Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe
(rozdział trzydziesty drugi)
Jazz polski tym, którzy go poznawali w latach 60. lub 70., będzie się kojarzył przede wszystkim z legendarną serią wydawniczą Polish Jazz, która zresztą jest od pewnego czasu kontynuowana przez zasłużoną wytwórnię Polskie Nagrania (ale już w ramach Warner Music Poland). Ale i w latach gdy ta seria powstawała (vol.1 wyprodukowano w 1965 roku) i w dekadach XXI wieku produkowano polskie płyty jazzowe poza tą serią, często nie mniej znaczące:
- Album „Constellation: In Concert”, firmowany przez Michała Urbaniaka, wydany przez Polskie Nagrania (SXL 1010, LP) ukazał się z numerem 36 w ramach serii Polish Jazz. Nagrań dokonano podczas koncertu w sali Filharmonii Narodowej w maju 1973 roku w składzie: Urszula Dudziak (wokal), Czesław Bartkowski (perkusja), Wojciech Karolak (organy Hammonda i Farfisa), Adam Makowicz (Fender Piano, Fender Bas), Michał Urbaniak (skrzypce elektryczne).
Według opisu wydawcy „Constellation In Concert” jest płytą wyjątkową, zarówno od strony zaprezentowanych kompozycji, składu instrumentalistów oraz brzmienia. „Constellation: In Concert” to jedna z tych płyt, o których powiedzieć można, iż wyprzedzały swój czas. Stąd bierze się jej dzisiejsza aktualność. To, co najbardziej wyróżnia Constellation, to duet jego głównych solistów – śpiewu i skrzypiec. Dudziak i Urbaniak – trudno o lepiej dobraną parę, skrzypce Michała i głos Uli pod względem skali i ruchliwości nie mają sobie równych poza sobą nawzajem. Świetnie brzmią razem unisono, a jeszcze lepiej w dialogach. Ta płyta to kulminacja niezwykle kreatywnego okresu w historii tego zespołu i jego członków. Taką treść można uznać za „marketingowe tanie gadanie” dopóty, dopóki się jej nie wysłucha…
„In Concert”, druga płyta autorstwa Michała Urbaniaka z legendarnej serii Polish Jazz (vol. 36), jest albumem, podobnie jak płyty nagrane w Niemczech, a później w USA są kamieniami milowymi Fusion, ale i wyróżniają się jako całkowicie nowatorskie w podejściu do gatunku jazzu nazywanego fussion. Urbaniak wykorzystał eksperymentalną technikę wokalną swojej żony- Urszuli Dudziak, do zmieszania z motywymi polskiego folkloru, tworząc znakomitą nową, nawet dla rodzimych słuchaczy, muzykę fuzji różnych nurtów jazzowych i nie-jazowych. Nagrania, jako rejestracja koncertu, ukazuje zespół nietypowy- z podwojonymi „klawiszami” (m.in. dwóch wybitnych polskich keyboardzistów: Adama Makowicza i Wojciecha Karolaka) i perkusistą. Urbaniak- zawsze uzdolniony kompozytor, stworzył muzykę świeżą, atrakcyjną i… Odporną, jak się po latach okazuje, na tendencje stylistyczne zmieniające się w czasie.
„Constellation: In Concert” to jedna z takich nielicznych polskich płyt, która jest reprezentowana przez liczne edycje: Wydania
- Oryginał, SXL 1010, LP i Power Bros (licencja Polskich Nagrań), CD 119, CD, 1993/1997 (na fotografiach niżej)
- Wznowienie, SX 1010, LP z 1975 r. i „Polish Jazz vol. 9”, PNCD 025, CD z 1989
- Polonia Records, JVRCD020, CD, 2000 r.
- Polskie Nagrania „Muza” SXL 1010 (Polish Jazz, vol. 36) Warner Music Poland z 2018 r.
- „Polish Jazz DeLuxe”, PNCD 1036, CD z 2013 roku:
Przeglądając zasoby sklepowe czy w serwisach aukcyjnych dostępne są trzy z wymienionych edycji płytowych w formacie CD i dwie winylowe. Spośród CD bywają wydania: Power Bros, „Polish Jazz DeLuxe” i „Polish Jazz, vol. 36” (z 2018 roku), natomiast z wersji winylowych spotyka się pierwsze wydanie z lat: 1973 i 2018. Wersje CD bardzo się różnią pod względem brzmieniowym:
Wydanie remasterowane przez Jacka Gawłowskiego- „Polish Jazz, vol. 36” z 2018 r. w wydaniu firmy, która przejęła Polskie Nagrania w 2015 roku- Warner Music Poland zmieniło ciemne i głuche brzmienie oryginału brzmi ciemno i głucho w jaśniejsze, ale jednocześnie zaokrąglone. Wielu recenzentów oceniało nową wersję – na winylu i CD – jako zdecydowanie lepszą od oryginału. Wersja Power Bros z 1993 roku w ramach serii „Highlight Collection”, jest tak różna od oryginału, że aż budzi zdziwienie, bo nie dość, że mieszano między kanałami, dołożono pogłos (co nie było potrzebne), a poza tym instrumentalistów „oddalono” od słuchaczy. Edycja ani nie wykazuje się dynamiką, ani selektywnością, a tym bardziej namacalnością. Trudno w tej wersji szukać pozytywów. Pod każdym względem wersja „Polish Jazz Deluxe” jest znacznie lepsza- energiczniejsza, pełniejsza barwowo. Nie będę ukrywał, że preferuję wyniki pracy inżynierskiej Pani Karoliny Gleinert tak w przypadku „Astigmatic” Komedy jak i w tym, zresztą wydają mi się trafniejsze od wszystkich pozostałych nawet tych późniejszych z pracami Pana Gawłowskiego włącznie. Dźwięk stał się charakterystyczny dla nagrań koncertowych, ale też przybliżony do słuchacza, zredukowane w tej wersji szumy i chyba uwolniły dynamikę, znacznie zyskał rytm. To mocne, pełne granie, które wciąga – tego chce się słuchać!
- Album „Zbigniew Namysłowski Quartet” (Polish Jazz vol. 6), wydany przez Polskie Nagrania Muza, został nagrany w Warszawie w roku 1966, w składzie: Zbigniew Namysłowski (saksofon altowy), Janusz Kozłowski (bas), Czesław Bartkowski (perkusja), Adam Matyszkowicz (fortepian). Wersja oryginalna była monofoniczną.
Płyta „Zbigniew Namysłowski Quartet” jest jedną z najbardziej znaczących w historii polskiego jazzu, a tym samym jest jedną z najważniejszych w katalogu Namysłowskiego. Namysłowski, dla którego była to druga z kolei wydana płyta (po „Loli” wydanej przez firmę Decca), a już prezentuje w pełni dojrzały warsztat kompozytorski, a również jako doskonały instrumentalista i lider zespołu. W ścieżkach dźwiękowych z tej płyty wyziera język muzyczny jaki będzie później rozwijany z sukcesem przez autora kompozycji- Namysłowski. Ten język jest bardzo rozpoznawalny, bo jest oryginalny- świadczy o tym charakterystyczna melodyka i harmonia, w sposobie wykorzystania polskiego folkloru w kompozycjach. Jest jeszcze coś co wyróżniało (i nadal wyróżnia) Zbigniewa Namysłowskiego spośród jazzmanów trwale grających na polskich scenach klubowych i koncertowych- był aprobowany przez rock-fanów. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że przekonywała jego specyficzna metro rytmika i wyjątkowe frazowanie (zapewne pomogła w tym aspekcie też współpraca z Niemenem). „Siódmawka” – utwór otwierający płytę, zainspirowany folklorem, stał się znakiem rozpoznawczym stylu Namysłowskiego i często wykorzystywanego „ludowego” wątku w swojej twórczości. Puls utworu może kojarzyć się ze stylem Brubecka (jak niektórzy recenzenci zauważają), ale jeśli tak rzeczywiście jest to wzorzec nie mógłby być uznany za zło, choć z kolei żywiołowa solówka lidera jest duchem zbliżona do muzyki Coltrane’a (zresztą sam Namysłowski chętnie się przyznawał do tej fascynacji). „Rozpacz” jest krokiem w nowocześniejszą stylistykę- harmonia jest rozluźniona, a długie z nerwem poprowadzone linie melodyczne Matyszkowicza zaburzają całość formy. „Straszna Franka” to wysublimowany temat o ciekawej aranżacji. „Chrząszcz brzmi w trzcinie” jest tańcem- Krakowiakiem, w swoim rytmie, co jest tylko bazą dla lidera, który na tym buduje interesujące solo na wstępie. W części następnej tego utworu muzyka staje się bardziej energetyczna, podbarwiana przez dźwięki fortepianowe Matyszkowicza. A na koniec następuje duet solistów, który kończy się wraz z wprowadzeniem początkowego tematu. „Moja Dominika” to ballada, która daje wytchnienie po energetycznych wcześniejszych tonach. Humorem bogato opatrzona „Szafa”, mało tego- wsparta o „bigbitowy” rytm. Żartobliwy utwór „Lola” kończy płytę. Na pewno Namysłowski jest postacią wiodącą w nagraniach z płyty „Zbigniew Namysłowski Quartet”, nie tylko z powodu autorstwa kompozycji, ale też umiejętności ich wirtuozowskiego grania, jednak na nic byłby wysiłki lidera gdyby nie wsparli go doskonali muzycy. Na wyróżnienie zasługuje ten drugi- pianista Adam Matyszkowicz, który jest bardzo kompetentnym „pomostem” pomiędzy saksofonistą a sekcją rytmiczną.
Płyta „Zbigniew Namysłowski Quartet”, przecież doskonała, była właściwie wstępem do jeszcze popularniejszych dokonań Namysłowskiego, choćby „Winobrania„, które zostało uznane ankiecie Jazz Forum za drugą, po „Astigmatic”, płytę polskiego jazzu…
- Album „Polish Jazz Quartet” (Polish Jazz vol. 3), został wydany przez Polskie Nagrania Muza w roku 1965, a w 2016 jego rema sterowaną edycję. Płytę nagrali: Jan Ptaszyn Wróblewski (saksofon tenorowy), Wojciech Karolak (fortepian), Juliusz Sandecki (kontrabas) i Andrzej Dąbrowski (perkusja).
Polish Jazz Quartet nagrał tę płytę w grudniu 1964 roku. Wydano ją na LP w roku 1965 w wersji monofonicznej, ale reedycja z 2016 jest edycją stereo, zarówno w formacie CD jak i LP.
Redaktor magazynu – Cezary Gumiński, tymi słowy opisał reedycję płyty Polish Jazz Quartet: „Firma Warner Music kontynuuje wydawanie albumów z serii Polish Jazz w wersjach kompaktowych i winylowych. Po odpowiednich zabiegach technicznych nowe tłoczenia brzmią bardziej wyraziście, a płyty analogowe już nie trzeszczą, jak to kiedyś bywało. Niniejszy album był trzecim z serii, a do jego nagrania doszło pod warunkiem, że zawarty materiał będą stanowiły wyłącznie kompozycje polskich muzyków. Ustalono więc, że pierwsza strona płyty będzie zbiorem utworów napisanych przez Wojciecha Karolaka, a druga przez Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Polish Jazz Quartet, który działał w Polsce i Europie w latach 1964-68, powstał właściwie przez przypadek i do tego za granicą, co – jakby się ktoś młody dziwował – mogło mieć tylko miejsce w tamtych czasach i w tamtym systemie. Członkowie PJQ wchodzili bowiem w skład kwintetu Andrzeja Kurylewicza, zaproszonego na prestiżowy festiwal w Juan-les-Pins. Kurylewicz paszportu „nie dostał” i reszta zespołu, a więc PJQ, „broniła honoru” sama i triumfowała we Francji. Nic dziwnego, że stała się potem częstym gościem europejskich festiwali i klubów jazzowych. Choć nie jest to wyraźnie akcentowane w nagranym materiale, ambicje liderowania w PJQ miał nie tylko Wróblewski, ale i Karolak, toteż każda ze stron płyty odzwierciedla w jakimś stopniu charakter autora kompozycji. Tematy zaproponowane przez Wróblewskiego (druga strona) są utrzymane w formie rasowego amerykańskiego bopu, zaś w pomysłach Karolaka jest więcej eksperymentowania z formą i wplatania elementów ludowych. Już w tamtym okresie Wróblewski był pod silnym wpływem Sonny’ego Rollinsa i jedynie Przechadzkę pustymi ulicami przedstawił w bardziej coltrane’owskim entourage’u. Jego solówki, dalekie od akrobatycznych popisów, kroczyły dynamicznie „do przodu”, zaś ballady zawierały odpowiednią dozę finezji i romantyzmu. Jednakże trzeba zauważyć, że bez witalnej funkcji kontrabasu Sandeckiego, saksofonowe solo w Złośnicy nie nabrałoby takiej wyrazistości. Był to więc bardzo dobrze zgrany kolektyw muzyków, a precyzyjna perkusja Dąbrowskiego dodawała ich graniu skrzydeł. Zarówno utwory napisane przez Karolaka, jak i jego wypowiedzi na fortepianie, są bardziej zróżnicowane. Rozbudowany i wielobarwny Twist na tureckim dywanie posiada zmienne tempo (lecz nie ma tam tanecznego twista), liczne odniesienia do bluesa i solo na preparowanym fortepianie. Fascynuje również moment ożywienia partii solowej fortepianu w balladowym Spokojnie jak rzadko.
Warto dodać, że wspaniale uzupełnia zawartość muzyczną projekt graficzny płyty autorstwa Rosława Szaybo. Polakierowana (w dobrym znaczeniu) duża okładka albumu nadaje efektu przestrzennego, a rozmyte zdjęcie emanuje dynamizmem akcji, jaka towarzyszy większości muzyki zawartej na tej ważnej płycie polskiego jazzu.”
- „Don’t Ask Why” w wykonaniu Bogdana Hołowni wydała wytwórnia Sony Music Entertainment Polska w roku 2000. Album ukoronowany został statuetką Fryderyka w dziedzinie: „Jazzowa płyta roku 2000”.
Bogdan Hołownia dla płyty „Don’t Ask Why” (Nie pytaj dlaczego) dobrał utwory szczególne- ballady, z jednym wyjątkiem „Ladies in Mercedes” Steve’a Swallowa. Otwiera płytę „The Summer Knows”, kompozycja Micheala Legranda, później- „Cinema Paradiso” autorstwa Ennio Morricone, „My Song” Jarretta, Jimmiego Rowlesa „Peacocks”, „Don’t Ask Why” Alana Broadbenta, „Sunshower” Kenny’ego Barrona i „Girl From Ipanema” Jobima… Czyż nie nadmiar dobrego? Kompozycje Hołowni nie gorsze skoro cudownie uzupełniają znakomite standardy. Hołownia to bardzo sprawny pianista, interpretujący wykonywane utwory bardzo oryginalnie- na sposób osobisty, poszukując klucza harmonicznego. Płyta jest wzruszająco piękna, bez uciekania się do tanich chwytów w rodzaju bezsensownych komplikacji tylko dla pokazu możliwości pianistycznych.
Grzegorz Tusiewicz w podsumowaniu swojej recenzji zamieszczonej w portalu Onet napisał: „[…] Zestaw trzynastu niebanalnych ‘szlagierów jazzowych’ w wykonaniu oryginalnego artysty, wszystkie wzruszające do łez, może stać się kanonem ‘kulturalnych’ spotkań niekoniecznie tylko miłośników jazzu. W pewnym sensie funkcja tej płyty może przypominać kultowe nagrania koncertów kolońskich Keitha Jarretta. Warto kupić i mieć, aby w chwili zwątpienia posłuchać, czegoś po prostu wzruszającego.”
.
- Album „Sprzedaj mnie wiatrowi”, w wykonaniu grupy Bemibek, wydany przez Kameleon Records w 2016 roku. Nagrane w Studio Polskiego Radia w Warszawie
Bemibek [1], zespół wokalno-instrumentalny, wykonujący muzykę będącą konglomeratem jazzu, rocka, muzyki latynoskiej i bossa novy, wzbogacający stronę wokalną scatem, powstał w grudniu 1970 roku w klubie Hybrydy w Warszawie. W jej skład weszli dwaj założyciele zespołu: Aleksander Bem (eks- Quorum; śpiew, perkusja) i Andrzej Ibek (eks- Wiślanie 69; śpiew, fortepian, organy) do których dołączyła siostra Aleksandra Ewa Bem (eks- Grupa Bluesowa Stodoła; śpiew, instrumenty perkusyjne). Pod koniec roku zespół w składzie z basistą Tadeuszem Gogoszem dokonał swych pierwszych nagrań w Polskim Radio. W początkowym okresie działalności grupy, większość repertuaru komponował Andrzej Ibek, z czasem funkcję tę przejął Aleksander Bem, który proponował bardziej piosenkowy repertuar (np. eklektyczne „Nie bójmy się wiosny”, oryginalne melodycznie „Kolorowe lato”, czy kolejny wielki przebój zespołu „Podaruj mi trochę słońca”). Autorami tekstów niektórych utworów są: Ryszard Marek Groński, Jerzy Kleyny, Marek Skolarski, Marek Dutkiewicz, Wojciech Młynarski, Elżbieta Horbaczewska. Muzycy Bemibek wykonywali także kompozycje Krzysztofa Komedy, Zbigniewa Namysłowskiego („Sprzedaj mnie wiatrowi” do słów R. M. Grońskiego – pierwszy przebój zespołu). Opracowania światowych standardów jazzowych („Call Me”, „I’ll Never Fall In Love Again”, „Oye como va”), jak i przebojów rockowych (Beatlesowskie „Let It Be” i „With A Little Help From My Friends”, „Light My Fire” z repertuaru The Doors) stanowiły jedynie punkt wyjścia do kreatywnych i innowacyjnych poszukiwań w warstwie muzycznej utworów. Pierwsze nagrania zespołu ukazały się nakładem Polskich Nagrań na tzw. „czwórce” (N 0671), część jego repertuaru zbierał także longplay Bemibem, zatytułowany „Bemowe Frazy”. Dopiero w 2016 roku, nakładem Kameleon Records ukazała się płyta kompaktowa zbierająca wszystkie zachowane nagrania grupy Bemibek (dodatkowo trzy nagrania zarejestrowane pod szyldem Bemibem). Podczas sesji nagraniowych zespół wspomagali: Zbigniew Namysłowski (flet), Jerzy Bartz (instrumenty perkusyjne), Józef Gawrych (instr. perkusyjne), Jarosław Bem (instr. perkusyjne).
Recenzentka Barnaba Siege, w numerze 9/2016 magazynu napisała: „Bemibek i Bemibem to wymieniane jednym tchem, ikoniczne wręcz kapele z lat 70. – nie tylko dla jazzu, ale i ogólnie polskiego popu. Czym się między sobą różniły? Przede wszystkim tym, że w drugim wcieleniu nie było już fortepianu oraz głosu Andrzeja Ibka oraz tym, że… Bemibek nie doczekał się w epoce niczego poza singlem z czterema utworami. Wydawnictwo Kameleon naprawia ten stan rzeczy, pierwotne wcielenie grupy w końcu „otrzymuje” swój pierwszy, autonomiczny krążek, a na nim 78 minut muzyki i aż 15 niepublikowanych wcześniej utworów. Ci, którzy znają na pamięć longplay „Bemowe frazy”, nagrany już pod szyldem Bemibem, z pewnością szybko wychwycą dyskretne, ale jednak słyszalne różnice. Pozbawiona orkiestry i aranżacyjnej perfekcji grupa ma znacznie więcej przestrzeni i swobody. Z drugiej strony nawet najstarsze nagrania, sięgające samych początków powstania Bemibeku, czyli roku 1970, już zdradzały ogromną dojrzałość muzyków. Koalicja rodzeństwa Bem z Andrzejem Ibekiem nawet dziś zaskakuje dalekimi od sztampy kompozycjami. Oprócz oczywistych, wspaniałych przebojów, jak ‘Podaruj mi trochę słońca’ czy ‘Kolorowe lato’, czarują również genialne tytułowe ‘Sprzedaj mnie wiatrowi’, jeszcze bigbeatowe ‘Dzień na szczęście’, rozmarzone ‘Call Me’, czy śpiewane scatem \Cul-de-Sac’ i ‘Panie, co pan’. Wrażenie robią również oryginalne pomysły na ogrywanie tak wielkich hitów, jak ‘Light My Fire’ grupy The Doors, ‘With a Little Help From My Friends’ i ‘Let It Be Beatlesów’, czy ‘Oye Como Va’ z repertuaru grupy Santana. Ostatni z wymienionych utworów to również jeden z, niestety, rzadkich momentów, kiedy można lepiej wsłuchać się w fantastyczną grę Marka Blizińskiego. Cieszy również fakt, że wśród odnalezionych utworów znalazły się dwa ze Zbigniewem Namysłowskim. Jego partie fletu są nieporównywalnie lepsze od tych zagranych przez samego Ibka. Do kompletu mamy trzy „bonusy” – dwa wczesne nagrania kolejnego wcielenia składu, który niedługo później przemianował się na Bemibem, a także bardziej rockowe ‘Po co jechać do Werony’ nagrane w telewizji już przez samo rodzeństwo Bemów z muzykami sesyjnymi. Płycie towarzyszy krótki, ale dobrze streszczający biografię Bemibeku, esej, a także mnóstwo zdjęć – tych bardziej, mniej i w ogóle nieznanych.”
W marcu 1971 roku zespół w składzie E. Bem, A. Bem, A. Ibek, T. Gogosz z powodzeniem zadebiutował na Studenckim Festiwalu Jazzowym Jazz nad Odrą we Wrocławiu, zdobywając I Nagrodę. Kolejnym sukcesem był jego występ na Lubelskich Spotkaniach Wokalistów Jazzowych’71, gdzie Bemibek również został uhonorowany pierwszą nagrodą. Został także zauważony podczas X Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu, gdzie otrzymał Nagrodę dziennikarzy. Ponadto zespół wystąpił na Międzynarodowym Festiwalu Jazzowym Jazz Jamboree’71 w Warszawie. Jesienią 1971 roku dołączył Marek Bliziński (gitara; eks- Generacja).
Latem 1972 roku z zespołu odeszli Ibek, Gogosz i Bliziński. Już w nowym składzie, który towarzyszył rodzeństwu Bemów znaleźli się: Tomasz Jaśkiewicz (eks- Klan; gitara), Paweł Dąbrowski (eks- Generacja; gitara basowa) i Mariusz Mroczkowski (eks- zespół Stana Borysa; instrumenty klawiszowe), Bemibek dał jesienią 1972 r. cykl koncertów w Czechosłowacji. Po raz ostatni pod tą nazwą wystąpił 17 i 18 grudnia tego samego roku w Gnieźnie w ramach Poznańskich Muzykalii. W marcu 1973 roku grupa przekształciła się w Bemibem.
W 1997 roku wytwórnia ECM wydała płytę polsko-szwedzko-brytyjskiej edycji Tomasza Stańki Quartet o tytule „Leosia”. Nagrań dokonano w styczniu 1996 w Rainbow Studio. Jak napisał Jazz Journal [2]: „Wibrująca rozpiętość tonu Trębacza Stańki i poetyckie wyczucie dramatu krzyżowo-rytmicznego nie mają sobie równych”. „Leosia” wyznacza dalszy postęp, włączając sześć pierwszorzędnych kompozycji Stanko w jego ponurym „słowiańskim” stylu, mroczniejszym niż najmroczniejszy Miles (i zawierający hołd dla Lautréamonta, literackiego Hrabiego Ciemności), a także wzmacniające i eksploracyjne improwizacje duetu i tria i solówki najwyższego kalibru przez wszystkich zainteresowanych. Stańko dystansuje się od powszechnego dążenia do reinterpretacji standardów w latach 90. XX wieku. Jego wygięte nuty, bełty, smużki i gwałtowne fanfary służą nowej muzyce zespołu.
„Leosia” nie jest tylko jedną płyt, którą można by uznać za ukoronowanie dotychczasowej- czterdziestoletniej kariery Tomasza Stańki i dwudziestoletniej w ramach współpracy z ECM, ale też jedną z perełek w katalogu ECM. Płytę rozpoczyna „Morning Heavy Song”, który po raz pierwszy pojawił się w „Bosonossa and Other Ballads” (1994 rok), nadaje ton całej płycie. Pianista Bobo Stenson wprowadza patos i głębię, dając tło dla rozpoznawalnej trąbki Stańki, grającej piękną, ciepłą melodię. „Brace” to duet na bas i perkusję, „Trinity” bez Stanki, a „Forlorn Walk” bez Stensona. Oba utwory stanowią łącznik między „A Farewell To Maria”, cudną balladą z muzyki do filmu Filipa Zylbera, a „Hungry Howl”, utworem o niesamowitej intensywności. Jormin jest niezwykle pewnym siebie i potężnym „Leosia”, kończąca album, stanowiąca przeciwwagę dla otwierającej melodii, jest również mroczna, ale ma optymistyczny podtekst. Okładka to czarno-biała rycina przedstawiająca ponurą, pustą drogę, widzianą w ciemności przez ulewny deszcz, wywołujący uczucie izolacji. Muzyka Stańki wyraźnie oddaje nastrój widoczny z okładki, ale jednak z łagodzącym optymistycznym tonem. „Leosia”, album magiczny, powinien się spodobać nawet wrogom free- jazzu, jestem tego pewien.
Płyta spotkała się z jednoznacznie dobrą opinią, na przykład:
Michaela G. Nastosa z AllMusic: „Jak na nagrania ECM, Leosia jest jedną z najbardziej zdecydowanych, introspekcyjnych i statecznych wypowiedzi muzycznych wytwórni, a na pewno trębacza Tomasza Stańki. Nie żeby w żadnym z tych przypadków brakowało tych cech, ale tutaj te tematy bujnego romantyzmu, słabo zawoalowanego mistycyzmu i czystej eterycznej myśli nie mogły być bardziej skoncentrowane ani uwydatnione. Tak wyjątkowy dęciak, jak we współczesnej muzyce improwizowanej, Stanko idzie jeszcze dalej dzięki ściszonym tonom i przemyślanym, w pełni uformowanym melodiom, wzmocnionym zawsze piękną grą na fortepianie Bobo Stensona, zdolnego basisty Andersa Jormina i opanowanym bębnieniem zwykle energicznego Tony’ego Oxleya. Płyta jest zarezerwowana przez całą grupę występującą razem, ale w środku duety i tria stanowią centralną część ich śmiałych pozaziemskich improwizacji. W pełnej oprawie kwartetu zrozumiały ‘Morning Heavy Song’ nadaje smutny, pogrzebowy ton, po którym następuje dualizm czasu szybszy niż linie melodyczne w ‘Die Weisheit Von Le Comte Lautreamont’ i ‘A Farewell to Maria’ w swobodne rozstanie końcowe. Pięć mniejszych utworów zawiera maleńkie uderzenia talerzy i perkusji Oxleya ze smyczkiem basu Jormina w ‘Brace’ i ‘Trinity‘ z dodanym Stensonem, podczas gdy Stanko kołysze w „Forlorn Walk” w trybie freebop obok Jormina i Oxleya, ale ‘Hungry Howl; i ;No Bass Trio’ kontynuuje refleksyjne dźwięki. Konkluzja ‘Euforili’ i wybór tytułu już na początku emanują nadzieją, ale powraca ponury nastrój, chociaż śmielsza trąbka Stanki prosi głośniej o uwagę, a fortepian Stensona bełkocze trochę w niezrozumiałym niedowierzaniu. Najwyraźniej projekt poruszony śmiercią przyjaciela, jest przypomnieniem ulotności życia, a słowa niewypowiedziane do czasu, gdy jest za późno, mogą wzbudzić uczucie skrajnego żalu.”
- Płyta „Three Crowns” zespołu Maciej Obara Quartet, nagrana w marcu 2019 roku w Studios La Buissonne (Pernes-les-Fontaines), została wydana 25 października 2019 roku przez wytwórnię ECM.
„Three Crowns”. album polsko-norweskiego kwartetu Macieja Obary wydany przez niemiecką oficynę ECM (nr kat. ECM 2662) została doceniona przez krytyków muzycznych, czego dowodem niech będzie nominacja do nagrody Fryderyka 2020. W sesji nagrań uczestniczyli: Maciej Obara (saksofon altowy); Dominik Wania (fortepian); Ole Morten Vågan (kontrabas) i Gard Nilssen (perkusja).
Bardzo trafnie zrecenzował płytę Bogdan Chmura z Jazz Forum: „Pojawienie się na polskiej scenie Maćka Obary przyjąłem z entuzjazmem. Dobrze pamiętam jego pierwsze sukcesy (konkurs w Bielsku) i szybki awans do jazzowej ekstraklasy (koncert z Tomaszem Stańką). Pewnie nie wszyscy pamiętają, ale to debiutancka, nagrana tuż po konkursie płyta wylądowała na biurku Manfreda Eichera, otwierając artyście drogę do europejskiej kariery. Najnowszy album saksofonisty rozpoczyna jazzowa wersja pierwszej części minicyklu H. M. Góreckiego „Trzy utwory w dawnym stylu”. Pełni ona rolę intro, wykonywana jest w wolnym tempie, a jej archaizujący charakter podkreśla minimalistyczny temat i zaśpiewy kontrabasu arco. Blue Skies for Andy silnie kontrastuje z początkiem. Jako pierwszy pojawia się kontrabas, po chwili dołącza fortepian i bębny. Gdy krzepnie puls, saksofon wprowadza rozległą kantylenę. Wzmaga się dramatyzm, temat zostaje płynnie rozwinięty w improwizację, a po genialnej solówce Dominika Wani i łączniku altu powraca główny motyw, który wycisza akcję. To jeden z najlepszych utworów na płycie, także pewna opowieść – w wywiadach kompozytor daje słuchaczowi wskazówki do jej odkodowania. Smoggy People to rodzaj ballady, muzyka o trudnym do przewidzenia kierunku narracji, pulsująca podskórnymi emocjami. Mniej lub bardziej bezpośrednie nawiązania do Góreckiego pojawiają się w innych utworach, m.in. w Little Requiem for a Polish Girl. Mamy tu impresjonistyczny wstęp fortepianu, liryczny temat oraz improwizację lidera podaną na bazie wysmakowanej harmonii. Całość zamyka się w trzyczęściowej formie. Choć muzyka ta została wysnuta z dzieła Góreckiego, posiada cechy niezależnej kompozycji (zmodyfikowany motyw główny, dodana sekwencja akordów); to prawdopodobnie dla podkreślenia jej autonomicznego charakteru zmieniono oryginalny tytuł – „polka” stała się „a Polish Girl”. W Vang Church powraca „czysty jazz” (spod znaku lat 60.). Jest to jak gdyby rozgrzewka przed Three Crowns, najbardziej rozwichrzonym numerem albumu. Usłyszałem w nim echa Ornette’a Colemana, Namysłowskiego (typ melodyki, sposób gry) i nawiązania do polskiego folkloru. Szczególnie poruszają improwizowane fragmenty grane przez Obarę i Wanię na tle dynamicznych bębnów. Pełne wysycenie ekspresji następuje w Glow, który można uznać za finał płyty. Jest to kolejny utwór powstały w efekcie studiowania przez lidera partytur Góreckiego (Pieśń o radości i rytmie). Polifonizujące, chwilami punktualistyczne intro piana (wykorzystujące materiał skali 12-tonowej) przygotowuje przestrzeń dla tematu i improwizacji lidera. Te przybierają postać rozmigotanych linii. Temperaturę dodatkowo podnosi solo Wani, utrzymane w fakturze sygnalizowanej we wstępie- rewelacja! Całość zamyka Mr. S, impresyjna koda, gdzie szerokie łuki melodyczne kierują słuchacza w stronę muzyki Tomasza Stańki. Piękno brzmienia jest jednym z najważniejszych elementów stylistyki albumu. Obara doskonale panuje nie tylko nad formą, logiką wywodu, ekspresją, ale również tym wszystkim, co wiąże się z samym dźwiękiem, jego klarownością, kolorem, dynamiką. Podobne podejście prezentuje Dominik Wania. Grane przez niego intra i sola łączą bogactwo środków z klasyczną dyscypliną. Znakomicie spisują się pozostali członkowie Kwartetu – Ole Morten Vågan i Gard Nilssen, muzycy niezwykle świadomi, precyzyjnie realizujący założenia poetyki lidera. Nie wydaje się, by podczas prac nad płytą artystę dopadał „syndrom drugiej książki”. Album sprawia wrażenie skrojonego pewną ręką, cała propozycja jest dojrzała i szczegółowo przemyślana. Podejrzewam, że materiał ten będzie ewoluował. Na koncertach, kiedy to muzycy będą dysponować większą swobodą i ilością czasu, proporcje między pewnymi partiami utworów z pewnością ulegną zmianie. Warto było czekać na tę płytę.”
- Wytwórnia CelEsTis, w sierpniu 2011 roku, wydała płytę Piotra Barona– „Kaddish”.
Piotr Baron, nagrywając „Kaddish” zdecydował się grać w składzie klasycznym: lider na saksofonach (tenorowym i altowym) i klarnecie basowym, na kontrabasie Michał Barański, na perkusji Łukasz Żyta, na fortepianie Michał Tokaj oraz na trąbce, flugelhornie, didgeridoo [3] – Adam Milwiw-Baron. A to co gra Piotr Baron na płycie „Kaddish” jest inne niż to co do tej pory prezentował, ot choćby w nagraniach z „Salve Regina”- spojrzał łaskawszym okiem na mainstream jazzu. A więc jeśli fan jazzu lubi główny nurt to słuchanie zapisanej na płycie muzyki staje się samą przyjemnością. Płytę otwiera „Kaddish”, kompozycja dedykowana zmarłemu w 2008 roku dziennikarzowi życia muzycznego Janowi Mazurowi. „Kaddish” (Kadisz, również Kadysz), jedna z najważniejszych modlitw w judaizmie, będąca składnikiem wszelkich żydowskich modłów zbiorowych, wysławiających Imię Boże, wyrażająca poddanie się Jego woli, w przypadku kompozycji Barona staje się swoistym Requiem. Nastrój jest medytacyjny. Tu pojawia się znakomite solo saksofonu zmuszające słuchacza do refleksji nad sprawami ostatecznymi, jeśli nie aż tak konkretnie to na pewno nie pozwala mu pozostać obojętnym. Następny utwór „Philippians 4, 4” to improwizowany duet Barona, grającego na klarnecie basowym z basistą, którego radosny nastrój wyjaśniają słowa „Radujcie się w Panu, jeszcze raz powtarzam radujcie się” (z „Listu św. Pawła do Filipian”). „Modlitwa” Darka Oleszkiewicza, dedykowana Bennie’emu Maupinowi i również nawiązująca do stylu Maupina. Utwór „Pescador de Hombres” („Barka”) Cesáreo Gabaraina, lubiana przez Jana Pawła II, i jemu dedykowana przez Barona, którą udanie ujazzowili muzycy zespołu Piotra Barona. Pozostałe utwory nie odbiegają poziomem od opisanych. Całość zgromadzonej muzyki jest głęboko nastrojowa i poruszająca, nieustannie zmieniająca się i elegancko łącząca silną melodyczną treść z zaawansowanymi improwizacjami. Gra Barona jest przez cały czas wirtuozowska. Pozostali muzycy są bardzo profesjonalni. Utwory płyty „Kaddish” skomponowane, grane w kwintecie, przeplatają się na niej z granymi w duetach z basistą, pianistą i perkusistą improwizacjami, które inspirowane są tekstami z „Pisma Świętego”. Wszystkie wypadają znakomicie. Płyta, do której z pewnością można wielokrotnie wracać, wciąż odkrywając jakieś nowe piękno.
[1] Według:
[2] Według:
[3] Didgeridoo– instrument dęty australijskich Aborygenów. (więcej na temat tego instrumentu >>)
Kolejne rozdziały: