydanemu po-beatlesowskiemu debiutowi Harrisona, wyraził dobitnie Richard Williams z Melody Maker, który porównał album do pierwszej roli Grety Garbo w już nie niemym filmie i oświadczył: „Garbo mówi! – Harrison jest wolny!”. Według Colina Larkina, pisząc w wydanej w 2011 roku encyklopedii muzyki popularnej, „All Things Must Pass” jest „ogólnie oceniany jako najlepszy ze wszystkich albumów solowych byłych Beatlesów”.
Trzy dyski, tak LP jak limitowanej wersji CD, mieściły się w pudle. Harrison zlecił Tomowi Wilkesowi zaprojektowanie pudełka z zawiasem. Pracownik Apple Records Tony Bramwell wspominał: „To była cholernie wielka rzecz … Potrzebowałeś siły taką jaką ma orangutan do jego noszenia”. Opakowanie wywołało zdziwienie, bowiem do tej pory albumy w pudełkach kojarzone były z utworami operowymi lub klasycznymi. Surowa w skali szarości fotografia (barwiona powstała przy okazji reedycji dopiero w 2001 roku) na okładce została zrobiona na głównym trawniku w Friar Park przez Barry’ego Feinsteina z Camouflage Productions, partnera Toma Wilkesa. Jedna z interpretacji obrazu mówi, że przedstawiając Harrisona siedzącego pośród czterech komicznie wyglądających krasnali ogrodowych autor przedstawia fakt jego usunięcia z tożsamości Beatlesów. Dziennikarz muzyczny Mikal Gilmore napisał, że początkowe negatywne nastawienie Johna Lennona do „All Things Must Pass” była prawdopodobnie spowodowana tym, że „poirytowało go to zdjęcie na okładce”. Elliot Huntley, biograf Harrisona, przypisuje tę reakcję zazdrości ze strony Lennona bo „wszystko, czego dotknął [Harrison], zmieniało się w złoto„. “All Things Must Pass”, przedstawia opis duchowej podróży Harrisona, która rozpoczęła się wraz z przyjęciem hinduizmu między wrześniem i październikiem 1966 r., a żeby mocniej zaakcentować swoje zainteresowanie hinduistyczną religią umieścił po wewnętrznej stronie pudełka hinduistyczne symbole OM [3] (lub Aum, ॐ), wtopione we fioletową materię.
Wznowienie z okazji 30. rocznicy wydania albumu zbiegło się z ostatnim rokiem życia George’a Harrisona, który nadzorował udaną kampanię reklamową. Po ponownym wydaniu, w marcu 2001 r., Recording Industry Association of America certyfikowało album sześciokrotnie platyną. Wśród występów na listach najlepszych albumów krytyków „All Things Must Pass” zajął 79 miejsce na liście The Times „100 najlepszych albumów wszech czasów” w 1993 roku, a Rolling Stone umieścił ją na 433 miejscu na 500 największych albumach wszech czasów magazynu. W styczniu 2014 r. „All Things Must Pass” został wprowadzony do Galerii Sław Grammy.
Trzy kolejne albumy grupy Patto [4] (czwarty został nagrany ale niewydany) były wysoko ocenione przez krytyków muzycznych obserwujących scenę rockową w latach 70-tych. Kwartet: Mike Patto (wokal), Ollie Halsall (gitara prowadząca, gitara akustyczna, fortepian, wibrafon), Clive Griffiths (bas) i John Halsey (perkusja) tworzył okazałą mieszankę jazz-rocka z odrobiną bluesa. Drugi ich album „Hold Your Fire”, powszechnie uważany za ich szczytowe osiągnięcie, posiadał bardzo oryginalną okładkę:
Na okładce przedniej i wewnętrznej namalowane są przez Rogera Deana [5] trzy stojące przeistaczające się postaci w dziwne stworzenia, które można było oglądać tylko przez odginanie trzech klap przedniego części okładki.
Odginając każdą z klap, w różnym układzie, oglądający niejako tworzy sam postaci (lub stwory) jakie mu w danym momencie jego poczucie estetyczne i wyobraźnia podpowiadają… Poniżesz fotografie przedstawiają cztery z ośmiu możliwych obrazów:
Całość jest gustownie wykonana, ale zgodna z oryginalnymi wydaniami winylowymi (jak na fotografii wyżej) są tylko wydania albo LP, albo japońskie CD- miniatury LP, odwzorowujące dokładnie okładki pierwszych wydań LP z 1971 roku.
Wytwórnia Vertigo (wydawca „Hold Your Fire” oraz debiutanckiej „Patto”), była w dużej mierze związana z zespołami prog-rock’wymi, przy czym Patto, na płycie pierwszej bliższe było hard-rockowi z elementami jazzu, natomiast „Hold Your Fire” jest bardziej stonowane, bardziej wycyzelowane. Znaczna część albumu jest wykonywana w średnim tempie (choć jest tu też kilka szybszych rockowych utworów), które pasują do stylu zespołu.
Recenzent AllMusic- Dave Thompson napisał: “…Hold Your Fire, napędzająca fiesta dobrego bluesowego rocka, zachowuje wystarczającą wrażliwość na fuzję jazzu i rocka swojego poprzednika [„Patto”], aby upewnić się, że nigdy nie będziesz pewny, co będzie dalej, ale podobnie wchłania wystarczającą ilość tlenu z innych źródeł z początku lat 70. XX wieku w Wielkiej Brytanii aby ustawić się obok innych klejnotów tego czasu…” Widoczny potencjał z debiutu jest w omawianej płycie w pełni wykorzystany, a nawet więcej- instrumentaliści brzmią o wiele bardziej pewnie. Tę udaną pozycję warto dołączyć do zbioru płyt progresywnego rocka początku lat 70. XX wieku.
„Catch a Fire”, piąty album studyjny zespołu reggae The Wailers, wydany w kwietniu 1973 roku, był ich pierwszym albumem wydanym przez Island Records. Bob Marley i spółka byli już wpływowymi twórcami w rodzimej Jamajce, ale chcieli zdobywać rynki muzyczne świata i takimi „drzwiami” do znaczniejszej kariery było podpisanie kontraktu z Chrisem Blackwellem, właścicielem Island Records. Korzyść była obustronna- szef wytwórni dorobił się całkiem pokaźnej fortuny, importując jamajskie hity na rynek europejski i amerykański.
Bob Marley był postacią wiodącą, ale i pozostali członkowie grupy The Wailers wnieśli cenny wkład, będąc zgranymi i zjednoczonymi w dążeniu do realizacji swojej wizji przekazu artystycznego. Skromna instrumentacja była dobrym tłem dla wyraźnego przedstawienia politycznych tekstów. Album jest szczery, to słychać. Muzycy chcieli zmienić świat poprzez muzykę, oczywiście to naiwne myślenie nie mogło przekuć rzeczywistości, ale było atrakcyjnie dla zbuntowanej młodzieży. „Catch a Fire” został zauważony i później powszechnie uznany za jeden z najlepszych albumów reggae w historii.
Bardzo ciekawa okładka płyty pierwszego wydania winylowego, zaprojektowana przez grafików Roda Dyera i Boba Weinera, przedstawiająca zapalniczkę Zippo, używaną przez Boba Marleya, ukrywa krążek płytowy. Etui otwiera się jak zapalniczka Zippo korzystając z bocznego zawiasu.
Tylko oryginalnych pierwszych 20000 sztuk miało okładkę „Zippo”, natomiast kolejne tłoczenia miały alternatywną okładkę zaprojektowaną przez Johna Bonisa z portretem Esther Anderson przedstawiającą Marleya palącego jointa. Kopie pierwotnych tłoczeń stały się od tego czasu przedmiotami kolekcjonerskimi. Oryginalna okładka została odtworzona w 2001 r. dla luksusowego japońskiego wydania płyt kompaktowych w wersji mini LP, która wiernie Zippo’wą okładkę oddaje.
The Doors, grupa rockowa działająca w latach 1965- 1972, wydała do śmierci wokalisty sześć płyt studyjnych. Wtedy występowała w składzie czteroosobowym: Jim Morrison (wokal), Ray Manzarek (instrumenty klawiszowe, syntezator gitary basowej), Robby Krieger (gitara) i John Densmore (perkusja). Te sześć płyt: “The Doors” (1967), “Strange Days” (1967), “Waiting for the Sun” (1968), “The Soft Parade” (1969), “Morrison Hotel” (1970) oraz L.A. Woman (1971), zostało zgrupowane w pudle “The Complete Studio Recordings”.
Każdy z krążków CD został “ubrany” w solidną kartonową okładkę, która jest dokładną repliką pierwszego wydania winylowego. Zadbano nawet o odwzorowanie grafiki kopert, niegdyś do przechowywania krążków LP, a dziś CD (jak na fotografii niżej).
Wydanie kompletu Elektry z 9 listopada 1999 roku, oprócz sześciu oryginalnych cyfrowo zremasterowanych z 24-bitowym dźwiękiem płyt CD w pudle umieszczono dodatkowy album- „The Essential Rarities”, który zawiera wcześniej niepublikowane utwory. Albumy w pudle są uporządkowane chronologicznie. Tytuł: “The Complete Studio Recordings” sugeruje, że jest to zbiór wszystkich nagrań studyjnych zespołu, ale pominięto trzy albumy wydane po śmierci Jima Morrisona: „Other Voices”, „Full Circle” i „An American Prayer”. Brak również singli- nie-albumowej strony B utworu „Get Up and Dance”, rzadkiego „Treetrunk” oraz „Love Her Madly”, „You Need Meat) Don’t Go No More”. Piosenki „Willie Dixon’ śpiewanej przez Manzarka również brakuje. Ten mały minus zapewne zostanie naprawiony przez Elektrę z następnym wydanie pudła z wszystkimi nagraniami The Doors.
Zremasterowane nagrania brzmią wspaniale- są dynamiczne, pełne barw, z instrumentami o dużym wolumenie, prawidłowo porozmieszczanymi w przestrzeni studyjnej. Wokal jest wysunięty na pierwszy plan- pełny i szczegółowy, w którym łatwo ocenić artykulację. W ramach nowego masteringu wprowadzono także kilka drobnych zmian w „The Doors”- wokal Jima Morrisona przy końcu „The End” pojawia się w nowym miksie, a jego okrzyk „ona jest na haju!” w „Break on Through” został przywrócony.
Zestaw zawiera siódmą płytę składającą się wyłącznie z rzadkości, w tym niektórych ujęć na żywo. Większość tych rarytasów zadebiutowała w „The Doors Box Set”, ale istnieje jeszcze jedna, niepublikowana dotąd wersja, „Woman is a Devil”, choć nie lepsza, to nie jest zła i na pewno będzie warta odsłuchania przez fanów zespołu.
Ten zestaw nie jest tylko propozycją dla kolekcjonerów, bo wystawny i niezbyt tani… Może być jednak wart zakupu, bo dołączona 72-stronicowa książeczka ze zdjęciami, historią i pełnymi tekstami do wszystkich piosenek jest ładna i interesująca, a bardzo dobry dźwięk może dodatkowo zachęcić do porzucenia poprzednich „plastikowych” edycji.
Ciekawie rozwiązał problem graficznego, przyciągającego uwagę potencjalnego nabywcy, przedstawienia „muzyki świata” Hectora Zazou wydawca CBS/Sony, przy opracowywaniu tytułu- „Chansons des mers froides”, który trafił na półki sklepowe 1994 roku.
