Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe
(rozdział dwudziesty pierwszy)
Już pisałem o Cliffordzie Brownie, Lee Konitz’u, Grancie Greenie, Ben’ym Websterze, Kennym Dorhamie i Clarku Terrym. Ale czy nie należy wiecej niż tylko raz czy dwa razy wspominać o tych wspaniałych instrumentalistach? Na pewno tak:
„Brown and Roach Incorporated”, wczesny album amerykańskiego trębacza Clifforda Browna i perkusisty Maxa Roacha dla wytwórni EmArcy, nagrany w Capitol Studios (Los Angeles, Kalifornia), trafił do sprzedaży w 1955 roku, a nagrany został w sierpniu 1954 przez, oprócz wymienionych, saksofonistę tenorowego Harolda Landa i basistę George’a Morrowa. W tym składzie kwintet nagrał trzy studyjne płyty- opisywaną, „Clifford Brown and Max Roach” i “Study In Brown” [1].
Każda płyta wydana przez kwintet Clifforda Browna i Maxa Roacha jest warta słuchania, a gdy się je przesłucha to zapewne uzna za godne posiadania, a nawet niezbędne w każdej kolekcji jazzowych płyt. W taj skromnej ilości płyt, wydanych przez ten kwintet, „Brown and Roach Incorporated”, jest tylko w nieznacznym stopniu mniej doskonała niż klasyk- „Study In Brown”. Oprócz pierwszego utworu „Sweet Clifford” i mocno perkusyjnego „Mildama” wszystkie piosenki są popularnymi standardami. Wszystkie są zagrane w sposób przypominający jam przyjaciół, podczas którego każdy z muzyków miał swoich udanych „pięć minut”- pianista Richie Powell ma swoją wizytówkę w pięknym „Ill String Along With You”, a saksofonista tenorowy Harold Land właściwie w każdym utworze prowadzi muzyczny dialog z Brownem. Mniej chętny do solowego grania basista George Morrow spełnia szalenie ważną rolę wyznaczając puls pozostałym muzykom. „Brown & Roach Incorporated” to jeden z niewielu albumów z wiodącymi- trębaczem i saksofonistą z połowy lat 50. XX wieku, który nie brzmi jak album z lat 50. XX wieku, bo je znacznie- nawet o dekadę, koncepcyjnie wyprzedzał. Dziś słucha się tych nagrań z równą fascynacją jak kilka dekad wstecz.
„Clifford Brown i Max Roach at Basin Street”, album wydany przez EmArcy, autorstwa zespołu- Clifford Brown i Max Roach, był pierwszym z saksofonistą Sonny’m Rollins’em w składzie (Harolda Landa rezygnującego z kariery muzyka koncertującego).i jednocześnie ostatnim z katalogu płytowego zespołu (pomijam fakt nagrania kilka tygodni później w tym samym składzie płyty „Sonny Rollins Plus 4” firmowanej przez Sonny’ego Rollinsa), bo tragiczna śmierć Clifforda Browna i pianisty zespołu Richie’go Powella w wypadku samochodowym 26 czerwca 1956 przerwała karierę Clifford Brown and Max Roach Quintet.
Płytę nagrano w trakcie dwóch sesji w Capital Studio (Nowy Jork) w styczniu i lutym 1956 r. Ten wybitny zespół pod każdym względem, opierając się na aranżacjach Richie’go Powella (brata Buda) i Tadda Damerona, dawał zawsze- czy to z Haroldem Landem czy Sonnym Rollinsem zawsze interesujące i ekscytujące spektakle. Dwaj liderzy: Clifford Brown i Max Roach, są w fantastycznej formie artystycznej, podobnie jak reszta grupy. Clifford ma w tych nagraniach szczególnie ciepły dźwięk, dysponuje nienaganną techniką i przedstawia zdumiewający talent do wyjątkowo pomysłowych improwizacji. Miał 26 lat w roku swojej śmierci i był już kompletnym muzykiem jazzowym. Sonny Rollins, również miał 26 lat gdy odbywały się sesje do tego albumu i również wzbudzał już ekscytację wśród publiczności na całym świecie. Max Roach- przecież to gigant jazzowy; wybija rytm bezbłędnie w sposób nie do podrobienia. Każdy utwór zawiera wyrazisty obraz dźwiękowy- „Love is a Many Splendored Thing” jest ciepły, szybki „Powell’s Prances”, „I’ll Remember April” napędzany jest nerwową energią, „Time” to tygiel nut czerpanych z Milesa Davisa, Charlesa Mingusa i Theloniousa Monka i ostatni- „Gertrude’s Bounce” jest subtelnym pożegnaniem jak się okazało w czerwcu 1956 roku. Płyta jest potwierdzeniem tego, że przez dwa lata 1954-56 jazz-fani mieli do czynienia z najlepszym partnerstwem w historii hard bop, a może szerzej- w jazzie.
Van Gelder Studio w Englewood Cliffs [2] gościło wielu najwspanialszych muzyków gdy zamierzali nagrać płytę, a wśród nich najlepsze swoje dzieła zrealizował Kenny Dorham [3] – „Afro-Cuban”, „Quiet Kenny”, „Una Mas”, „Whistle Stop” czy „Trompeta Toccata”. Trzy pierwsze płyty z podanych w poprzednim zdaniu zostały omówione w innych miejscach bloga, natomiast dwie ostatnie jeszcze nie, więc czynię to teraz:
- „Whistle Stop”, wydany w 1961 roku przez Blue Note, został nagrany w składzie: Kenny Dorham (trąbka), Hank Mobley (saksofon tenorowy), Kenny Drew (fortepian), Paul Chambers (kontrabas) i Philly Joe Jones (perkusja).
Kenny Dorham, największy wśród niedocenianych muzyków nie tylko jako trębacz, ale i kompozytor, napisał siedem kompozycji, z których żadna nie została później jakoś chętnie interpretowana przez następne pokolenia jazzmanów, pomimo ich wysokiej jakości artystycznej i atrakcyjności dla melomanów. Kwintet zarejestrował zestaw żywych i mocno swingujących hard-bopowych utworów, których słucha się zawsze chętnie i to wielokrotnie, więc rzeczywiście dziwi fakt zapominania o tym wspaniałym muzyku przez słuchaczy. Otwierający „’Philly’ Twist”, dedykowany zespołowemu perkusiście, jest energicznym bluesem ze sprężystymi solówkami Dorhama i Mobleya na tle potężnie grającej sekcji rytmicznej. „Buffalo” ze składnikiem bluesowym w melodii jest dobrym wstępem do „Sunset”, który zaczyna się od wrażliwych fortepianowych tonów Kenny’ego Drew, otwierających „drzwi” do wyciszonego solo Dorhama. Mobley przyjmuje rolę refleksyjnego towarzysza w subtelnej opowieści. „Sunset” udowadnia, że modalność potraktowana przez Dorhama i przyjaciół nie przypomina brzmienia Milesa i Coltrane’a. Dorham jest równie innowacyjny i oryginalny w swej pracy. „Whistle Stop” i przypomina zespoły Mariachi i gorący wzorcowy hard-bop jednocześnie. To ciekawy, innowacyjny i doskonale skomponowany utwór. Elokwentny „Sunrise in Mexico” z Philly Joe Jones’em niezwykle pomysłowym i precyzyjnym, jest jednym z najlepszych utworów Dorhama i zespołu. Muzycy uspokajają potoczystość dotychczasowych melodii w „Windmill” i jest okazją do prezentowania całej gamy pomysłów przez Drew’a. Minutowy „Dorham’s Epitaph” jest jakby niedokończony, ale przecież to nie ostatnia muzyczna wypowiedź Dorhama…
- „Trompeta Toccata”, wydana w 1965 roku przez Blue Note, został nagrany rok wcześniej, pod opieką Alfreda Liona i Rudy’ego Van Geldera, przez zespól: Kenny Dorham (trąbka), Joe Henderson (saksofon tenorowy), Tommy Flanagan (fortepian), Richard Davis (kontrabas) i Albert Heath (perkusja).
„Trompeta Toccata”, zawiera tylko cztery utwory, z których trzy zostały napisane przez trębacza. Są to utwory z długimi solami trąbki i saksofonu. Utwory z tej płyty, podobnie jak kompozycje z „Afro-Cuban”, zawierają elementy muzyki latynoamerykańskiej i bluesa. Nagrania mają jakiś dziwnie gibki urok- to już nie czysty hard-bop, bowiem więcej tu swobody, luzu i perkusyjnego stylu. Dorham swój charakterystyczny liryczny styl i swój charakterystyczny ciepły ton na płycie łączy z liniami melodycznymi lubiącego eksperymenty basisty- Richarda Davisa, agresywnego Joe Hendersona, eleganckiego Tommy’ego Flanagana i wszechstronnego Alberta Heatha. W ten sposób zapewnionych zostało wiele interesujących tekstur. „Trompeta Toccata” została uznana przez niektórych krytyków za jedno z najlepszych dzieł Dorhama, nagranych w jego najbardziej płodnym okresie. Niestety, „Trompeta Toccata” była ostatnią pracą Dorhama występującego w roli lidera- „pozostała część nagranej kariery Dorhamsa była ograniczona do pracy sidemana, którą można policzyć na palcach jednej ręki”
Grant Green– amerykański gitarzysta i kompozytor jazzowy, specjalizujący się w hard-bopie, bebopie, soul jazzie i funku jest obecny na stronach tego bloga [4], ale przecież nagrał dla Blue Note 30 pozycji płytowych, więc jeszcze parę z tej trzydziestki wyróżnię:
- Kompilacyjny album “The Complete Quartets With Sonny Clark”, z lat 1961 i 1962, został wydany przez Blue Note w 1997 roku. Dwupłytowy album kompletuje wszystkie wspólne nagrania Granta Greena i pianisty Sonny’ego Clarka.
Oryginalny materiał nagrany w Van Gelder Studio w Englewood Cliffs został odłożony na półkę aż do śmierci Clarka w 1963 roku i śmierci Granta w 1979 roku. Po raz pierwszy wydano te nagrania w Japonii jako albumy „Nigeria”, „Oleo” i „Gooden’s Corner”. Omawiana kolekcja zawiera dodatkową piosenkę „Nancy (With the Laughing Face)” oraz alternatywne ujęcia „Airegin” i „Oleo”, wszystkie nagrane podczas tych samych sesji. Na repertuar sesji złożyły się jazzowe standardy – głównie Sonny’ego Rollinsa, melodie teatralne- Cole Portera, Goerge’a i Iry Gershwin, czy Jule Style i Sammy Cahna i kilka kompozycji Greena. Obaj liderzy- gitarzysta i pianista, stworzyli doskonale rozumiejący się duet, który nigdzie, poza tym materiałem jaki znalazł się na kompilacji, nie jest udokumentowany. Należałoby być wdzięcznym losowi, że sesje odbyły się w Van Gelder Studio, bo panowie odpowiedzialni za stronę techniczną nagrań nie zmarnowali szansy zarejestrowania w doskonały sposób obu muzyków. Charakterystyczny elegancki i wyluzowany styl, w którym zarówno Green, jak i Clark celowali jest tu fantastycznie pokazany. Melodie jakie zostały zgromadzone na dwóch krążkach CD mocno swingują, a ich urok polega na tym, że w każdej następującej po sobie nucie jest zaklęty wspaniale melodyjny jazz. Cudowne riffy Greena płynące z jego gitary znajduję odpowiedź w nie mniej pięknych pasażach czy akordach Clarka. Doskonałe wsparcie rytmiczne dają: kontrabasista Sam Jones oraz perkusiści Art Blakey i Louis Hayes.
- „Grantstand”, wydany przez Blue Note w 1962 roku, został nagrany w Van Gelder Studio w Englewood Cliffs przez kwintet: Grant Green (gitara), Yusef Lateef (saksofon tenorowy I flet), Brother Jack McDuff (organy), Al Harewood (perkusja) i Ben Tucker (kontrabas).
Recenzent AllMusic- Steve Huey między innymi napisał: „…Green wnosi dwa bluesowe oryginały, dziewięciominutowy utwór tytułowy i 15-minutowy utwór „Blues in Maude’s Flat”, które zamieniają się w luźne, ciągłe dżemy, które są jednymi z najlepszych przykładów zdolności Greena do pracy w dłuższym czasie (dodatkowy utwór na CD, „Green’s Greenery”, jest w tym samym stylu, choć nie tak długi). W innym miejscu Green prowadzi delikatną, wrażliwą eksplorację utworu „My Funny Valentine”, który okazał się jego największym jak dotąd wykonaniem standardu, przygotowując grunt pod znacznie więcej materiałów w tym stylu, który miał wkrótce nadejść (w tym jego genialne sesje z Sonnym Clarkiem). Mimo to groove jest tym, co króluje przez większość albumu; jeśli szukasz Green-soul-jazzowego groovemastera, ‘Grantstand’ jest doskonałym miejscem do znalezienia go.”
- „Born to Be Blue”, wydany przez Blue Note w 1962 roku, został nagrany w Van Gelder Studio w New Jersey przez zespół w składzie: Grant Green (gitara), Ike Quebec (saksofon tenorowy), Sonny Clark (fortepian), Sam Jones (kontrabas) i Louis Hayes (perkusja).
Według notatki „Album Granta Greena z 1962 roku, Born To Be Blue z udziałem Ike’a Quebeca, jest często uważany za siostrzany album klasycznego ‘Blue and Sentimental’ z Quebec’iem, który został nagrany dla Blue Note zaledwie 3 miesiące wcześniej, a także pokazał głęboką porozumienie między uduchowionym gitarzystą a saksofonistą tenorowym. Głębokie, przesiąknięte soulem brzmienie tenora Quebec’a pięknie komponuje się z mistrzami hard bopu, Greenem i pianistą Sonnym Clarkiem, a także ze sprawdzoną sekcją rytmiczną Sama Jonesa i Louisa Hayesa na tym wysublimowanym zestawie standardów.
Seria Blue Note Tone Poet narodziła się z podziwu prezesa Blue Note, Don Wasa, dla wyjątkowych audiofilskich reedycji płyty Blue Note LP, zaprezentowanych przez Music Matters. Przyprowadzono Joe Harleya (z Music Matters), znanego również jako „Tone Poet”, aby był kuratorem i nadzorował serię wznowień wydawnictw z rodziny Blue Note. Przywiązywano ogromną wagę do szczegółów, aby uzyskać je dobrze w każdy możliwy sposób, od grafiki na okładce i jakości druku, przez doskonały mastering LP (bezpośrednio z taśm-matek) autorstwa Kevina Graya, po doskonałe 180-gramowe audiofilskie tłoczenia płyt LP firmy Record Technology Inc. Te wydawnictwa Blue Note / Tone Poet są wykonane na najwyższym możliwym poziomie. Oznacza to, że nigdy kolekcjoner LP nie znajdzie lepszej wersji.
- „Feelin’ the Spirit”, wydany przez Blue Note w 1963 roku, został nagrany w Van Gelder Studio w Englewood Cliffs przez zespół: Grant Green (gitara), Herbie Hancock (fortepian), Butch Warren (kontrabas), Billy Higgins (perkusja) i Garvin Masseaux (puzon).
Album, składający się wyłącznie z jazzowych wersji muzyki soul, jest jedna z serii nagrań tematycznych. W oryginalnych notatkach płyty czytamy: „Green nie próbował tutaj odtworzyć pięciu soulowych utworów, które grał w niczym nieprzypominającym ich pierwotny kontekst, ani nie próbował powielić ich często bladej manifestacji na scenie koncertowej. Podszedł do nich z miłością, ale jako muzyka grana w jego stylu. Rezultatem jest fascynujące połączenie: techniki nowoczesnego jazzu, bluesa i gospel, wszystkie zastosowane w duchowości.” (Joe Goldberg)
„Feelin 'the Spirit” to album nasycony duchem bluesa, co jest jednym z powodów, dla których te utwory tłumaczą się tak zaskakująco dobrze pomimo harmonicznej prostoty. Green, Hancock, Warren i Billy Higgins utrzymują rytmy, dzięki czemu „Feelin 'the Spirit” jest niezwykle udanym przedsięwzięciem muzycznym, niezbędnym w każdej kolekcji płytowej fana jazzu.
- „Talkin’ About!”, wydany przez Blue Note w 1965 roku, został nagrany w składzie: Grant Green (gitara), Larry Young (organy) i Elvin Jones (perkusja).
Recenzent AllMusic- Steve Huey, napisał: “Idąc śladem płyt „Matador” i „Solid”, dwóch swoich najbardziej zaawansowanych albumów, Grant Green postanowił kontynuować bardziej modalny kierunek, który zaczął realizować z pomocą członków kwartetu Coltrane’a. W związku z tym nawiązał kontakt z organistą Larrym Youngem, który dopiero zaczynał działać jako pierwszy instrumentalista Hammond’ów B-3, który wprowadzał modalne innowacje Coltrane’a do swojego stylu. ‘Talkin 'About!’ to pierwszy z trzech albumów, który zespół Green / Young nagrał wraz z perkusistą Coltrane’a, Elvinem Jonesem i stał się wyjątkowy, jeden z najbardziej niedocenianych pozycji w dyskografii Greena. Z zaledwie podstawowym składem trio organowego, album stanowi fascynujący środek między soul-jazzem wczesnych dni Greena a modalnym smakiem jego najnowszego dzieła. Choć styl Younga nie był jeszcze w pełni ukształtowany, nie jest już tylko uczniem Jimmy’ego Smitha z jego najwcześniejszych sesji- jego gra tutaj jest o wiele bardziej ryzykowna niż typowa soulowo-jazzowa randka, zarówno harmoniczna, jak i rytmiczna. Jones i Young często się ze sobą bawią, tworząc skomplikowany, przenikliwy puls, który jest o wiele mil przed standardowym soul-jazzowym Groove […] wszystko tworzy wspaniały album, który należy do najwyższego szczebla Greena.”
- „His Majesty King Funk”, wydany przez Blue Note w 1965 roku, nagrany w Van Gelder Studio w Englewood Cliffs w składzie: Grant Green (gitara), Harold Vick (saksofon tenorowy), Larry Young (organy), Ben Dixon (perkusja) i Candido Camero (bongosy, kongi)
Płyta „His Majesty King Funk”, soul-jazz’owa z głębokim Groove, była ostatnią z pięciu albumów Greena nagranych z Youngiem i jedyna wyprodukowana przez Verve. Ten znakomity gitarzysta marnował talent z winy nadużywania narkotyków, co zresztą też miało zgubny wpływ na powiązane choroby, które go opanowywały. „His Majesty King Funk”, został jednak nagrany przed kryzysowym czasem, więc jego wyczucie bluesa, soulu i jazzu było jeszcze w pełnej krasie. Green skupia się głównie na standardach, ale to nagranie było w jego erze przed rhythm and bluesową, więc utwory są bardziej zorientowane na jazz, a w mniejszym stopniu popowe. Okładka i tytuł były prowokacyjne- Green siedzi wygodnie, ogłaszając majestat Króla Funku. Nie ma w tym wielkiej przesady, bo rzeczywiście płyta prezentuje wielki jazz, emanuje soulem i energią w większym stopniu niż słuchacz przywykł słuchając poprzednich płyt mistrza gitary jazzowej.
Saksofonista altowy Lee Konitz [5] o charakterystycznym czystym tonie, budującym zwykle bezpretensjonalne harmonie, jest bardzo wpływową postacią w nowoczesnym jazzie. Konitz dał o sobie znać w latach czterdziestych, i do tego momentu, pamiętając o wzorcach Lester’ze Youngu i Charlie’m Parker’ze, potrafił grać w swoim stylu, który nikogo nie skłaniał do bezpośrednich porównań z wielkimi nowatorami jazzu. Lata 50. I 60. był czasem, w którym Konitz wzniósł się na szczyty swoich możliwości twórczych, choć właściwie nie było takiego czasu żeby tego wspaniałego saksofonistę za cokolwiek ganiono.
W 1953 roku w paryskim Studio Jouvenet Konitz z basistą Don’em Bagley’em, perkusistą Stan’em Levey’em, gitarzystą Jimmy Gourley’em i pianistą Henrim Renaud’em zrealizował nagrania do albumu „Lee Konitz plays”.
Tytuł “Lee Konitz Plays” jest nic nieznaczący, więc przypisuje się mu inny- „Jazz Time Paris: Vol. VII”. Album jest klasyczną jednopłytową pozycją białego saksofonisty altowego, który jest nowoczesny i wysoce artystyczny, który zasługuje na miano „sztuki współczesnej” mimo, że jest bardzo mainstreamowy. Nagrania zgromadzone na płycie to rzadki przykład tworzonej improwizacji nie tyle dla siebie co dla słuchacza- taki to urok Lee Konitza. Alt Konitza rozgrzewa i świeci jasno, jest poważny i stoicki, ale wciąż przyjazny i miły. Dobrze słyszeć (słuchać) siedem utworów granych w różnym tempie i atmosferze, a znudzeniu nawet mowy nie ma.
Kiedy grał flügelhornista Clark Terry na ustach słuchaczy rysował się uśmiech, bo jego muzyka była żywiołowa, swingująca i emanująca szczęściem. Nie tylko był wspaniałym instrumentalistą, bo też potrafił zaciekawić (też rozbawić) swoim śpiewem, który był często narzędziem do satyrycznego traktowania wykonywanej muzyki. W latach 60. nagrywał regularnie: z Oscarem Petersonem, z puzonistą Bobem Brookmeyerem czy Colemanem Hawkinsem, ale też sam firmował swoje płyty. Takim przykładem jest doskonały album ”Color Changes”, wydany przez Candid w 1961 roku.
Recenzja AllMusic autorstwa Scotta Yanowa mówi: „To jeden z najlepszych albumów flügelhornisty Clarka Terry’ego. Terry miał pełną kontrolę nad muzyką i zamiast zwykłej jam session wykorzystał oktet i aranżacje Yusefa Lateefa, Budd Johnsona i Al Cohna. Skład muzyków (CT, puzonista Jimmy Knepper, Julius Watkins na waltorni, Yusef Lateef na tenorze, flecie, oboju i waltorni, Seldon Powell na tenorze i flecie, pianista Tommy Flanagan, basista Joe Benjamin i perkusista Ed Shaughnessy) wykorzystuje swój potencjał, a rejestracje dobrze wykorzystują dźwięki tych bardzo indywidualnych stylistów. Materiał, na który składają się oryginały Terry’ego, Duke’a Jordana, Lateefa i Boba Wilbera, jest zarówno rzadki, jak i świeży, a interpretacje zawsze są zmienne. Wysoce polecany.”
O moim ulubionym saksofoniście Ben’ie Webster’ze pisałem wielokrotnie [6], ale jego nigdy dość…
- “Soulville”, zrealizowany przez Verve w 1957 roku pod opieką technicznej natury Normana Granza. W sesjach nagraniowych brali udział: Ben Webster *saksofon tenorowy), Ray Brown (kontrabas), Herb Ellis (gitara), Stan Levey (perkusja) i Oscar Peterson (fortepian).
Ben Webster w latach 1953–1959 był najpewniej w najlepszej dyspozycji artystycznej pokazując fantastyczną grę zarówno z małymi składami, jak i sekcjami smyczkowymi czy też wtórując śpiewakom. Jego potężny chrapliwy dźwięk w energicznych partiach i słodki w balladowych były legendarne. Nagrania z Oscar Peterson Trio jest jedną z głównych atrakcji tego złotego czasu lat 50. Album rozpoczynają typowe bluesi- „Soulville” i „Late Date”, które wyczarowują duszną od dymu atmosferę klubów jazzowych… Przed oczyma przebiegają jakieś czarno-białe foty miejsc gdzie się piło, paliło i jazzu słuchało. Potem obrazy się zmieniają- są sielskie, jak ballady Webstera… Ale zaraz- przecież to Webster nas przeniósł w inne rejony. Ben Webster- mistrz ballady, z wyraźnie „grającym” oddechem i nadzwyczajnie ciepłym tonem, koi i topi w słuchaczach złość czy pretensje do kogoś, bo dźwięki tworzą łagodny niedostępny dla złych mocy obszar. Wsparcie jakie daje zespół Oscara Petersona, jest bezcenne, bo lider nie tylko ma bezpieczny grunt dla swoich improwizacji ale i tło inspirujące. w skład której wchodził basista Ray Brown, Ustawianie Pana Webstera w jednej linii wraz z najbardziej wpływowymi saksofonistami jazzu- Colemana Hawkinsa i Lestera Younga, ma mocne uzasadnienie w tym co można usłyszeć między innymi na LP bądź CD „Soulville”. Ta płyta jest obowiązkową pozycją dla każdego fana jazzu!
[1] „Clifford Brown and Max Roach” i “Study In Brown” zostały opisane w artykule: “Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe (rozdział pierwszy)”
[2] Van Gelder Studio w Englewood Cliffs został omówiony w artykule: „Najsłynniejsze sale koncertowe, które bywają studiami nagrań i najsłynniejsze studia, które publiczności nie wpuszczają. (część trzecia)”
[3] O Kennym Dorhamie parę słów napisałem w artykule: „Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe (rozdział szósty)”, a o płytach „Afro-Cuban” i „Una Mas” w artykule: „Rekomendowane wydawnictwa płytowe (jazz, rozdział trzeci)”
[4] O Grancie Green’ie wspominałem w artykule: „Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe (rozdział osiemnasty)” i w tym samym miejscu opisałem płyty: „Am I Blue” „The Latin Bit”. Płyty- „Grant’s First Stand”, „Green Street”, „Matador”, „I Want to Hold Your Hand” opisałem w artykule: “Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe (rozdział jedenasty)”, natomiast płytę „Idle Moments” w artykule: „Rekomendowane wydawnictwa płytowe (jazz, rozdział drugi)”
[5] O twórczości Lee Konitza pisałem również w artykule: „Rekomendowane wydawnictwa płytowe (jazz, rozdział drugi)”
[6] Ben Webster był wspominany między innymi w artykułach: „Rekomendowane wydawnictwa płytowe (jazz, rozdział drugi)”, „Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe (rozdział piętnasty)”, „Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe (rozdział dwudziesty)”
Kolejne rozdziały: