Rekomendowane wydawnictwa płytowe
(klasyka, rozdział czwarty)

 

Popularne utwory w wykonaniach najlepszych (uznanych za najlepsze) lub równie doskonałych lecz kontrowersyjnych interpretacyjnie… O tym będę pisał w rozdziale czwartym.

Nie ma skrzypka znaczącego, który nie miałby w katalogu nagrań „Czterech pór roku” Antonio Vivaldiego. Wymienię tylko tych najpopularniejszych- Konstanty Andrzej Kulka, Itzhak Perlman, Anne-Sophie Mutter, Nigel Kennedy, Kyung-Wha Chung, Gidon Kremer, Yehudi Menuhin, Viktoria Mullova, Salvatore Accardo i wielu innych, a nawet Vanessa-Mae. Wybierać jest w czym, więc i kłopot powstaje- którą na półce z płytami ułożyć? Moja rada taka- posłuchajcie tyle ile dacie radę i wtedy stanie się jasne co w duszy gra intensywniej. Zanim wybrałem tę jedyną, dla mnie idealną, przesłuchałem wszystkie te, które co jakiś czas były przez krytykę obwoływane za najznakomitsze. I Fabio Biondi– skrzypek grający na skrzypcach Carla Ferdinanda Gagliana z 1766 roku, dyrektor orkiestry Europa Galante, jeden z pionierów gry na instrumentach z epoki, zinterpretował koronny utwór Vivaldiego.

 

Jestem pewny, że jeśli ktoś uzna interpretację Biondiego za tę, którą chce słuchać to wszystkie inne, nawet te w wykonaniu najznakomitszych skrzypków, przestaną się podobać. Podobnie jak w przypadku uznania „za swoje” interpretacje Glenna Goulda… Albo Biondi (Gould) albo nic! “The Four Seasons”  Fabio Biondiego I Europy Galante zadziwia energią, dynamiką, odwagą… Po prostu muzycy grają, zapominając o szkolnych normach, które po wysłuchaniu tej płyty powinny być koniecznie skorygowane. Zresztą kto wie jak powinno się interpretować nuty zapisane w baroku? Chyba z tej niewiedzy Biondi skorzystał. Każda z dwunastu części zagrana jest z pasją, żywiołowo, z mocnym zaznaczeniem  kontrastów, ale i muzykalnie. Biondi i jego zespół grają ekscytująco i technicznie bez zarzutu. Różnica w interpretacji czterech programowych koncertów Vivaldiego przez Biondiego i innych wykonawców ujawnia się wyraziściej w szybszych fragmentach pierwszej i w całej trzeciej części „LʼEstate” (RV 315) gdzie muzycy są rozpędzeni niewiarygodnie, by po chwili tańczyć dostojnie w części pierwszej „LʼAutunno” (RV 293). Słuchacz poddawany jest atakowi różnych nastrojów przez cały ciąg czterech koncertów, a nawet zaskakiwany. O nudzie mowy być nie może! Z błogiego rozkołysania końca jesiennej części, Europa Galante buduje w pierwszej części „Zimy” nastrój niepokojącego oczekiwania, który narasta aż do apogeum- zimnego powiewu. „Cztery pory roku”  Vivaldiego są „dźwiękowymi obrazami”, które rzeczywiście dzięki wirtuozowskiej grze muzyków łatwo się inscenizują w naszej wyobraźni. Mikrofony, które były najpewniej blisko umieszczone poszczególnych sekcji instrumentów pozwalają wnikać w szczegóły artykulacji. Nagrania są bardzo rozdzielcze, jednak scena wydaje się budowana bardziej w szerz niż w głąb. Płyta odtwarzana przez system źle skonfigurowany może wydawać się zbyt ostro nagraną, z preferowanym wyższym zakresem częstotliwości.

Inną znakomitą płytą (do zakupu której będę próbował namówić) wykonywaną przez orkiestrę Europa Galante, jest „A Scarlatti: La Santissima Trinità”.

„La Santissima Trinita” to oratorium Alessandro Scarlattiego (ojca Domenico Scarlattiego, kompozytora sonat klawesynowych). Do tego przedsięwzięcia orkiestra została rozszerzona o piątkę wokalistów. Pierwsze wykonanie tego oratorium miało miejsce w Neapolu w 1715 roku. Jego treść różniła się od typowych tego typu spektakli, bo zamiast dramatycznego tematu biblijnego, jest teologiczną dyskusją nad tajemnicami Trójcy Świętej. Dzieło to miało pomóc nauce religii, więc uznano, że jeśli treść będzie zawierała elementy radosne to treść będzie łatwiejsza do przyswojenia. Prawdopodobnie „La Santissima Trinita” wystawiana była przed ołtarzem w jednym z konserwatorium, w którym szkolono kastratów. Libretto było przekazywane przez wyjątkowo skromną obsadę pięciu solistów, którym towarzyszyły instrumenty strunowe i basso continuo. Śpiewacy wykonywali na przemian arie i recytatywy z okazjonalnym duetem i finalnym kwintetem. Styl muzyczny przypomina operę, a arie Scarlattiego nie różnią się stylem od znanych z jego oper. Materiał muzyczny jest zróżnicowany i bardzo melodyjny. Nagranie Biondiego i Europy Galante zostało wydane po raz pierwszy w 2004 roku i nie jest jedynym nagraniem oratoryjnym autorstwa Fabio Biondiego. Do realizacji nagrań wybrano znakomitych śpiewaków- Roberta Invernizzi, Veronique Gens, Vivicę Genaux, Paula Agnew i Roberto Abbondanza. Wyniki sesji studyjnej są idealne- tak artystyczne jak i techniczne.

 

Muzyka „Carmen” została powszechnie uznana za szczyt melodyki, harmonii i umiejętności przeniesienia emocji i cierpień ludzkich na deski teatru operowego. Po premierze, w marcu 1875 roku w paryskim Opéra-Comique, większość recenzji była krytyczna, a francuska opinia publiczna była na ogół obojętna. Autor- Georges Bizet, nie doczekał sukcesu, który przyszedł po jego śmierci.


Jak na ironię „Seguidilla”, „Habanera” i „Toreador Song” obecnie są najpopularniejszymi ariami, lubianymi nawet przez takich, którzy nie gustują w repertuarze operowym. Treścią opery jest historia żołnierza Don José, którego naiwność doprowadza do upadku, po tym gdy uwiedziony przez ognistą Cygankę Carmen porzuca swoją rodzinę, kochankę i obowiązki zawodowe. Traci miłość Carmen, gdy ona zakochuje się w czarującym toreadorze Escamillo. José zabija ją z zazdrosną wściekłością. Przedstawienie życia niższych sfer, niemoralności i bezprawności było bardzo kontrowersyjne w czasach tworzenia tego dzieła, nic więc dziwnego w tym, że się nie spodobała w XIX wieku. „Carmen” była przedmiotem wielu nagrań, począwszy od wczesnych woskowych nagrań fragmentów z przełomu XIX i XX wieku z Emmą Destinn w roli tytułowej, poprzez pierwszą pełną wersję z 1911 nagraną w języku francuskim, aż po czasy współczesne z licznymi realizacjami, na przykład z Agnes Baltsa i Jose Carrerasem, albo Teresą Berganza i Placido Domingo, albo Marią Callas…

Co sprawia, że właśnie tę edycję z Leontyne Price w roli głównej wybrałem? Na to składa się parę przyczyn- głos mezzosopranistki brzmi fantastycznie, zwłaszcza w dolnym rejestrze, Franco Corelli śpiewa wiarygodnie namiętnie rolę Don’a Jose, Herbert von Karajan prowadzi Filharmoników Wiedeńskich w sposób taki, że stają się kolejnym członkiem obsady operowej. Płyty prezentują piękny dźwięk ze spektakularnymi efektami stereofonicznymi, na przykład- chłopcy maszerujący z prawej strony sceny w lewą, odległe dzwony brzmię bardzo prawdziwie, a także ogólne poczucie powietrza i przestrzeni, sugerujące duże przestrzenie jak place miejskie. Poza tym głównie obsadzono spektakl aktorami francuskojęzycznymi. Tylko czterech śpiewaków jest innej narodowości niż francuska-  Merrill, Price i Freni i Corelli . Trójka z nich dobrze radzi sobie z językiem Francuzów, jedynie Corelli odstaje od normy… Wszyscy śpiewają fantastycznie: Mirella Freni jest doskonała, jej lirico-spinto jest emocjonalnie wyrazisty. Robert Merrill jest uosobieniem machizmu. Price podobnie jak Callas, dysponuje prawdziwym soprano sfogato. Franco Corelli, jako Don José, śpiewa z pasją w sposób bardzo ekscytujący, po męsku.
Omówiona „Carmen” Georgesa Bizeta wydana została przez RCA Victor Red Seal (nr kat.  39495) w 1998 roku. Wykonawcami są:  Leontyne Price, Franco Corelli, Robert Merrill, Mirella Freni wraz z Vienna Philharmonic Orchestra, Vienna State Opera Chorus, Vienna Boys’ Choir pod dyrekcją  Herberta von Karajana.

 

Maria Callas zarejestrowała „Normę” Vincenza Belliniego dwa razy- w 1954 i w 1960 roku. Oba nagrania z udziałem tego samego dyrygenta-  Tullio Serafina oraz z tą samą orkiestrą- Teatro alla Scala di Milano. Te realizacje różnią się bardzo- w 1954 roku głos Callas był w dobrym stanie, aż do przełomu 1950/1960 gdy pojawiły się, w wyniku zbyt intensywnej pracy śpiewaczej, problemy z głosem, które z czasem tylko się nasilały. Nagranie z 1960 roku ujawnia osłabienie wokalnych możliwości Callas, ale broni się lepszą jej grą aktorską i lepszą partią tenora Franco Corelliego w roli Pollione’a niż w wcześniejszej edycji gdy śpiewał ją  Mario Filippeschi. Nigdy wcześniej w historii nagrań jakakolwiek inna artystka (jedynie Joan Sutherland, mogła z Callas konkurować) nie była w stanie połączyć w „Normy” jedną z najtrudniejszych partii  wokalnych z doskonałą grą aktorską.


Od uroczystej interpretacji arii „Casta diva”, przez niemal dziewczęcego „Ah bello mi ritorna”, do gniewu z drugiego aktu, jej głos oddaje emocje Normy w trafny za każdym razem sposób. Callas buduje legato, którego niedościgniona ekspresja to nie tylko płynne łączenie dźwięków, lecz także modelowanie frazy dynamiką i barwą brzmienia. Nie ma tu bezsensownych ozdobników- każdy tryl służy roli dramaturgicznej. Trzeba oddać co się jej należy- niewiarygodną muzykalność i rzadko spotykaną doskonałą technikę wokalną.Umiejętne  wykorzystanie walorów aktorki i śpiewaczki- Marii Callas, w roli Normy, przekonuje bardziej niż wszystkie inne interpretacje oferowane na rynku. A może ta interpretacja jest wyjątkowa, bo była największą śpiewaczką operową jaką świat muzyczny kiedykolwiek widział? Nie za darmo nazwano ją Primadonna Assoluta!

 

Zatrzymajmy się przy muzyce wokalnej. 600 pieśni na głos i fortepian skomponował Franz Schubert. U współczesnych sobie zdobył sławę i popularność właśnie dzięki pieśniom. Słynne schubertiady – wieczory muzyczne z udziałem samego Schuberta jak i jego przyjaciół (w wielu wypadkach autorów słów) opanowały XIX wieczny Wiedeń. Stały się modną formą rozrywki. Sama liczba skomponowanych przez Schuberta pieśni jest niewyobrażalnie duża. Wielu kompozytorom nie uda się osiągnąć takiej liczby kompozycji w całej swojej spuściźnie. Gdyby tylko o ilość chodziło, to Schubert nie mógłby zostać uznany za geniusza. Pisał utwory tak piękne i takiej jakości formalnej, że kompozytorzy jak Schumann, Wolf lub Brahms przypisywali mu wiodącą rolę w tym gatunku muzycznym. Pieśni najważniejsze związał w trzy cykle- „Die schöne Müllerin” (Piękna młynarka), „Winterreise” (Podróż zimowa), „Schwanengesang” (Łabędzi śpiew), które wykonał dwukrotnie Dietrich Fischer-Dieskau z akompaniatorem Geraldem Moorem.


Cykle pieśni Schuberta- „Winterreise” z 1955 roku i „Die schöne Müllerin” z 1961 roku, są arcydziełami w gatunku pieśni i nie tylko dlatego, że Fischer-Dieskau i Moore byli u szczytu swoich artystycznych możliwości. Chwalono nieskazitelną dykcję pieśniarza, doskonałe splatanie słowa i dźwięku. Obaj budują opowieści… Fischer-Dieskau z głosem lirycznego barytonu idealnie nadaje się do cyklu pieśni Schuberta, w których należy odkrywać miłość, ból zazdrości i rozpacz. Ten wspaniały wokalista robi to całkowicie przekonująco. Subtelność jego dynamiki tonalnej i cieniowanie jest imponujące. Kompilacja „Schwanengesang” tworzona w czterech etapach w ciągu siedmiu lat (1951/52/55/58). Stanowi najlepszy dowód kunsztu obu muzyków- ich wrażliwości na słowa, sposobu frazowania, dynamicznego cieniowania i stymulacji tempa. W przeciwieństwie do „Podróży zimowej” i „Pięknej młynarki” nie jest cyklem lecz wyłącznie zbiorem pieśni. Pochodzi ten zbiór z ostatniego roku życia Schuberta (1828) stąd tytuł „Łabędzi śpiew”, odnaleziony przez ich wydawcę Tobiasa Haslingera, a wydany pośmiertnie rok później. Następne nagranie, dla Deutsche Grammophon, pojawiło się w 1972 roku i było ponownym spotkaniem dwóch przyjaciół Fischer-Dieskau’a i Moore’a. Obaj na nowo zinterpretowali trzy zbiory Schuberta, wydane w zestawie czterech longplayów (trzech CD w pudle- „The Song Cycles” z roku 2008). To jest arcydzieło, jak zestaw z lat 50. i 60. Linia wokalna, piękne frazowanie oraz emocjonalne zaangażowanie, urzekają. Głos Fischer-Dieskau brzmi bardziej naturalnie, jednak nie  nie przynosi tej samej mocy i intensywności co wcześniejsze edycje. Gerald Moore jest bardziej wymowny niż w wcześniejszych wersjach, z których „Winterreise” i „Schwanengesang” były monofonicznymi realizacjami, w których fortepian w stosunku do wokalu był wycofany. Jako że cenię realizacje te wczesne i te późne w jednaki sposób, uważam za konieczne zdobycie obu wersji. Na pewno powinny się znaleźć w kolekcji każdego miłośnika pieśni.

 

Tylko cztery wykonania i zapisane na płytach fonograficznych kompletnych 24. kaprysów Paganiniego są uznawane za klasyczne- szlachetne w tonie Salvadora Accardo (Deutsche Grammophon 429714), naturalne i z blaskiem Itzhaka Perlamana (EMI 47171), brawurowe z domieszką „cygańskości” Ruggiero Ricci’ego i to czwarte…

Paganini 24 Caprices” w wykonaniu Michaela Rabina (EMI 64560 z roku 2003). Nieprawdopodobny talent, który został nam zabrany w 1972 roku. Miał 35 lat gdy upadł nieszczęśliwie, w niewyjaśnionych okolicznościach, w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku. Porównam to wykonanie z trzema wymienionymi wyżej. Gdy Ruggiero Ricci poświęca muzykalność na rzecz gwałtownej szybkości, to Rabin techniczny wyczyn traktuje jak służbę dla wydobywania wyraźniejszego brzmienia każdej nuty, nawet wówczas gdy rozwija tempo karkołomne. Gdy Itzhak Perlaman brzmi ciepło (może w wyniku sposobu rejestracji dźwięku?), Rabin budzi napięcie. Gdy Salvadore Accardo gra w sposób stonowanie liryczny, Rabin zmienia nastroje od słodkiego ukojenia po burzliwa agresję. łatwy. W nagraniu z 1958 roku Rabin odtwarza wszystkie absurdalnie niemożliwe nuty Paganiniego ekspresyjnie pięknym tonem. Można zapomnieć, jak trudne to utwory, gdy słucha się Rabina, bo trudności techniczne są przykryte namiętnością, kontemplacyjnymi barwami, dramatem, uwodzicielskimi tonami… Jest to z całą pewnością jeden z największych solowych występów skrzypcowych w historii fonografii.


W 2015 roku hiszpańska manufaktura Blue Moon wznowiła na nowo zremasterewany zestaw- „Paganini Caprices Op.1” (nr kat. BMCL109). Brzmieniowo dysk jest doskonalszy od wersji EMI- cieplejszy i pełniejszy w wybrzmienia harmonicznych, poza tym lepiej zobrazowane są skrzypce w przestrzeni studyjne. Warto poszukać tej właśnie wersji (jak na obrazie wyżej).

 

Kiedy Glenn Gould wycofał się z koncertowania w filharmoniach w kilka tygodni później, Andre Watts został poproszony do zastąpienia go. Zastępstwo przemieniło się w triumfalne spektakle, które rozpoczęły międzynarodową karierę afro-amerykańskiego pianisty. Watts pozostaje jednym z najbardziej konsekwentnych i komunikatywnych muzyków świata. Sony Music w 2016 roku złożyło hołd artyście wydając 12. krążkowy box najlepszych jego fonograficznych realizacji. „The Complete Columbia Album Collection” Kolekcja dokumentuje postępy pianisty od młodzieńczych do dojrzałych sesji nagraniowych. Płyty zawierają koncerty Rachmaninowa, Brahmsa, Chopina, Czajkowskiego i Liszta, poza tym znajdziemy w zestawie nagrania solowe Liszta, Chopina, Beethovena, Schuberta i Gershwina. Sony zadbało o jakość nagrań wykorzystując do 24-bitowego remasteringu oryginalnych taśm analogowych z katalogu Columbia Records.



Ta kompilacja wszystkich nagrań dokonanych Watts dla Columbia Records rozpoczyna koncert Liszta nagrany dwa tygodnie po debiucie. Na płytach następnych śledzimy jak jego styl gry ewoluuje od względnej własnej bezstylowości z wczesnej fazy rozwoju wirtuoza do tego prezentuje w późniejszych nagraniach. Jego gra często ma piękną lekkość, którą można usłyszeć w Koncert f-moll Chopina. Gdy  Watts wykonuje solowe utwory Haydna, Debussy’ego, Liszta i Chopina udowadnia, że jego styl gry miesza łatwość techniczną z liryczną nutą. Watts jest więcej niż tylko technikiem, nawet na wczesnym etapie kariery. Traktuje dynamikę klawiatury jako narzędzie wyrafinowanej gry zwłaszcza podczas interpretowania koncertu fortepianowego nr 2 Brahmsa. Przekazuje pełną paletę emocji nigdy nie przekraczając cienkiej linii dzielącej od złego patosu i melodramatu. Watts, gdy gra koncerty Rachmaninowa i Czajkowskiego jest powściągliwy, minimalizując rubato i podkreślając liryzm. Jego Beethoven jest ostry i nieco surowy, a Gershwin jest raczej czarujący, gdzie ciepło dominuje. Debussy’ego interpretuje całkiem przekonywająco. Na rozczarowującym  krążku zawierającym etiudy Chopina pokazuje świetną technikę, niestety tylko technikę, bo polskiego śpiewu tam nie słyszę. W utworach Rachmaninowa, Watts jest uspokojony, czasem zabawny, porywczy i złośliwy, jego paleta tonalna jest najbardziej zróżnicowana. Andre Watts jest na pewno warty słuchania, choć nie mogę wszystkich jago pozycji płytowych zaliczyć do pierwszego i najlepszego sortu. Pragnę jednak zaznaczyć, że gdy ja ganię jego interpretacje kompozycji Chopina, to inni akurat tę płytę mocno chwalą.

 

 


Kolejne rozdziały:

                        

Dodaj komentarz