Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe
(rozdział dwudziesty)

Lester Young, nazywany- „Pres”, skomentował w wywiadzie dla The Jazz Review z 1959 roku: „Jeśli chodzi o mnie, myślę, że Coleman Hawkins był pierwszym prezydentem, prawda? Jeśli chodzi o mnie, myślę, że ja byłem drugi”. Miles Davis powiedział kiedyś: „Kiedy usłyszałem Jastrzębia [Hawkinsa], nauczyłem się grać ballady. ”
Saksofonistami- nowatorami byli nie tylko John Coltrane czy Ornette Coleman… Wcześniej równie wpływowymi byli: Lester Young, Ben Webster, Coleman Hawkins i wzorujący się na nim Ike Quebec. Im ten rozdział poświęcam:

 

Lester Young był jednym z niewielu prawdziwych gigantów jazzu, saksofonistą tenorowym, który przyjął inną koncepcję gry na saksofonie tenorowym niż drugi z wiodących saksofonistów- Coleman Hawkins. Young grał w zasadzie bez vibrata. spokojnym, chłodnym tonem, używając wyrafinowanych harmonii. W latach 50. (później też) wielu młodych saksofonistów próbowało brzmieć dokładnie tak jak on- „Pres” (jak nazywany był przez Billie Holiday). Świadomemu tego faktu Youngowi przeszkadzało to, że niektórzy z jego białych naśladowców zarabiało znacznie więcej niż on… No cóż- takie czasy! Album „Jazz Giants z 1956 roku znalazł go w szczytowej formie, podobnie jak dobrze udokumentowana współpraca z kwartetem i ostatnie spotkanie z Count Basie na festiwalu jazzowym w Newport w 1957 roku. Wiele jego nagrań w latach 50. było znakomitych (wykazujących większą głębię emocjonalną niż w jego wcześniejszych czasach), ale już wtedy wypijał ogromne ilości alkoholu i prawie nie jadł, co przybliżało go do śmierci, która przyszła zbyt wcześnie ( w 59 roku. Przeżył 50 lat). Wiele dekad po jego śmierci Pres jest nadal uważany (wraz z Colemanem Hawkinsem i Johnem Coltrane’em) za jednego z trzech najważniejszych saksofonistów tenorowych wszechczasów.

12 stycznia 1956 roku Lester Young nagrał ścieżki dźwiękowe na album „The Jazz Giants 56” z dwoma innymi doskonałymi „dęciakami”: puzonistą Vicem Dickensonem i trębaczem Royem Eldridge’em. W sekcji rytmicznej znaleźli się doskonali muzycy: Teddy Wilson na fortepianie, Freddie Green na gitarze, Gene Ramey na basie i Jo Jones na perkusji. Tacy muzycy nie mogli źle zagrać! Dzień później- 13 stycznia Lester Young wraz z trzema wspomnianymi wyżej muzykami sekcji rytmicznej nagrał legendarny „Pres And Teddy” [1]. Te dwie fantastyczne płyty powstały w ciągu 24 godzin. Utwór otwierający album „Jazz Giants”- „I Guess I’ll Have To Change My Plan” jest zagrany bardzo emocjonalnie, a Lester Young, niczym śpiewak bluesowy, ochrypłym głosem pięknie śpiewa. W „I Didn’t Know What Time It Was”, długiej 10-minutowej balladzie, inspirującą rolę pełni Roy Eldridge, po niej następuje soczysta kompozycja Younga „Gigantic Blues”. Young leniwie i odprężająco przedstawia standard „This Year’s Kisses”. Miłym akcentem jest kończący album „You Can Depend on Me”.  Nagrania odbyły się pod nadzorem Normana Granza [2]. Nagrania zatytułowane „The Jazz Giants 56” to brylant wśród płyt!

 

Coleman Hawkins był w nielicznej grupie najistotniejszych saksofonistów tenorowych i pozostaje jednym z największych wszechczasów. Nowoczesny improwizator, którego wiedza na temat akordów i harmonii była wręcz legendarna. Coleman Hawkins przez 40-letni okres aktywności artystycznej potrafił utrzymywać najwyższy poziom często niedostępny dla konkurentów i jednocześnie był wymarzonym partnerem dla najlepszych muzyków.

  • Coleman Hawkins with the Red Garland Trio”, wydany w maju 1959 przez wytwórnię Swingville, zostal nagrany przez kwartet: Coleman Hawkins (saksofon tenorowy), Red Garland (fortepian), Doug Watkins (kontrbas) i Charles „Specs” Wright (perkusja).

Coleman Hawkins swoim wyjątkowym tonem i rytmicznym akcentowaniem swojej muzyki przemienia materiał muzyczny przygotowany w czasie sierpniowej sesji w 1959 roku w studio producenta Rudy’ego Van Geldera [3] w gustowny występ, który może dać jedynie przyjemnie spędzone chwile, co upoważnia do namawiania do zakupu płyty. Nie tylko Hawkins’owi zawdzięcza płyta dużą jakość, lecz i Red’owi Garland’owi, który jest w najwyższej formie artystycznej. Sekcja rytmiczna, zwłaszcza perkusista, to emanacja subtelności, wyrafinowania i wysublimowanej gry. W nagraniach do płyty “Coleman Hawkins with the Red Garland Trio”, Hawkins gra bardzo dobrze, zespół towarzyszący jest doskonały, brzmienie zostało zremasterowane przez Rudy’ego Van Geldera… Czego żądać więcej? A jeśli potraktować jako hołd dla wspaniałego i niedocenionego perkusisty jazzowego to pozycja obowiązkowa.

  • Coleman Hawkins and His Orchestra”, został wydany przez Crown Records w 1960 roku.

Crown Records była „budżetową” wytwórnią braci Bihari, która miała w katalogu mieszankę gatunków muzycznych, w tym wczesnego rock and rolla i jazzu, ale także asortyment nie najwyższych lotów pochodzącego od znanych muzyków. Crown był również znany z tego, że ma niewiele lub nie ma żadnych notatek jakie zwykle się umieszcza na okładkach, a także niskiej jakości grafiki na okładkach. Nazwanie tej płyty „Coleman Hawkins and His Orchestra”, kiedy rzeczywiście występuje tylko kwintet, potwierdza bylejakość wytwórni. Jednak gdy posłucha się ścieżek dźwiękowych to, gdy zignoruje się względy edytorskie, ten monofoniczny materiał stawia płytę w ekstraklasie jazzu. Coleman Hawkins miał za sobą wiele nagrań dla mniejszych i dużych wytwórni: Impulse, RCA, OJC, Pablo i Verve. a to prawdopodobnie było jedynym momentem współpracy z Crown Records, którego efektem było pięć utworów, z których najbardziej znane to „Bean in Orbit”, „After Midnight” i „Moodsville”. Hawkinsowi towarzyszyli: Thad Jones (trąbka), Eddie Costa (fortepiano I wibrafon), George Duvivier (kontrabas) i Osie Johnson (perkusja).
„Bean in Orbit” ma linie melodyczne tworzone przez Hawk’a (Hawkinsa) i Thada Jonesa miłe uszom. Nagranie to ujawnia ciepły liryczny ton trębacza w świetnej formie, saksofonista pełen pomysłów, pianista klarowny, podobnie jak basista i doskonale wyczuwający czas. „After Midnight” to ballada idealna dla Hawkinsa, nadająca odpowiedni nocny nastrój. W „Hassle” muzycy wyrażają miejski ruch uliczny tak udatnie, że żadne inne skojarzenie się nie nasuwa. „Moodsville” w stylu gospel łączy swing z hard-bopem. „Stalking”, ostatni utwór na płycie, mógłby być ścieżką dźwiękową do filmu detektywistycznego, w każdym razie pobudza wyobraźnię. „Coleman Hawkins and His Orchestra” choć mylić może wytwórnia o złej sławie, płyta w nowej zremasterowanej wersji, jest wysoce zalecana, bo nie tylko instrumenty są w pełni oddane ale i akustyka sali w której nagrań dokonano.

  • Hawkins! Alive! At the Village Gate” to album kwartetu Hawkinsa wydany przez Verve w 1963 roku.

Nagrania pochodzą z występów w nowojorskim klubie nocnym Village Gate zrealizowanych 13 i 15 sierpnia 1962. Coleman Hawkins, wówczas wciąż był siłą, z którą należało się liczyć i wraz ze wspaniałą sekcją rytmiczną: Tommy Flanagan, Major Holley, Eddie Locke, był w stanie wznieść się na wyżyny sztuki. Materiał muzyczny składa się ze standardów w jakie Hawkins i zespół tchną nowe (piękne) życie. Tommy Flanagan zapewnia akompaniament bez zarzutu, a Major Holley, Jr., dodaje do tego wydawnictwa pewną wartość dodatkową- oryginalną wokalizę podaną unisono z basem. Jego „walking bas” i solówki pizzicato są również wyjątkowe. Ed Locke jest solidny, choć może nieco powściągliwy. To wspaniały album na wieczór, który ma relaksować słuchaczy. Ciche rozmowy w tle i oklaski sprawiają, że spektakl jest bardziej realny, tym bardziej, że nagranie jest wysokiej jakości technicznej.

  • Album „Wrapped Tight”, wydany przez Impulse! Records w 1965 roku, został nagrany w składzie: Bill Berry i Snooky Young (trąbka), Urbie Green (puzon), Barry Harris (fortepian), Buddy Catlett (kontrabas) i Eddie Locke (perkusja).

Recenzent AllMusic- Scott Yanow, napisał: “Ostatnie mocne nagranie Hawkinsa znajduje weterana, 43 lata po jego debiucie z Jazz Hounds Mamie Smith, twórczo improwizującego na różnorodnych materiałach na tej płycie, od „Intermezzo” i „Here’s That Rainy Day” po „Red Roses” Blue Lady” i „Indian Summer”. Najlepsza to pełna przygód wersja „Out of Nowhere”, która pokazuje, że tenorowy saksofonista wciąż miał nowe pomysły w 1965 roku.”
„Wrapped Tight” co prawda nie jest jednym najważniejszych albumów Colemana Hawkinsa, ale jako że jest bardzo dobry, to jednak tym, którzy nie mieli dużej styczności z Hawk’iem powinni zacząć słuchanie od klasyków „Coleman Hawkins Encounters Ben Webster” lub „Hawk Flies High” [4], ale jeśli fan jazzu znajdzie japońską edycję tej płyty, tak jak ja, nie będzie na pewno rozczarowany.

  • Coleman Hawkins Encounters Ben Webster” to wspólna praca dwóch wspaniałych saksofonistów tenorowych- Bena Webstera i Colemana Hawkinsa, wydany w listopadzie 1959 roku przez Verve Records.

16 października 1957 r. odbyła się jedna z najwspanialszych sesji studyjnych dekady (a może i w ogóle) w słynnych studiach Capitol w Hollywood [5]. Coleman Hawkins spędził większość dnia i wieczoru w studiach nagrywając materiał na dwie różne płyty z producentem Normanem Granzem dla Verve Records: „The Genius Of Coleman Hawkins” i „Coleman Hawkins Encounters Ben Webster”. Obu saksofonistom towarzyszyli muzycy zespołu Oscara Petersona: Herb Ellis (gitara), Ray Brown (bas) oraz Alvin Stoller (perkusja). Płytą “Coleman Hawkins Encounters Ben Webster” nie można się rozczarować skoro nagrania sprawiają, że słuchacz może podziwiać cały kunszt instrumentalistów. Mocną stroną płyty jest luźna atmosfera emanująca z nagrań i piękno linii melodycznych zwłaszcza w balladach, bo przecież do Hawk’a dołączył wielki mistrz wykonania ballad Ben Webster. Wszystkie utwory zgromadzone na płycie są standardami i są to jedne z najpiękniejszych wersji, jakie kiedykolwiek zostały wydane na winylach czy CD, według powszechnych opinii. To zrelaksowane, wrażliwe arcydzieło jest pełne liryzmu i ciepła. Wydaje mi się, że obie te cechy, zbyt rzadko występują we współczesnym jazzie. Hawkins i Webster, mistrzowie swojego rzemiosła i giganci saksofonu tenorowego, w poprzez nagrania z „Coleman Hawkins Encounters Ben Webster” powinni być częściej słuchani przez każdego miłośnika jazzu niż bywało wcześniej (nawet wtedy gdy słuchało się tej płyty często). Ten tytuł powinien znaleźć się obok: „Kind of Blue”, „A Love Supreme”, „Time Out” i innych, na krótkiej liście najlepszych albumów jazzowych w historii (a może już jest? Tego nie wiem).

 

Ben Webster [6] uważany za jednego z „trzech wielkich” swingujących tenorowych saksofonistów wraz z Colemanem Hawkinsem i Lesterem Youngiem, swój prestiż budował od lat 30. ubiegłego stulecia aż do pierwszych lat 70, kiedy zastała go śmierć. Te ostatnie lata- od 1964 roku spędził w Europie, ale zanim wyjechał ze Stanów Zjednoczonych- w 1963 roku, nagrał wspólnie z pianistą Joe Zawinul’em materiał na płytę:

  • Soulmates”, wydaną przez Riverside Records.

Obu wybitnym instrumentalistom towarzyszyli: Thad Jones (kornet), Richard Davis i Sam Jones (kontrabas) i Philly Joe Jones (perkusja). Europejczyk Joe Zawinul (Josef Erich Zawinul) nauki pobierał sięgając do europejskiej tradycji muzyki klasycznej (w Konserwatorium Wiedeńskim), dzięki której swobodnie operował w warstwie technicznej ze świeżym spojrzeniem na muzyczną kulturę Ameryki. Był też głodny wiedzy o tej nowej dla niego muzyce. Kreatywność Zawinula sprawiła, że zaczął szukać dźwięków innych niż te jakie zastał gdy grał na instrumentach tradycyjnych. Znalazł je w instrumentach elektronicznych. Stał się jednym z motorów napędzających elektroniczną rewolucję jazzowo-rockową końca lat 60. i 70. – a później był niemal sam w odkrywaniu fuzji pomiędzy jazz-rockiem i etniczną muzyką całego świata. Był jednym z niewielu muzyków syntezatorowych, którzy nauczyli się grać na instrumencie, aby uczynić z niego ekspresyjnym narzędziem muzycznym. Zanim skonstruowano przenośne syntezatory, Zawinul pomógł wprowadzić pianina elektryczne Wurlitzer i Fender Rhodes do głównego nurtu jazzu. Zawinul stał się także znaczącym kompozytorem, i mimo klasycznego wykształcenia wolał improwizować kompozycje spontanicznie rejestrując je na taśmie niż pisać na papierze nutowym. Był jednym z pionierów gatunku jazz fusion obok takich artystów jak Chick Corea, Herbie Hancock, John McLaughlin, czy Miles Davis. Jednak zanim ten nurt powstał Zawinul grał bardzo tradycyjnie- jazz bop’owy na fortepianie, między innymi z Benem Websterem. Razem nagrali płytę „Soulmates” w 1963 roku dla Riverside Records. Joe Zawinul, w czasie gdy album powstawał, był pianistą zespołu Cannonballa Adderleya. Był ewidentnie nowoczesnym stylistą. Jak doszło do tego, że nagrywał z Benem Websterem jest tajemnicą. Tak czy siak, ważny jest efekt, a jest wyśmienity. Program płyty jest dobrze wyważony. Muzycy dobrani do pary Webster-Zawinul też z rozmysłem, bo to doświadczeni: Richard Davis lub Sam Jones (kontrabas) i Philly Joe Jones (perkusja) dopełniają kwartet, Zaproszono też Thada Jonesa (kornet) do wspomożenia przy czterech ścieżkach. Melodie z zestawu otrzymały średnie tempo, co sprawiło, że Webster ma możliwość posługiwania się tą bardziej ciepłą, łagodniejszą barwą legendarnego brzmienia. Jego bogaty, zniuansowany ton i wspaniałe frazowanie są znakomicie tu zaprezentowane. Zawinul poskramia swoje ambicje wchodząc raczej w rolę w klasycznym stylu Tommy’ego Flanagana czy Sonny’ego Clarka. Obecność Thada Jonesa to bonus, ubogaca doskonale brzmienie zespołu. Sekcja rytmiczna gra bez zarzutu, bez najmniejszego nawet fałszywego kroku. Z historycznego punktu widzenia nagranie to było rejestracją okazji do wspólnej pracy przeszłego wzorca z przyszłym mistrzem jazzu. Z muzycznego punktu widzenia pokazuje, że gdy muzycy znają korzenie muzyki jazzowej (bo o niej teraz myślimy) to o efekty można być spokojnym.

 

Ike Quebec, którego styl ukształtował się pod wpływem Colemana Hawkinsa i Bena Webstera, ale ton miał własny- miał duży, oddychający dźwięk, który był charakterystyczny i łatwo rozpoznawalny. Był jednym z najlepszych swingujących saksofonistów tenorowych w latach 40. i 60. Nie był nowatorem, był konsekwentnie barwnym, z nutą bluesową, balladzistą. Nagrywał dla Blue Note i Savoy (w tym hitowy „Blue Harlem”) jako solista i  jako sideman. Jego solowe płyty były bardzo dobrze oceniane, więc pominięcie ich (tym bardziej, że bardzo sobie cenię tego artystę) jest błędem niewybaczalnym:

  • Blue & Sentimental”, wydany przez Blue Note w 1962 roku, został nagrany pół roku wcześniej w Van Gelder Studio (Englewood Cliffs, New Jersey) przez kwintet: Ike Quebec (saksofon tenorowy), Paul Chambers (kontrabas), Grant Green (gitara) i Philly Joe Jones (perkusja). W utworze „Count Every Star” oprócz Quebeca wystapili: Sam Jones (kontrabas), Louis Hayes (perkusja) i Sonny Clark (fortepian).

Ten  wyjątkowy skład stworzył coś co nie jest ani akustycznym hard bop, ani pełnym jazz soul’em. Prawie nie ma fortepianu. „Prawie” bo Quebec gra na tym instrumencie w trzech utworach, dając podstawę rytmiczną dla Granta Greena i Sonny Clark w jednym (bez sola). W pozostałych utworach zamiast fortepianu, Grant w płynnym stylu pojedynczej nuty, tworzy melodyjne tło, w których błyszczy inwencją Quebec. Paul Chambers i Philly Joe Jones są pomysłowymi muzykami wspierającymi, do czego przyzwyczaili gdy grali na wielu płytach innych wykonawców Blue Note’u. Leniwe standardy: „Blue And Sentimental” i „Don’t Take Your Love From Me”, prezentują styl Quebec’a jako instrumentalistę o słodko-gorzkim, tęsknym brzmieniu. „Minor Impulse”, jedna z dwóch kompozycji Quebeca, to swingujący utwór w średnim tempie, w którym solo Greena jest szalenie atrakcyjne, podobnie zresztą w swojego autorstwa bluesie  „Blues for Charlie”. Oryginalną płytę LP zamyka utwór szósty- „Count Every Star”, nagrany w czasie sesji Sonny’ego Clarka. tydzień po sesjach do tego albumu. Dwa dodatkowe utwory umieszczone tylko na CD, „That Old Black Magic” i „It’s Alright With Me”, są tak samo dobre, jak poprzednie i prawdopodobnie zostały ocenione zbyt pesymistycznie dla zamieszczenia na oryginalnej płycie. Ike Quebec na płycie osiąga właściwą równowagę między wyrafinowaniem a wrażliwością, radością i nostalgicznym smutkiem, a to w zupełności wystarcza, żeby „Blue and Sentimental” uznać za arcydzieło jazzu.

  • Heavy Soul”, wydany w marcu 1962 roku przez Blue Note Records, został nagrany w Van Gelder Studio w składzie: Ike Quebec (saksofon tenorowy), Freddie Roach (organy), Milt Hinton (kontrabas) i Al Harewood (perkusja).

Taką opinię wyczytałem w sieci Internet: „Wiele razy przeoczamy świetne głosy i artystów ze wszystkich gatunków muzycznych. Kiedy tak się dzieje, jest to mieszane uczucie nami targają. Z jednej strony cieszymy się z nowego odkrycia. Z drugiej strony współczujemy muzykowi, który nigdy nie zyskał uznania w swoim życiu, a tylko dzięki Internetowi i światu, który się zmniejsza, zyskuje szacunek, na który zasługuje. Ike Quebec jest tego dobrym przykładem”. Oburącz się podpisuję pod tymi sławami, bo kiedyś ze zdziwieniem odbierałem grę Quebeca na płycie Granta Greena, którą akurat kupiłem. Nie muszę dodawać, że zdziwienie przemieniło się szybko w uwielbienie każdej nuty zagranej przez tego fantastycznego saksofonistę. Na płycie została zinterpretowana przez Quebeca piosenka „Nature Boy”, spopularyzowana przez Nat King Cole’a. Saksofonista zagrał tę balladę przy wsparciu jedynie kontrabasisty. Ta wersja pozostaje w pamięci słuchacza na długo, bowiem melancholijna, przebogata barwowo, gra saksofonisty wsparta jest wyłącznie o bas Milta Hintona, który jest z jednej strony bardzo dyskretny a z drugiej niezbędnym filarem. Gdybym musiał wskazać najpiękniej zagraną balladę przez muzyka, niezależnie od gatunku muzycznego, to byłaby ta pierwszym wyborem. Już ten jeden utwór mógłby zdecydować o tym czy skusić się na zakup płyty, ale przecież to płyta Quebeca, który dba o jakość każdego utworu, który ma się znaleźć na płycie… Krytycy muzyczni uznali sesje do albumów „It Might As Well Be Spring” [7] i „Heavy Soul” za jedne z jego najbardziej wartościowych osiągnięć artystycznych dzielonych z organistą Freddiem Roachem. Ten drugi album to niezwykle bogate dzieło, nagrane przez Rudy’ego van Geldera, bez powtórzeń ujęć, co prawdopodobnie przełożyło się na jedną z najbardziej muzycznie spontanicznych i spójnych sesji organowo- saksofonowych zarejestrowanych w Englewood Cliffs w latach sześćdziesiątych.

  • Easy Living”, wydany w 1987 roku przez Blue Note Records, nagrany został w Van Gelder Studio w 1962 roku, w składzie: Ike Quebec (saksofon tenorowy), Sonny Clark (fortepian), Milt Hinton (kontrabas) i Art Blakey (perkusja). W dwóch utworach skład był rozszerzony o: Bennie Greena (puzon) i Stanleya Turrentine’a (saksofon tenorowy).

Recenzja Steve’a Huey’a z AllMusic tak tę płytę opisuje: „Historia wydania sesji Easy Living Ike’a Quebec’a jest dość skomplikowana. W sumie nagrano osiem piosenek, pięć z nich to bluesowe sekstety, a trzy z nich to balladowe standardy w sentymentalnym stylu Quebec’a. LP miał zawierać trzy bluesowe melodie i wszystkie ballady, ale nie został wydany; w 1981 roku wszystkie pięć bluesów zostało wydanych jako Congo Lament, a w 1987 roku Easy Living ukazało się na LP w pierwotnie zamierzonej, sześcioosobowej formie. Ponowne wydanie płyty Blue Note niweluje całe zamieszanie, gromadząc wszystkie osiem piosenek, grupując bluesowe kawałki w pierwszej części albumu dla zachowania ciągłości. Skład sekstetu jest absolutnie gwiazdorski […] wszyscy doskonale pasują do bluesowego materiału, który wiedzie prym na albumie. Zgodnie ze standardami Quebec występuje tylko z sekcją rytmiczną, a delikatny dotyk Clarka przejmuje tło. Jego linie w tych tematach są długie i liryczne, pełne harmonicznych szczegółów i atmosfery. Porównajmy to z bujną pierwszą połową albumu, podkreśloną hałaśliwym brojeniem w „See See Rider”, gdzie szerokie wibrato z epoki swingu u Quebec’a fantastycznie miesza się z poślizgiem puzonu Greena. Dwa oryginały Greena, „Congo Lament” i „Groove Two B.G”, są zarówno melodyjne, jak i rytmicznie zaraźliwe, podczas gdy Quebec’owy „I.Q. Shuffle” jest najbardziej popularnym. Nastrój nie jest tak jednolity, jak niektóre z jego starannie skalibrowanych romantycznych albumów, ale Easy Living oferuje dwie najsilniejsze strony osobowości muzycznej Quebec’a w jednym miejscu, opisując wiele tego, co robił najlepiej”.

 

 


[1] Płyta „Pres And Teddy” została opisana w artykule: „Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe (rozdział trzynasty, część 2)

[2] O Normanie Granzu pisałem w artykule: „producenci płytowi (N. Granz)

[3] Płytę “Coleman Hawkins with the Red Garland Trio”  nagrano w Van Gelder Studio, Hackensack, New Jersey (o tym studio pisałem w artykule: „sale koncertowe / studia nagrań (część trzecia)”)

[4] Płata „Hawk Flies High” została opisana w artykule: „płyty polecane (jazz, rozdział dziewiąty)

[5] Studia Capitol w Hollywood zostałey opisane w artykule: „Najsłynniejsze sale koncertowe, które bywają studiami nagrań i najsłynniejsze studia, które publiczności nie wpuszczają. (część czwarta)

[6] O Ben’ie Websterze więcej napisałem w art.: „Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe (rozdział piętnasty, część 4)

[7]  Na temat płyty „It Might As Well Be Spring” pisałem w art.: “Wydawnictwa płytowe aspirujące do najlepszych (rozdział pierwszy)

 


Kolejne rozdziały: