Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział dwudziesty ósmy, część 2)

…i przyszły trzy ostatnie dekady XX wieku, w których muzyka rockowa o cechach balladowych nie ograniczała się już tylko do stylistyki folkowej (bardzo to myląca nazwa) lecz było słychać wpływy nowo-falowe i ambientu, ale też coraz wyraźniejsze wpływy tradycyjnej muzyki różnych rejonów świata, a przede wszystkim Afryki i Południowej Ameryki.

 

Nick Cave & the Bad Seeds to jeden z najbardziej oryginalnych i sławnych zespołów post-punkowych i alternatywnych po roku 80. Tworzą muzykę mroczną, która jest celną narracją tekstów Cave’a, Bad Seeds stworzyło dźwięki bardzo emocjonalnie z wyczuciem dramatu. Z biegiem lat Nick Cave & the Bad Seeds ewoluował- od post-punkowego brzmienia, poprzez gotyckiego rocka do ballad ery ambientu.
Gotycki post-punk dominował w nagraniach „Let Love In” z 1994 roku, ósmej studyjnej płycie wydanej przez Mute Records.


Ten album jest uderzającym zapisem tego o co chodzi Nick’owi Cave’owi i The Bad Seeds, tym bardziej że artyści nie musieli zmagać się z ograniczeniami nadawanymi przez wytwórnię płytową. Płyta nie jest jednolita w formie, bo dla przykładu- po balladzie „Nobody’s Baby Now” pojawiają się punk rockowe: „Loverman” i „Jangling Jack”. „Let Love In” to chaos, a Cave w nim się świetnie odnajduje. W albumie Cave wyraża surowe emocje w sposób jaki sprawia, że staje się w przekazie wiarygodny, a The Bad Seeds wspierają go zuchwałą grą, opartą na technicznych wysokich umiejętnościach muzyków. Aranżacje są zróżnicowane, z mocnymi gitarami łączącymi linie kotłów, dzwonów, fortepianu i organów. Zawsze refleksyjny Nick Cave zajmuje centralne miejsce i to do tego stopnia, że przenosi uwagę słuchacza na swoją osobę, ale atrakcyjność prezentacji utworów pochodzie jednak z tego, że wiele dzieje się obok. Chyba dlatego album tak błyszczy. Liryka Cave’a celni łączy strach i czarny humor. Zapewne można uznać „Let Love In” za najlepszy album z katalogu Nicka Cave’a i The Bad Seeds w momencie jego wydania, ale jak przyszłość wskaże powstały płyty spychające ten album z piedestału, a jeśli nie to przynajmniej je wpuścił na ten sam „stopień podium”.
Pierwszym z tych albumów jest „Murder Ballads”, wydany w 1996 roku przez wydawnictwo Mute.

Album, w zgodzie z tytułem, zawiera nowe oraz tradycyjne „murder ballads”, które jako rodzaj ballady znane są już od średniowiecza. Ten typ twórczości zawsze związany jest z popełnionym przestępstwem i zwykle opowiada o zemście jaką dokonuje ofiara na swoim mordercy. One nie moralizują i nie starają się ukierunkowywać reakcji słuchacza na opowiadaną historię. Wielki przebój- „Where the Wild Roses Grow”, duet, który Cave zaśpiewał z Kylie Minogue, otrzymał nagrodę ARIA Awards w 1996. Do tego sukcesu z całą pewnością  przyczyniło się jwielokrotne odtwarzania teledysku do tego utworu reżysarii Rocky’ego Schencka w audycjach telewizyjnej stacji MTV. Oprócz Kylie Minogue na płycie wystąpiła dwójka innych znanych artystów: PJ Harvey oraz Shane MacGowan, co również wywoływało zwiększone zainteresowanie albumem. Śmierć czy przemoc wielokrotnie pojawiały się w twórczości Cave’a- w „Murder Ballads” śpiewa o śmierci w szokujący sposób, ale płyta też jest pełna specyficznego humoru lub granicząca z horrorem. Muzycy z Bad Seeds dają idealne tło dla tej „rzezi”… Świetnie się ich słucha.

Otwierający album niepokojący „Song for Joy” to opowieść ojca, który był świadkiem śmierci swojej rodziny z rąk seryjnego mordercy. Duety: Cave’a z Kylie Minogue („Where the Wild Roses Grow”) i PJ Harvey („Henry Lee”) są pobudzającymi wyobraźnię opowieściami, ale wyróżniającymi są „Stagger Lee” i „O’Malley’s Bar”, bo opierając się na wulgarnej interpretacji pieśni „Stagger Lee”, Cave zwulgaryzował ludową balladę, dzięki czemu Stagger jest postacią całkowicie nie akceptowalną. Oryginalny „O’Malley’s Bar” jest jeszcze brutalniejszy, ponieważ przedstawia dziwacznie epicką rzeź jednego człowieka, który zabija obecnych tam współmieszkańców z jego miasteczka. Pieśń ludowa- „Henry Lee”, opowiada o kobiecie, która zabija mężczyznę bo jej nie kocha. „Lovely Creature” opowiada historię o odnalezieniu miłości w śmierci lub w interpretacji innych to opowieść o znikającym autostopowiczu. „The Curse of Millhaven” jest utworem o obłąkanej dziewczynie o imieniu Loretta, która odkrywa kolejne morderstwa w miasteczku, podkreślając, że „wszystkie boskie stworzenia, muszą umrzeć”. Opowiadająca Loretta okazuje się zabójczynią. „The Kindness of Strangers” skupia się na młodej dziewczynie o imieniu Mary Bellows, która podróżuje aby ujrzeć ocean, ale po drodze spotyka Richarda Slade’a, który mimo wahań podróżniczki zostaje wpuszczony do pokoju hotelowego. Zostaje zamordowana przez Slade (jedynie w domyśle). „Crow Jane” dzieli swój tytuł wraz z tradycyjnym utworem bluesowym. lecz wersja Cave’a jest bardziej oryginalna, gdyż Crow Jane zostaje zgwałcona przez grupę górników, co nie pozostaje niepomszczone-  20 górników zostało zabitych. Jedynym utworem, w którym nie dochodzi do morderstwa jest cover Boba Dylana „Death Is Not the End”, kończący płytę. Murder Ballads stał się jednym z najlepiej sprzedawanych albumów zespołu, do dnia dzisiejszego. Stacja telewizyjna MTV mianowała także Cave’a jako najlepszego „męskiego artystę roku”. Nominacja ta została później wycofana na prośbę samego Nicka Cave’a.

Wydawnictwo Mute w 2010 roku zdecydowało się wydać rozszerzone, zremasterowane (stereo i w technologii 5.1 Surround Sound) wersje paru płyt Nicka Cave’a, w tym nowej prezentacji „Murder Ballads” (na fotografii wyżej po prawej stronie). Wydania te są skierowane zarówno do zamierzających poznać twórczość Cave’a, jak i jego wielbicieli. Dodatkowe materiały, zgromadzone na krążku w formacie DVD dołączonym do zestawu, dedykowane są przede wszystkim tej drugiej grupie, poza tym nowy mastering zapewne zaspokoi „głód świetnego dźwięku” dużej rzeszy audiofilów wśród fanów Cave’a. Reedycja „Murder Ballads” początkuje wydanie czterech nowych wydań płyt z lat 1996-2001 i to on pozwala rozpoznać, czy wydanie ponowne pieniędzy na zakup tego samego tytułu ma sens. Właściwie każdy z melomanów powinien sam o tym zdecydować, jednak jeśli samo brzmienie nowej realizacji pomaga lepiej zrozumieć przesłanie artysty to… Jestem za wymianą „starego na nowe” bo ta bezkompromisowa wizja brutalnej przemocy, przedstawiona szczegółowiej, z barwą dociążoną, pełniejszym i okrąglejszym dźwiękiem poważnie zyskuje na dramaturgii.
W ramach każdej podwójnej wersji „deluxe” jest: na pierwszym krążku CD zremasterowany album stereo, tzw. „surround mix”, specjalnie zamówiony krótki film nagrany przez brytyjskich artystów – Iaina Forsytha oraz Jane Pollard, a także „drugie strony” singli, filmy promocyjna, wywiady itp.

Poza „Murder Ballads”, fani mogą wybierać pomiędzy starszymi edycjami i zremasterowanymi nowymi edycjami „Let Love In” (opisaną wyżej), wybitnym „The Boatman’s Call” [1] z  2001 roku, a także albumu z tego samego roku- „No More Shall We Part”( Mute Records).

Sesje nagraniowe odbyły się w legendarnych: Abbey Road Studios [2] i Westside Studios (dziś nieistniejącym).
Recenzent AllMusic- Thom Jurek, tak tę płytę zrecenzował: „No More Shall We Part zakończyło czteroletnią ciszę Nicka Cave’a i Bad Seeds. Best-of został wydany w 2000 roku, ale nie pojawił się żaden nowy materiał od przełomowego albumu z 1997 roku- The Boatman’s Call. Dzięki tej płycie Cave w końcu dostarczył to, o czym wszyscy wiedzieli, że jest w stanie: cały album głęboko tragicznych i pięknych piosenek miłosnych, bez ironii, sarkazmu i gwałtownego rozwiązania. Wygląda na to, że The Boatman’s Call zmienił sposób, w jaki Cave pisze piosenki, a Bad Seeds to ilustrują. Dwóch dyrektorów muzycznych – wszechobecny Mick Harvey i skrzypek Dirty Three Warren Ellis – tworzą dźwiękową atmosferę, której tekstury pogłębiają i poszerzają najgłębsze i najpiękniejsze teksty Cave’a. Ballady mają szeroką, przestronną, otrzeźwiającą atmosferę, jakiej można się spodziewać po Bad Seeds. Nastąpiła eteryczna zmiana w brzmieniu uptempo [elektroniczna muzyka taneczna, przeciwieństwo do downtempo], które z braku lepszej terminologii są nowelami muzycznymi. Głęboko zanurzają się w bluesa, ale zawierają glissando i crescendo z orkiestrowej muzyki takich kompozytorów, jak Fartein Valen i Olivier Messiaen. Są miejsca, takie jak w „Oh My Lord”, gdzie rock & roll przywołuje się jako inspiracje, ale to nie jest muzyka rockowa. Przesłuchanie utworu „As I Sat Sadly by Her Side” i „Alleluja” oraz wspomniany utwór (najbardziej „rockowy” tutaj utwór) potwierdzą, że jest to tylko jeden kolor na palecie muzycznej, która jest teraz bardziej ekspansywna niż w jakimkolwiek innym czas w historii zespołu. W muzycznej skarbnicy zespołu znajduje się także dodanie sióstr McGarrigle w chórkach – nigdzie ich wkład nie jest bardziej przejmujący niż w czule zniechęcającym, nawiedzonym „Love Letter”. Lirycznie i jako wokalista Cave przeszedł zaskakującą, głęboką metamorfozę. Zniknął gniewny, pełen humoru cynik, którego jad i żółć dotknęły nawet jego jaśniejszych chwil. Jego głębokie, drwiące ambiwalencje dotyczące Chrystusa i ogólnie chrześcijaństwa zniknęły, zniknęły w dojrzałości, która rozważa sprawy duchowe w kontemplacji. Humor, który naśmiewa się z „chrześcijaństwa”, pozostaje, ale nie jest źródłem inspiracji. W ciągu tych 12 utworów Cave zabrał złamane serce – tak otwarcie pokazane w The Boatman’s Call – i wyniósł je do miejsca, w którym nauczył się żyć i mówić zarówno jako artysta, jak i człowiek. Leonard Cohen stwierdził w piosence „Anthem”, że „we wszystkim jest pęknięcie / tam, gdzie dociera światło”. No More Shall We Part to mozaika tych pęknięć. Jeśli chodzi o ten album, chodzi o zdolność miłości do przetrwania na świecie. […] Są tutaj potężne emocje, duchowe, psychologiczne i romantyczne, bez cienia sentymentalizmu, który mógłby uczynić je fałszywym. Jako zarówno piosenkarz, jak i autor tekstów, twórczość Cave’a została przekształcona w coś tak pełnego głębi, koloru i wymiaru, że po prostu nie ma nikogo oprócz jego mentorów pracujących na tym poziomie w muzyce popularnej. […] No More Shall We Part pozostawia słuchaczy w zachwycie, pełnym złożonych emocji i zastanawia się nad tym, że byli w obliczu wielkiej sztuki odkupieńczej, którą Henry James nazywa „rzeczą, której nigdy nie można powtórzyć”.
Ten pierwszy album po czteroletniej przerwie, spowodowanej świetną sprzedażą poprzedniej płyty- „The Boatman’s Call”, musiał przezwyciężyć nasuwające się naturalne porównania z doskonałością poprzedniego albumu, ale też był ten czas okazją do próby przezwyciężenia kolejnego nawrotu uzależnienia od heroiny oraz alkoholu. Nicka Cave’a. Album był bardzo pozytywnie recenzowany, a one najczęściej zauważały wirtuozerię muzycznych talentów w zespole The Bad Seeds, w którym perfekcyjnie współgrali ze sobą w każdym utworze. Doceniono też świetne teksty Cave’a.

W 1999 Nick Cave poślubił brytyjską modelkę Susie Bick. Dzieci tej pary, bliźnicy- Arthur i Earl, urodzili się w 2000 roku, w Brighton. Jeden z bliźniaków, 15-letni Arthur, spadł z klifu w Ovingdean i zmarł w wyniku obrażeń… Cztery lata po tym wypadku- w 2019 roku, Cave wyprodukował „Ghosteen”, siedemnasty album. Nagrania były rozciągnięte w czasie, przez miesiące lat 2018 i 2019, ale też „w przestrzeni” bowiem sesje zorganizowano w paru miejscach: Studio Woodshed (Malibu), NightBird (West Hollywood), Retreat (Brighton), Candy Bomber (Berlin) i Air Studios w Londynie, gdzie zarejestrowano orkiestrację dla utworów zgromadzonych na tym albumie.



Podwójny album „Ghosteen”, wydany 4 października 2019 r., wyprodukowany przez Nicka Cave’a i Warrena Ellisa Ghosteen, z tekstami Cave’a, które dotyczą tematów straty bliskich, śmierci i egzystencjalizmu, a także empatii, wiary i optymizmu. Muzycznie album wykorzystuje szerokie zastosowanie syntezatorów, pętli i elementy ambientu i tylko niewielkie użycie perkusji i instrumentów perkusyjnych.

„Ghosteen” tuż po wydaniu został dobrze oceniony przez krytyków (według: ):

  • W Metacritic, który przypisuje średnią ważoną ocenę ze 100 do recenzji z głównych publikacji, uzyskał średnią ocenę 96, opartą na 28 opiniach, co czyni go albumem o najwyższym wyniku w 2019 r.
  • Alexis Petridis z The Guardian, podsumował, że „Ghosteen” przedstawił „najpiękniejsze utwory, jakie [Cave] kiedykolwiek nagrał”) i przyznał jej pełną ocenę pięciu na pięć gwiazdek. Petridis uznał album za „nieskończenie cieplejsze, słodsze rodzeństwo” dla „Skeleton Tree”, zauważając, że „kontynuuje i rozszerza nieważki, dryfujący styl dwóch swoich poprzedników”.
  • Niezależna recenzentka Helen Brown nazwała Ghosteen „zadziwiającą” w pięciogwiazdkowej recenzji, chwaląc w szczególności wokale i teksty Cave’a oraz użycie analogowych syntezatorów Warrena Ellisa, które opisała jako „ciepłą chmurę nastrojowego pocieszenia
  • Recenzent Clash, Josh Gray, przyznał Ghosteen ocenę dziewięciu na dziesięć punktów, nazywając album „kolejnym rozdziałem w porywającej pogoni Cave’a za znaczącym połączeniem w świecie, w którym tak często czujemy się rozłączeni” i przypuszczając, że Ghosteen „nie jest błogim ani wygodnym albumem, ale jest to nadzieją… kolejny list otwarty od artysty do publiczności, który trafia w sedno tego, co oznacza kochać, przegrywać i kochać ponownie.”
  • AV Klub Marty Sartini Garner przyznał albumowi ocenę „A”, chwaląc jego instrumentację, nieziemską i duchową jakość tekstów Cave’a oraz jego zaskakującą dostępność.
  • W pełnej pięciogwiazdkowej recenzji dla The Observer Kitty Empire chwaliła „subtelną ewolucję nastroju i instrumentacji” w brzmieniu zespołu na Ghosteen, która sugerowała „dojść do szczytów, które są jeszcze bardziej oszałamiające z powodu ich niedoboru”.
  • Recenzent Grayson Haver Currin nazwał album „wzniosłym” i napisał, że „może być najbardziej wzruszającym albumem w historii [Cave’a]”. Currin pochwalił także liryczną równowagę Ghosteen między abstrakcyjnymi fantazjami a rzeczywistością smutku, dochodząc do wniosku, że „nie trzeba być ekspertem w szerszej kosmologii Cave’a, aby zostać zanurzonym w Ghosteen… Potrzebujesz jedynie umiejętności cierpienia i pragnienia przetrwania”.
  • Smutek i strata nigdy nie brzmiały tak pięknie” – The Irish Times

„Ghosteen” to niezwykły i niełatwy album, w którym są utwory, które mogły być niezwykle mroczne gdyby ich nie rozświetlało uczucie miłości. Piosenki są ciężkie, dołujące, ale równoważone, bowiem wyobraźnia i rzeczywistość splatają się ze sobą. Pierwsze osiem utworów – „dzieci”, jak opisuje je Cave, są jak fale, które tworzą scenerię dźwiękową dla intymnych opowieści Cave’a. Część druga – „rodzice” – to rozważania nad odpowiedziami na wspomnienia, są czasem na pożegnanie. „Ghosteen” dla Nicka Cave’a wydaje się bardziej niż niezbędny, dla pogodzenia się z trudnym losem, nam- słuchaczom, piękne medytacyjne dzieło.

 

Leonard Cohen (o tym kanadyjskim artyście pisałem w artykule: „Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada (rozdział dziewiąty)”) na cztery lata przed śmiercią, w 2012 roku, nagrał w swoim prywatnym Still Life Studio (Los Angeles) dwunasty studyjny album „Old Ideas”, który został wydany przez Columbia Records.

Leonard Cohen to jeden z nielicznych autorów, którzy zawsze zachwycali. Każda jego płyta ma dużą wartość artystyczną, ale nie tylko, bo też techniczną- na brzmienie jego krążków nigdy nikt nie narzekał. Jednak Cohen będzie pamiętany nie dlatego, że ktoś zadbał o stronę techniczną nagrań lecz z powodu poetyckich tekstów najwyższych lotów oraz niebanalnej muzyki, która jest tyglem mieszczącym muzykę klezmerską, folk, country and western, bluesa i jazzu odrobinę.
„Old Ideas” to resumee, odniesienia do wartości najwyższych– do Boga, rodziny, miłości i ojczyzny, ale nie tylko, bowiem (jak sugeruje tytuł) bardziej chodzi o uczucia, które uczyniły Cohena niezastąpionym od sześciu dekad: pożądanie, żal, cierpienie, mizantropię i nadzieję. Muzyka w całym zestawie jest płynna i kołysze, atrakcyjnie zinstrumentowana nawet dla młodszego fana jego muzyki. Wydawnictwo nie do pominięcia!

Dwa lata później Leonard Cohen nagrał w tym samym studio (Still Life)  przedostatni swój album „Popular Problems” (Columbia, nr kat.- 88875014291)

Fascynujące jest to, że popularność Cohena wzrastała wraz z jego starzeniem się: to tak, jakby bez ustanku nadawał kierunek całemu pokoleniu. Wydany z okazji 80. urodzin „Popular Problems” ujawnia przyjemne barytonowe mruczenie, którym omawia romantyczne rozczarowania i polityczne realia za pomocą żywych, wstrząsających metafor. W pewnych miejscach płyty gorycz jest uzupełniana cierpkim humorem Cohena. Religijne wyobrażenia, czy zbawienie, a nawet zmysłowość przesiąknięta jest treścią z pisma świętego.
Recenzent AllMusic- Thom Jurek tak płytę opisał: „’Popular Problems’ Leonarda Cohena to nietypowa szybka kontynuacja starych pomysłów z 2012 roku. Ta płyta, wycięta w następstwie wieloletniej trasy, ożywiła go jako artystę nagrywającego. Producent Patrick Leonard (Madonna, Bryan Ferry) jest współautorem wszystkich utworów [na płycie]… Podczas gdy dźwięk Cohena obraca się wokół klawiatur od 1988 roku z wydaniem ‘I’m Your Man’, Leonard przekonuje się, że prawdziwą moc tekstów autora najlepiej oddają jego własne proste melodie.

Wszystko tutaj – klawisze, żeńskie chórki, instrumentacja akustyczna itp. – jest do ich dyspozycji. Jak zawsze, pieśni Cohena – wynikłe z jego najgłębszych doświadczeń – przedstawiają bohaterów jako ambiwalentnych duchowych poszukiwaczy, pożądliwych, lękających się zobowiązań kochanków. Są znużonymi, nieufnymi / niegodnymi zaufania obywatelami świata. On jest nimi, oni są nim. […] Otwierający ‘Slow’ jest wyprowadzony niczym bluesowy wampir z elektrycznego pianina i bębna basowego. „…You want to get there soon/I want to get there last…” wygłasza z ulicznym rechotem. To dobra metafora kariery, ale przezabawna ambiwalentność też jest oczywista: “..All your turns are tight/Let me catch my breath/I thought we had all night….”. „Almost Like the Blues” wykorzystuje 12-taktowy wariant nabijany ręcznie na perkusji. Cohen zestawia wizje globalnego horroru z obawami o złe recenzje; czuje się winny swojej próżności. Gospel stanowi ilustrację niektórych lepszych piosenek – nie ma słabych. Jest używany z efektem brzytwy w filmie „Samson in New Orleans”, aby rozwiązać problem zniszczeń – fizycznych, emocjonalnych i duchowych – pozostawionych przez huragan Katrina. Cohen naprawdę próbuje zaśpiewać „Did I Ever Love You.”. Chociaż wydaje z siebie tylko miarowy pomruk, jego wpływ jest palący. Przechodzi od gospel do country tylko po to, by podkreślać gorzką, wrażliwą prawdę w liryce. Obserwuje: „The lemon trees blossom/The almond trees wither,”, po czym pyta: „Was I ever someone/Who could love you forever?”; zna odpowiedź. Klawiatury i table w „Nevermind”, narracje o zdradzie i globalnej hipokryzji, tworzą szkieletowy, napięty funk. Są one uzupełnione arabską pieśnią Donny De Lory o pokoju i bezpieczeństwie, w przeciwieństwie do zjadliwych oskarżeń liryki. Ewangelia powraca w „Born in Chains”, łagodnej, ale wciągającej relacji opowiadanej w pierwszej osobie o duchowych poszukiwaniach, z odniesieniami do judaizmu, chrześcijaństwa i adoptowanego zen: „…I’ve heard the soul unfolds/In the chambers of its longing…But all the Ladders of the Night have fallen/Only darkness now/To lift the longing up” Na zbliżającym się planie „You Got Me Singing” Cohen, któremu towarzyszyła tylko gitara akustyczna i skrzypce, daje nadzieję: „You got me singing even though the world is gone/You got me thinking I’d like to carry on”. To otwarte, potwierdzające pożegnanie. ‘Popular Problems’ ujawnia, że ​​w wieku 80 lat Cohen nie tylko ma dużo ‘w zbiorniku’, ale jest też bardziej pewny siebie i zaangażowany. To jego najlepsze nagranie od czasu ‘The Future’ z 1995 roku.”

 

Paul Simon jest jednym z najpopularniejszych i cenionych autorów tekstów, kompozytorów i muzyków drugiej połowy XX wieku. Simon jest laureatem wielu wyróżnień i nagród, w tym 12 nagród Grammy, z których trzy („Bridge Over Troubled Water”, „Still Crazy After All These Years” i „Graceland”) były albumami roku. Światowy sukcesu duetu Simon i Garfunkel otworzył szeroko drzwi kariery solowej twórcy większości piosenek tej pary wokalistów (trzy przeboje osiągnęły 1. pozycję na listach przebojów w USA: „The Sound of Silence”, „Mrs.Robinson” i „Bridge over troubled water”). Jego dojrzałe piosenki, niezwykle melodyjne i mądre, wraz z wydaniem „Graceland” zainteresowały wielu fanów rocka i popu tzw. muzyką świata. Płytę z 1986 roku wydała wytwórnia Columbia / Warner Bros.

Większość albumu została nagrana w Południowej Afryce i z udziałem wielu południowoafrykańskich muzyków i grup, co wywołało zarzuty, że podczas nagrań Simon złamał bojkot kulturowy narzucony przez resztę świata sprzeciwiającemu się reżimowi apartheidu w Afryce Południowej, który obowiązywał jeszcze w tym czasie (później został pierwszym amerykańskim artystą, który wystąpił w Południowej Afryce po apartheidzie). „Graceland” jest zbiorem utworów, w których słyszy się eklektyczną mieszankę stylów muzycznych: pop, a cappella, isicathamiya [3], rock i mbaqanga [4]. „Graceland” dał trzy wielkie hity: „The Boy in the Bubble”, „Diamonds on the Soles of Her Shoes” i humorystyczny „You Can Call Me Al”, któremu pomogło video z udziałem Chevy Chase’a.
„Graceland” jest albumem ważnym dla historii muzyki i rock and rolla, mimo kontrowersji jakie temu wydawnictwu towarzyszyły, bo autor złamał zasady bojkotu RPA, bo w tekstach nie pojawiają się żadne komentarze sprzeciwiające się apartheidowi, ale jednocześnie przypomniał o problemie segregacji rasowej, choćby tylko przez fakt zorganizowania sesji muzycznych w Południowej Afryce z udziałem muzyków rdzennych. Paul Simon wywołał polityczną burzę tylko dlatego, że spróbował (przecież z sukcesem) odświeżyć swoją muzykę asymilując ją ze stylistyką jaka właściwie Amerykanom i Europejczykom nie była znana. Muzyka okazała się bardzo intrygująca, a że Simon ma szczególny talent do tworzenia atrakcyjnych linii melodycznych to efekt był piorunujący- muzyka nabrała świeżości. Płyta spełnia też rolę polityczną, bowiem przywróciła godność artystom z RPA, a melomanom przypomniała zachwycające bogactwo rytmiczne i niezwykłe harmonie wokalne afrykańskiej muzyki. „Graceland” upomniał się o prawa czarnej społeczności afrykańskiej walczącej z  apartheidem bez wyświechtanych słów.

Również album „The Rhythm of the Saints” Paula Simona, wydany w październiku 1990 roku przez Warner Bros. odniósł duży sukces komercyjny i zyskał pozytywne recenzje od krytyków. W 1992 r. „The Rhythm of the Saints” zdobył dwie nominacje do nagród Grammy- Album roku i producenta roku.

Paul Simon poszukując inspiracji spojrzał na Południową Amerykę, która równie wiele w ramach muzyki tradycyjnej oferowała co Afryka. W Amerycw Łacińskiej szukał muzyków, którzy potrafili ubogacić rytmy w jego twórczości. Wśród gwiazd afro-brazylijskiej muzyki znalazł- Grupo Cultural Olodum, mistrzów silnie perkusyjnego sub-stylu samby Batucada. Ten zespół gra na bębnach w pierwszym utworze i pierwszym singlu „The Obvious Child”. Brazylijski piosenkarz i autor tekstów Milton Nascimento był współautorem „Spirit Voices” i wspierał Simona wokalnie. Gościnnie wystąpili mistrz „guitarra baiana” Armandinho (muzyk z Bahii), a także afro-kubański perkusista Francisco Aguabella i urodzony w Portoryko perkusista Giovanni Hidalgo. Kolejnym współpracownikiem był perkusista jazzowy i mistrz berimbau, Naná Vasconcelos, gitarzysta jazzowy Rafael Rabello a także wielu innych brazylijskich muzyków. Oprócz wymienionych Brazylijczyków na płycie grają również muzycy, którzy pojawili się na wcześniejszych sesjach nagraniowych, więc ogólne brzmienie nie odbiegało mocno od prezentowanego na „Graceland”. Liryka płyty jest kontynuacją rozmyślań o miłości, starzeniu się i agresji współczesnego życia. Rytm Świętych był gorzej trawiony. W porównaniu z „Graceland” ścieżki perkusyjne w „The Rhythm of the Saints” nie były w najwyższym stopniu zintegrowane z treścią piosenek, jednocześnie emocje wynikające z rytmicznego tła dla tekstów są nawet mocniejsze. Żadnemu albumowi Paula Simona nie można zarzucić jakichś wad w rzemiośle ani obniżki jakości, podobnie „The Rhythm of the Saints” jest wysmakowaną pracą, a nieco gorsza sprzedaż niż w przypadku „Graceland” wynika tylko z najwyższego poziomu artyzmu poprzednika, który nie tylko dla tej płyty był nie do osiągnięcia.

Duet Simon & Garfunkel rozwiązał się w 1970 roku, tuż po wydaniu longplaya „Bridge Over Troubled Water”, który stal się największym sukcesem komercyjnym. Rok później Paul Simon nagrał swoją drugą solową płytę pt. „Paul Simon” (w 1965 roku Simon nagrał dla Columbii pierwszy solowy album pt. „The Paul Simon Songbook”), natomiast została wydana przez Columbię Records w 1972 roku.


Początki lat siedemdziesiątych to okres kiedy piosenka autorska święciła triumfy. Paul Simon łatwo się odnalazł  wśród takich sław jak: James Taylor czy Carole King. Album jest stonowany i zrelaksowany. Simon- muzyk, skupił się głównie na brzmieniach gitarowych, choc już zauważa się jego upodobanie do wykorzystywania muzyki różnych rejonów świata (np. peruwiańskie tony w „Duncan” albo w „Mother and Child Reunion” słychać wpływy reggae). „Me and Julio Down By The Schoolyard” jest w dużej mierze akustyczne, a we wspaniałym w „Peace Like A River” jest tylko Simon z prostą sekcją rytmiczną. „Paul Simon” to debiut, którego autor i wykonawca nie musi się wstydzić, nawet gdy porówna się go do najlepszych prac Simona bądź duetu Simon & Garfunkel.
Robert Christgau, recenzent „The Village Voice” w 1972 r., napisał: „to jedyna rzecz we wszechświecie, która nastraja mnie pozytywnie w pierwszych dwóch tygodniach lutego 1972 r.” Jon Landau określił tę płytę tak: „jak dotąd najmniej oderwany, najbardziej osobisty i bolesny utwór do tej pory – autora tekstów, który nigdy nie unikał bólu jako tematu”. Stereo Review nadał albumowi jedną z jego nagród „Record Of The Year”. Został sklasyfikowany na 268 pozycji na liście 500 największych albumów wszech czasów Rolling Stone i znalazł się na 984. miejscu  wśród tysiąca najlepszych albumów wszech czasów (w wydaniu z 2000 roku).

 


[1]  Płyta „The Boatman’s Call” z 2001 roku została opisana w artykule: „Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada (rozdział dziewiąty)

[2]  Abbey Road Studios zostały opisane w artykule: „Najsłynniejsze sale koncertowe, które bywają studiami nagrań i najsłynniejsze studia, które publiczności nie wpuszczają. (część trzecia)

[3]   Isicathamiya – styl wokalny wywodzący się z tradycji muzycznych Zulusów. Nazwa pochodzi od czasownika- cathama w języku zulu, w znaczeniu „stąpać delikatnie”, dla odróżnienia od podobnego, ale bardziej dynamicznego rodzaju śpiewu określanego mianem mbube

[4]  Mbaqanga to styl muzyki południowoafrykańskiej z wiejskimi korzeniami w Zulu, który nadal wywiera wpływ na muzyków na całym świecie. Styl powstał na początku lat 60. XX wieku

 


Przejdź do części trzeciej artykułu >>
Powrót do części pierwszej artykułu >>

Kolejne rozdziały: