Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział czterdziesty trzeci, część 2)

 

Piosenka balladowa bądź poetycka – to dwa określenia często występujące zamiennie gdy kwalifikujemy (z różnych powodów) wykonawców do tego samego nurtu muzycznego, a którzy nie są w odbiorze jednoznaczni.

Zorganizowany 4, 5 i 6 grudnia 1979 w londyńskim Hammersmith Odeon oraz 15 grudnia 1979 w Dome Theatre w Brighton cykl koncertowy Leonarda Cohena został przez piosenkarza uznany za swoją najlepszą trasę koncertową. Te koncerty zostały zarejestrowane i wydane w postaci płyty:

  • Album koncertowy „Field Commander Cohen – Tour of 1979” został wydany w lutym 2001 roku przez firmę Columbia Records.


W czasie tej trasy, chwalonej przez Cohena, towarzyszył piosenkarzowi zespół jazzowy Passenger z Austin (Teksas), w skład którego wchodzili Steve Meador na perkusji, Roscoe Beck na basie, Mitch Watkins na gitarze, Bill Ginn na klawiszach oraz Paul Ostermayer na saksofonie i flecie. Inni członkowie trasy koncertowej to skrzypek Raffi Hakopian, oudista John Bilezikjian oraz wokaliści wspierający: Laura Branigan, Jennifer Warnes i Sharon Robinson.
Materiał muzyczny zawarty na „Field Commander Cohen” pochodzi głównie z debiutu „The Songs of Leonard Cohen” z 1968 roku, w połączeniu klasycznych utworów, takich jak „Hey, That’s No Way to Say Goodbye” i „So Long, Marianne” z mniej znanymi utworami z jego albumów z lat 70.. „The Stranger Song” to nadal prezentacja surowego piękna studyjnego wcielenia z Cohenem akompaniującym sobie na gitarze akustycznej, „Bird on the Wire” zyskuje bardziej bluesowy ton w elektrycznej metamorfozie. Wolniejsze „Lover Lover Lover” z „New Skin for the Old Ceremony” zostało uatrakcyjnione przez grę Johna Bilezikjiana na oud. Podobnie flamenco „The Gypsy’s Wife” i „The Window” z „Recent Songs” ozdobione są smutnymi skrzypcami Raffiego Hakopiana. Drugi z tych utworów jest również doskonałym przykładem dobrej harmonii wokalnej Cohena z Jennifer Warnes i Sharon Robinson, choć takich przykładów jest tu więcej. To wydawnictwo nosi subtelne ślady świadomej autoironii i ironii, które zawsze były obecne w twórczości Cohena, czego przykładem koronnym jest utwór tytułowy. Entuzjastyczna reakcja publiczności, bijącej brawa na początku i na końcu utworów, świadczą o tym, że Cohen naprawdę był w formie, a przecież nie był jeszcze u szczytu swojej popularności.
Krytycy płytę ocenili dobrze: James Hunter z Rolling Stone nazwał ten LP „wymyślnie, a jednocześnie po prostu niesamowicie”, The New York Observer również pochwalił album: „Głos pana Cohena jest ciepły i mocny przez cały czas, i wciąż ma trochę wysokich tonów, które nie są tak widoczne na jego ostatnich dwóch albumach studyjnych…”, Recenzja AllMusic autorstwa Marka Deminga oceniała: „Leonard Cohen, jako poeta i powieściopisarz, ugruntował swoją pozycję na wiele lat przed nagraniem swojego pierwszego albumu, jest często uważany nie tyle za muzyka, ile za pisarza, któremu zdarza się śpiewać. Ale jego piosenki zawsze wykazywały subtelny, ale hipnotyzujący zmysł melodyczny, który wdzięcznie łączy się z jego tekstami i chociaż jego ostry głos ma swoje granice, nikt inny nie interpretuje piosenek Cohena z jego inteligencją i cichą pasją. W 1979 roku, po wydaniu albumu Recent Songs, Cohen wyruszył w międzynarodową trasę koncertową w towarzystwie członków jazz-rockowej grupy Passenger; Field Commander Cohen został skompilowany z nagrań z trasy z 1979 roku i stanowi szczególnie mocny argument za talentami Cohena jako muzyka. Głos Cohena zyskał na sile i niuansach od czasu dat zachowanych na Live Songs z 1973 roku, a przydymione zgrzytanie, które zaczęło szpeci jego wokal w I’m Your Man, jeszcze się nie pojawiło; to może być najlepszy zestaw zarejestrowanych występów Cohena jako piosenkarza, a Jennifer Warnes i Sharon Robinson pod ręką jako duet jest szczególnie bogatą wisienką na torcie. Podczas gdy muzycy dbają o to, by nigdy nie wtrącać się w piosenki, grają pięknie, z niezwykłym smakiem i umiejętnościami; Passenger wydobywa niuanse tych utworów pewną, ale delikatną ręką (zwłaszcza basista Roscoe Beck i Paul Ostermayer na saksofonie i klarnecie), a skrzypce Raffiego Hakopiana i oud Johna Bilezikjiana dodają tym występom zapierającą dech w piersiach interpunkcję […] Chociaż nie dorównuje on silnej emocjonalnej sile Songs of Leonard Cohen lub Songs of Love and Hate, jasne, że Cohen wyjaśnia, że pisze piosenki, a nie literaturę z towarzyszącą mu muzyką i tutaj te 12 piosenek posiada pełne pasji, bolesne piękno, które jest cudem do odkrycia. Jest to z pewnością najlepsze dotychczasowe nagranie Leonarda Cohena na żywo

 

Robbie Robertson był ważną postacią grupy The Band (vide >>)- gitarzystą, wokalistą, kompozytorem i tekściarzem. The Band miała niebagatelny wpływ na bieg muzyki popularnej pod koniec lat 60., zwłaszcza swoimi dwoma pierwszymi albumami. Jako ich główny autor tekstów i główny konceptualista, Robertson pomógł rozwinąć ideę muzyki nazywanej ‘Americana’, korzystając z historii Ameryki Północnej jej mitów i budując swoje piosenki na bazie mieszanki rock’n’rolla, bluesa, folku i country. Gdy napięcia w zespole The Band stały się zbyt duże by muzycy mogli  je znosić, zdecydowali się rozwiązać zespół, ale nie byle jak lecz z wielką pompą-  pożegnalnym koncertem The Last Waltz w 1976 roku. Koncert został sfilmowany przez reżysera Martina Scorsese. Gdy Robertson udał się do Hollywood, ułatwiony miał kontakt z filmem i ze Scorsesem. Po kilku latach Robertson ponownie skupił się na muzyce, wydając swój tytułowy solowy debiut w 1987 roku.

  • Album „Robbie Robertson„, nagrany w paru miejscach: The Village Recorder (West Los Angeles, CA); U2 Mobile Unit-Danesmoate (Dublin, Irlandia); Ashcombe House (Londyn); A&M Recording Studi (Hollywood), Bearsville Sound Studio, (Bearsville) i w The Hit Factory (Nowy Jork) w 1986 roku, został wydany w październiku 1987 przez wytwórnię Geffen.

Robbie Robertson porzucił styl „Americana”, który dał zespołowi The Band olbrzymie uznanie i popularność. Poszukał innego brzmienia, nawiązując współpracę z producentem Danielem Lanois’em. Rezultat był znakomity! „Robbie Robertson” jest albumem, który tworzy niesamowity nastrój, ale jednak pod wyraźnym wpływem amerykańskiej kultury i muzyki o nowym, współczesnym brzmieniu. Debiutancki album Robbiego Robertsona, zdobył nagrodę Juno [1] za „Album Roku”, a producenci Daniel Lanois i Robertson zdobyli nagrodę „Producent Roku” Juno w 1989 roku.

Wybór płyty i odpowiedzialnych za pracę producencką do nagród był zgodny z opiniami wielu krytyków:
„…Zapierający dech w piersiach solowy debiut Robbiego Robertsona z 1987 roku był tak samo niezwykły, jak inny debiut, który wymyślił dwie dekady wcześniej, The Band’s Music from Big Pink. Jeszcze bardziej imponujący był fakt, że nowe brzmienie Robertsona zawdzięczało tak niewiele, poza wspólną wizją, dźwiękowej ‘Americanie’, którą stworzył z The Band. Robertson zarobił na rustykalnych brzmieniach The Band za bujną, beat-boxowe brzmienie stworzone przez koproducenta Daniela Lanoisa. Jego własny, dziwny, niemal widmowy głos również okazał się odpowiednim nośnikiem słów, które przekazywał innym od tak dawna. Bono, The BoDeans i Peter Gabriel dołączają do utworów takich jak „Fallen Angel” i „Broken Arrow.”. — Michael Ruby
Robbie Robertson został kiedyś zapytany, dlaczego po rozpadzie zespołu czekał 11 lat z wydaniem solowego projektu, na co odpowiedział: ‘Nie byłem taki pewien, czy mam coś do powiedzenia’. Trochę tego myślenia można usłyszeć w solowym debiucie Robertsona; oczywiste jest, że nie chciał wracać do korzeni rocka o smaku country i bluesa, który był jego chlebem powszednim w The Band, a jednocześnie Robertson wydawał się zdeterminowany, aby nagrać album, który miałby coś ważnego do powiedzenia. mógł stanąć obok jego legendarnego wcześniejszego dzieła. Szukając nastrojowego i klimatycznego brzmienia, Robertson nawiązał współpracę z producentem Danielem Lanois, który wcześniej współpracował z U2 i Peterem Gabrielem, dwóch artystów, których twórczość wyraźnie wpłynęła na muzyczne myślenie Robertsona podczas tworzenia albumu (obaj również pojawiają się na albumie). W rezultacie Robbie Robertson jest albumem, który stanowi zarówno wyraźne zerwanie z jego przeszłością, jak i ambitną próbę przeniesienia fascynacji amerykańską kulturą i muzyką w nowym, współczesnym kierunku. To bardzo ambitny materiał, a ambicje albumu okazują się czasem jego piętą achillesową. Współpraca Robertsona z U2 „Sweet Fire of Love” brzmi jak mało rzucający się w oczy fragment z The Joshua Tree, w którym dźwiękowa bombastyczna grupa przejmuje ostentacyjnego lidera sesji, podczas gdy „Fallen Angel”, „American Roulette” i „Somewhere”. W dół Szalonej Rzeki” Najlepsza praca, ale bez tej samej gracji i subtelnego dowcipu. I nie trzeba długo czekać, aby zrozumieć, dlaczego Robbie przyjął tylko dwa główne wokale podczas swojej kadencji w The Band; jego suchy, piskliwy głos nie jest zły, ale brakuje mu siły i autorytetu, by przekazać ważne tematy, które Robertson chce przekazać. Mimo to Robbie Robertson ma swój udział w perłowych momentach, zwłaszcza w gorzkich „Hell’s Half Acre”, „Sonny Got Caught in the Moonlight” i „Broken Arrow” (przedstawienie bardziej subtelne i skuteczne niż Roda Stewarta w bardziej znanym coverze). Robbie Robertson nie jest arcydziełem, do którego dążył jego twórca, ale jest to inteligentny i często fascynujący zestaw od bezspornie ważnego artysty, pracy tak pamiętnej, jak niedawne dzieła Levona Helma i firmy.” – Mark Deming, AllMusic.
„Storyville”, album z 1991 roku, był skierowany do głównego nurtu, ale Robertson uważał, że drogi muzyki popularnej są bardziej intrygujące. Połączył elektronikę i styl ;Americana’ na ścieżkach płyt: „Music for the Native Americans i następnej „Contact from the Underworld of Redboy”.

  • Soundtrack „Music for The Native Americans”, wydany w październiku 1994 roku przez Capitol Records, został nagrany w tym samym roku w paru miejscach: The Village Recorder, River Sound, Sound Concept i w Sunsinger Studios.

„Music for The Native Americans” jest kompilacją muzyki napisanej przez Robertsona i innych muzyków przedstawianych jako Red Road Ensemble do telewizyjnego filmu dokumentalnego „The Native Americans”. Album był pierwszym podejściem Robertsona do pisania muzyki inspirowanej kulturą północnoamerykańskich Indian- Mohawków. Pomagali również najbliżsi: syn Sebastian Robertson, obsługiwał bębny w „Golden Feather”, „Skinwalker”, „It Is a Good Day to Die” i „Words of Fire, Deeds of Blood”, a  córka- Delphine Robertson śpiewa w chórkach w „Coyote Dance”.

„The Native Americans” był trzyczęściowym serialem dokumentalnym, który miał swoją premierę w sieci kablowej TBS w 1994 roku. Dokument ten zdobył uznanie krytyków; a część jego sukcesu, przypisuje się doborowi ścieżki dźwiękowej. Muzyka do filmu jest efektowną ścieżka dźwiękową, która umiejętnie łączy tradycyjne struktury melodyczne i rytmiczne rdzennych Amerykanów ze współczesnym instrumentarium. Wybór Robertsona do stworzenia muzyki do serialu był naturalny, bo płynie w nim krew Indian Mohawk (po matce). Robertson, dla którego projekt miał znaczenie osobiste, wraz z kolegami stworzyli album muzyczny, który dobrze uzupełniał wizualną i tematyczną zawartość filmu o rdzennych Amerykanach. Po wielu latach od pierwszej emisji dokumentu, ten album, oficjalnie uznany za produkt zespołu Robbie Robertson & The Red Road Ensemble, nadal dobrze sprawdza się jako album z nowoczesną muzyką rdzennych Amerykanów.
Stephen Thomas Erlewine, krytyk magazynu AllMusic tak oceniał album: „W Storyville muzyka Robbiego Robertsona zaczęła bezpośrednio zawierać więcej wpływów world music; Muzyka dla The Native Americans uwydatnia ten związek. Większość albumu jest dość sugestywna, przywołując amerykańską wersję śródziemnomorskiej eksploracji przez ‘Passion’ Petera Gabriela. Robertson pisze kilka w pełni uformowanych piosenek, ale większość płyty poświęcona jest instrumentalnej, incydentalnej muzyce filmowej i właśnie tam w pełni eksploruje nowe muzyczne terytorium. Muzyka dla Rdzennych Amerykanów to ścieżka dźwiękowa, zawierająca jednak niektóre z najbardziej wymagających i złożonych utworów Robertsona

  • Album „Contact from the Underworld of Redboy”, wydany w marcu 1998 roku przez Capitol / EMI Records. Został wyprodukowany przez: Robbie Robertsona z Mariusem de Vriesem, Timem Gordine’m, Jimem Wilsonem i Howie’m B.


Na album „Contact from the Underworld of Redboy” złożyły się kompozycje inspirowane aborygeńską muzyką kanadyjską (włącznie z tradycyjnymi pieśniami i przyśpiewkami aborygeńskimi), a także nowoczesnym rockiem, trip hopem i elektroniką, z różnymi stylami często zintegrowanymi w tej samej piosence. Występuje tu wielu artystów gościnnie.
„Podobnie jak w przypadku „Music for the Native Americans” z 1994 roku, „Contact from the Underworld of Redboy” prezentuje byłego lidera The Band włączającego indiańskie tekstury muzyczne do ultranowoczesnych pejzaży dźwiękowych. Po raz kolejny Robertson radzi sobie najlepiej, gdy przekazuje mikrofon swoim gościom. ‘Peyote Healing’ Verdella Primeaux i Johnny’ego Mike’a jest niemal nieziemskie w swej urodzie, a gościnny rap więźnia politycznego Leonarda Peltiera w „Sacrifice” nadaje temu albumowi uzasadnione znaczenie polityczne. Dla porównania, zmanierowany, nadmiernie przetworzony wokal Robertsona sprawia, że ​​piosenki takie jak „In the Blood” brzmią jak Don Henley próbujący indiańskiej wersji albumu ‘Graceland’ Paula Simona; można mieć nadzieję, że nie o to mu chodziło”. –Dan Epstein
Krytyk AllMusic- Stephen Thomas Erlewine, napisał: „W trakcie swojej solowej kariery Robbie Robertson był tak samo zafascynowany dźwiękami, jak pisaniem piosenek, więc być może nie było całkowicie zaskakujące, że współpracował z DJ-em/producentem techno Howie B i remikserem Mariusem de Vries przy jego czwartym albumie, Contact from the Underworld of Redboy. Każdy, kto zna jego nastrojowe, klimatyczne solówki, zrozumie, że między Music From Big Pink i Robbiem Robertsonem jest większy skok niż między Robbiego Robertsonem, którego producentem jest Daniel Lanois i ambientowy Contact, ale elektroniczne tekstury i taneczne bity wciąż mogą niektórych szokować. Elektronika przeplata się z bluesem, folkiem, country i rockiem, a także muzyką indyjską. I, tak jak w przypadku The Native Americans, Robertson zajmuje się głównie Indianami amerykańskimi w całym Contact from the Underworld of Redboy, czy to poprzez śpiewy w ‘Peyote Healing’ czy protest „Sacrifice”, w którym występuje Leonard Peltier – rdzenny Amerykanin, który był uwięziony od 1976 r. pod zarzutem morderstwa, ale wielu uważa, że ​​są sfabrykowane – na podstawie rozmowy telefonicznej. Zarówno jego liryczne, jak i muzyczne obawy mogą ugrzęznąć we własnych pretensjach, ale często rezultaty są prowokacyjne i niepowtarzalne.”

 

Neil Young, kanadyjsko-amerykański muzyk, piosenkarz i autor tekstów, po rozpoczęciu kariery muzycznej w Winnipeg w latach 60., Young przeniósł się do Los Angeles, wtedy dołączył do Buffalo Springfield. Swoją solową karierę oparł o zespół Crazy Horse z którym wydał wiele uznanych przez krytyków i ważnych albumów. Był też członkiem kwartetu Crosby, Stills, Nash & Young. Young przez lata kariery otrzymał kilka nagród Grammy i Juno. Rock and Roll Hall of Fame wprowadził go dwukrotnie: w 1995 jako artystę solowego i w 1997 jako członka Buffalo Springfield. W 2000 roku Rolling Stone umieścił Younga na 34 miejscu swojej listy 100 największych artystów muzycznych. A to tylko część nagród i zaszczytów jakie były mu dane.

  • W lutym 1993 roku w nowojorskim Ed Sullivan Theatre Neil Young zrealizował nagrania „Unplugged” z towarzyszącymi muzykami, które zostały wydane w tym samym roku jako płyta CD (Reprise, nagranie z Universal Studios w Los Angeles) i wizyjna taśma VHS.


Nagranie „Unplugged’ nie obyło się bez konfliktów, bo Young był niezadowolony z występów wielu członków jego zespołu. Dopiero wersja, która była jego drugą próbą nagrania, została zaakceptowana do emisji i wydania. „Wiele piosenek miało falstart” – mówi krytyk Rolling Stone – „i było jasne dla wszystkich na widowni, że Young nie był szczęśliwy. W końcu po prostu wyszedł na ulice Manhattanu, z oszołomionymi członkami załogi wlokącymi się za nim”. Jim Burns, nieżyjący współtwórca Unplugged, wspominał w „I Want My MTV” – „Pobiegł na Broadway, a [producent] Alex Coletti pobiegł za nim. Neil nie wrócił, aby dokończyć program.” Właściwie wrócił i zagrał dwie piosenki, zanim wyszedł na dobre, ale wieczór był stracony. Young nie pozwoliłby na wyemitowanie filmu z serialu. Niecałe dwa miesiące później, w lutym 1993 roku, Young sprowadził do zespół, w skład którego wchodzili w trzech czwartych Stray Gators (z którymi nagrywał „Harvest Moon”) oraz wokaliści w tle Nicolette Larson i Astrid Young oraz Nils Lofgren na przemian na kilku instrumentach. Przy elastycznym akompaniamencie tych muzyków Young nagrał drugi album „Unplugged’, który miał być odtwarzany w MTV miesiąc później i wydany jako samodzielny album 15 czerwca 1993 roku.
Recenzja, która ukazała się w magazynie AllMusic, autorstwa Williama Ruhlmanna, mówiła: „Nagrany 7 lutego 1993 roku i wyemitowany po raz pierwszy w MTV 10 marca, występ Neila Younga Unplugged został wydany jako domowe wideo, co zbiegło się w czasie z wydaniem wersji audio CD. Ta 73-minutowa taśma trwała siedem minut dłużej niż album, dodatkowy czas składał się z oklasków, strojenia gitary i kilku rozrzuconych rozmów. […[ Young nie był filmogeniczny w swojej skórzanej kurtce, koszulce Harley Davidson, dżinsach i butach, siedząc zgarbiony nad gitarą, często krzywiąc się, gdy odwracał twarz do mikrofonu, zakapturzony z niesfornymi włosami i częściowo zakryty przez tygodniowy zarost. Jednak jego swobodny wygląd i introspekcyjna postawa służyły skupieniu uwagi na jego muzyce. A zestaw składający się z 14 utworów, który nagrany wydawał się przypadkowym wyborem z całej jego kariery, miał więcej sensu na wideo, ponieważ Young zaczął od serii wczesnych piosenek, akompaniując sobie na gitarze i harmonijce, a następnie przechodząc na klawisze i stopniowo wprowadzając innych muzyków- etap, aby wzmocnić dźwięk. Piosenki były smutne, w średnim tempie refleksje na temat gwiazdorstwa, miłości i upływu czasu. Niektóre były znajome, w tym ‘Mr Soul’ i ‘Like a Hurrican’, ale otrzymały nowe brzmienia; inne były niejasne lub nawet wcześniej nienagrane („Stringman”). Ale wszystkie były melodyjne i zachęcające, zwłaszcza wybór z ‘Harvest Moon’, w tym utwór tytułowy, w którym jako instrument perkusyjny występują miotełki. ‘Unplugged’ był stonowanym występem Neila Younga, który podkreślał spójność jego pracy na przestrzeni czasu oraz powtarzalność pewnych lirycznych tematów i tendencji muzycznych. Jeśli omijał niektóre z jego najbardziej znanych materiałów folkowych i country, zawierał kilka osób, które podobały się publiczności, i przywoływał kilka zapomnianych melodii do ponownego rozważenia.”

 

Powszechnie uznawany za jednego z najbardziej wpływowych artystów i dynamicznych wykonawców wszechczasów- Iggy Pop jest piosenkarzem, autorem tekstów, muzykiem, autorem, producentem muzycznym, DJ-em i aktorem, którego epicki dorobek przyniósł mu zarówno uznanie krytyków na całym świecie jak i kultowy sukces. „Ojciec chrzestny punka”- Iggy Pop, czasami potrzebuje zaśpiewać coś dla innych niż fanów punka, coś dla (może) swoich rówieśników i po prostu dla siebie. Tak próbował zrobić po sesjach nagraniowych w 2010 i 2011 roku, ale wyprodukowany album został odrzucony przez Virgin EMI Records. Balladowy materiał o tytule: „Après”, , składający się częściowo z coverów śpiewanych po francusku, został wydany 9 maja 2012 roku przez firmę Thousand Mile Inc. Zdjęcie na okładce nawiązuje do postaci La Conscience granej przez Iggy’ego Popa we francuskim filmie L’Étoile du jour Sophie Blondy.

Okładkę edycji GM Éditions wydanej w 10. rocznicę od czasu pierwszego wydania oraz z okazji czarnego piątku 2022 r, zaprojektował Krzysztof Grabowski z grupy Dezerter. W tej wyjątkowej okładce mieści się  pełny zestaw utworów oryginału z bonusem w postaci niewydanego wcześniej utworu „La Belle Vie”


Iggy Pop powiedział, że jego wytwórnia „wolałaby, żebym nagrał rockowy album z popularnymi punkami” i że „nie myśleli, że zarobią jakiekolwiek pieniądze, nie sądzili, że spodoba się to moim fanom...” Zapytany przez Billa Flanagana, czy słyszał ostatnio jakieś dobre płyty, Bob Dylan wspomniał właśnie o „Après”.
Krytycy byli jednomyślni oceniając pozytywnie dzieło Iggy’ego Popa:
Kontynuując swój niedawny romans ze wszystkim, co galijskie, ikona rocka Iggy Pop kontynuuje zainspirowany Michelem Houellebecqem Preliminaires z 2009 roku z kolekcją coverów w większości w języku francuskim. Dziesięć utworów zawiera wykonania ‘La Vie en Rose’ Edith Piaf, ‘La Javanaise’ Serge’a Gainsbourga i ‘Et Si Tu N’Existais Pas’ Joe Dassina, a także interpretacje klasyków angielskiego popu z Beatlesów (‘Michelle’), Cole’a Portera (‘What Is This Thing Called Love?’) i Franka Sinatry (‘Only the Lonely’).” (Jon O’Brien, AllMusic)
„…Zachęcamy fanów Iggy’ego o otwartych umysłach do wypróbowania tego [‘Après’]. To tajemnica poliszynela, że ​​dzikie, dionizyjskie gwiazdy rocka (Alice Cooper, The Cramps itp.) zwykle słuchają spokojnych, łatwych do słuchania melodii, gdy odpoczywają w domu po trasie koncertowej, więc to odważne ze strony Iggy’ego, by rzucić okiem na jego mniej, komercyjny, prywatny świat wewnętrzny jako balsam na obolałe uszy. Pamiętaj; jeśli zdrapiesz punk rocka, nie zdziw się, jeśli pod warstwą graffiti znajdziesz romantyka. Przynajmniej jest to rzadkie spojrzenie na to, jak pan Osterberg [IggyPop] faktycznie ma na sobie ubrania!” (Post-Punk)
Tym, którzy nie znają wokalu Iggy’ego Popa, niech będzie wiadomo, że jest on nie tylko charakterystyczny, ale i urzekający – uczta słuchowego mesmeryzmu, który jęczy, drży i faluje z emocjami napędzanymi basem…” (Calit Review)

Kiedy Atlantic Records ogłosiło nawiązanie współpracy na wyłączność z Gold Tooth Records, założoną przez multiplatynowego producenta Andrew Watta powstała płyta „Every LoserIggy’ego Popa, Została wydana 13 stycznia 2023 roku. Okładka standardowej płyty jest ilustrowana przez Raymonda Pettibona, brata Grega Ginna – członka-założyciela Black Flag. Płyta jest również sprzedawana w okładce alternatywnej zaprojektowanej przez brytyjskiego fotografa Micka Rocka

Okładka projektu  Raymonda Pettibona

Okładka alternatywna wg proj. Micka Rocka

Krytyk New Musical Express – Eric Campbell, tak płytę opisuje: „Najnowszy album Iggy’ego Popa, ‘Every Loser’, wziął swoją nazwę od utworu ‘Comments’, w którym ojciec chrzestny punka wykrzykuje: ‘Każdy przegrany potrzebuje odrobiny radości’. Piosenka opowiada o internetowym machismo [silny, władczy i agresywny mężczyzna] internetowych trolli i o tym, jak dobry Pop zakłada, że ​​się czują, kiedy nazywają go ‘mięczakiem’ w komentarzach. To jeden z wielu momentów w ‘Every Loser’, kiedy 75-letni muzyk patrzy na współczesny świat przez mądry i bezczelny punkowy filtr. Widzisz, Jim Osterberg [Iggy Pop] to wszystko widział i przeżył, i jest gotów o tym mówić tak długo, jak ty chcesz tego słuchać w najgłośniejszy, najbardziej hałaśliwy sposób. Frontman Stooges rozpoczyna swoją 19. solową ofertę tekstem ‘Got a dick and two balls, that’s more than you all’, wersem, który z miłością docenił producent wykonawczy Andrew Watt (który wydaje ‘Every Loser’ w swojej Gold Tooth Records). nazywa ‘agresywną’ i ‘nieprzepraszającą’. ‘Pierwsza linijka piosenki nie może sprawić, że nie będziesz się histerycznie śmiać’ – mówi Watt. ‘Mam na myśli, to jest Iggy, taki jak to tylko możliwe’. Watt nie myli się w tym opisie. 11 utworów z albumu to szybka przejażdżka pełna rozkosznych dawek dowcipu i wytrwałości. Dawno temu większość punków zamieniła swoje osobowości sceniczne na spowolnione refleksje o dawno minionych czasach, wynalazca ‘nurkowania’ scenicznego wciąga nas w teraźniejszość z tą samą pierwotną rockową energią, z jaką rozpoczynał swoją karierę w latach 60. żadnego łabędziego śpiewu w zasięgu wzroku. Od dłuższego czasu nie słyszeliśmy nawet takiego Iggy’ego, po dekadzie mówionego jazzu i tajemniczości dostarczanej przez Homme’a. Muzycy na albumie to gwiazdorski skład legend rocka: Chad Smith z Red Hot Chili Peppers, basista Duff McKagan z Guns N’ Roses, Travis Barker z Blink 182, gitarzysta Stone Gossard, były gitarzysta Chili Peppers Josh Klinghoffer oraz Dave Navarro i Eric Avery z Jane’s Addiction oraz nieżyjący już perkusista Foo Fighter, Taylor Hawkins, wszyscy tworzą zespół house. Ale nikt nie kradnie tej sceny Iggy’emu, który spędza „Every Loser” przekształcając każdą wersję swojego brzmienia i doświadczenia w momenty, które zmuszają cię do śmiechu i krzyku, zanim usiądziesz na chwilę refleksji. W powolnym i poruszającym „Morning Show” Pop pochyla się nad grzechotem swojego rejestru, śpiewając o poprawianiu twarzy przed publicznym wystąpieniem. W „Strung Out Johnny” wykorzystuje swoje vibrato, by potwierdzić: 'God made me a junkie / but Satan told me so’ . W zabawnym i porywającym 'Neo Punk’ wskazuje na to, jak wiele zmieniło się na tak zwanej scenie punkowej między spłukanym życiem bez grosza przy duszy, które Pop dzielił z innymi Stooges, a celebrytami i luksusowymi gwiazdami punka, którymi mogą się dziś cieszyć. 'Every Loser’ kończy się 'The Regency’, utworem, który zaczyna się jako ballada, zanim przekształci się w totalne zamieszki. Zawiera perkusję Hawkinsa w sposób, który Pop określa jako 'przesiąkanie’ i 'bulgotanie’, zanim piosenka zgrabnie wróci do tempa doo-wop, zamykając album. To idealne zakończenie albumu, który nawet jeśli jest lirycznie szczery, autoironiczny lub bardzo świadomy, udaje mu się pozostać ważniejszym niż życie. ‘Every Loser’ to współczesne wskrzeszenie pierwotnego punka od jedynego muzyka, który ma kwalifikacje do jego stworzenia.”

 

 

Zespół Raz Dwa Trzy obecny na polskim rynku muzycznym od początku lat 90. i cały czas realizujący swoją wizję muzyki, nie zwracając uwagi na zmieniające się trendy i mody muzyczne, po niebywałym sukcesie płyty „Czy te oczy mogą kłamać”, z piosenkami Agnieszki Osieckiej, grupa nagrała studyjny album „Trudno nie wierzyć w nic”. Zawiera on 11 premierowych kompozycji. Muzycznie płyta odwołuje się do wcześniejszych dokonań zespołu. Znaczne rozszerzone zostało instrumentarium w stosunku do poprzednich płyt, m.in. o instrumenty dęte i smyczkowe. Teksty napisał Adam Nowak. Nagrano tę płytę w lutym i marcu 2002 w Studio Zbigniewa Preisnera w Niepołomicach. Płytę wydała wytwórnia Polskie Radio S.A. w 2003 roku. Płyta dostępna jest w 2 rodzajach opakowania – standardowym plastikowym i ekskluzywnym. Wersja ekskluzywna ma wyjątkowo staranną stronę graficzną: forma mini-albumu w twardej oprawie (formatu zwykłej płyty CD), 28-stronicowa książeczka z wszystkimi tekstami piosenek i wyszukanymi grafikami. Dodatkowo płyta została wzbogacona o teledysk do utworu „Trudno nie wierzyć w nic”, autorstwa Anny Maliszewskiej.


25 lat temu ktoś zaryzykował, ktoś zaprosił na scenę, ktoś miał nadzieję, że w Polsce będzie miejsce na Raz Dwa Trzy. Przez ćwierć wieku zespół ten szedł własną drogą – trochę z dala od mediów, nieco na uboczu muzycznych trendów i z tekstami piosenek utkanymi z samej poezji. Publiczność wypełniła Salę Wielką Zamku po brzegi i z niecierpliwością czekała na zaproszonych gości. Od momentu ich wejścia na scenę, emocje nie opadły nawet na chwilę. To był koncert doskonały pod względem muzycznym, a emocjonalnie wymagający. Raz Dwa Trzy nie jest zespołem chętnie dającym chwile beztroskiej przyjemności. Nie daje ani łatwej muzyki, ani też łatwego przekazu. W ich piosenkach jest natomiast coś uniwersalnego. Repertuar koncertu był zróżnicowany – zespół zagrał piosenki starsze i nowsze, ale tego dystansu czasowego nie było słychać. Wydaje się, że grają wciąż tę samą słodko-gorzką piosenkę. I chociaż Adam Nowak mówił, że rolą artysty jest niepowielanie wcześniejszych etapów twórczych, to na ogólnym poziomie Raz Dwa Trzy jest zespołem dość jednorodnym i chyba właśnie za to publiczność ich kocha.
Byś mógł z tysiąca dróg wybrać tę jedną- Koncert rozpoczął się od piosenki „Idź własną drogą” do słów Wojciecha Młynarskiego. Utwór kończy się słowami, które doskonale oddają twórczość polskiego zespołu: Bo przecież jest niejeden szlak, gdzie trudniej iść, lecz idąc tak, nie musisz brnąć w pochlebstwa dym i karku giąć przed byle kim. Raz Dwa Trzy wytworzył w Polsce piękną niszę. Słuchając piątkowego koncertu łatwiej przychodziło mi jednak szukanie tego, czego w ich piosenkach nie ma. Z ich muzyką i w ich muzyce nie będą czuli się dobrze wielbiciele frazesów, miłośnicy krzykliwych piosenek o smutnej miłości i zdradzie, poszukiwacze prostego bitu i efektownych popisów wokalnych. Nie ma w niej także miejsca na klaskanie w rytm (chociaż niektórzy próbowali) oraz wspólne śpiewanie chwytliwych refrenów. Skąd więc pełna sala i niesłabnąca popularność od 25 lat?
Z naszych rozmów o niczym- Teksty Nowaka przedstawiają całe spektrum ciekawych, głębokich tematów. Raz Dwa Trzy czerpie też garściami z doskonałej poezji innych autorów – Wojciecha Młynarskiego czy Agnieszki Osieckiej. Na koncercie nie zabrakło utworów, których słowa nie straciły i jak sądzę, nie stracą na aktualności. Piosenki „Z rozmów”, „Trudno nie wierzyć w nic” czy kultowy „Talerzyk” zabrzmiały świeżo i aktualnie. Dramaturgia występu była bardzo przemyślana, jednakże według mnie zbyt mało było utworów o nieco łagodniejszym przesłaniu. Brakowało mi czasem lżejszego oddechu po wszystkich mini-traktatach filozoficznych, których tak wiele oferuje zespół. Odczucia moje nie zmieniają faktu, że Adam Nowak jest jednym z najlepszych tekściarzy w Polsce i chyba jako jedyny potrafi w tak piękny i szczery sposób zadawać trudne pytania, „nie pasujące” do obrazu zespołu muzyki popularnej. A do takich Raz Dwa Trzy niewątpliwie należy. I byłem kim miałem być
Przez 25 lat działalności zespół wypracował swój niepodrabialny styl, na który składają się nie tylko doskonałe teksty, ale również muzyka. Tego dnia artyści zagrali z energią, pieczołowitością i niezwykłym skupieniem. Niespiesznie i z dojrzałością właściwą klasykom zbudowali nastrój utworów. Szczególnie dobrze zabrzmiały „Jutro możemy szczęśliwi”, w którym muzycy pozwolili sobie na długie improwizacje, pięknie leniwe „Już” i zadziorny „Talerzyk”. Podczas koncertu dużo było miejsca wyłącznie na budowanie nastrojów samym brzmieniem instrumentów. Moje serce szczególnie skradł trębacz Tadeusz Kulas. Muzyk ma najkrótszy staż w zespole, jednak przyjęcie go do niego było strzałem w dziesiątkę. Doskonale wpasował się w brzmienie, a jednocześnie jego wirtuozowskie solówki dały starym piosenkom powiew świeżości. Muszę przyznać, że zespół dał z siebie wszystko, a wiele utworów dosłownie zapierało dech w piersiach.
Po 25 latach już nie trzeba nikomu udowadniać, że w Polsce jest miejsce na Raz Dwa Trzy. Poezja zawsze przetrwa.” (Aleksandra Bliźniuk w )
Trudno znaleźć zespół podobny do Raz Dwa Trzy… Słyszy się w ich twórczości echa studenckiego grania, maja też jak nikt inny z występujących na estradzie dystans do siebie, dzięki temu zaskarbili sobie wielki szacunek fanów przez lata działalności artystycznej. Jednym z najbardziej znanych utworów Raz Dwa Trzy stał się „Trudno nie wierzyć w nic”.  „Piosenka powstała w 2000 roku. Jarek Treliński, kompozytor utworu przyniósł suitę składającą się z pięciu części. Myśmy tę suitę okroili do trzech i pracowaliśmy nad nią chwilę, ale właściwie ona sama z siebie od razu na próbach poszła” – wspomina Adam Nowak. Lider zespołu podkreśla, że nie jest to piosenka o Bogu. – „Jestem osobą wierzącą, ale starałem się zawsze i w postawie, i w piosenkach tym nie epatować” – mówi. Podsuwa jednak inną interpretację utworu –  „O państwie stanowią obywatele. Obywatel niepozbawiony refleksji, inteligencji i wrażliwości to jest obywatel, który kieruje się nie tylko swoim dobrem, ale dobrem innych. Bez względu na ustrój panujący w naszym kraju, obywatel, który ma nadzieję lub nie ma nadziei, to jest obywatel, który może być lokomotywą dla innych lub tylko wagonem który się podczepia” – wyjaśnia.
Mariusz Owczarek dzieli się ze słuchaczami radiowej Trójki własną interpretacją „Trudno nie wierzyć w nic”. – „To jest dla mnie piosenka o potrzebie posiadania w życiu czegoś stałego. To może być wiara, ale to może być rodzina, bliscy, to mogą być różne sprawy, ale ważne dla nas na tyle, że możemy o nich powiedzieć, że to jest ta nasza kotwica” – tłumaczy. Adam Nowak, jak wynika z wywiadu – doszedł do wniosku, że twórczość grupy najczęściej jest podporą dla osób, które mają kłopoty z życiem duchowym oraz dla tych, którzy nie do końca podźwignęli się z rozterek życiowych.
„Raz Dwa Trzy” to zespół, dla którego słowa i muzyka są równie ważne… Jedno bez drugiego żyć nie może, a jeśli równowagi zabraknie to piosenki staną się ułomne. Oceniając płytę „Trudno nie wierzyć w nic” można przypomnieć o wcześniejszej produkcji, Ta płyta bogatsza aranżacyjnie- pojawia się na przykład kwartet smyczkowy, staje się brzmieniowo zespołem w innej przestrzeni, ale nie na tyle innej by napisać, że to nie jest „Raz Dwa Trzy”.

Zespół Raz Dwa Trzy, na początku XXI wieku, podjął się trudnego zadania zaśpiewania i zagrania utworów Osieckiej zupełnie na nowo. I dokonał tego z wyczuciem i wrażliwością. „Czy te oczy mogą kłamać- piosenki Agnieszki Osieckiej” nagrane przez ten zespół w czasie koncertu zorganizowanym 9 marca 2002 roku w Muzycznym Studio Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej. Płytę wydała wytwórnia 4ever pod patronatem Polskiego Radia.


Koncert z piosenkami Agnieszki Osieckiej, zarejestrowany w studio jej imienia w piątą rocznicę śmierci autorki, przeszedł do historii polskiej muzyki rozrywkowej, bo z rejestracji koncertu w radiowym studiu Adam Nowak i jego koledzy z zespołu Raz, Dwa, Trzy uczynili jedną z najlepiej sprzedających się płyt. Nakład płyty przekroczył ponad sto tysięcy egzemplarzy, więc płyta zyskała status „platynowej”.. „Czy te oczy mogą kłamać” została nominowana do Fryderyków 2002 w kategorii „Muzyka Popularna”. Atutem albumu jest autentyczność. Niestrojności w chórkach, pomyłki instrumentalistów, pozorne niedbalstwo w głosie Nowaka sprawiają, że słuchamy tej muzyki, jakbyśmy przeżywali autentyczne klubowe granie, tym bardziej że brzmią te nagrania bardzo autentycznie. Oczywiście można było w studyjnych warunkach pokusić się o wyretuszowanie wszelkich wpadek, albo ukryć błędy, muzyków, ale Raz, Dwa, Trzy woleli zachować magię chwili i prawdę niż udawaną perfekcję. W ten sposób grupa oddała klimat koncertu, który promieniuje ciepłem. Instrumenty, głos wokalisty są bogate w alikwoty, mają bardzo duży wolumen… Wszyscy są rozmieszczeni bardzo blisko słuchacza.

Redaktor Piotr Iwicki w recenzji w  napisał w 2002 roku: „…Pomysł na ten występ był prosty: z okazji piątej rocznicy śmierci wykonać po swojemu piosenki Osieckiej w miejscu, w którym poetka czuła się jak w domu. Niestety, takie zabiegi często kończą się fiaskiem. Jednak w tym wypadku Nowak i spółka nadali piosenkom własny rys, zachowując taki trochę odrobinę kabaretowy, studencki klimat większości z nich. „Miasteczko Bełz”, „Czy te oczy mogą kłamać” czy wreszcie znakomita w swej prostocie i subtelności interpretacja piosenki „Oczy tej małej” (delikatny latynoski klimat), zwyczajnie mogą się podobać. Zarówno tym, którzy niegdyś ronili łzy przy oryginałach, jak i całkiem młodym fanom. I jest jeszcze coś. Muzycy z koncertu „ku pamięci” na szczęście nie zrobili stypy, wspominkowego requiem.

 


 

[1] Nagrody Juno (ang. Juno Awards) – przyznawane corocznie dla kanadyjskich artystów solowych i zespołów muzycznych, celem uhonorowania ich osiągnięć artystycznych i technicznych we wszystkich polach muzyki.

 


Przejdź do części trzeciej >>
Przejdź do części czwartej >>
Powrót do części pierwszej >>

Kolejne rozdziały: