Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe
(rozdział osiemnasty, część 2)
Odrębnie potraktuję pianistów uznanych za klasyków, bądź takich, którzy maja szansę nimi zostać. Skąd takie szczególne traktowanie? A stąd, że fortepian uchodzi za pionierski instrument jazzu, bowiem od niego zaczyna się historia ragtime’u, a od ragtime’u historia jazzu. A więc fortepian jest w jazzie obecny od samego początku, będąc podstawowym instrumentem harmonicznym w zespole, a także służąc do improwizacji solowych. Niewiele jest zespołów jazzowych, które pozwalały sobie na rezygnację z udziału pianisty jako muzyka wspierającego, ale jest też olbrzymia ilość wielkich dzieł solowych, albo z pianistą- liderem: tria bądź większych zespołów:
… A że o klasyku tej miary co Erroll Garner już pisałem (vide: „Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe (rozdział dziewiąty/część 2)„) to czuję się zwolniony z obowiązku przedstawienia tego wspaniałego pianisty młodym jazz-fanom. Ograniczę się tylko do omówienia płyty „Penthouse Serenade„:
Płyta firmowana przez Errolla Garnera jest kompilacją nagrań z okresu od 25 września 1945 – 29 marca 1949 zrealizowanych przez wytwórnię Savoy Jazz, a wydanych w 1955 roku. Dzięki nagraniom i serii występów na żywo pod koniec lat 40, i w latach 50., Erroll Garner zachwycał krytyków jak i słuchaczy swym eleganckim stylem- bardzo wyrafinowanym, który wskazywał, że świat jazzu zyskał geniusza. „Penthouse Serenade”, jeden z wielu świetnych albumów, które wydał Savoy i Atlantic Records prezentuje Errolla Garnera jako dynamicznego wirtuoza pianistyki jazzowej, ale również jako kompozytora, którego twórczość wynosi go na jeszcze wyższy poziom w światowej klasie, gdzie można znaleźć klasyczne standardy. The Erroll Garner Trio dało muzykę w stylu nowoczesnego jazzu, który łączy swing, łatwy do słuchania jazz ze zczyptą bebopu, co sprawiło, że takie sukcesy odnosił. Ta kompilacja to ekskluzywny zestaw wspaniałe ujętych klasycznych standardów, w tym „Love Walked In”, „Body And Soul”, „(Back Home In) Indiana”, „Somebody Loves Me” czy „On The Sunnyside Of The Street”, które Garner gra z gracją i stylowo, wspierany przez Johna Simmonsa na basie i Alvina Stollera na perkusji, z wyjątkiem „(Back Home Again In) Indiana”, „Laura” i „Somebody Loves Me”, na których obu towarzyszących muzyków zastąpili: John Levy na basie i perkusista George DeHart. To ponadczasowe arcydzieło może posłużyć dla czystej przyjemności, ale i zaspokojenia ciekawości gdy meloman zapragnie zbadać nagrania Errola Garnera sprzed czasu gdy nagrywał dla Columbia Records.
Earl „Bud” Powell jest powszechnie uważany za najważniejszego pianistę w historii jazzu. Gary Giddins (pisarz i krytyk jazzowy) w Visions of Jazz napisał: „Powell będzie uznawany za jednego z najbardziej znaczących twórców muzyki fortepianowej w dowolnym czasie i idiomie”. Nie wzbudzał aż tak wielkiego uznania wśród publiczności jak niektórzy jemu współcześni, ale muzycy byli zachwyceni jego kreatywnością i umiejętnościami, które uważano nawet za niemal nadludzkie. Powell nagrywał w latach 50. zarówno dla Blue Note, jak i dla firm Normana Granza: Mercury, Norgran i Clef. Cykl nagrań dla wydawnictwa Blue Note jest szeroko znany i przeze mnie opisany: „płyty polecane (jazz, rozdział 5)„. Dwie pozycje płytowe, zawierające nagrania wczesne zrealizowane dla Granza, również zostały wcześniej opisane: „Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe(rozdział dziewiąty/część 1)”. W tym samym artykule można znaleźć informacje o tytułach z późnych lat 50.: „Strictly Powell” (RCA Vicor z 1957 roku) oraz „The Blues In The Closet” (Verve, z 1958 roku). Niżej skupię się na trzech pozycjach dość luźno, ale jednak, powiązanych ze sobą: „Bud Powell ’57”, „The Genius of Bud Powell” oraz „Bud Powell’s Moods”. Te trzy płyty wydane zostały w tym samym właściwie czasie- w latach 1955/57, dla firm Normana Granza.i pod jego nadzorem zrealizowane.
- Ścieżki dźwiękowe dla „Jazz Original”, opatrzony również tytułem „Bud Powell’57”, (Norgran) Bud Powell nagrał w Fine Sound Studios w Nowym Jorku w grudniu 1954 i styczniu 1955 roku. Na płycie nie ma żadnych kompozycji muzyków tria, tylko standardy jazzowe, w tym skomponowane w latach 20. XX wieku: „Someone to Watch Over Me” (1926), „Thou Swell” (1927), „Lover Come Back to Me” (1928) i „Deep Night” (1929). Pozostałe są póżniejsze- „How High the Moon” pochodzi z 1955 roku, „’Round Midnight” (Monka) i „Like Someone In Love Burke” (Van Heusena) są z roku 1944. oraz “Tenderly” (Lawrence’a i Grossa) z roku 1946. Jak widać- poza jednym utworem wszystkie pozostałe były znane od ponad dekady. Powell gra tu w ramach trio w różnej konfiguracji: z basistą Lloydem Trotmanem i perkusistą Artem Blakeyem, bądź z Percy Heath’em na basie i Max’em Roach’em za perkusją. Album prezentuje pianistę jako pierwszoplanowego instrumentalistę co wydaje się o tyle rozsądne, że słuchaczowi łatwiej śledzić innowacyjność stylu i mistrzostwo techniki genialnego pianisty. Warto słuchać jak Powell ubogaca harmonie oryginałów w stosunku do standardowej interpretacji. Ta płyta daje radość słuchania od początku do końca- to skarb.
- Album „The Genius of Bud Powell” (Clef MGC 739, nagrany w czasie dwóch sesji z lipca 1950 i lutego 1951, wydany w 1956 roku), początkowo miał tytuł „Bud Powell’s Moods” (Mercury / Clef MGC 610). Porzucono ten tytuł. Później został wykorzystany przez Granza do nazwania efektów innej sesji- z roku 2 i 4 czerwca 1954 roku (opis niżej). Obie płyty zrealizował Granz angażując różnych muzyków- dla płyty „The Genius of Bud Powell”, oprócz Pawella: Raya Browna (bas) i Buddy’ego Richa (perkusja), natomiast dla płyty późniejszej- „Bud Powell’s Moods”: Buddego Powella (fortepian) z Georgem Duvivierem, Lloydem Trotmanem bądź Percym Heath’em (bas) oraz perkusistami- Artem Taylorem lub Art’em Blakey’em. Gdy Bud Powell nagrywał materiał na „The Genius of Bud Powell” był wciąż był u szczytu swych możliwości twórczych. W 1951 roku Bud Powell wciąż był u szczytu swych znacznych mocy. Ścieżki w trio z Rayem Brownem i Buddy Richiem zawierają: „Tea for Two” (w trzech ujęciach) i „Hallelujah” oraz osiem solowych występów. z innej daty. W „Tea for Two”,Buddy Rich daje mocne show, a Powell nie odstaje in minus, a na „Hallelujah”, mimo dużego tempa, gra lidera charakteryzuje się wyjątkową klarownością. Jeśli rozpatrywać solowe utwory na sposób: lepsze- gorsze, to „Oblivion” i „Hallucinations” należy uznać za wybitnie mistrzowskie. Pozostałe kompozycje: „Parisian Thoroughfare”„Dusk in Sandi” i „A Nightingale Sang in Berkeley Square”, prezentują przede wszystkim elegancję i logikę improwizacji.
- „Bud Powell’s Moods” na 12” long playu (MGN 1064, MGV 8154) znalazło się 11 kompozycji, w tym tylko dwie autorstwa Powella. Album został ponownie wydany w formacie CD, jako replika LP przez Verve (POCJ-2740).w 2006 roku, a w rozszerzonej wersji, z alternatywnymi ujęciami, jest również dostępny na płycie CD w zestawie „The Complete Bud Powell on Verve” (1994). Bud Powell miał zaledwie 32 lata w czasie wydania tej płyty, i słychać, że artysta był już w sile wieku., że był w pełni ukształtowanym artystą i już… Żywą legendą. „Moods” to tylko niewielki fragment twórczości Powella, ale że zawiera odcienie genialności, których nie można znaleźć nigdzie indziej, to nie można jej pomijać podczas szukania tego co warte słuchania pośród masy nagrań bop’owych. „Moods” zaliczany jest przez krytyków do nagrań późnego okresu genialnego pianisty, a po nim obserwuje się coraz to bardziej słabnącą karierę, którą w latach 60-tych kontynuował w Paryżu.
Bud Powell na przełomie 50. i 60. lat przeniósł się do Paryża i tam nadal występował i nagrywał. To że Bud Powell przeniósł się do Francji pomogło mu w karierze, bo uwolniła go nowa rzeczywistość od pokus Nowego Jorku. W tym czasie, w Paryżu, Powell grał najczęściej razem z Pierre’em Michelotem i Kennym Clarkiem i ta dwójka towarzyszyła pianiście podczas nagrywania jednej z dwóch płyt… I znowu o zbliżonych tytułach, choć zrealizowane w innym czasie i dla różnych wydawców:
- Album „Bud in Paris„, wydany przez Xanadu Records w 1975 roku, złożony został ze ścieżek dźwiękowych nagranych w czasie sesji zorganizowanych w okresie od grudnia 1959 do października 1960 roku. W dwóch utworach występuje pianista w duecie z tenorowym saksofonistą Johnnym Griffinem, w czterech Barney Wilen (saksofon tenorowy) dołącza do tria: Bud Powell (fortepian), Pierre Michelot (bas) wraz z Kennym Clarkiem (perkusja), a w siedmiu występuje wyłącznie trio: Powell, Michelot i Clark. Jak ocenić płytę tak niespójną? Każde nagranie Buda Powella jest skarbem… Oto ocena.
- Gdy Bud Powell nagrywał „Bud Powell in Paris” nie mógł już grać tak szybko jak wcześniej to robił (był chory, zostało mu tylko na trzy lata życia), ale i tak z Gilbertem Roverem (bas), Kansas’em Fieldsem (perkusja) oraz producentem Duke’em Ellingtonem stworzył ścieżki muzyczne z niesamowitej sesji, nagranej w Paryżu w lutym 1963 roku. Powell w nagraniach jest kreatywny, gra na najwyższym poziomie. Muzyka tworzona przez trio kołysze rytmicznie, wciąga w przekaz artystów- wyswobadza od samotności i smutku już od pierwszych taktów. Każdy z fanów Buda Powella nie może przejść obojętnie obok tego albumu, zresztą jak obok innych jego dzieł… W roku wydania tego albumu Bud Powell zachorował na gruźlicę i w następnym roku wrócił do Nowego Jorku. Zmarł w szpitalu w 1966 roku, w wieku 43. lat.
Jednym z największych pianistów wszech czasów jest Oscar Peterson– pianista z fenomenalną techniką na poziomie Art Tatuma czy Bud’a Powella. Szybkość, zręczność i umiejętność swingowania były niesamowite. Był jednym z najchętniej zapraszanych muzyków w roli akompaniatorów, muzyków sekcji rytmicznej dla większych składów, ale zapamiętany zostanie jako solista, bo udanych koncertów i nagrań pod własnym nazwiskiem miał na koncie olbrzymią ilość. Wybrać tę najlepszą pozycję z katalogu płyt sygnowanych nazwiskiem Peterson jest niezwykle ciężko, ale nie jest to niemożliwe…
- Płyta „Night Train” Tria Oscara Petersona, wydana przez Verve Records w 1963 roku, jest uważana za „perłę w koronie”. Petersonowi towarzyszyli: basista Ray Brown i perkusista Ed Thigpen, a za stronę techniczną nagrań odpowiadał Norman Granz. Roy Brown, wyjątkowy artysta (jeden z największych) tworzy Edem Thigpenem sekcję rytmiczną o jakiej inni mogli tylko pomarzyć. Ten wspaniały basista prezentuje kilka dobrych solówek. Thigpen utrzymuje idealny puls- po co więcej? Obaj muzycy idealnie pasują do tworzonej przez Trio muzyki, ale prawdziwą gwiazdą jest jednak Peterson, który gra z wdziękiem i w dużym tempie. Utwory, z reguły standardy, jazzowym, są pełne trudnych pasaży z mnóstwem ozdobników, ale pozostająca powściągliwą, utrzymującą przyjemne melodie. Gra Oscara Petersona jest bez zarzutu we wszystkich ścieżkach albumu. „Night Train” jest klasą samą dla siebie- miesza elementy z tradycyjnego jazzu z wirtuozowskimi umiejętnościami i nowatorstwem free jazzu. Nie muszę namawiać do kupna tej płyty… Wcześniej czy później trafi na półkę płytową melomana bez mojego namawiania.
- W 1959 roku Oscar Peterson z basistą Ray’em Brownem i perkusista Edem Thigpen’em nagrali materiał na płytę .”The Jazz Soul of Oscar Peterson”. Jak w przypadku „Night Train” (nagrany z tymi samymi muzykami) i inne nagrania Petersona, jest to nowoczesna swingująca muzyka, miła w odbiorze i doskonale zagrana. Album zawiera sześć utworów, które nie zostały skomponowane przez Petersona. Nagrań dokonano podczas sesji w Universal Recording Studios w Chicago pomiędzy 14. lipca a 9. sierpnia 1959 roku. Aby poczuć jakość muzyki i dźwięku trzeba posłuchać ścieżek z płyty… Nikt to to zrobi nie będzie rozczarowany.
W klasycznym kwintecie Charliego Parkera z 1947 roku na fortepianie grał Duke Jordan, jeden z największych zapomnianych, ale niesłusznie… Zanim napisałem „zapomniany” chciałem użyć słowa „niedoceniany”, ale byłoby to określenie nieuprawnione, bowiem płyty sygnowane jego nazwiskiem są po dziś dzień cenione przez krytyków muzycznych. Nagrywał przez lata dla Prestige, Savoy, Blue Note, Charlie Parker Records, Muse, Spotlite i Steeplechase.
Jedną ze szczególnie wysoko ocenianych jest album “Flight to Jordan” wydany przez Blue Note Records w 1960 roku.
Kwintet z trębaczem Dizzym Reece, saksofonistą tenorowym Stanleyem Turrentine, kontrabasistą Reggie’m Workmanem i Art.’em Taylorem, Jordanowi dał możliwość nagrania sześciu jego oryginałów i chociaż żaden nie stał się standardem jak jego „Jordu”, muzyka ma mnóstwo świetnych i różnorodnych melodii. Na ścieżkach płyty “Flight to Jordan” pianista błyszczy jako kompozytor, jako lider i jako wirtuoz fortepianu. Jordan, zawsze był sprawnym kompozytorem, w momencie tworzenia materiału na płytę również- stworzył kompozycje hard bopowe, które mogą konkurować nawet z The Jazz Messengers z tamtych czasów oraz piękną balladę, jeden wspaniały blues grany w wolnym tempie i jeden standard. Lider pozwala dwóm muzykom z sekcji melodycznej- Stanleyowi Turrentine’owi i Dizzy’emu Reece’owi, być w istotniejszymi w prowadzeniu linii melodycznej każdego niemal utworu. To oni są siłą dominującą. Jordan nie musiał nikomu niczego udowadniać, więc wycofanie się do sekcji akompaniującej nie dziwi. Duke Jordan jest świetnym pianistą- przede wszystkim melodyjnym, który dobiera miękkie, delikatne linie. Nie ulega wątpliwości- to hard-bop, ale wolne tempa nie pozwalają traktować „Flight to Jordan” jako dzieło standardowe w katalogu Blue Note. Nietypowe dzieło- jedno z najlepszych nagrań Duke’a Jordana.
Japońską pianistkę i kompozytorkę Hiromi Uehara (jap. 上原ひろみ, ur. w 1979r), wciąż traktuje się jako artystkę w takim samym stopniu utalentowaną jak nieprzewidywalną, mimo że to co już jest w katalogu nagrań czyli 10 płyt dobrze ocenianych, sygnowanych albo swoim imieniem (Hiromi), albo jako kwartet Hiromi’s Sonicbloom bądź jako The Trio Project może świadczyć i jednym- mamy do czynienia z niebanalną artystką, a tylko czas pokaże czy będzie klasykiem (ma wszelkie dane żeby wejść do panteonu sław). Już szósty rok współpracuje Hiromi w ramach The Trio Project z perkusistą Simonem Phillipsem i gitarzystą basowym Anthonym Jacksonem, z którymi nagrała czwartą z kolei płytę o tytule- „Spark”. Nagrań dokonano w cztery dni w październiku 2015 roku w studio Power Station, Waterford (USA).
Warto widzieć (tak tak- widzieć) i słyszeć Hiromi koncertującą… Bowiem płyta studyjna japońskiej artystki nie oddaje tego co można zobaczyć. Proszę mnie dobrze zrozumieć- żeby pojąć jej sztukę potrzeba i dźwięku, i wizji. Muzycy jazzowi z reguły nie potrzebują spektaklu, szaleństwa na scenie (choćby Miles Davis, John Coltrane czy Chet Baker), Hiromi tak- ona potrzebuje. Jej koncerty mają tyle dramatycznych uniesień, swoistego tańca przy klawiaturze, że… Nie można oderwać wzroku od pianistki, rzucającej się na klawiaturę wściekle ją atakując, która swoich rozwichrzonych włosów używa niczym bata. Żaden opis nie odda wrażeń wyniesionych z koncertu- obojętne czy obejrzanego w sali, czy przy pomocy ekranu TV. Program muzyczny może przypominać dokonania najlepszych zespołów jazz fusion… Z jednym zastrzeżeniem- bez bodźców wizualnych to tylko dobra muzyka. Bez szaleństwa wspólnego przeżywienia na koncercie, bez specyficznej „atmosfery” żywego grania, ma się wrażenie (a przynajmniej ja takie mam), że zagrane to tylko dla błysku. Przykładem mogą być dzikie wybuchy dźwiękowe, jakich pełno na płycie, są tylko pustym efektem, bez wsparcia tego co oczy zobaczą. Fragmenty grane w oszałamiającym tempie, jeśli nie są poparte obrazem, przestają szokować bo niedoświadczony słuchacz nie widzi stopnia trudności jaki musi być pokonany przez muzyków. Odbieram płytę „Spark” ambiwalentnie, bo z jednej strony podejrzewam treść muzyczną zawartą na płycie jako pustą atrakcyjnie opakowaną ”puszkę zupy”, ale też trzeba przyznać, że Hiromi jest jedną z najbardziej pomysłowych i inspirujących pianistek w dzisiejszym jazzie. Trzeba też przyznać, że gra na perkusji Simona Phillipsa jest i bardzo dynamiczna, i szalenie precyzyjna. Anthony Jackson jest „cichą bronią” zespołu- partnerem który trzyma całość w ryzach. Jaki więc jest jazz zespołu The Trio Project? Czy to jeszcze jazz? Jedno jest pewne- to show pani上原ひろみ.