Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział trzydziesty siódmy, część 5)

Ostatnia część jest jedynie kontynuacją poprzedniej… Choć warto dodać, że część z tu opisanych płyt została po czasie uznana przez krytyków za arcydzieła muzyki rockowej (bez podziału na któryś z nurtów- alt, industrial, thrash czy hardcore).

 

ΚΕΦΑΛΗΞΘ (powszechnie znany jako Psalm 69: The Way to Succeed and the Way to Suck Eggs lub po prostu Psalm 69) to studyjny album amerykańskiego zespołu industrial metalowego Ministry, wydany w lipcu 1992 roku przez Sire Records. Płyta została nagrana przez zespół w składzie: M Balch (instrumenty klawiszowe, syntezator), Paul Barker (gitara basowa, syntezator, wokale, produkcja), Al Jourgensen (wokale, gitara, instrumenty klawiszowe, produkcja), Bill Rieflin (perkusja), Mike Scaccia (gitara) i Louis Svitek (gitara).

Album [1] został wyprodukowany przez Ala Jourgensena (wokale, gitara, instrumenty klawiszowe) i basistę Paula Barkera i był nagrywany od marca 1991 do maja 1992 w Chicago i Lake Geneva. „Psalm 69” zawiera elementy speed metalu, rockabilly i psychobilly, a teksty poruszają tematy społeczne, polityczne i religijne. Album, poprzedzony przez singiel „Jesus Built My Hotrod”, odniósł krytyczny i komercyjny sukces po jego wydaniu, osiągając 27 miejsce na US Billboard 200 i 33 na UK Albums Chart. Był wspierany przez dwa kolejne single: „N.W.O.” oraz „Just One Fix”, z towarzyszącymi teledyskami w reżyserii Petera Christophersona. Psalm 69 uważany jest za najbardziej udany album Ministry, zdobywszy złoty status w Kanadzie i Australii oraz platynowy w USA.
W marcu 1991 roku, Al Jourgensen ze swoimi kolegami z zespołu w Chicago Trax! Studios, rozpoczęli pracę nad kolejnym- piątym, długogrającym albumem Ministry. Jourgensen twierdził, że wytwórnia płytowa Warner Bros. Records (z którą Ministry podpisało kontrakt za pośrednictwem ich spółki zależnej, Sire Records). W sesjach nagraniowych przeszkadzały narkotyki, a poza nimi narastała niechęć między członkami zespołu. Ponad 15 miesięcy pracy dało 30 piosenek, ale tylko dziewięć utworów znalazło się w ostatecznym opracowaniu, a reszta została rozesłana do projektów pobocznych.
Tytuł albumu nawiązuje do rozdziału 69. „The Book of Lies” (Księgi kłamstw), pisanej pracy okultysty Aleistera Crowleya, w której używa wyrażenia „Sposób, aby odnieść sukces i drogę do ssania jaj” jako gry słów opisującej pozycję seksualną „69” („Suck Seed” i „Suck Eggs”). Ponadto Crowley zatytułował rozdział ΚΕΦΑΛΗΞΘ (co przekłada się dosłownie jako „wzruszył ramionami” i zawiera ληξ  „liże”), ale ma też drugie znaczenie jako związek greckiej κεφαλη („głowica”) i ξ θ (zakodowane alfabetyczne odniesienie do symbolu „69″), a te symboliki mają znaczenia slangowe w języku angielskim dla aktów seksualnych.
„Psalm 69” znalazł się na 80. miejscu listy „Top 100 Greatest Metal Albums of All Time” magazynu Rolling Stone oraz znalazł się również w książce „1001 albumów, które musisz usłyszeć, zanim umrzesz” (1001 Albums You Must Hear Before You Die)
To już 30 lat upłynęło od momentu gdy industrial-metalowy zespół Ministry nagrał płytę, która wprowadziła ich do głównego nurtu ciężkiego rocka i jednocześnie czyniąc z nich jednym z najbardziej wpływowych grup lat 90-tych.
Po sukcesie „The Land of Rape and Honey” (1988 rok) i „The Mind Is a Terrible Thing to Taste” (1989 rok), Ministry kontynuowało swoje pobudzane narkotykami szaleńcze dzieło w przełomowym „Psalm 69”. Guru industrialnego rocka- Al Jourgensen, kontynuował twórczość w w swoim politycznie cynicznym i nihilistycznym stylu znacznie przesuwając granice tego, co mógł wówczas osiągnąć, a dodanie Mike’a Scaccia jako gitarzysty okazało się wielkim dobrodziejstwem dla Ministry, ponieważ jego wyjątkowa gra pomogła ukształtować brzmienie Ministry. „Psalm 69…” to dzieło wyjątkowe, a dzięki utworom takim jak „NWO” i „TV II”, jest dziś tak samo istotne jak wówczas gdy był nagrywany. Jednak to utwory „Just One Fix” i „Jesus Built My Hotrod” wprowadzają „Psalm 69…” na poziom najwyższego zainteresowania nagraniami Ministry.
Kontynuacja Ministry po ‘The Mind is a Terrible Thing to Taste’ wykorzystuje to samo agresywne podejście, ale schodzi na ciemniejszy i bardziej zaciekły poziom. Otwierający „N.W.O.” wykorzystuje pętle taśmowe ówczesnego prezydenta Busha wzywającego do wypracowania „Nowego Porządku Świata”, który Ministry zapewnia, nasycając ich przemysłową smykałkę thrash metalowymi gitarami z karabinu maszynowego, nieustępliwymi bitami i wokalami, które płyną od słów obłąkanego licytatora ( „Jesus Built My Hotrod”) do przerażających krzyków („Just One Fix”). Szybki i wściekły ‘Psalm 69’ to kwaśny smak Ministry w ich najbardziej skoncentrowanym i diabolicznym wydaniu.” – Erin Amar.

 

Amerykański alternatywny zespół rockowy Live, wydał w kwietniu 1994 roku nakładem Radioactive Records (filia MCA Records), studyjny album „Throwing Copper”, który został wyprodukowany przez Jerry’ego Harrisona z Talking Heads. Album został nagrany w Pachyderm Recording Studio.

Zespół wykorzystał obraz szkockiego artysty Petera Howsona zatytułowany „Sisters of Mercy” na okładkę płyty. Olejny obraz na płótnie, o wielkim formacie, najprawdopodobniej porusza tematy zdrady, zemsty i strachu oraz przedstawia grupę prostytutek namawiających mężczyznę trzymającego Biblię do rzucenia się z urwiska. Nagrania zrealizowali: Ed Kowalczyk (główny wokal, gitary), Chad Taylor (gitary, wokal),  Patrick Dahlheimer (bas) i  Chad Gracey (perkusja, instrumenty perkusyjne, wokal).
Lata 90. były takim czasem kiedy oczekiwano, że nawet najpoprawniejsze zespoły będą dziwaczne. I właśnie w taką epokę wkroczył Live, ambitny zespół alternatywnego rocka, który wiedział jak utrafić w połączenie mistycznej osobliwości i przystępności. Ich druga płyta- „Throwing Copper”, była jedną z najbardziej dominujących w latach 90.. Z płyty wyodrębniono cztery hity, sprzedała się w 8 milionach egzemplarzy i dotarła na 1. miejsce prawie rok po wydaniu. Trudno przecenić popularność tego albumu w tamtych czasach, co teraz wydaje się szalone, ponieważ Live nie znalazł się w kanonie „ważnej” muzyki lat 90. i stał się swego rodzaju puentą, ale to jest wartość zagadkowa. od czasu do czasu przez historię. To Ed Kowalczyk reprezentuje pod każdym względem całość Live w potocznym rozumieniu. Myślisz o Live to masz przed oczyma Kowalczyka, który wypluwa mistyczne bzdury w mocno dotkniętych post-Vedderowym skowytem. Nie znaczy to, że pozostali członkowie nie mieli znaczenia lub nigdy nic nie wnosili. „Throwing Copper” to dziedzictwo, z którego mogą być muzycy Live dumni. Piosenki na płycie są tak samo hipnotyzujące, jak materiał Soundgarden, Smashing Pumpkins czy Green Day, którzy później zostali uznani jako reprezentanci ważnej muzyki. Ten album, wypełniony został świetnymi melodiami, emocjonalnymi refrenami i muzyczną głębią, nie bardzo pasował do ówczesnych trendów, plasując się gdzieś pomiędzy Bon Jovi i Pearl Jam. Po upływie prawie trzech dekad ta oszałamiająca kolekcja utworów wciąż przykuwa uwagę, tym bardziej że takie utwory jak „I Alone” i „Lightning Crashes” są nadal niesamowicie atrakcyjne. Muzyka Live na płycie „Throwing Copper” brzmi współcześnie co potwierdza, że Live był w czasach lat 90. czymś naprawdę wyjątkowym.

 

Alternatywny zespół rockowy Jane’s Addiction, wydał w sierpniu 1988 roku płytę- „Nothing’s Shocking” (Warner Bros. Records). Album został dobrze przyjęty przez krytyków, choć debiutował na dalekim 103 miejscu na liście Billboard 200. Singiel „Jane Says” wyjęty z płyty osiągnął szóste miejsce na liście Billboard Modern Rock Tracks w 1988 roku. Rolling Stone umieścił go na 312 miejscu na liście „500 najlepszych albumów wszech czasów”


Niewielu frontmanów posiada cechy Perry’ego Farrella, które opisują go jako niezależnego piosenkarza i autora tekstów, szczycącego się naturalną pewnością siebie. To zbiór klasycznych archetypów rock’n’rolla w jednym ciele. Farrrell to postać trudna i bezkompromisowa.  Zrobił nieprawdopodobną karierę przeskakując pomiędzy kolejnymi składami i za każdym razem pozostając magnetycznym centrum uwagi. Kiedy w połowie lat 80. Farrell założył zespół, Jane’s Addiction, było to nie tylko pierwsze prawdziwe ukoronowanie jego pasji do muzyki, ale także spełnienie trudnego życia. Do 1988 roku grupa narobiła wiele szumu wokół siebie nie tylko na lokalnej scenie koncertowej, ale i na szerszej amerykańskiej sceny rockowej na zachodnim wybrzeżu, gdy nowe style muzyczne zaczęły się „porządnie rozpychać”.
Recenzent AllMusic- Greg Prato napisał: „Chociaż debiut Jane’s Addiction z 1987 roku był intrygującym wydawnictwem (kilka alternatywnych zespołów miało w tym czasie odwagę mieszać razem współczesny rock, prog rock i heavy metal), blednął w porównaniu z ich obecnie klasycznym wydawnictwem wydawanym przez główną wytwórnię rok później. Nic nie jest szokujące. Wyprodukowany przez Dave’a Jerdena i wokalistę Jane’s Addiction, Perry’ego Farrella album był bardziej skupiony na jednym i zawierał więcej dźwięku niż jego poprzednik; ogniste występy często dają niesamowite poczucie, że wszystko może się rozpaść w każdej chwili, tworząc fantastyczne muzyczne napięcie. Takie utwory jak ‘Up the Beach’, ‘Ocean Size’ i jeden z największych hymnów alt-rocka- ‘Mountain Song’, zawierają przestrzeń stworzoną przez dwie największe inspiracje zespołu, Led Zeppelin i The Cure. W innym miejscu ‘Ted, Just Admit It…’ (o seryjnym mordercy Tedzie Bundym) i przepiękny „Summertime Rolls” rozciągnięty do epickich rozmiarów, świetnie wykorzystujący zmieniające się nastroje i dynamikę (coś, co większość alt-rockowych zespołów było nieświadomych). Niezwykle spójny i wymagający album, inne hity to rockowe ‘Had a Dad’ i ‘Pigs in Zen’, napędzany dęciakami ‘Idiots Rule’, jazzowy instrumentalny ‘Thank You Boys’ i dynamiczny ‘Standing in the Shower… Thinking’. Jak większość wielkich zespołów, nie było ani jednego członka, którego wkład był większy: wyjątkowy głos i teksty Perry’ego Farrella, gitarowe riffy i zawodzące solówki Dave’a Navarro, mocne linie basowe Erica Avery’ego oraz jeden z najwspanialszych i najpotężniejszych rockowych perkusistów- Stephen Perkins. ‘Nothing’s Shocking’ to pozycja obowiązkowa dla miłośników najnowocześniejszego, wpływowego i ponadczasowego hard rocka.”

 

White Zombie, amerykański zespół rockowy z Massachusetts zawsze różnił się od innych zespołów groove metalowych, które były wielkie we wczesnych latach 90-tych. Na swoim trzecim studyjnym albumie „La Sexorcisto: Devil Music Vol. 1” (Geffen, 1992) połączył psychodeliczny rock lat 70. z alternatywnym rockiem i metalem ostatniej dekady XX wieku.

White Zombie stworzył jeden wyjątkowy i chwytliwy album,  White Zombie z tą płytą stał się niesamowitą rytmiczną maszyną z różnorodnymi widocznymi wpływami, takimi jak thrash, doom i pop-rock lat 70.. Wokal frontmana- Roba Zombie, bez wysiłku płynie z rytmem, wspierany chwytliwymi riffami wydobywanych przez pozostałych muzyków: Seana Yseulta (bas), J.’a (Jay Yuenger, gitara) i Ivana de Prume (perkusja). Linie i frazowanie wokalne Roba Zombie czynia ten album bardzo wyjątkowym Teksty skupiają się na horrorach i niektórych filmach z lat 60., co naprawdę dobrze pasuje do muzyko White Zombie. Praca gitarzysty na tym albumie jest stylistycznie pokrewna psychodelii z lat 70-tych z momentami o  thrashowym wpływie. Basistka Sean Yseult (właściwie- Shuana Yseult Reynolds) mocno zaznacza swoją obecność w tych nagraniach, grając bardzo płynnie, co pomaga wzmocnić rytmy Jaya Yuengera, które same w sobie nie są zbyt ciężkie. Ivan de Prume również odgrywa ogromną rolę, jego miarowe rockowe rytmy doprawione mnóstwem talerzy są ozdobnikiem poza typową rolą- odmierzania czasu.
Krytyk muzyczny Jacob N. Lunders z AllMusic Review tak wyrażał się o płycie: „Być może współdefiniujący przyszłość heavy metalu, debiut White Zombie w dużej wytwórni niemal dorównuje innym klasykom ‘Appetite for Destruction’ Guns N’ Roses, ‘Electric’ The Cult i ‘Badmotorfinger’ Soundgarden. Z funky rap-metalowym nurtem te muzyczne potwory łączą riffy Black Sabbath z rytmiczną intensywnością Metalliki, połączenie, które ponownie pojawiło się w późnych latach 90-tych. Z ‘La Sexorcisto: Diabelska muzyka, cz. 1’ Zombie i spółka. zabierze słuchaczy na hokejową przejażdżkę karnawałową, która może wywołać wymioty, a jednocześnie zapewnić ekscytujące, bicie serca z winy metalowych wrażeń. Nietaktowny i ciągle szokujący autor tekstów- Rob Zombie, ujawnia rażące opowieści o muscle carach, obskurnych spotkaniach i makabreskach, wyraźnie oddając hołd klasycznej kulturze śmieci. Uzupełniony przez dźwięki filmów Russa Meyera i o demonicznej aurze, Zombie wyśmiewa wartości ‘Leave It to Beaver’ ze środkowej Ameryki i bezczelnie rzuca wyzwanie politycznej poprawności. Diaboliczne manifesty, takie jak barbarzyński ‘Soul-Crusher’, makabryczny ‘Spiderbaby (Yeah-Yeah-Yeah)’ i niedyskretny seksualnie ‘Thrust!’ zaintryguje tych, którzy pragną lubieżnej jednoznaczności, ale może obrazić entuzjastów tradycyjnego hard rocka. ‘Thunder Kiss ’65’, oda do cycatego kina klasy B Russa Meyera z 1965 r. ‘Pussycat! Kill! Kill!’, pozostaje najbardziej słuchaną i najtrwalszą atrakcją tego albumu. Wraz z perwersyjnymi tekstami, warczeniem wokalu Rob Zombie i muskularnym metalowym grzmotem zespołu tworzą wściekłą miksturę, która zapewnia ‘La Sexorcisto: Devil Music, Vol. 1’ miejsce w historii heavy metalu. Słaby apetyt na sprośną, ironiczną dekadencję nie musi mieć zastosowania.”
„La Sexorcisto” to pozycja obowiązkowa dla każdego fana stoner metalu lub psychodelicznej muzyki lat 70-tych. Album- pełen chwytliwych riffów, intensywnej perkusji i niesamowitej kombinacji wokalno-lirycznej, która obejmuje wiele muzycznych wpływów, nie powinien zostać pominięty przez żadnego fana metalu.

 

Styl muzyczny brazylijskiej grupy Sepultura ewoluował na przestrzeni czasu – poczynając od black metalu i death metalu, poprzez thrash, po groove metal, którego jest jednym z prekursorów. Słuchając kolejnych płyt Sepultury, niektóre jej dokonania można zakwalifikować jako hardcore punk, folk metal, a nawet muzyka instrumentalna.
W 1995 roku Sepultura w studio Indigo Ranch (Malibu, California) nagrała album „Roots”, który został wydany rok później przez wytwórnię Roadrunner. To ostatni studyjny album zespołu, na którym występuje członek założyciel, wokalista i gitarzysta rytmiczny- Max Cavalera.
„Roots” zgłębia dużo mocniej niż na poprzednich płytach brazylijskie tekstury muzyczne, a zainteresowanie muzyką Indian wśród muzyków Sepultury pojawiło się wcześniej- po koncercie odbytym w amazońskim mieście Manaus w czasie promocji albumu „Beneath the Remains” z 1989. Fascynacja rdzenną muzyką brazylijskich Indian z Amazonii początkowo miała ujście w utworze pt. „Kaiowas” na albumie „Chaos A.D.” z 1993 roku. Zarówno ten epizod, jak i głębsze sięgnięcie po tradycyjną muzykę brazylijską, miało swoją przyczynę także w nostalgii za swoją ojczyzną muzyków Sepultury po opuszczeniu przez nich Brazylii i zamieszkaniu w Stanach Zjednoczonych na początku lat 90. Sam tytuł płyty „Roots” oznacza uchwycenie spuścizny z kultury własnego kraju. Bezpośrednim bodźcem do idei płyty był obejrzany przez Maxa Cavalerę film pt. „At Play in the Fields of the Lord” z 1991, opowiadający o amerykańskich najemnikach wykorzystanych celem spacyfikowania prymitywnej wioski Indian w amazońskiej dżungli. Zrodziła się wtedy idea nagrania przez grupę muzyki wraz z Indianami w ich miejscu zamieszkania. W tym celu wsparcie okazała urzędniczka Angela Pappiani, która zaproponowała Maxowi możliwość kontaktu z plemieniem Xavante. Niechętnie odnosili się do projektu Sepultury decydenci wytwórni Roadrunner Records. Uważali, że będzie to komercyjne samobójstwo zespołu. Po pewnym czasie zaakceptowali dzieło Sepultury i… W efekcie „Roots” sprzedał się w ponad dwóch milionach egzemplarzy na całym świecie.

W procesie nagrywania materiału na płytę w studio w studio Indigo Ranch w Malibu, należącym do Richarda Kaplana [2] wykorzystano metody analogowe, rejestrując około 30 rodzajów instrumentów. Miksowanie odbyło się w Soundtrack Studios w Nowym Jork, a wykonywał je Andy Wallace. Mastering wykonał George Marino w nowojorskim Sterling Sound. W myśl zawartego porozumienia z plemieniem Xavante, jego członkowie mieli otrzymać wynagrodzenie za udział w nagraniu muzyki, które miało być przeznaczone na budowę szkoły, a także mieli obiecane przyszłe wpływy z praw autorskich. W wyprawie do miejsca ich zamieszkania brali udział członkowie Sepultury, menedżerka grupy Gloria Cavalera, producent Ross Robinson, Angela Pappiani i fotograf z czasopisma „Time”. Cała ekipa wyjechała do Kurytyby, po czym spotkała się z członkami Xavante na czele z ich wodzem Cipasse i miała zapewniony trzydniowy pobyt w tym gronie. Tam Sepultura zaprezentowała najpierw swój występ przez trzystoma Indianami, wykonując m.in. „Kaiowas”. Członkowie wyprawy zostali przez Indian pomalowani na ciele czerwonymi i czarnymi farbami. Na miejscu, w starożytnym domu plemienia Xavante, o nazwie Aldeia Pimentel Barbosa, leżącym w stanie Mato Grosso, w dniu 5 listopada 1995 muzycy nagrali utwór pt. „Itsári”, którego tytuł oznacza w tamtejszym języku korzenie. Pierwotnie była to kompozycja samych Indian, zatytułowana „Datsi (wzgl. Datar) Wawere” i stanowiąca pieśń z ceremonii uleczenia, do której swoje partie dograli muzycy Sepultury (Max Cavalera i Andreas Kisser użyli gitar akustycznych, Igor Cavalera zagrał na timbau, a Paulo Jr. na dużym timbau). Podczas spotkania kilkakrotne wykonanie tejże pieśni przez Indian było za każdym razem inne. Słyszalny w nagraniu tego utworu na płycie śmiech Indian był wywołany ich radością na widok upadku Rossa Robinsona, który chcąc zachęcić ich do entuzjazmu w trakcie ich występu biegał wokoło, aż upadł.
W ramach promocji albumu wydano trzy single, do których nakręcono teledyski: „Roots Bloody Roots”, „Attitude”, „Ratamahatta”. Carlinhos Brown był pomysłodawcą utworu „Ratamahatta”, którego tytuł i słowa najprawdopodobniej odnoszą się do nowojorskiej dzielnicy Manhattan, gdzie był wcześniej taksówkarzem. W tekście piosenki Max Cavalera wymienia osoby: Zé do Caixão (reżyser brazylijski) i Zumbi (najsłynniejszy niewolnik z Brazylii). W utworze gościnnie na perkusji zagrał członek grupy Korn, David Silveria. Wokalista tej formacji Jonathan Davis, a także Mike Patton z Faith No More zaśpiewali w piosence „Lookaway”, do której tekst napisał Davis, a hip-hopowe scratche wykonał DJ Lethal z Limp Bizkit, będący także producentem tego utworu. Utwór ten nie był w planowanym materiale na płycie i powstał na zasadzie aktualnego pomysłu chwili. Teledysk do „Ratamahatta” stworzył Fred Stuhr. Był to anonimowy obraz, przedstawiający scenerie dżungli, plastelinowe stwory np. pijące alkohol (rum lub pingę). W piosence „Attitude” wykorzystano dźwięki zabrane na instrumencie berimbau. Pomocy Maxowi Cavalerze przy pisaniu tekstu do tego utworu udzielił jego pasierb, Dana Wells (syn Glorii Cavalery, autor m.in. słów z tej piosenki: „Live your life, not the way they taught you… Do what you feel”). Stworzył on scenariusz do teledysku tej piosenki, nakręconego w Los Angeles oraz wystąpił w nim jako statysta. Słowa w utworze „Cut-Throat” stanowią krytykę korporacji i polityki prowadzonej przez wielkie wytwórnie, odnoszą się do Sony/Epic przywołując promocję i dystrybucję poprzedniego albumu Sepultury w związku umową zawartą z Roadunner. Utwór „Dusted” stworzył samodzielnie Kisser. Zagrał on także „Jasco” na gitarze akustycznej. Tekst piosenki „Ambush” powstał z inspiracji książką pt. „Fronteiras de Sangue” (pol. Krwawe granice), poświęconą osobie Chico Mendesa, brazylijskiego chłopa z Amazonii, obrońcy naturalnej przyrody, zamordowanego w 1988 przez zwolenników latyfundystów. Trzy strzały z broni palnej słyszane na koniec utworu stanowią analogię do sposobu zabicia tego człowieka. Słowa ostatniego na płycie utworu „Dicatorshit” odnosi się do działań wojskowej dyktatury w Brazylii i przypomina o zaginionych osobach w tym okresie. Zamykający treść płyty utwór ukryty pt. „Canyon Jam” stanowi kontynuację dźwięków otwierających piosenkę „Roots Bloody Roots”, a tworzy go instrument perkusyjny Carlinhosa Browna, który po zepsuciu został wrzucony przez niego do kanionu w pobliżu Indigo Ranch.


Na okładce albumu została umieszczona twarz Indianina, zaczerpnięta z brazylijskiego banknotu o nominale 1000 cruzeiro. Finalny obraz przygotował Michael Whelan. Na naszyjniku ww. Indianina widnieje logo Sepultury. Na dysku CD umieszczono plemienne koło pochodzące także z ww. banknotu. Finalnie muzyka zawarta na płycie nawiązuje wyraźnie do folkloru rdzennych Indian południowoamerykańskich. Muzyka łączy etniczną melodię i rytmikę z metalem. Styl stworzony na płycie przez Sepulturę zyskał nawet osobne miano tribal metal.Od momentu wydania pierwszej edycji płytowej wytwórnia wielokrotnie wydawała „Roots”, najczęściej z dodatkowymi utworami wcześniej nieujawnionymi, ale najciekawszą była limitowana wersja, która ukazała się w Niderlandach w formie boxu zawierającego kasetę VHS, książkę, moździerz, tłuczek, słoiki z brazylijskimi owocami i naszyjnik.

Album zyskiwał bardzo pochlebne recenzje w amerykańskich czasopismach, m.in. w The Daily News czy Los Angeles Times zrecenzowały brazylijski zespół: „Mieszanka gęstego metalu Sepultury i brazylijskiej muzyki działa odurzająco”, napisał recenzent Los Angeles Times. The Daily News pochwalił album pisząc: „Sepultura odkryła koło na nowo. Mieszając metal z rodzimymi instrumentami, zespół reanimuje zmęczony gatunek, przypominając czasy Led Zeppelin. Ale podczas gdy Zeppelin mieszał angielski metal z afrykańskimi bitami, tu wciąż coś więcej, by usłyszeć zespół, który wykorzystuje elementy własnego kraju. Wydobywając dźwięki z przeszłości, Sepultura wyznacza przyszły kierunek metalu„.. Recenzent AllMusic- Steve Huey, napisał: „Słuchacze zaintrygowani rytmicznymi innowacjami i brazylijskimi wpływami ‘Chaos AD’ będą całkiem zadowoleni z rozległej, często błyskotliwej kontynuacji Sepultury. Zgodnie z tytułem, ‘Roots’ całym sercem obejmuje rodzime brazylijskie rytmy Sepultury, wzbogacając swoją muzykę o nagrania rdzennych Indian Xavantes, wokalisty/perkusisty Carlinhosa Browna oraz rozbudowane sekcje perkusyjne. Gitarzyści tworzą szereg hałaśliwych, teksturowych efektów, więc ich technika i pisanie riffów nie są tak imponujące dla fanów oldschoolowego thrashu, ale to bardziej ze względu na rosnący wpływ alternatywnego metalu na zespół, którego szczególnym probierzem jest Korn. (wokalista Jonathan Davis gości nawet w jednym z utworów). Piosenki poświęcają ciasną strukturę ‘Chaos AD’ na rzecz rozbudowanych jammów perkusyjnych, plus trochę akustycznej pracy instrumentalnej. […] ‘Roots’ umacnia pozycję Sepultury jako być może najbardziej charakterystycznego, oryginalnego zespołu heavymetalowego lat 90-tych”. Martin Popoff, autor książki The Collector’s Guide to Heavy Metal, umieścił Roots na 11 miejscu w rankingu najlepszych płyt metalowych wszechczasów. „To spektakularny metalowy i futurystyczny hardcorowy LP”, napisał Popoff, „arcydzieło dokonane przez zespół o ogromnym sercu i jeszcze większym intelekcie”.

 

Reprezentujący nurt hardcore-punk  amerykański zespół Bad Brains w 1995 roku wydał płytę „God of Love” nakładem Maverick Records, która zawiera więcej reggae niż jakikolwiek inny album Bad Brains. Mimo dużego wsparcia ze strony przez wytwórnię zespół rozpadł się, gdy niestabilny wokalista HR, został kilkakrotnie aresztowany; był zaangażowany w pobicie skinheada, ochroniarza i wobec wielu innych zarzutów.


Bardzo wpływowa grupa hardcorowego punka Bad Brains, ponownie się zebrała w oryginalnym składzie: H.R (wokal), Dr. Know (gitara), Darryl Jenifer (bas) i Earl Hudson (perkusja), by tym razem, by pracować dla wytwórni Madonny- Maverick. Ten album, który kontynuuje pracę Brains na rzecz połączenia punka, metalu i reggae, ponownie powierzył pieczę technicznej natury producentowi (frontmanowi Cars) Ricowi Ocasekiemu, który wyprodukował ich „Rock for Light” w 1983 roku. W przypadku „God of Love” balans między rockiem a reggae został zachwiany na rzecz reggae. Słychać ze ścieżek płyty, że entuzjazm grupy dla rastafarianizmu i jamajskiej muzyki jest szczery, co tłumaczy do pewnego stopnia wybór stylistyki muzycznej. Instrumentaliści Bad Brains przez lata szlifowali umiejętności techniczne, więc przy „God of Love” wykorzystując je gitarzysta Dr. Know, perkusista Earl Hudson i basista Darryl Jenifer grają i swobodniej, jak i precyzyjniej niż jakikolwiek nny hardcorowy zespół. Ten pełen werwy, inwencji twórczej styl szczególnie pokazują „God of Love”, „Cool Mountaineers” i „Justice Keepers”. Gitarowe solo Know’a w „Justice Keepers” z powodzeniem odwołuje się do szaleńczego tempa znanego z poprzedniego czasu działalności zespołu, ale takie szaleńcze momenty nie są typowymi dla albumu „God of Love”. Gra Know’a jest płynna, krystalicznie czysta i zrównoważona. Mniej więcej połowa z 12 utworów to rytmiczne melodie reggae, ale dodanie instrumentów dętych, chórków i akcentów perkusyjnych nie pomniejsza w ich monotonii, co jest pewnym minusem nagrań zgromadzonych na płycie. Album grupy Bad Brains nie okazał się materiałem godzącym wszystkich krytyków muzycznych- był różnie oceniany: Stephen Thomas Erlewine z AllMusic napisał: „Dla ‘God of Love’, pierwszego albumu Bad Brains dla wytwórni Madonny Maverick, oryginalny skład grupy ponownie się zjednoczył. Przypuszczalnie stało się tak z powodu podpisanego kontraktu wielomilionowego albumu – który został zaoferowany po sukcesie Green Day i Beastie Boys – a nie dlatego, że zespół darzył się wielką miłością; podczas trasy koncertowej HR sparaliżował swojego menedżera i opuścił grupę, by powrócić w ciągu tygodnia. Ric Ocasek, producent ich przełomowego ‘Rock for Light’, również powrócił, aby wyprodukować płytę. Jednak to, że powrócili wszyscy pierwotni uczestnicy, nie oznaczało powrotu dźwięku ani inspiracji. ‘God of Love’ był płaski i pozbawiony energii. Nie wywarł żadnego wpływu i zniknął z pola widzenia wkrótce po jego wydaniu.”, natomiast recenzent portalu PunkNews (https://www.punknews.org/) bronił reputacji muzyków: „Jest kilka rzeczy, które są szczególnie interesujące w szóstym albumie Bad Brains, ‘God of Love’, wydanym w 1995 roku. Po pierwsze, służył jako powrót wokalisty HR do zespołu po jego nieobecności na płycie Rise z 1993 roku i był pierwszym i jedynym albumem Bad Brains wydanym przez wytwórnię Madonny Maverick Records. To także jedyny album Bad Brains, w którym piosenki reggae są lepsze niż utwory hardcore, punk i hard rock. To, czy jest to siła, czy słabość, jest przedmiotem do dyskusji. Album wystrzeliwuje z bram w obiecującej formie na „Cool Mountaineers”, z zawrotnym tempem tak szybkim, jak wszystko na ‘I Against I’. Jednak okazuje się, że to wcale nie wskazuje na następny album, nie ma już nic tak energicznego. Jednak wciąż jest kilka rockowych numerów na ‘God of Love’. Nasycony groove’em „Justice Keepers” wpada w wir komendy HR, ‘Activate!’, co zaskakująco nie przekształciło się w mosh call dla dzisiejszych zespołów hardcore, ale powinno nim być. Pomimo wolniejszego tempa i prostszego refrenu, tytułowy utwór jest chwytliwy i wciągający, ze zwrotką, która brzmi prawie jak załamanie wraz z grupą metalowych gitar, podobnie jak kolejny wyróżniający się „Tongue Tee Tie”. Pomimo wydania z 1995 roku, utwory reggae na ‘God of Love’ mają charakterystyczny klimat lat 80. i instrumentację zbliżoną do takich płyt jak ‘One Bright Day’ Ziggy’ego Marley’a czy ‘Love the Life You Live’ Barringtona Levy’ego. ‘Long Time’ to optymistyczny utwór typu rub-a-dub, który prezentuje umiejętności HR w zakresie wznoszenia toastów, ozdobionych dźwiekami syntezatora i kilkoma innymi efektami. ‘Over the Water’ jest wzmocniony przez mocną gitarę prowadzącą, podczas gdy ‘To the Heavens’ może pochwalić się funkowym basem, który stanowi połowę tej samej melodii, która łączy Boba Marleya i ‘Is This Love’ zespołu Wailers. ‘Big Fun’ jest prawdopodobnie najlepszym utworem reggae, ze słonecznym uderzeniem w górę i majestatycznymi dźwiękami elektronicznej trąbki. ‘Rights of a Child’ brzmi jak coś pod silnym wpływem zanikającej sceny grunge, jako jeden z niewielu naprawdę słabych utworów na ‘God of Love’. ‘Darling I Need You’ jest również dość nijaki aż do połowy, kiedy podwoją tempo i podążają za nim z mocniejszym hardcorem i ozdobionym solową metalową gitarą. W porównaniu z resztą katalogu zespołu, ‘God of Love’ może nie być tak łatwo zauważalny, ale to wciąż prawdziwy Bad Brains i wciąż jest tu kilka naprawdę świetnych rzeczy”.

Już te dwie recenzje wskazują na pewien problem z jakim mieli do czynienia muzycy Bad Brains- było (jest?) kilka typów fanów Bad Brains: najwięcej z nich to „DC Punks” i amerykańscy punkowcy, którzy byli częścią kwitnącej kontrkultury lat 80., która została wciągnięta do głównego nurtu, gdy Nirvana stworzyła w 1991 roku „Nevermind”. Są też tacy, którzy byli częścią początku nurtu „muzyki alternatywnej”, który dziś w jakiś sposób przekształcił się w „Indie Rock”. A do tego jeszcze fani z innej grupy- afroamerykańskiego rock and rolla oraz spośród rastafarian. Płyta „God of Love” nie mogła się wszystkim podobać! Gorzej- wielu miało prawo być rozczarowanymi.

 


[1] Na podstawie:

[2] Według:


Wróć do części pierwszej artykułu >>
Wróć do części drugiej artykułu >>
Wróć do części trzeciej artykułu >> 
Wróć do części czwartej artykułu >>

Kolejne rozdziały: