Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe
(rozdział czternasty, część 1)

 

Niektórzy uważają, że najdoskonalszym instrumentem są struny głosowe. Trudno z takim twierdzeniem polemizować, a w moim przypadku- nie chcę takiej polemiki, bo jeśli głos potrafi przykuwać uwagę melomanów intrygującą interpretacją, zachwycić barwą i doskonałą artykulacją to czemu miałbym się nie zgadzać? Tym bardziej, że wokaliści najczęściej są wiodącymi muzykami w trakcie spektaklu muzycznego

Krytycy muzyczni są zgodni, że niezależnie od tego, jakiej współczesnej jazzowej (i chyba nie tylko jazzowej) wokalistki słuchamy, to słuchamy Billie Holiday…
Eleanora Harris była córką Clarence’a Holiday’a, profesjonalnego muzyka, który przez pewien czas grał na gitarze w zespole Fletchera Hendersona. […] Piosenkarka przyjęła nazwisko swojego naturalnego ojca i imię Billie od ulubionej aktorki filmowej, Billie Dove. W 1928 roku przeprowadziła się z matką z Baltimore w stanie Maryland (gdzie spędziła dzieciństwo) do Nowego Jorku, a po trzech latach utrzymywania się na różne sposoby, znalazła pracę śpiewając w nocnym klubie Harlem. Nie miała formalnego wykształcenia muzycznego, ale z instynktownym wyczuciem struktury muzycznej i bogactwem doświadczeń zebranych na poziomie podstawowym jazzu i bluesa, rozwinęła styl śpiewania, który był głęboko poruszający i indywidualny. W 1933 roku Holiday nagrała swoje pierwsze utwory z Bennym Goodmanem i innymi. Dwa lata później seria nagrań z Teddym Wilsonem i członkami zespołu Counta Basie’go przyniosła jej szersze uznanie i rozpoczęła karierę jako wiodąca piosenkarka jazzowa swoich czasów. Koncertowała z Basie’m i Artiem Shaw’em w 1937 i 1938 roku, a w ostatnim roku tworzyła w luksusowym Café Society w Nowym Jorku. Około 1940 roku zaczęła występować wyłącznie w kabaretach i w salach koncertowych. Jej nagrania z lat 1936-1942 były jej szczytowymi latami. W tym okresie była często kojarzona z saksofonistą Lesterem Youngiem, który nadał jej przydomek „Lady Day”. W 1947 roku Billie Holiday została aresztowana za posiadanie narkotyków i spędziła rok w centrum rehabilitacji. Nie będąc już w stanie uzyskać licencji kabaretowej na pracę w Nowym Jorku, Holiday zapełniała melomanami nowojorską Carnegie Hall. Kontynuowała występy na koncertach i w klubach poza Nowym Jorkiem. Podczas swoich ostatnich kilku lat odbyła kilka tras koncertowych. Ciągła walka z heroinowym nałogiem nadwyrężyła jej głos, technika pozostała na niezmiennie najwyższym poziomie. Intensywność interpretacji sprawiła, że najbardziej banalne liryki były bardzo głębokie. Wśród utożsamianych z nią utworów można wymienić: „Strange Fruit”, „Fine and Mellow”, „The Man I Love”, „Billie’s Blues”, „God Bless the Child” oraz „I Wanted on the Moon”. Profesjonalny i prywatny kontakt z Youngem był naznaczony jednymi z najlepszych nagrań interakcji między linią wokalną a instrumentalnym obbligato.

W 1956 r. napisała autobiografię „Lady Sings the Blues” (z Williamem Duftym), która została nakręcona w filmie z Dianą Ross w 1972 r. Zdrowie wakacje zaczęło zawodzić z powodu nadużywania narkotyków i alkoholu, a zmarła w 1959[1].
Billie Holiday rozpoczęła swoją karierę nagraniową od „Riffin 'the Scotch” (sprzedano 5000 egzemplarzy). Został ten utwór wydany na płycie- Benny Goodman And His Orchestra ‎“Riffin’ The Scotch” / “Your Mother’s Son-In-Law”. Inne wczesne tytuły wydano pod nazwą „Teddy Wilson & His Orchestra”. Podczas swojego pobytu w zespole Wilsona Holiday śpiewała kilka taktów, a potem inni muzycy mieli solo. Wilson, jeden z najbardziej wpływowych pianistów jazzowych epoki swingowej, towarzyszył Billie Holiday częściej niż jakikolwiek inny muzyk (około 95 nagrań). Dopiero w 1936 roku Holiday zaczęła wydawać płyty pod własnym nazwiskiem jako „Billie Holiday & Her Orchestra”. Holiday przy końcu lat 30. osiągała największe swoje sukcesy komercyjne. W 1939 roku Holiday nagrała swój najważniejszy album „Strange Fruit” dla Commodore. W latach 50. XX wieku, nadużywanie narkotyków i alkoholu przez Holiday powodowały pogorszenie stanu zdrowia. Jej głos pokazywał osłabienie zdrowia- zrobił się szorstki, nie tak giętki i silny jak jeszcze 10 lat wcześniej. Ale niezrównana interpretacja późne nagrania dla Verve są wciąż bardzo popularne i nie mniej wartościowe jak jej wcześniejsze płyty dla Columbia, Commodore i Decca. John Szwed w swoim studium z 2015 roku- „Billie Holiday: The Musician and the Myth”, dowodził, że autobiografia „Lady Sings the Blues” jest trafną relacją z jej życia, choć współtwórca- William Dufty był zmuszony do czyszczenia narracji ze zbyt emocjonalnych relacji. Gdy powstała autobiografia. Holiday wydała album LP “Lady Sings the Blues” (Clef Records) w czerwcu 1956 roku.

Album zawierał cztery nowe utwory „Lady Sings the Blues”, „Too Marvelous for Words”, „Willow Weep for Me”, „I Thought About You” i osiem nowych interpretacji z jej największych przebojów jakie się do tej pory ukazały. „Recenzja albumu została opublikowana przez magazyn „Billboard” 22 grudnia 1956 r., nazywając go godnym muzycznym dopełnieniem jej autobiografii. „Holiday jest teraz w dobrej formie” – napisała recenzentka – „a te nowe interpretacje zostaną docenione przez jej obserwatorów”. „Strange Fruit” i „God Bless the Child” zostały klasykami, a „Good Morning Heartache”, kolejny ponownie wydany utwór na płycie, również został odebrany pozytywnie. 10 listopada 1956 roku Holiday wystąpiła na dwóch koncertach przed wypełnionymi widowniami w Carnegie Hall. Nagrania na żywo z drugiego koncertu Carnegie Hall zostały wydane na płycie Verve / HMV w Wielkiej Brytanii pod koniec 1961 roku pod tytułem The Essential Billie Holiday. 13 utworów zawartych na tym albumie zawierało własne utwory „I Love My Man”, „Do not Explain” i „Fine and Mellow” oraz inne utwory blisko z nią związane, w tym „Body and Soul”, „My Man „i” Lady Sings the Blues „(jej teksty towarzyszą melodii pianisty Herbiego Nicholsa).[…] Krytyk Nat Hentoff z czasopisma DownBeat, […] napisał o występie Holiday: Przez całą noc Billie była w lepszej formie, niż to miało miejsce w ostatnich latach jej życia. Nie tylko zapewniała odpowiednie frazowanie i intonację; ale było też ciepło, wyczuwalna chęć dotarcia do publiczności. I był kpiący dowcip. Na jej ustach często pojawiał się uśmiech […] Beat płynął w jej wyjątkowo pokrętnym, elastycznym sposobie narracji; słowa stały się jej własnymi doświadczeniami i wszystkie dźwięki Lady- tekstura, stalowa i jednocześnie miękka; głos, który był prawie nie do zniesienia mądry w przez doświadczenie, a jednak wciąż dziecinny […] To była noc, kiedy Billie była na szczycie, bez wątpienia najlepsza i najuczciwsza żyjąca piosenkarka jazzowa. Jej występ „Fine and Mellow” w programie CBS „The Sound of Jazz” jest niezapomniany ze względu na jej grę ze swoim długoletnim przyjacielem Lesterem Youngiem. Oboje mieli mniej niż dwa lata do śmierci. Young zmarł w marcu 1959 r. [Billie Holiday umarła w lipcu 1959 roku] Holiday chciała śpiewać na jego pogrzebie, ale jej prośba została odrzucona…”.[2]

Billie Holiday Sings” (MGC-118), 10-calowa winylowa płyta LP, wydana przez Clef Records w 1952 roku,  była jej pierwszym albumem Billie Holiday z oryginalnym materiałem, po kilku kompilacjach wydanych wcześniej jako 78. obrotowe LP dla Columbia, Commodore i Decca. To też pierwsze nagrania dla Normana Granza (vide- „producenci płytowi (N. Granz)”).

W 1956 roku, kiedy 10-calowy format został wycofany, album został ponownie wydany przez Clef Records jako „Solitude” (MG C-690) z czterema dodatkowymi utworami nagranymi podczas drugiej sesji w kwietniu 1952 roku z tymi samymi muzykami.
Poprzednie nagrania Billie Holiday, szczególnie z Lesterem Youngem, są słusznie gloryfikowane, ale te dla Verve, która specjalizowała się w wydawaniu albumów studyjnych, jest odpowiedzią na ówczesne tendencje- „czas kompilacji minął”, czas popularności singli też pomału mijał.  Norman Granz wiedział, jak sprawić, by Lady Day czuła się komfortowo w studio. Granz, choć szanował to, że Holiday lubi niektóre utwory z tych już wykonywanych wcześniej, skoncentrował się na nagraniu świetnych nowych piosenek. Producent zapewnił też genialne zespoły wspierające ją w studio z Teddy Wilsonem na czele. Jednocześnie pojawienie się LP pozwoliło na dłuższe czasy występów z większa ilością improwizacji… To była luksusowa sytuacja dla jazzowych muzyków. Wraz z tytułem „Solitude” Verve sprzedawał nagrania mistycznej Billie Holiday- w ten sposób fani muzyki mogli kupić autentyczność, ściskając w rekach dźwiękową biblię, może dla próby ukojenia starganej duszy. Podejście Billie Holiday do piosenek jest bardziej emocjonalnie pozytywne niż jej wizerunek, potrafi bowiem skupić na sobie (dzięki celnej interpretacji) uwagę i tym przysłonić życiowe rozterki słuchaczy. Zamiast rozczulać się nad sobą współczujemy opowiadającej o swoich przeżyciach. Nie wiem czy ma znaczenie to, czy wtóruje artystce Wilson czy Oscar Peterson (na tej płycie) lub inny artysta- ważne są tylko opowieści Billie Holiday. Skoro wspomniałem o Petersonie to warto zaznaczyć, że był sercem i duszą wytwórni, definiował główny nurt jazzu, był najbardziej utalentowanym pianistą jazzowym każdej epoki, a więc mógłby być olśniewającym solistą, wykonującym błyskotliwy bop, funky, bluesowym „wyjadaczem”, muzycznym innowatorem lub relaksującym mistrzem ballady… Na tej płycie jest skromnym (idealnym) akompaniatorem. Ray Brown i gitarzysta Barney Kessel kompletni muzycy z wiedzą i talentem wyjątkowym… Tu byli tylko akompaniatorami. Wielu melomanów po usłyszeniu płyty w ogóle zapomina sprawdzić kto artystce akompaniuje. Role solistyczne Holiday zamienia z saksofonistą Flipa Phillipsa, i trębaczem Charlie’go Shaversa, oni mają więcej szans, bo wokalistka wtedy milknie. W tym okresie jej życia, już schyłkowym, blask i duch młodzieńczy z głosu Billie Holiday zniknęły, a w „Solitude” zostaje to boleśnie objawione, ale to i tak nie umniejsza mistrzostwa interpretacyjnego i uczuciowości tym znaczniejszej im bardziej jej głos słabł.

Następny album dla Clef Records- „An Evening with Billie Holiday” (1953 rok) nie odbiegał od poprzedniego ani stylem, ani jakością, tym bardziej, że podstawa sekcji rytmicznej: Oscar Peterson (piano, organy), Ray Brown (kontrabas) i Alvin Stoller (perkusja), się nie zmieniła (jedynie Barney Kessel się wymianiał z Freddiem Greenem przy grze na gitarze). Tenorowy saksofonista Flip Phillips zagrał tylko w dwóch utworach dając możliwość akompaniowania wspaniałej wokalistce Paulowi Quinichette. Trębacza Charliego Shaversa zastąpił Joe Newman.

Podobnie jak w przypadku poprzedniego albumu 10-calowy format z 1953 roku został wycofany, ponownie wydany przez Clef w 1956 z tą samą grafiką i siedmioma z ośmiu utworami, jako dwunastocalowy LP wydano pod nazwą „Recital By Billie Holiday” (MG C-686). Utwór „Tenderly” został przeniesiony do 12-calowej kompilacji o nazwie „Solitude”. Dodano pięć dodatkowych utworów, które zostały wcześniej wydane na jej trzecim 10-calowym albumie, zatytułowanym po prostu „Billie Holiday” (MG C-161).

Nagrania odbyły się w 1952 i 1954 roku. Billie Holiday nie weszła do studia nagraniowego w 1953 roku. W recenzji z 1954 roku magazyn Down Beat chwali album, pisząc: „Zestaw jest doświadczeniem wzniecającej przyjemności, która może zrobić wszystko, ale i dalej się rozwijać, bez względu na to, jak często jest odtwarzana płyta. Porównując ją z wcześniejszymi sesjami Teddy’ego Wilsona i Billie [Holiday], policzcie swoje błogosławieństwa z posiadania obu- timing, beat i jego wariacje nigdy nie przestaną być wśród siedmiu cudów jazzu.”[3]
Nagrania z 10-calowej płyty zostały przez Clef ponownie wydane na dwóch różnych nowoutworzonych 12-calowych płytach kompilacyjnych. Pięć utworów dodano do ”A Recital By Billie Holiday” (MG C-686), a pozostałe trzy dodano do „Solitude” (MG C-690).

Music for Torching” to pierwszy 12-calowy album Billie Holiday z oryginalnym materiałem, po czterech 10-calowych płytach LP dla tej samej wytwórni- Clef Records.

„Music for Torching” mocno różniła się w porównaniu z jej wcześniejszymi albumami z lat trzydziestych i czterdziestych, zwłaszcza pod względem jakości nagrań. Producent Clef i Verve Records- Norman Granz, zapewniał, że Billie Holiday grywała tylko z najlepszymi. Na tej płycie nie jest inaczej- Benny Carter na saksofonie altowym, Jimmy Rowles (fortepian),  Barney Kessel (gitara),  Larry Bunker (perkusja) i John Simmons (kontrabas). Charakterystyczne dla nagrań z połowy lat 50. są interesujące interpretacje Billie Holiday. To wynik dojrzałości i ukształtowania przez lata rozczarowań jakie ją spotykały w życiu osobistym. Głos był zniszczony przez lata używania alkoholu i narkotyków. Ból pojawia się na niektórych albumach w sposób wyrazisty. Jej brzmienie intymne, wyjątkowy i osobisty styl układa się w wielką sztukę- artyzm sięga szczytów.

Muzyka do „Music for Torching” została nagrana podczas dwóch sesji w Los Angeles, w odstępie dwóch dni 1955 roku, co również zaowocowało materiałem do jej kolejnego albumu „Velvet Mood” (MGC 713).

Tytuł płyty narodził się, jak to często bywa, zupełnie przypadkowo. W sesji nagraniowej nastąpiła przerwa. Billie Holiday i towarzyszący jej muzycy odprężyli się. Jeden z muzyków zapalił papierosa. Zaciągnął się i  zwrócił się do przyjaciela: „Ta Billie, powiedział w zachwycie, w głosie tej kobiety jest aksamit! Przyjaciel zgodził się, ale z niewielką rezerwacją. To prawda, powiedział, zwłaszcza gdy ma nastrój”. Aksamit rzeczywiście mógł się kojarzyć z tą sesją. Umiejętności wokalne Pani Holiday są wystarczające do dobrego zaśpiewania każdej piosenki, ale robi to najlepiej gdy śpiewa bluesy i gdy oddaje swoje usługi wyrafinowanym melodiom. A że właśnie wyrafinowane melodie są na tym albumie: „Prelude to a Kiss” (Duke Ellington, Irving Mills, Irving Gordon), „I Gotta Right to Sing the Blues” (Harold Arlen, Ted Koehler) czy „Everything I Have Is Yours” (Burton Lane, Harold Adamson), „Nice Work If You Can Get It” (George Gershwin, Ira Gershwin) to pozostaje jedynie słuchanie i zachwycanie. Nie tylko w wymienionych utworach są pokłady intensywności i emocji Billie Holiday, ale i w pozostałych też.

Wraz ze zmianami w jej głosie, które upodabniają śpiew Billie Holiday do melorecytacji, nadal pozostała jedną z najlepszych wokalistek jazzowych, nie tylko ze względu na jej wyjątkowy dźwięk i atak, ale także za jej bezpośrednią, uczciwą, muzyczną komunikację”.[4] Sesja do „Body and Soul” pochodzi z pierwszych dni 1957, gdy wokalistce akompaniowali: Barney Kessell na gitarze, Ben Webster na tenorze, Harry „Sweets” Edison na trąbce, Jimmy Rowles na pianie, Red Mitchell na kontrabasie, Alvin Stoller i Larry Bunker ma perkusji.


Interpretacja artystki wszystkich zebranych tytułów, przy wsparciu fantastycznego zespołu, potrafi rozkołysać jak nikt inny. Album dowodzi, że Lady Day wciąż była zdolna do dostarczania kreacji nacechowanych wyjątkowym artyzmem i to na dwa i pół roku od końca swojego życia. Trudno też sobie wyobrazić lepszy zespół akompaniujący. Ben Webster z wyczuciem nastroju uzupełnia przekaz piosenkarki. Gra na gitarze Barneya Kessela dodaje kolorytu muzyce, a Harry Sweets Edison, świetny na trąbce, podbija ekspresję wykonawczą. Sekcja rytmiczna prowadzona przez Jimmy’ego Rowlesa na fortepianie z Red Mitchell na basie i Larry’ego Bunkera na przemian z Alvinem Stollerem na perkusji kołysząc wspaniale trzyma rytm w doskonałych ramach.
Reedycja Mobile Fidelity (dostępna również jako audiofilskie wydawnictwo winylowe) zapewnia dźwięk jeszcze bardziej intymny niż ten, który może być odbierany z „normalnej” edycji. Krótko- edycja Mobile Fidelity brzmi jeszcze bardziej przytulnie…

Songs for Distingué Lovers”, wydany przez Verve Records, dostępny już w owym czasie zarówno w mono, numer katalogowy MGV 8257, jak i stereo, numer katalogowy MGVS 6021. Nagrań dokonano w Capitol Studios w Los Angeles od 3 stycznia do 9 stycznia 1957 roku i wyprodukowany przez Normana Granza.

„Songs for Distingué Lovers” stanowi część ostatniej serii nagrań z udziałem małych grup, które Lady Day stworzyła w studio. Wokalistka wkłada bardzo wiele uczuć w tekst, że łatwo staje się pomijalna jej barwa głosu, która przecież najlepsze dni miała za sobą. Granz jak zwykle zapewnił świetne warunki pracy dla Holiday, tworząc idealną atmosferę oraz dobierając gwiazdorski zespół, który miał ją wspierać w czasie sesji nagraniowych: Harry’ego Edisona (tenorowy saksofon), Bena Webstera (tenorowy saksofon), Jimmiego Rowlesa (fortepian) Barneya Kessela (gitara), Reda Mitchella (kontrabas) i Kalvina Stollera na przemian z Larry Bunker (perkusja). Omawiać jakość artystyczną nawet nie wypada, więc skupię się na różnych edycjach, które się wciąż pojawiają: najpowszechniejszymi na nośnikach CD są dwie wydane przez Verve Records: z 1996 roku- podwójny album (z pełnymi wersjami trzech płyt: „Songs for Distingué Lovers”, „Body and Soul” i „All Or Nothing At All”) oraz z 1997 roku w ramach serii Master Edition (remastering za pomocą 20-bitowej technologii dodatkowymi sześcioma utworami. Wszystkie dodatkowe utwory zostały nagrane w tych samych sesjach i wzięte z innych albumów Holiday z końca lat 50. na Verve. „I Wanted on the Moon” i „Love Is Here to Stay” pochodziły z MGV 8329, “All or Nothing At All”, a pozostałe cztery z MGV 8197, “Body and Soul”). Nowsze edycje, na przykład na nośniku SHM-CD (UCCU-5601, z 2016 roku) przywracają oryginalną ilość utworów z LP z roku 1957- sześć. Inną jakość przedstawia muzyka na SACD (Analogue Productions, nr kat. CVRJ 6021 SĄ), otóż przenosi zawartość do innego życia, którego poprzednie wersje nie akcentowały. Nie ma wątpliwości, że Rowles jest centralną częścią tego albumu i naprawdę komplementuje bluesowy głos Holiday. George Marino w laboratoriach Sterlingsound dokonał remasteringu tego delikatnego skarbu na wspaniałe SACD, bo dźwięk na nim jest nieskazitelny i bogaty w szczegóły. Głos Billie Holiday jest dobrze przemieszany z zespołem, który nie jest wysunięty przed wspaniały zespół. Jest w czym przebierać!

Stay with Me” jest wynikiem sesji w składzie z Oscarem, Petersonem przy fortepianie, z Eda’em Shaughnessy’ym na perkusji, trębaczem Charlie’m Shaversem, gitarzystą Herbem Ellisem i basistą Rayem Brownem.

Te nagrania prezentują późne oblicze kariery Billie Holiday. Nagrania przekonują, że wciąż wzmagała się dramaturgia przekazu jaka w latach 50. dominowała w interpretacji piosenek, a zdolność opowiadania w przekonujący sposób wstrząsającej historii była wyjątkowa. Materiał muzyczny zawierający nagrania z 14 kwietnia 1954  wydane zostały przez Verve Records dopiero w 1958 roku.

All or Nothing at All” to studyjny album Billie Holiday, nagrany w 1956 i 1957 roku, a wydany przez Verve Records w 1958 roku. Reedycja z 1996 r. na dwóch CD (jak wyżej wspomniałem) połączyła wszystkie utwory z tego i dwóch innych albumów Lady Day nagranych w tym samym czasie: z „Body and Soul” i „Songs for Distingué Lovers” oraz z dwoma dodatkowymi utworami pobranymi z tych samych sesji nagraniowych. Późniejsze edycje nie zawierają tak wielu utworów dodatkowych jak w tej wyjątkowej edycji.

Żaden historyk jazzowy nie napisze żeby ignorować wcześniejsze nagrania Holiday, z kolei fani Lady Day uważają, że jej późniejsze nagrania zawierają świetne momenty geniuszu interpretacji, nawet gdy głos jej był w złym stanie. A kiedy jej głos nie nastręczał jej problemów, jak w przypadku sesji Verve, kunszt Holiday osiągnął poziomy niespotykane do tej pory. Granz angażował wspaniałych muzyków, którzy nie obniżali poziomu gry ani wtedy gdy akompaniowali, ani wtedy gdy grali solówki. Skład personalny nie różnił się od tego jaki widnieje w spisie na okładkach płyt „Body and Soul” i „Songs for Distingué Lovers”. Granz wiedział, że dzięki odpowiedniemu doborowi znakomitych muzyków, dobrych utworów i zadbaniu o dobrą atmosferę, mógł konsekwentnie produkować nagrania o wyjątkowo wysokiej jakości. To obok współpracy studyjnej Elli Fitzgerald i Louisa Armstronga, sesji Charliego Parkera jedne z najlepszych albumów wszechczasów wyprodukowanych przez Normana Granza.

Wytwórnia Columbia zaoferowała Holiday możliwość nagrania wybranych przez nią utworów z dużą orkiestrą, a że marzyła o takiej okazji to szybko powstał album „Lady in Satin„. Nagrania oferowały oszałamiające interpretacje utworów takich jak „Violets for Your Furs”, „For All We Know”, „You’ve Changed” i „The End of a Love Affair”. „Lady in Satin” i kolejny album z Ellisem, później zatytułowany „Last Recordings” (MGM, 1959), były ostatnimi pracami przed śmiercią Holiday w lipcu 1959 roku. W tym czasie Granz nadal miał niewydany materiał z tych sesji Verve, a więc oryginalna płyta “All or Nothing at All”, wydana kilka miesięcy po śmierci Holiday, faktycznie mogła służyć jako odpowiednie epitafium dla Billie Holiday- nagrania, w których jej głos i duch tworzyły doskonałą synergię.
Gdyby przyszło nam wybierać jedną konkretną płytę, która rozpoczynałby naszą kolekcję nagrań Billie Holiday, to byłaby to „Lady in Satin”. A przecież pod wieloma względami jest to Billie Holiday w najgorszym czasie- chora, tuż przed śmiercią.


Każda piosenka na „Lady in Satin” pokazuje klasę wokalną Lady Day, a bardziej niż jakakolwiek inna piosenka albumu- „You’ve Changed” demonstruje na czym polega wielkość artyzmu piosenkarki, bo można usłyszeć łuki, sposób, w jaki łamie notację muzyczną lub w jaki sposób przekształca nawet jednosylabowe słowa. Słychać wyraźnie z jaką swobodą traktuje linię melodyczną, jak śpiewa powyżej lub za nią. Dlaczego wybierała tak trudne utwory jak: „Glad to be Unhappy”, You’ve Changed” czy „End of a Love Affair”? Wybierała, bo słowa jej się podobały, a poza tym chciała nagrać piosenki jakich wcześniej nie miała w repertuarze. Billie Holiday i Ray Ellis, aranżer orkiestry wraz z jej prawnikiem, poszli do sklepu by przeglądnąć nuty. Holiday czytała jedynie teksty, bo nie znała nut. Holiday podpisując kontrakt z Columbia Records, wróciła do wytwórni po 16 latach rozbratu. Decydenci Columbii i artystka uznali, że zamiast jazzowego combo tło muzyczne stworzy pełna orkiestra, co w owym czasie było modne. Ray Ellis i Claus Ogermann dokonali aranżacji utworów w taki sposób, by kruchy głos Holiday dopasować do dużego składu akompaniującego. Pomimo osłabionego głosu potrafiła panować nad stroną muzyczną utworów, nie słychać by „walczyła” z orkiestrą o prymat. Stylu frazowania nie musiała zmieniać. Ellis dyrygował czterdziestoosobową orkiestrą, w której były instrumenty dęte, smyczki i chór. Solistami na tym albumie byli: Mel Davis (trąbka), J.J. Johnson i Urbie Green (puzon), natomiast jazzowy puls nadawali: Mal Waldron (fortepian), Barry Galbraith (gitara), Osie Johnson (perkusja) i Milt Hinton (kontrabas). Uczucie i napięcie, które jest obecne w każdym utworze, stawia ten album w rzędzie jej najlepszych osiągnięć, a więc i najlepszych osiągnięć jazzu lub pop-music, albo jeszcze szerzej- wśród rejestracji muzycznych.
„Last Recording” nagrano po sukcesie jej albumu „Lady in Satin” (1958), bo Billie Holiday chciała nagrać kolejny album z aranżerem Rayem Ellisem, a ze Ellis przeniósł się z Columbia Records do MGM, to i Holiday zmieniła również pracodawcę, aby uniknąć naruszenia umowy z Columbią. W przeciwieństwie do „Lady in Satin”, Billie Holiday miała do dyspozycji pomniejszoną orkiestrę smyczkową, bez chóru, ale z wieksza ilością dętych instrumentów. Holiday chciała „brzmieć jak Sinatra” na nowym albumie; była jednak w tak złym stanie zdrowia do tego stopnia, że pielęgniarka czasami musiała pomagać jej utrzymać się na wysokim stołku podczas śpiewania. Była cieniem siebie… Umarła cztery miesiące później, 17 lipca 1959 roku, w wieku 44 lat.

Obok wyprodukowanych płyt przez Verve i Columbia Records Billie Holiday nagrywała w latach 1939 do 1944 dla Commodore Records, a ta wydała kompilacje tych nagrań pod tytułem „Billie Holiday” w 1959 roku. Reedycje ukazywały się parokrotnie… Warto szukać japońskiej edycji o numerze katalogowym UCCU-9509 (z 2004 roku).

Okres kiedy Billie Holiday związana była kontraktem z Commodore jest znaczący dla kariery wokalistki. Dla tej wytwórni wyśpiewała niektóre z jej najlepszych prac. Dla przejmującego „Strange Fruit” ta płyta zasługuje na szczególną uwagę. Piosenka[5]najbardziej znana w wykonaniu Billie Holiday, która pierwszy raz zaśpiewała i nagrała ją w 1939 roku. Tekst napisany jako wiersz przez nauczyciela i autora piosenek Abla Meeropola opublikowany w 1936 roku opisuje lincz na Afroamerykanach. Inspiracją do napisania wiersza stała się fotografia przedstawiająca lincz dokonany na dwóch Afroamerykanach – Thomasie Shippie i Abramie Smicie. Meeropol, jako Żyd, utożsamił się z ofiarami tej zbrodni, gdyż naród żydowski był drugą po czarnych Amerykanach grupą społeczną prześladowaną przez Ku Klux Klan i białych suprematystów. Początkowe, zawierające tytułową frazę słowa utworu: „southern trees bear strange fruit” (pol. „drzewa na południu wydają dziwne owoce”) odnoszą się do wiszących na drzewach ciał ofiar linczów na południu USA, gdzie rasizm i samosądy na Afroamerykanach były na porządku dziennym. Głęboki i poruszający tekst, w połączeniu z przejmującym wokalem Billie Holiday sprawiły, że utwór stał się protest songiem przeciwko rasizmowi śpiewanym m.in. także przez Ninę Simone. W 1978 roku wersja Billie Holiday została umieszczona w Grammy Hall of Fame. W 1999 roku magazyn Time ogłosił ją piosenką wieku.” (tekst oryginalny i przetłumaczony przedstawiam niżej). Billie Holiday zaśpiewała piosenkę w Harlemie i jako odpowiedź otrzymała… Ciszę grobową, a po niej mocny aplauz. Abel Meeropol był tam tej nocy, gdy zadebiutowała w Cafe Society. „Podała zaskakującą, najbardziej dramatyczną i skuteczną interpretację, która może wyzwolić publiczność z  samozadowolenia” – przekazał przyjaciołom. „To było dokładnie to, co chciałem zrobić i dlaczego to napisałem.” Nie była to piosenka na każdą okazję, ale klienci lokali klaskali lub wychodzili z demonstracyjnym obrzydzeniem. Wytwórnia Holiday, z którą miała kontrakt- Columbia, nie chciała tej piosenki firmować, więc zwróciła się z propozycją nagrania do Commodore Records, małej, lewicującej wytwórni, której dystrybutorem był sklep muzyczny Milt Gabler na West 52nd Street. W dniu 20 kwietnia 1939 r. Holiday weszła do studia Brunswick World Broadcasting Studios z ośmioma utworami Frankie Newton Cafe Society Band i nagrała „Strange Fruit” podczas jednej, czterogodzinnej sesji. Piosenka wydawała się zbyt krótka, więc Gabler poprosił pianistę Sonny’ego White’a o improwizację wydłużającą nagranie. Utwór wydany trzy miesiące później stał się nie tylko hitem, ale także hymnem, wspierającym  kampanię na rzecz ustawy przeciwdziałającej linczowaniu. Kopie płytowe wysłano do kongresmanów. Samuel Grafton z New York Post nazwał nagranie: „fantastycznie doskonałym dziełem sztuki, które odwróciło zwykły związek czarnego artysty z jej białą publicznością: 'Zabawiam cię „- zdaje się mówić – 'teraz słuchaj mnie.’ Jeśli gniew wyzyskiwanych kiedykolwiek wzbije się wystarczająco wysoko na południu, to ma teraz Marsyliankę.

Produkcja z udziałem Holiday dla Commodore była wysokich lotów, czy z oktetem trębacza Frankie Newtona (1939 rok), czy z orkiestrą pianisty Eddie Heywooda (w 1944 roku). Znakomita płyta niezbędna na półce każdego miłośnika jazzu.

 


[1] Według Encyklopedii Britanica 

[2] Według Wikipedii 

[3] Według Wikipedii 

[4] Według Wikipedii 

[5] Według Wikipedii 

 


O współpracy Billie Holiday iż Normanem Granzem pisałem też w „producenci płytowi (N. Granz)” >>
O limitowanym wydaniu zestawu płyt: The Complete Billie Holiday On Verve, 1945-1959” >>

Przejdź do części drugiej artykułu >>

Przejdź do części trzeciej artykułu >>

Kolejne rozdziały: