Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział trzydziesty drugi)

W katalogu płytowym każdej z grup, czy wykonawców, nawet tych najbardziej znakomitych, są też  albumy „zaledwie” dobre, ale na wielu z nich pojawiają się jednak utwory wybitne czy przynajmniej przebojowe… Czy można je rekomendować z czystym sumieniem? Mam wątpliwości, ale poznać, jeśli nie wstawiać od razu na półkę, warto. Ten rozdział o takich płytach opowie, choć i tak obok będą arcydzieła opisane.

 

  • Płyta „Blood Sweat & Tears 4[1], wydana przez wytwórnię Columbia Records w 1971 roku, nieźle sobie radziła na liście najlepiej sprzedających się albumów, tuż po wydaniu osiągnęła miejsce dziesiąte.


Ta płyta była schyłkowa, spójność Blood, Sweat & Tears wydawała się rozpadać i rzeczywiście, po wydaniu „czwórki”- zmarłego Jerry’ego Hymana zastąpił puzonista i tubista Dave Bargeron, odszedł główny wokalista- David Clayton-Thomas, aby rozpocząć karierę solową, podobnie zrobili członkowie założyciele- Dick Halligan i Fred Lipsius. Przy realizacji „4” okazało się, że wielkie umiejętności, muzykalność i wizja, to nadal za mało by każda kolejna płyta była tak doskonała jak poprzednia. W tym przypadku to zbiór materiału muzycznego od świetnego po nudny, od nośnego przeboju bo coś stworzonego w wymuszony sposób bez znamion udanego utworu. Otwierający płytę „Go down gamblin”, to wspaniały kawałek surowego i ciężkiego jazz-rocka, ze świetnym riffem i fantastyczną energią. To jeden z najlepszych jazz-rockowych utworów jakie zostały w ogóle stworzone. „Cowboys and Indians”, balladowa piosenka, ze świetnym tekstem i ciepłem tonalnym nie podsyca żaru powstałego na wstępie płyty, mógłby stanowić wypoczynek po agresywnym początku dla wspinania się po „drabinie” emocji, gdyby nie to, że od tego momentu zespół, który nie znalazł innych dobrych motywów czy riffów (poza tym z pierwszego utworu), próbuje tuszować braki inwencji kompozytorskich w utworach bliższych modern-jazzowi, z profesjonalnymi improwizacjami, a że linie melodyczne są nieciekawe to i nuda zaczyna słuchacza ogarniać… Owszem bywają ciekawsze momenty, ale nie potrafią uratować sytuacji. Mimo że album pokrył się złotem, oznaczał koniec okresu komercyjnego sukcesu BS&T.

 

  • Studyjny album „Chicago X[2], zrealizowany w 1976 przez Columbia Records, zyskał status złotej płyty przyznany przez Recording Industry Association of America (RIAA ) w czerwcu 1976 r. (tydzień po wydaniu). Był też pierwszym albumem zespołu Chicago, który otrzymał certyfikat platyny we wrześniu 1976 r. i od tego czasu uzyskał status multiplatynowy. Na cześć platynowego albumu grupy, wytwórnia Columbia przyznała grupie 25-funtową sztabkę czystej platyny, wyprodukowaną przez Cartiera. Album został nominowany do nagrody Grammy za album roku i zdobył tę nagrodę. Album był promowany singlem „If You Leave Me Now”, który okazał się pierwszym numer jeden zespołu w Stanach Zjednoczonych. Singiel ten zdobył dwie nagrody Grammy: za najlepszy popowy występ wokalny duetu, grupy lub chóru oraz dla aranżerów Jamesa Williama Guercio i Jimmiego Haskella.


„If You Leave Me Now”- fantastyczny przebój, tak naprawdę został dodany w ostatnich chwilach sesji nagraniowych. Peter Cetera zaprezentował ten utwór zespołowi, w momencie gdy byli pod wrażeniem rezultatów nagrań, uznali, że nie jest to piosenka w stylu Chicago. Producent- James Guercio, miał jednak problem ze znalezieniem gwarantowanego przeboju na albumie i przezwyciężył wszelkie obawy zespołu dotyczące jego włączenia do listy kompozycji. Piosenka do dziś jest znana praktycznie każdemu fanowi rocka, jedną z najczęściej granych piosenek w radiu na przestrzeni lat. Jednak „If You Leave Me Now” rzeczywiście nie jest reprezentatywne dla albumu jako całości. Otwierające album „Once or two” to „brutalne” boogie z szorstkim wokalem Terry’ego Katha. James Pankow jako wiodący muzyk zespołu i jednocześnie nie będący wokalistą jak zawsze „przesłuchiwał” wokalistów zespołu, zanim zdecydował, kto powinien zaśpiewać jego kompozycje. Kiedy jednak przyszło do „You are in my mind”, stwierdził, że żaden z wokalistów nie zinterpretował piosenki tak, jak sobie wyobrażał. Rezultat jest taki, że debiutuje tutaj jako wcale niezły wokalista. Kompozycja w dużym tempie jest testem wokalnym, ale aranżacja jest jedną z ciekawszych na płycie. Do wykonania partii wokalnej -„Skin tight”, Pankow wybrał Petera Cetera, który pomimo dobrej aranżacji jest kiepskim dziełem. „Together again”, pop rockowy utwór, przynajmniej udaje coś trudniejszego… Roberta Lamma- „Another rainy day in New York City”, zaśpiewany przez Cetera, został wyznaczony do roli singla. Piosenka ma rytm calypso, wyraźnie aranżowany tak, by przyciągnąć fanów popu. „Mama mama”, nijaki kawałek gładkiego popu, który jest urozmaicany partią waltorni. Trzy kompozycje Roberta Lamma tworzą coś w rodzaju suity, Lamm jest głównym wokalistą na dwóch pierwszych, a zespół wspólnie śpiewa w trzecim. „Scrapbook” to żartobliwe potraktowanie artystów, z którymi zespół koncertował na przestrzeni ostatnich lat. Ballada- „Gently I’ll Wake You”, z powielonym wielokrotnie wokalem Lamma jest właściwie obcy chicagowskiemu stylowi. Przedostatni utwór „You Get It Up” jest instrumentalnym, a na koniec- „Hope for love” Terry’ego Katha, przyjemna ballada, łagodzi wszelkie bóle (jeśli się takie pojawiają) podczas słuchania płyty, bo to już nie to Chicago do jakiego przyzwyczaiły poprzednie płyty- sekcja dęta wciąż obecna, ale mocno zdegradowana do roli drugoplanowej i to „siłowe” poszukiwanie przebojowego singla może zniechęcić do kontynuacji odkrywania nowych dzieł grupy Chicago.

Okładka została zaprojektowana przez dyrektora artystycznego Columbia / CBS Records, Johna Berga i przedstawia częściowo rozpakowany batonik czekoladowy z logo Chicago, przypominający tabliczkę czekolady Hershey’s. Projekt okładki jest oznaczony jako „tabliczka czekolady” na oficjalnej stronie zespołu. Okładka została umieszczona na wystawie okładek albumów Berga w latach 2012–2013 w Guild Hall w East Hampton i obecnie znajduje się w stałej kolekcji Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku.

 

  • Debiutancka płyta „If” brytyjskiego zespołu If, wydana w 1970 roku przez wytwórnię Island Records w Wielkiej Brytanii i Capitol Records w USA., miała być europejską odpowiedzią na rozpychających się na rynku muzycznym amerykańskich ekip- Blood, Sweat & Tears i

Zespół został założony w 1969 roku przez Dave’a Quincy’ego, Dicka Morrisseya i Terry’ego Smitha. Siedmioosobowy skład pierwszego wcielenia zespołu, prezentował wyrazisty styl jazzowo-rockowy, który pojawił się na pierwszych czterech albumach studyjnych, a także na nagraniu na żywo. Grupę tworzyli JW Hodkinson na wokalu, John Mealing na klawiszach, Jim Richardson na basie elektrycznym, Dennis Eliott na perkusji, z Dave Quincy na saksofonie altowym i tenorowym, Terry Smith na gitarach i Dick Morrissey na tenorowym i sopranowym saksofonie oraz flecie.
If, który koncertował z takimi artystami, jak Miles Davis, Cream, Traffic i Black Sabbath, nigdy nie trafił na szczyt popularności, chyba dlatego, że najwyraźniej był zbyt jazzowy dla fanów rocka, ale trochę zbyt rockowy dla jazzfanów. Na tym debiutanckim albumie otwierający utwór „Reaching Out on All Sides” ma bluesowy charakter, rolę wokalisty przejął J.W. Hodgkinson. Następny- „What Did I Say About the Box” jest długim utworem instrumentalnym, dającym każdemu członkowi szansę na popis instrumentalnych umiejętności, w brzmieniu przypomina Chicago i zawiera ciekawe fletowe rozwiązania stylistyczne na flecie, z kolei w „What Can a Friend Say” popisuje się saksofonista i gitarzysta. Stronę B, oryginalnego longplaya, rozpoczyna piosenka o bogatym big-band’owym brzmieniu „Woman Can You See (What This Big Thing Is All About)”, po której następuje piosenka w stylu pop- „Raise the Level of Your Conscious Mind”” oraz powolny refleksyjny „Dockland”. Ostatni utwór- „The Promised Land”, typowy If z chwytliwym refrenem, byłby dobrym wyborem na singiel, ale przełom lat 60. i 70. to czas, który nie single preferował a płyty długogrające. „If”  był wspaniałym debiutem, który utorował drogę następnej płycie- „If-2” (vide artykuł: „płyty polecane (rock, rozdział siódmy)”).

 

  • Album „Before These Crowded Streets” grupy Dave Matthews Band został wydany w kwietniu 1998 przez wytwórnię RCA. Producentem był Steve Lillywhite.


Dave Matthews Band (DMB) to amerykański zespół rockowy założony w Charlottesville, w stanie Wirginia, na początku 1991 roku przez urodzonego w RPA Dave’a Matthewsa. Płytą debiutancką była „Remember Two Things” wydany w listopadzie 1993, będącą zapisem jednego z występów grupy w klubie The Muse Music Club na wyspie Nantucket. Album stał się przebojem popularnych w USA studenckich list przebojów, emitowanych przez rozgłośnie uniwersyteckie. Te pierwsze sukcesy wzbudziły zainteresowanie dużych wytwórni płytowych, co przemieniło się w nagranie na początku 1994 roku albumu ‘Under the Table and Dreaming” dla wytwórni RCA. Płyta uzyskała status sześciokrotnie platynowej (według danych RIAA), a promujący ją singel „What Would You Say” sprzedano w liczbie ponad miliona egzemplarzy. Kolejny album „Crash” okazał się również wielkim sukcesem komercyjnym i artystycznym. DMB, podobnie jak Grateful Dead, z życzliwością traktują fanów nagrywających ich koncerty dla celów prywatnych, ale i tak wydali dwupłytowy album „Live at Red Rocks” jesienią 1997, który zapewniał fanom dostęp do ich ulubionych utworów, granych na żywo i zapisanych w profesjonalnej jakości. Trzeci, uważany przez krytyków muzycznych i fanów zespołu za najlepszy w dyskografii DMB, studyjny album „Before These Crowded Streets”, debiutował na 1. miejscu Billboardu.
Redaktor Stephen Thomas Erlewine z AllMusic tak zrecenzował album: „The Dave Matthews Band zdobyli reputację dzięki koncertowaniu, spędzając niekończące się noce w trasie, improwizując. Często ich nagrania wskazywały na eklektyzm i przygodę nieodłącznie związane z improwizacją, ale ‘Before These Crowded Streets’ to pierwszy album, który w pełni oddaje ducha ich przygody. Nie przypadkiem jest to ich najmniej łatwa produkcja, nawet jeśli jest to raczej podsumowanie niż krok naprzód. Wczesne albumy Dave’a Matthewsa korzystały z takich wzorców jak „Graceland” czy Sting, ale jego prace dla RCA włączyły te wpływy do gładszego, popowego stylu. Tutaj wszystko się świetnie układa. Stara stylistyka, jak rozedrgane akustyczne groove i jazzowe akordy, są tutaj wzmocnione złożonymi polirytmiami, z harmoniami wschodnimi i w dwóch utworach, ze smyczkami Kronos Quartet. Niektórzy fani mogą początkowo uznać nowe, ciemniejsze tekstury za nieco rozbrajające, ale są one logicznym rozszerzeniem pracy grupy i pod wieloma względami ta dźwiękowa śmiałość skutkuje najbardziej satysfakcjonującym albumem, jaki dotychczas nagrali. Zespół Dave Matthews nie pokonał jednak całkowicie swoich demonów- pisanie piosenek pozostaje problemem, zwłaszcza że poleganie na rytmach, improwizacji i fakturze pozwala im się skąpić na melodii, a Matthews’a teksty mogą być niezręczne i żenujące, zwłaszcza jeśli pisze o seksie. Mimo to są to drobne wady albumu, który opiera się na brzmieniu i improwizacji, a obu tych elementów jest pod dostatkiem na ‘Before These Crowded Streets’”.
„Before These Crowded Streets” trzeba uznać za jedno z najważniejszych dzieł zespołu, ale też jest jednym z najlepiej ocenianych przez słuchaczy albumów lat 90.. Ta wysoka ocena wynika z najwyższej jakości produkcji i niezwykle wysublimowanych aranżacji- jest energia, tempo, barwy i świetne linie melodyczne.
Kolejne dwa albumy to dokumentujące występy zespołu na żywo: „Listener Supported” i „Live In Chicago At The United Centre”. Rok 2002 przynosi album „Busted Stuff”. Płyta jest powrotem do materiału nagranego przed ukazaniem się albumu „Everyday” z producentem Steve’em Lillywhite’em. Materiał wcześniej odrzucony w całości przez zespół wypełnia zdecydowaną większość albumu „Busted Stuff”… Produkcję płyty zlecono młodemu producentowi Stephenowi Harrisowi, który wcześniej był współpracownikiem Lillywhite’a.
W czerwcu 2009 roku na rynku muzycznym pojawił się siódmy studyjny album zespołu „Big Whiskey and the GrooGrux King”. Producentem albumu został Rob Cavallo znany z długoletniej współpracy z zespołem Green Day.

  • Album “Big Whiskey & the GrooGrux King” wydany przez Bama Rags Records / RCA, pojawił się na pierwszym miejscu listy Billboard 200, sprzedając się w 424 000 egzemplarzy w pierwszym tygodniu od wydania, a już po sześciu miesiącach od jego wydania, został nominowany do dwóch nagród Grammy w dziedzinach: „Najlepszy Album Rockowy” i „Album Roku”, ale przegrał z płytą grupy Green Day i piosenkarką Taylor Swift.


Płyta „Big Whiskey And The GrooGrux King” jest dopracowana do granic możliwości przez muzyków i na dokładkę wygładzona przez Roba Cavallo, więc piosenki płyną przyjemnie, nie robiąc większego wrażenia… A jednak przynosi muzykę, którą można postawić w pierwszym szeregu obok największych osiągnięć zespołu, bo też można spojrzeć na tę produkcję inaczej- jako ładną, wyważoną i schludną. To melodyjny rock mocno zakorzeniony w amerykańskiej tradycji. Rockowe granie z elementami folku zmieszane jest z jazzowymi harmoniami, z rockową gitarą na tle sekcji dętej i smyczkowej, opartych na dynamicznie grającej rytmicznej dwójki. Energiczne utwory równoważą stonowane, na wpół akustyczne ballady. Grupę Dave Matthews Band charakteryzuje perfekcyjne brzmienie, dynamika, wyszukane aranżacje, doskonałe porozumienie między muzykami, niezależnie od czasu czy nagrania pochodzą z koncertów czy sesji studyjnej.

 

  • Płyta „Aja”, grupy Steely Dan, wydana przez ABC Records w 1977 roku, została bardzo wysoko oceniona przez słuchaczy i krytyków- wyróżniona została nagrodą Grammy za „Najlepiej nagrany album – muzyka rozrywkowa” (producentem był- Gary Katz, inżynierem nagrań- Roger Nichols) i nagrodą Grammy: „Hall of Fame”

Steely Dan [3], amerykański zespół rockowy założony w 1972 roku przez: Waltera Beckera (gitary, bas, chórki) i Donalda Fagena (klawisze, wokal), łączy elementy rocka, jazzu, muzyki latynoskiej, rhythm & bluesa, bluesa i wyrafinowanej produkcji studyjnej z tajemniczymi i ironicznymi tekstami, zespół odniósł krytyczny i komercyjny sukces od wczesnych lat 70. aż do rozpadu w 1981. Początkowo zespół miał podstawowy skład, ale w 1974 roku Becker i Fagen wycofali zespół z występów na żywo, stając się zespołem wyłącznie studyjnym, decydując się na nagrywanie ze zmieniającą się obsadą muzyków sesyjnych. Rolling Stone nazwał ich „doskonałymi muzycznymi antybohaterami lat siedemdziesiątych”.
Jakość albumu „Aja”, tak technicznej natury jak i artystycznej, była wynikiem wyjątkowo pieczołowitego traktowania sesji nagraniowych przez Beckera i Fagena, co zauważalnie wyniosło ścieżki dźwiękowe z roku 77. na inny- jeszcze wyższy, pułap w stosunku nie tylko ich poprzednich produkcji ale w ogóle wszystkich innych w obrębie nurtu rockowego.
Stephen Thomas Erlewine z Allmusic napisał: „Steely Dan nie był prawdziwym zespołem od czasów Pretzel Logic , ale dzięki obsesji Aji, Waltera Beckera i Donalda Fagena na temat szczegółów dźwięku i fascynacji kompozycją osiągnęli nowy poziom. Chłodna faktura i nienagannie wyprodukowana kolekcja wyrafinowanego jazz-rocka- ‘Aja’, nie ma żadnego z jawnego cynizmu ani samoświadomie wyzywającej muzyki, która wyróżniała poprzednie płyty Steely Dan. Zamiast tego jest to wyważony i teksturowany album, wypełniony subtelnymi melodiami i znakomitymi, jazzowymi solówkami, które łatwo wtapiają się w bujne instrumentalne tło. Ale Aja to nie tylko faktura, ponieważ utwory Beckera i Fagena to ich najbardziej złożony i bogaty muzycznie zestaw utworów – nawet najprostszy utwór, słoneczny pop „Peg”, ma warstwy jazzowych harmonii wokalnych. W rzeczywistości Steely Dan ignoruje rock w ‘Aja’, preferując połączenie chłodnego jazzu, bluesa i popu w jednolity, uwodzicielski sposób. To złożona muzyka dostarczona z łatwością i chociaż zaabsorbowanie duetu czystym brzmieniem i samoświadomie wyszukanymi aranżacjami ostatecznie doprowadziłoby do ślepej uliczki, ‘Aja’ jest błyszczącym przykładem jazz-rocka w najlepszym wydaniu.”
Po ukończeniu znakomitego i niedocenianego przez krytyków „Royal Scam” [4], wydanego zaledwie rok wcześniej, Steely Dan był przygotowany do stworzenia czegoś jeszcze lepszego. Okazało się, że powstało arcydzieło. Poprzednie albumy utrwalały ich cierpki i muzycznie złożony styl. Na „Royal Scam” rock jest mocniej zaznaczony niż na którymkolwiek ze swoich poprzednich albumów. „Countdown to Ecstasy”, ‘Pretzel Logic” i ‘Katy Lied” prezentowały skomplikowane jazzowe wtrącenia, co przecież nie było trudne gdy wykorzystywali najlepszych muzyków studyjnych jakich można w USA spotkać. W przypadku albumu „Aja” mistrzostwo Steely Dan geniusz eksploduje- wszystkie piosenki są na najwyższym poziomie, od ironicznej „Deacon Blues”, przez niepokojące „Home at Last”,  przebojowe „Peg” po  wspaniałą „Josie”. „Aja’ zachwyca i fascynuje nawet po wielu latach.

  • Album „Gaucho”, został wydany przez MCA Records w 1980 roku przy producenckiej współpracy z Garym Katz’em.

Przegląd AllMusic, słowami Stephena Thomasa Erlewine’a, opisał: „’Aja’ była spokojna, zrelaksowana i opanowana; brzmiał ten album zwodniczo łatwo. Jego następca, ‘Gaucho’, choć podobny dźwiękowo, jest jego biegunowym przeciwieństwem: precyzyjnym i przewidywalnym nagraniem, na którym widać ‘wszystkie szwy’. ‘Gaucho’ zasadniczo powiela łagodny jazz-pop poprzednika, ale bez mrocznego, uwodzicielskiego klimatu czy eleganckiej aury. Zamiast tego jest drobiazgowy i wymagający; każde przedstawienie było przećwiczone tyle razy, że nie ma już żadnego emocjonalnego rezonansu. Co więcej, piosenki Waltera Beckera i Donalda Fagena są generalnie dopracowane, ale tylko czasami osiągają swoje dawne wyżyny, jak w „Babylon Sisters”, „Time Out of Mind” i „Hey Nineteen”. Mimo to te trzy piosenki ledwo wystarczają, aby reszta błyszczącej, meandrującej fuzji albumu była warta zachodu.
Opinie o tym albumie nie były jednoznaczne, bo inna, w tym samym AllMusic, mówiła: „Zawsze uważałem ten album za niewiarygodnie niedoceniany w porównaniu z wcześniejszymi klasycznymi dziełami Steely Dan. Jest to prawdopodobnie najbardziej zorientowany na groove ze wszystkich albumów, z bardzo wygladzoną produkcją, która może sprawić, że album będzie trochę zbyt wyluzowany i łatwy do słuchania dla niektórych słuchaczy. Ale jeśli polubisz ten album, to po prostu zrelaksuj się i okaże się to idealne! Oczywiście w sercu każdego albumu Steely Dan zawsze znajdują się interesujące teksty, które pomagają przekonać bardziej po wielokrotnym słuchaniu. Piosenki o heroinie (Time Out Of Mind), starzejącym się wyżu demograficznym (Hey Nineteen) i wyrafinowanych przestępcach (utwór tytułowy). Ostatni utwór Third World Man to piękny, niemal depresyjny, odsyłający do kariery, zanim zespół miał długą przerwę…”
Muszę się zgodzić, że „Gaucho” jest prawie tak dobry jak „Aja”, ale też „prawie” robi różnicę, otóż przede wszystkim nie oddaje tej samej energii co wzorzec. Pierwszy utwór- „Babylon Sisters”, naprawdę przedstawia się tak dobrze jak utwory w poprzednim albumie, choć na pewno nie jest klonem czegoś z płyty „Aja”, raczej to kontynuacja kroków prowadzących na terytorium jazz-rock’a czy fusion. Należy też pamiętać, że tkwienie w tym samym punkcie, choćby nie wiem jak idealnym, też spotkałoby się z krytyką (jak zwykle), zresztą jeśli się prześledzi postępy zespołu z płyty na płytę to trudno uwierzyć, że ci sami dwaj artyści chcieliby się zatrzymać by kontynuować sprawdzone wzorce, zresztą skład zespołu zmieniał się stale, poza oczywiście członkami założycielami. A więc nie ma dwóch albumów Steely Dan, które brzmią dokładnie tak samo. Następny utwór na płycie- „Hey Nineteen”, to uroczy z naleciałościami bluesa,  osadzony w lekkim południowym klimacie. Nie ma w tym utworze nic szczególnego, ale też nie nudzi. W „Glamour Profession” fortepian dobrze współgra z powtarzanym riffem gitary. W tej delikatnej kompozycji dęciaki pomagają w budowaniu specyficznej atmosfery. Utwór tytułowy jest piękną piosenką, ale o radykalnie odmiennym nastroju co burzy ład na płycie- przestaje być spójna. „Time Out of Mind” swingujący utwór w stylu lat pięćdziesiątych- przyjemny w słuchaniu i do tańca odpowiedni… „My Rival” to ciężka piosenka, która przywołuje obrazy ciemnej strony miasta. „Third World Man”, z niesamowitymi harmoniami, kończy płytę. Muzyka Steely Dan w 80. roku XX wieku, to po prostu dobry jazz-rock, który nie potrzebuje analiz dogłębnych, zastanawiania się czy jest lepsza od poprzedniczek czy gorsza… Kup czytelniku i się przekonaj!

  • Album „The Royal Scam”, wydany w 1976 roku, został nagrany „pod okiem” producenta Gary’ego Katza w ABC Studios, Los Angeles i A & R Recording, (Manhattan, Nowy Jork).

„The Royal Scam” w dużej części dzięki wybitnemu wkładowi Larry’ego Carltona (studyjnego gitarzysty i członka grupy The Crusaiders)  jest to bardziej gitarowy album zespołu niż inne płyty z ich katalogu. Album sprzedawał się dobrze w Stanach Zjednoczonych, choć płyta nie zawierała tzw. „lokomotywy” w postaci przebojowego singla, no może poza „Haitian Divorce”, który zwiększył nieznacznie sprzedaż albumów, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, stając się na wyspach pierwszym dużym hitem Steely Dan. Duży wkład w doskonałą produkcję płyty (zresztą jak i pozostałych) miał inżynier nagrań- Roger Nichols. „Roger [Nichols] sprawił, że płyty brzmiały tak, jak powinny. Był niezwykły w swojej chęci, aby płyty brzmiały lepiej i lepiej. Nagrania, które zrobiliśmy, nie mogłyby powstać bez Rogera. Był po prostu maniakiem, jeśli chodzi o to, aby brzmienie płyt było tym, co lubimy… Zawsze myślał, że jest jakiś lepszy sposób, aby coś zrobić, i znalazł ten sposób, aby zrobić to, czego potrzebowaliśmy, w sposób, którego inni ludzie nie potrafiliby.”- tak jego pracę opisał producent Steely Dan Gary Katz.
Ten wspaniały zespół trudno oceniać po jednej płycie- na przykład genialnej „Katy Lied” bądź „Countdown to Ecstasy” czy „Aja”.  Problem rodzi się wtedy gdy fan zespołu (np. taki jak ja) przestaje spoglądać na dokonania zespołu obiektywnie. Jednak spróbuję odrzucić uczucia by spojrzeć szerzej, w obrazie którym będzie tło- pozostałe dokonania Steely Dan, solowe tytuły Donalda Fagena, no i inne płyty z jazz-rockowego nurtu. „The Royal Scam” zaczyna się utworem „Kid Charlemagne”, popularną piosenką, lubianą przez fanów zespołu, Następne dwa: „The Caves of Altamira” i „Don’t take me alive” brzmią bardzo jazzowo, ale z wyraźnie ładnymi liniami melodycznymi. Czwarty utwór to „Sign in Stranger”, strona winylowego B singla „Haitian Divorce”. Następne- “The Fez”, „Green Earrings” i “Everything you did”, to funky-jazzowe utwory, które po raz kolejny pokazują wszechstronność zespołu. Ostatnim (i chyba najlepszym) jest ponury utwór tytułowy „The Royal Scam”, bardzo intrygująca kompozycja i bardzo zróżnicowana.
Stephen Thomas Erlewine, krytyk z portalu AllMusic, tak opisał płytę: „’The Royal Scam’ to pierwsza płyta Steely Dan, która nie wykazuje znaczącego postępu muzycznego w stosunku do swojego poprzednika, ale to nie znaczy, że album jest mniej interesujący. Cynizm, który został stłumiony w ‘Katy Lied’, wychodzi na wierzch w ‘The Royal Scam’- nie tylko teksty są gorzkie i szydercze, ale muzyka jest zwięzła, zepsuta i znużona. Nieprzypadkowo, album zawiera najsłabszy zestaw piosenek Waltera Beckera i Donalda Fagena od czasu ‘Can’t Buy a Thrill’. Naprzemiennie między złośliwymi bluesowymi ‘potworami’, takimi jak „Green Earrings” i „The Fez”, a jazzowymi, soft rockowymi numerami, takimi jak „The Caves of Altamira”, nie ma nic szczególnie złego na albumie, ale jest mniej wyróżników niż wcześniej. Niemniej jednak najlepsze utwory z ‘The Royal Scam’, takie jak szyderczy „Kid Charlemagne” i „Sign in Stranger”, są uznawane za autentyczne klasyki Steely Dan.”

 


[1] Pierwsze trzy płyty Blood Sweat & Tears zostały opisane w artykule: „płyty polecane (rock, rozdział siódmy)

[2] Albumy wcześniejsze niż „X” grupy Chicago zostały opisane w następujących artykułach: „płyty polecane (rock, rozdział siódmy)”, „Płyty LP i CD edytorsko wyjątkowe (część dwunasta)” oraz „Płyty LP i CD edytorsko wyjątkowe (część druga)

[3] Według:

[4] O płytach: „Can not Buy a Thrill”,  „Countdown to Ecstasy”, „Pretzel Logic” i „Katy Lied” grupy Steely Dan pisałem w artykule: “Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada (rozdział siódmy)


Kolejne rozdziały: