Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe
(rozdział dziesiąty, część 2)

 

Kontynuuję omówienie płyt wartych polecenia z katalogu muzyków uznanych za klasyków jazzu. W tej części przypomnę płyty Lou Donaldsona, Gabora Szabo, Johnny’ego Griffina, Thada Jonesa, Joe Hendersona, Lee Konitza, Hanka Mobleya, Jima Halla i Arta Peppera.

Anegdota mówi, że pewnego razu dwudziestoletni Joe Henderson, tuż po zwolnieniu ze służby wojskowej, będąc jeszcze w mundurze, słtał pod sceną w klubie Birdland na Manhattanie i słuchał Dextera Gordona. W pewnym momencie Gordon zapytał młodzieńca z saksofonem, czy nie miałby ochoty zagrać. Henderson nie dal się namawiać- zagrał. Nie był nowicjuszem, bo już jako żołnierz armii Stanów Zjednoczonych wygrywał „konkursy talentów”, no i stale przygrywał żołnierzom stacjonującym w Paryżu (tam poznał Kenny’ego Clarke’a i grywał z nim w klubach jazzowych). To był czas gdy właśnie zabrakło Charliego Parkera, bebop powoli przestawał być mocno wpływowym. W coraz modniejszym, acz wymagającym, hard-bopie Henderson się świetnie odnajdywał, potrafił z uczuciem zagrać sentymentalną balladę w stylu cool. Dla młodego saksofonisty inspiracją były nagrania Parkera ale również Stana Getza. Jego eklektyzm muzyczny ułatwiał mu grę gdy zapraszany był na sesje innych muzyków, ale przeszkodził by go pamiętać jako postać jazzu z pierwszego szeregu gdzie miejsca zajmowali ci, którzy wpływali na style jazzu. Odgrywał znaczącą rolę na wielu albumach innych liderów wytwórni, zwłaszcza w Blue Note, na przykład w „Song for My Father” Horace’a Silvera, w „The Prisoner” Herbie Hancocka, w „The Sidewinder” Lee Morgana i trzydziestu innych. W połowie lat 60. to czas nagrywania albumów: „Page One” „Our Thing”, „In N’ Out”, czy „Inner Urge”.

Krótko je omówię:

  • Page One”, z 1963… Są dwa powody by uznać tytuł za wielce adekwatny: Henderson rozpoczynał nią karierę solisty i pojawiły się utwory w rytmie bossa nova, tuż po dwóch albumach Stana Getza: „Jazz Samba” i „Big Band Bossa Nova”, ale na parę miesięcy przed ukazaniem się popularyzującej ten gatunek „Getz/Gilberto” (vide- „płyty polecane (jazz)”). Pomogli mu: Kenny Dorham (trąbka), McCoy Tyner (fortepian), Butch Warren (kontrabas) i Pete La Roca (perkusja). „Blue Bossa” Kenny’ego Dorhama i „Recorda-Me” Hendersona, to dwie kompozycje, które (jak się okaże) będą reprezentatywne dla stylu Hendersona. I jeden i drugi utwór to bossa nova. Na początku lat 60. bossa nova stanowiła tylko alternatywę dla cool czy hard-bopu. Ten styl dopiero stanie się popularny wśród masowych słuchaczy. Saksofonista i trębacz idealnie współgrają, co szczególnie słychać w „Homestretch” i „Jinrikisha”. Kompozycje autorskie zawarte na płycie pokazują dojrzałość kompozytorską Hendersona, mimo że to przecież twórczość 26. latka dopiero.
  • Our Thing”, z 1964, to drugi album Hendersona dla Blue Note. W nagraniach Joe’mu Hendersonowi znowu towarzyszy trębacz Kenny Dorham i perkusista Pete La Roca. Na fortepianie gra Andrew Hill, a na kontrabasie Eddie Khan. Wykonują trzy kompozycje Dorhama („Pedro’s Time”, „Back Road” i „Escapade”) i dwie Hendersona („Teeter Totter”, „Our Thing”). Wszystkie utwory były na ówczesny czas bardzo nowoczesne- otwarte na wpływy awangardy spod znaku free, pozostając jednocześnie w idiomie bopu. Pianista Andrew Hill i kontrabasista Eddie Khan byli mniej znanymi, ale nie mniej znakomitymi muzykami Blue Note z tego okresu. Z Petem La Roca tworzyli natchnioną sekcję rytmiczną idealnie uzupełniającą dwóch liderów w czasie sesji do „Our Thing”. Poetycki ton i logika muzyczna Kenny Dorhama, w pełni dojrzałego już muzyka, nie mogły zawieść. Joe Henderson gra w intrygujący sposób, nie można mu przypisać żadnego konkretnego stylu… No, może poza swoim własnym. Krytycy uznali tę płytę za najważniejszą, obok „In’ n Out”, z pierwszego okresu działalności Hendersona.
  • In’ n Out”, z 1964, łączy hard bop z eksperymentalnymi balladami, muzycznie zróżnicowany, zasługujący by znaleźć się na liście awangardy jazzu z tego okresu. Z tym trudnym materiałem muzycznym radzą sobie doskonale: saksofonista tenorowy Joe Henderson, trębacz Kenny Dorham, pianista McCoy Tyner, basista Richard Davis i perkusista Elvin Jones. Kompozycje są obu metodyków- Hendersona („In’ n Out”, „Punjab”, „Serenity”) i Dorhama („Short Story”, „Brown’s Town”). Na płycie Joe Henderson gra energicznie i gorąco, jak w tytułowym utworze, albo powściągliwie i muzykalnie, jak w „Punjab”. McCoy Tyner skupia się bardziej na zmianach akordów, a mniej na wzmacnianiu rytmicznego pulsu, bo ten aspekt może pozostawić doskonałym pozostałym muzykom sekcji rytmicznej. Trąbka Kenny Dorhama jest zawsze emocjonalna, barwna i ciepła.
  • Inner Urge”, z 1965, został nagrany w Van Gelder Studio, Englewood Cliffs, w kwartecie: Joe Henderson (saksofon tenorowy), McCoy Tyner (fortepian), Bob Cranshaw (kontrabas), Elvin Jones (perkusja). Ta płyta wydaje się bardziej przygnębiająca w wyrazie niż poprzednie. Solowe eskapady Hendersona są pełne smutnych melodii lub gniewnych wybuchów. Pozostali muzycy mocno wspierają Hendersona, włączają też własne niebanalne solówki: Tyner brzmi fantastycznie- jego występ dorównuje jakością Hendersonowi. Cranshaw i Jones nie są gorsi. To jeszcze jedna z płyt, która według niektórych krytyków pretenduje do miana najlepszej w dyskografii saksofonisty.

Trzy spośród wymienionych wyżej tytułów: „Our Thing”, „In’ n Out” i „Inner Urge”,  znaleźć można w pakiecie „5 Original Albums” wydanym w 2016 roku przez  Universal Music Group (nr kat. 5054917). W tym zestawie są dwie pozycje koncertowe- „The State Of The Tenor: Live At The Village Vanguard Volume 1” i “The State Of The Tenor: Live At The Village Vanguard Volume 2” (wydane odpowiednio w 1986 i 1987 roku). Oba albumy dokumentują spektakle muzyczne Joe Hendersona w Village Vanguard z 1985 roku (z udziałem basisty Rona Cartera i perkusisty Al Fostera). Nagrania prezentują Hendersona w mistrzowskiej formie w utworach własnych i standardach Theloniousa Monka, Horace’a Silver’a, Charlesa Mingusa, Charliego Parkera, Duke’a Ellingtona i Sama Riversa. Alfred Lion, założyciel i producent Blue Note, oświadczył w czasie gdy je wydawano, że jego zdaniem pierwszy tom tej serii był jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek wyprodukowano dla Blue Note. Drugi tom jest na tym samym poziomie.
Muzyka Joe Hendersona przez lata ewoluowała– początkowo grał w hard-bopowej estetyce, później modalnie, zahaczył o fusion i funk… Grał wszystko. Jednocześnie nie „przeskakiwał” z wytwórni do wytwórni, był związany tylko z trzema: Blue Note, Milestone i Verve. W każdej z nich preferował inną stylistykę- w Blue Note grał hard-bop, w czasie współpracy z wytwórnią Milestone (szefował jej legendarny producent Orrin Keepnews, vide- „producenci (Keepnews)”) zainteresował się nurtem fusion. Od 1971-1990, gdy „odpoczywał od muzykowania” zajął się nauczaniem, bo poczuł się zignorowany przez jazzowe środowisko. Wydawało mu się, że jest niedoceniany- zawsze jedynie asystent przy wielkich albumach innych wielkich muzyków. W 1990 roku, wytwórnia Verve „upomniała się” o Joe Hendersona. Dzięki nowym edycjom klasyków jakie wydal w Blue Note i kampanii prasowej, wreszcie ustawiono Hendersona między jazzowymi gigantami– Davisem, Coltranem, Mingusem, Hawkinsem, Youngiem czy Gordonem. Henderson wrócił do koncertowania, nagrywania. Umarł w 2001 roku.

 

Saksofonista legenda- „The fastest gun in the West” („najszybsza strzelba na Zachodzie”), bo Johnny Griffin był najszybciej grającym saksofonistą na świecie. Duże tempa nie stanowiły problemu, niezależnie od tego jak bardzo utwór był pokomplikowany. Ton miał głęboki, raczej ciepły. Grał z dużym wyczuciem harmonii, melodyjnie. Jego styl opierał się na bluesie i bopie. Pozostawał mu wierny do końca życia. Debiutował jako lider w 1956 roku płytą „Introducing Johnny Griffin” (Blue Note). Akompaniowali mu znakomici muzycy: pianista Wynton Kelly, kontrabasista Curly Russell i perkusista Max Roach. W następnych latach grał z Jazz Messengers Arta Blakeya i w zespole Theloniousa Monka. W tym okresie wziął udział w jednej z najważniejszych sesji- „A Blowing Session”, podczas której w studiu Rudy’ego van Geldera spotkało się trzech gigantów jazzu: John Coltrane, Hank Mobley i on, a w sekcji rytmicznej grali: Wynton Kelly (fortepian), Paul Chambers (kontrabas) i Art Blakey (perkusja). Pod koniec lat 50. współpracował m.in. Natem Adderleyem, Chetem Bakerem i ponownie z Monkiem, a autorskie płyty realizował dla Riverside– „Way Out!” i  „The Little Giant”. Na początku lat 60., rozczarowany modą na free jazz w Ameryce, no i w wyniku kłopotów małżeńskich, przenieść się na stałe do Europy, jak wielu innych: Bud Powell, Kenny Clarke, Kenny Drew i Art Taylor. Jednak co najmniej raz do roku odwiedzał ojczyznę. W tym czasie nagrał z braćmi Buddym i Monkiem Montgomery oraz z Artem Taylorem (perkusja). Buddy grał na wibrafonie i fortepianie, a Monk na kontrabasie. „Do Nothing ’til You Hear from Me„, z 1963 roku, została nagrana przez Orrin’a Keepnews’a dla Riverside.

To, że Griffin był uznanym za najszybszego tenorzystę na świecie nie oznaczało, że musi wciąż i ciągle epatować słuchaczy tą cechą, więc zwolnił i to do tego stopnia, że balladę „The Midnight Sun Will Never Set” można uznać za jedną z najwolniej zagranych spośród wszystkich jakie świat jazzu słyszał. Leniwie sącząca się melodia jest szczególnie piękna! W nagraniach dźwięk saksofonu jest niesamowity- miękki, ciepły. Griffin frazuje ponad poprawnie. Kwartet wykonuje cztery standardy oraz kilka kompozycji lidera. Muzyka potrafi rozkołysać. Wyluzowani muzycy grają po prostu przyjemną muzykę, która nie aspiruje do bycia awangardą, eksperymentem czy czymś co wyznacza nowe trendy w sztuce. Zresztą Johnny Griffin, też chyba nie chciał być inaczej postrzegany niż jako tylko bardzo dobrze wypełniający swoją rolę jazzowy muzyk.

 

That Jones był trębaczem samoukiem, który już w wieku 16 lat już występował profesjonalnie (z bratem Hank’em Jonesem i Sonny’m Stittem).. Harmonijnie zaawansowany trębacz i kornecista o charakterystycznym brzmieniu- głębokim z nostalgicznym wyrazem. Był także utalentowanym aranżerem i kompozytorem. W latach 50. i 60. współpracował z Charlesem Mingusem, Count Besiem, Pepperem Adamsem, Mel Lewisem, Współpraca z Lewisem w ramach Thad Jones-Mel Lewis Orchestra trwała długo bo od roku 1965 do 1978. Opuścił zespół i przeprowadził się do Danii. Tam pisał dla orkiestry radiowej i prowadził własną grupę o nazwie Eclipse. Pod koniec 1984 Jones przejął kierownictwo Count Basie Orchestra, jednak kłopoty ze zdrowiem zmusiły go do przejścia na emeryturę w rok później. Był autorem świetnych kompozycji, między innymi- „A Child Is Born”, „Fingers”, „Little Pixie”, „Tiptoe”. Thad Jones nagrywał jako lider dla Blue Note, Period, United Artists, Roulette, Milestone, Solid State, Artists House, A & M, Metronome. Na pewno za najlepszą jego płytę należy uznać “The Magnificent Thad Jones” wydaną przez Blue Note w 1957 roku.

Jeszcze jeden album z ponadczasową muzyką, która odsłania muzyka z doskonałą umiejętnością komponowania, aranżowania i oczywiście zrozumieniem stylu bop. Thad Jones dobrał sobie dla wykonania muzyki według własnego pomysłu takich, którzy rzeczywiście styl lidera potrafili wyeksponować: saksofonistę tenorowego Billy Mitchella, gitarzystę Kenny Burrella, pianistę Barry’ego Harrisa, kontrabasistę Percy Heatha i perkusistę Maxa Roacha. Standard „April In Paris” łagodnie kołysze się z pełną gracji, ale i smutku grą Jonesa. Improwizuje melodyjnie oddając nostalgiczny nastrój utworu. „Billie-Doo”, kompozycja Jonesa, ma znamiona bluesa, w którym Billy’ego Mitchella potrafi stylowo przejąć po liderze prowadzenie melodii by tworzyć krajobraz dźwiękowy znany z zadymionych i przesiąkniętych wonią alkoholu klubów jazzowych. Doświadczony zespół muzyków, dla którego bop nie miał tajemnic, został przez Jonesa poprowadzony w zaułki  gdzie jeno smutek i rozżalenie można zauważyć. Apogeum nastroju wydobywa Thad Jones w przepięknej balladzie „If Someone Had Told Me”, zagranej w trio z przygrywającymi trębaczowi Barry’m Harrisem i Maxem Roachem. Ani hard- bopowa „Thedia”, ani radośniejszy „If I Love Again”, nie mogą już wyrwać słuchaczy z nastroju nostalgii jaki wytwarzają pozostałe kompozycje z tego zestawu nagrań. Na koniec wybrano spokojną, usypiającą balladę- „Something”, zagraną w duecie z Kenny Burrellem. Czy uśpiła? Nie, bo sięgam po płytę ponownie. Chcę ją słuchać i słuchać…

 

Płyta „LD+3” firmują dwie sławy- saksofonista altowy Lou Donaldson i trio The Three Sounds (Gene Harris na fortepianie, Andrew Simpkins na kontrabasie i Bill Dowdy na perkusji). Już od pierwszej płyty „Introducing the Three Sounds” trio The Three Sounds wyczuwało się w ich brzmieniu empatię, wręcz intuicyjną grę trzech muzyków, którzy zdążyli się doskonale poznać w czasie dwu lat regularnych występów w klubach jazzowych na Środkowym Zachodzie, szczególnie w Ohio. Grali jako trio, ale i wspierali znaczących solistów jak Lester Young czy Sonny Stitt. Horace Silver, który stał się fanem grupy, polecił ją Alfredowi Lionowi, szefowi Blue Note. Dopiero po ich przeprowadzce do Nowego Jorku w 1958 podpisali kontrakt z Blue Note. Lou Donaldson, znany z uduchowionego, bluesowego stylu gry na saksofonie altowym, w latach jego formowania był, jak wielu z ery bebopu, pod silnym wpływem Charliego Parkera. Debiutował wcześniej niż The Three Sounds- w 1950 roku nagraniami z Charlie Singleton Orchestra, a następnie z Miltem Jacksonem i Theloniousem Monkiem w 1952 roku. Był też w składzie kilku małych grup z innymi luminarzami jazzowymi, jak trębacz Blue Mitchell, pianista Horace Silver i perkusista Art Blakey. W tym czasie nagrał także sesje z trębaczem Cliffordem Brownem i perkusistą Philly Joe Jones. Jako lider nagrywał dla Blue Note od 1952 roku. Było kwestią czasu by trio zeszło się z saksofonistą w jednym czasie na sesji dla płyty „LD + 3” (Blue Note 1959).

Muzycy The Three Sounds zawsze wiedzieli, jak stworzyć żywiołowy spektakl be-bopowy, z dużą dawką uduchowionego bluesa. To samo można było powiedzieć o Lou Donaldsonie. „LD+3” to bardzo szczególne nagranie, w którym Donaldson i Three Sounds naprawdę inspirują się nawzajem- od pasjonującej wersji „Three Little Words”, poprzez „Just Friends” po „Confirmation”. Grają mieszankę bebopu i soulu z furią, ale i ciepłem… Donaldson jest na szczycie swoich możliwości artystycznych, jeszcze nie wyzwolony spod wpływu Birda, ale już z coraz wyraźniejszym przez siebie wypracowanym bardziej zaokrąglonym stylem. Na płycie odznacza też się pełnym, solidnym tonem, który dopełnia melodyjne i zwinne solówki. Płyta stała kamieniem milowym wytwórni Blue Note.

 

Art Pepper, w latach 50. uważany za jednego z najlepszych jazzowych saksofonistów altowych. Wraz z Chetem Bakerem, Gerrym Mulliganem i Shellym Manne’em (choć chyba bardziej z powodów geograficznych niż stylu grania) zaliczany do muzyków grających West Coast jazz, w odróżnieniu od East Coast jazz (lub „hot”), z którym kojarzeni są np. Charlie Parker i Dizzy Gillespie. Jego kariera przerywana była karami wiezienia za posiadanie narkotyków (był heroinistą). Powracał jednak za każdym razem na scenę, nadużywanie narkotyków nie miało negatywnego wpływu na poziom jego gry, mistrzowski poziom. Nagrywał znakomite albumy, między innymi: „Gettin’ Together”, „Smack Up”, „The Aladdin Recordings”, „The Early Show”, „The Way It Was!” czy „Art Pepper + Eleven – Modern Jazz Classics” i „Art Pepper Meets the Rhythm Section”.
Album “Art Pepper + Eleven – Modern Jazz Classics” z aranżacjami Marty’ego Paicha, nagrany został w 1959 roku w wytwórni Contemporary Records. Album jest jednym z najbardziej cenionych i znanych dzieł Arta Peppera. Zawiera kilka standardów jazzowych Gillespiego, Silvera czy Rollinsa ponownie zinterpretowanymi przez Arta Peppera i piętnastu muzyków biorących udział w nagrywaniu. Co prawda trebacz Jack Sheldon ma kilka solówek, ale to alcista wyraźnie przejmuje role główną, który jest w szczytowej formie artystycznej w tym okresie. Wyróżnię z zestawu: „Move”, „Shaw Nuff”, „Anthropology”, „Four Brothers” i „Donna Lee”, choć nie ma ani jednego utworu, który można by pominąć. Nagrania są doskonałe w wielu aspektach: jednym z nich jest na pewno sam saksofonista- Pepper. Zwykle tylko jeden z muzyków towarzyszących w dużych zespołów kierowanych przez Gusa Arnheima, Benny’ego Cartera i Stana Kentona, w czasie sesji do „+ Eleven” sprawdza się jako lider świetnie, a poza tym z całą odpowiedzialnością można go uznać za najlepszego saksofonistę post-Parkerowskiego. Ton jego saksofonu w tym okresie był dość oschły, chłodny, a przy tym bardzo wyrazisty. Innym powodem do uznania doskonałości nagrań jest praca Marty’ego Paicha jako aranżera. Utwory emanują ekspresją, blaskiem i jednocześnie dają możliwość każdemu z muzyków pokazanie swoich umiejętności. A jeśli już mowa o pozostałych muzykach biorących udział w sesji to on również przyczynił się do doskonałości nagrań. „+ Eleven” chronologicznie lokowany jest pomiędzy “Art Pepper Meets the Rhythm Section” i “Gettin 'Together” w katalogu Contemporary Records. Ta trylogia ugruntowała reputację Peppera jako jednego z najlepszych saksofonistów nie tylko dekady lat 50.

Okoliczności związane z sesją do “Art Pepper Meets the Rhythm Section” zostały ujawnione w autobiografii „Pepper Straight Life”, chętnie reprodukowane w artykułach prasowych. Przypomnę i ja: rankiem 19 stycznia 1957 r., ówczesna żona Peppera, Diane, dała znać mężowi, że zorganizowała popołudniową sesję nagraniową z sekcją rytmiczną Milesa Davisa, którzy pojawili się akurat z Davisem w Los Angeles. Zaskoczony saksofonista, „naszprycowany” dużą ilością heroiny i poszedł na sesję. Muzyka, która powstała z tego chaosu została określona jako „diament w historii jazzu”. W sesji, prócz Peppera, wzięli udział: Red Garland (fortepian), Paul Chambers (kontrabas) i Philly Joe Jones (perkusja). Materiał muzyczny został wybrany przez wszystkich muzyków biorących udział w sesji. Od pierwszych minut po ostatnie Art Pepper gra jak w transie, ale nie narkotykowym lecz miłosnym, bo tonem pełnym i pięknym, z doborem takich nut, że ich logika, podsycana uczuciowością przebogatą, jedynie zachwyt może wzbudzać.

 

Jeszcze jeden wspaniały muzyk niewystarczająco doceniany choć na to zasługiwał- saksofonista tenorowy Hank Mobley. Jeden z najwybitniejszych artystów hard-bop’owych wytwórni Blue Note, a najprawdopodobniej niedoceniony z winy prostego, swingującego stylu, albo z powodu tego, że nie miał aspiracji do bycia wśród instrumentalistów przecierających szlaki nowych kierunków muzycznych. Jego ton nie odznaczał się agresją jak w przypadku Johna Coltrane’a czy Sonnyego Rollinsa, nie był aż tak miękki i miły jak u Stana Getza czy Lestera Younga. Muzyk- Mobley, oferował coś zupełnie innego, a mianowicie dźwięk „okrągły”, oddający raczej subtelności brzmieniowe niż silne emocje. Zamiast tenorowych innowacji w grze, przedstawiał solidną grę, choć pełną skomplikowanych rytmicznych wzorów, które zawsze były precyzyjne i harmonijnie poukładane. Jako solowy artysta zaczął nagrywać dla Blue Note w drugiej połowie lat 50., a osiągnął szczyty artyzmu już w pierwszej połowie lat 60. gdy nagrał „Soul Station”, „No Room for Squares” i „Caddy for Daddy”.
Soul Station”, album studyjny Hanka Mobleya, zarejestrowany 7 lutego 1960 roku przez Rudy’ego Van Geldera w należącym do niego studio (Englewood Cliffs, New Jersey), wydany został w tym samym roku przez wytwórnię Blue Note.


Płyta Hanka Mobleya, którą nagrał z supergwiazdami: Artem Blakeyem na perkusji, Paulem Chambersem na kontrabasie i Wyntonem Kellym na fortepianie, przedstawiała czystą, ciepłą, bezpretensjonalną muzykę. Brzmienie saksofonu Mobleya jest krągłe i bardzo ciepłe, jednocześnie bardzo solidne w warstwie technicznej, co pozwoliło na poradzenie sobie z każdym materiałem, nawet o najbardziej zawiłym rytmie. Zwłaszcza dwa standardy, umieszczone w zestawie- „Remember” i „If I Should Lose You”, przyczyniają się do wzmocnienia wrażenia, że z najlepszymi muzykami mamy do czynienia. Cztery kompozycje saksofonisty, jakością nie odbiegają od tych wymienionych standardów- „This I Dig You” jest typowym hard-bop’em, „Dig Dis” to blues w oparach dymu o nocnej porze, chwytliwy „Split Feelin’s” początkowo jest grany w latynoskim rytmie, przechodzi w standardowy bop, by powrócić do południowoamerykańskiego tańca, w tytułowym utworze rozpoznajemy pełnym duszy bluesa. Saksofonista wspierany jest przez Art’a Blakey’a nie w sposób charakterystyczny dla hard-bop’u, lecz bardziej subtelnie, bo tego wymagała muzyka. Wynton Kelly pomysłowością swojej gry wyraźnie inspiruje lidera. Paul Chambers, jak zawsze, jest idealnym uzupełnieniem perkusisty, dba o miarowy puls. Krytycy lekceważyli Hanka Mobleya, melomani przeciwnie- był ich ulubieńcem. Pośród wielu uduchowionych zestawów nagrań Blue Note’u, ten Mobleya jeśli nie był najbardziej bluesowym to na pewno jednym z najbardziej kasowych.


Wróć do artykułu:
Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe (rozdział dziesiąty, część 1)

Kolejne rozdziały:

                  

Dodaj komentarz