Hector Zazou „wysamplował” piosenki ludowe z całego świata, przekazał aranżację międzynarodowej obsadzie i scalił wokale z podkładem elektronicznym w atrakcyjną całość. „Chansons des mers froides” (z francuskiego: „Piosenki z zimnych mórz”) to album Hectora Zazou, który przedstawiony został decydentom Sony Records, podając jedynie tytuł i koncepcję piosenek z Arktyki, a zawierał tradycyjne pieśni ludowe z Alaski, Kanady (Nowej Fundlandii), Grenlandii, Islandii, Japonii, Skandynawii i Szkocji. Włączył szamańskie zaklęcia i kołysanki rdzennych ludzi, takich jak Ainu, Eskimosów, Nanai i Jakutów. Jedyną oryginalną kompozycję, „The Long Voyage”, napisał Zazou jako wyraz wdzięczności dla jego wytwórni płytowej za przyznanie mu pełnej swobody artystycznej przy projekcie. Każda z piosenek była zrealizowana w innej obsadzie instrumentalnej, jedynym muzykiem, który miał wpływ na wszystkie utwory- jako instrumentalista bądź tylko aranżer, był pomysłodawca Hector Zazou. Warto wymienić kto pełnił rolę najważniejszą- wokalisty: w „Annukka Suaren Neito”- Värttinä, „Vísur Vatnsenda-Rosu”- Björk, „The Long Voyage”- Suzanne Vega & John Cale, „Havet Stormar”- Lena Willemark, „Dobrodružství ve skandinávském Skin obchodu“- Wimme Saari, „Je to jako vlaštovka“- Jane Siberry, „Maják“- Siouxsie, „Oran na Maighdean Mhara”- Catherine-Ann MacPhee, „Yaisa Maneena”- Tokiko Kato, „Iacoute Song”- Lioudmila Khandi i w „Song of the Water”- Kilabuk & Nooveya.
Każdą piosenkę reprezentuje odrębna karta (a więc jest ich 11) z wizerunkiem wokalistki / wokalisty, stylizacją mapy, informacją na temat utworu, a na stronie głównej małym obrazem fotograficznym przyrody danego rejonu. Karta 12. zawiera informacje na temat płyty.
Krążek CD jest umieszczony tradycyjnie- w plastikowym opakowaniu typu slim, z wkładką informacyjną od wydawcy. Całość „zamknięta jest” w kartonowym pudełeczku, w które wsuwane są karty i opakowanie z krążkiem CD.
11 utworów umieszczonych na płycie to głównie katalog nordyckiej muzyki tradycyjnej, w oryginalnym kontekście ludowym interpretowane na ogół a capella, natomiast w przypadku „Chansons des mers froides” głosom towarzyszą subtelne i pięknie zdobione faktury oraz rytmiczne linie etnicznej perkusji, które podkreślają ich dramatyczne znaczenie. Nie wszyscy wykonawcy są tak popularni jak Siouxsie, Björk, Cale czy Suzanne Vega, ale są artystami z prawdziwego zdarzenia, którzy oferują coś więcej- oryginalność, no i znakomite umiejętności wokalne, nie mniejsze niż tych wymienionych ogólnie znanych czterech postaci. Głosy są wspierane, albo ubarwiane, znakomitymi: na fortepianie- Haroldem Buddem, wiolonczelistów- Värttinä’y i Balanescu, za instrumentami perkusyjnymi Budgie’m i Brendanem Perry’m i oczywiście przez Hectora Zazou na klawiszach i różnych instrumentach elektronicznych.
Muzycznie to bardzo interesujące spojrzenie na etniczną muzykę różnych rejonów świata. Może jedyne by z taką muzyką dotrzeć do młodych fanów zainteresowanych muzyką w estetyce „ambientowej”? Niezależnie od intencji jakimi kierował się aranżer Zazou słuchacz, bez uszczerbku dla odczuć estetycznych, może zagłębić się w pięknie zagraną i cudownie zaśpiewaną, sprawdzoną przez wielolecia wykonawstwa tradycyjnego, muzykę.
Zanim Zazou nagrał „Chansons des mers froides” został podpisany kontrakt z Sony z dostępem do ogromnego budżetu. Spędził czas, od momentu podpisania umowy do studyjnej pracy, podróżując po zimnych rejonach, gdzie nagrywał ocalałych śpiewaków ludowych krajów Eskimosów i Syberyjczyków. Po powrocie do Paryża ukończył album. „Chciałem mieć muzyczne brzmienie, w którym wszystko byłoby częścią całości i gdzie trudno byłoby zidentyfikować poszczególne dźwięki”, Zazou powiedział dziennikarzowi Paulowi Tingenowi „…a instrumenty są częścią koloru i tekstury całości„. Produkcja Hectora Zazou sprzedała się tylko w niewielkim stopniu, znalazła jednak oddaną publiczność, co pozwoliło mu kontynuować pracę nad etniczno-elektroniczną formułą, wydając solowe płyty i produkując albumy dla tybetańskiej wokalistki Yungchen Lhamo i uzbeckiej piosenkarki Sevary Nazarkhan dla wytwórni Real World.
Jedną z coraz bardziej popularną formą, w którą „ubiera” się płyty jest postać książkowa z dodatkowymi elementami uatrakcyjniającymi całość opakowania. Taką formę wybrał wydawca- Fundacja Dominikański Ośrodek Liturgiczny w 2016 roku oddając do sprzedaży śpiewnik z dołączoną płytą CD o tytule- „Cantigas de Santa Maria”.
Według opisu wydawcy: „Pierwsze na polskim rynku wydane opracowanie średniowiecznych Cantigas de Santa Maria w polskim tłumaczeniu. Na krążku znajdują się nagrania wybranych kantyczek w doskonałym wykonaniu tandemu dwóch krakowskich zespołów specjalizujących się w muzyce dawnej: Floripari i Perfugium. Na szczególną uwagę zasługuje nie tylko dobór materiału, ale też jego opracowanie i warstwa estetyczna…” Rzeczywiście- część graficzna (opakowanie) jest bardzo atrakcyjne. W białej kartonowej obwolucie, w wewnętrznej części są odpowiednie kieszenie z jednej strony na średniowieczne ryciny a z drugiej na książkę w twardej płóciennej oprawie, zawierającej nuty i teksty 20, pieśni i w której ukryto krążek CD.
W dalszej części opisu wydawcy czytamy: „…Do wydania niniejszego śpiewnika zainspirowała nas Magdalena Sendor, która przetłumaczyła w sumie 20 pieśni ze zbioru Cantigas de Santa Maria przypisywanego królowi Kastylii – Alfonsowi X el Sabio (1221-1284). Marzeniem tłumaczki był wspólny śpiew cantigas przetłumaczonych na język polski, co dzięki pracy Wojciecha Sznyka OP, Aleksandra Tomczyka stało się możliwe. Owocem ich pracy, a także wysiłku wielu Przyjaciół Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego jest wydanie przekładu, adaptacji muzycznej i płyty Cantigas de Santa Maria. Pieśni nazywamy między sobą „kantyczkami” ze względu na ich wdzięczne brzmienie, zabawny tekst i pogodną pobożność. Śpiewnik ma być zachętą do wsłuchiwania się w radosne brzmienie i wspólny śpiew…”
Moja opinia o części muzycznej, która zawiera interpretację „kantyczek” zespołów- Floripari i Perfugium, jest różna od tej jaką przedstawia wydawca, ale skoro opis płyty zamieszczam w dziale „Płyty LP i CD edytorsko wyjątkowe” to walory estetyczne opakowania usprawiedliwiają mój wybór wystarczająco.
[1] Zestawy „Living Stereo 60 CD Collection” vol.1 i vol.2 zostały również opisane w artykule: „Rekomendowane wydawnictwa płytowe (klasyka, rozdział pierwszy)”
[2] Studia Soundmirror zostały przedstawione w artykule: „Najsłynniejsze sale koncertowe, które bywają studiami nagrań i najsłynniejsze studia, które publiczności nie wpuszczają. (część jedenasta)”
[3] OM, według , uważany jest za symbol religii hinduistyczne, który oznacza istotę ostatecznej rzeczywistości, świadomości lub atman (Atman w hinduizmie jest określeniem duszy rozumianej jako indywidualna jaźń, obecna w każdej żywej istocie). Sylaba Om jest również określana jako onkara (ओङ्कार, oṅkāra ) omkara (ओंकार, omkarę ) i pranawa (प्रणव, Prańawa ).
[4] Pierwszy album grupy Patto został opisany w artykule: „Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada (rozdział ósmy)”
[5] Roger Dean, angielski malarz i grafik, najbardziej znany jako projektant okładek płyt rockowych zespołów takich jak: Yes (Fragile,Close To the Edge, Yessongs, Relayer, Going For The One, Drama, Union, Fly From Here), Uriah Heep (The Magican Birthday), Asia (Asia, Alpha, Astra), czy Budgie. Jest także znany jako projektant szaty graficznej pudełek z grami komputerowymi wydawanymi m.in. przez firmę Psygnosis. Przykłady okładek autorstwa Deana prezentuję niżej: