Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział piętnasty)

Epoka psychodelii, folku, hard-rocka, jazz-rocka musiała ustąpić pod naporem punku, nowej fali, electro-pop’u, awangardowej electronic music, nadchodziły lata 80. i późniejsze.

David Bowie miał umiejętność dostrzegania nadchodzących trendów muzycznych i je albo uprzedzał, albo się szybko przystosowywał. Niektórzy krytycy nazywali go kameleonem rocka. W późnych latach 60. był mod’em, później wszechstronnym artystą muzyki pop, następnie hipisowskim piosenkarzem i autorem piosenek, a na początku 70. lat redefiniował glam rocka z jego niejednoznacznie seksowną postacią Ziggy Stardust. Wtedy Bowie stał się międzynarodową gwiazdą. Potem przeniósł się do Berlina, gdzie nagrał trzy eksperymentalne elektroniczne albumy z Brianem Eno. U progu lat 80. świetnym albumem „Let’s Dance”, Bowie wzniósł się na szczyt sil twórczych. Do końca swych dni Bowie był jednym z najbardziej wpływowych muzyków w świecie rocka.
The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars” (znany również jako The Rise and Fall of Ziggy Stardust lub po prostu jako Ziggy Stardust) z 1972 roku, jest glam-rockowym albumem opowiadającym historię kosmity Ziggy’ego Stardusta, który przybywa na Ziemię ze swoją grupą i staje się gwiazdą rocka. Jak w tytule płyty- przeżywa on swój wzlot i upadek artystyczny.

Płyta zbudowana jako koncept album o kosmicznym gwiazdorze o nazwie Ziggy Stardust, sugestywnie opowiada o dekadenckiej, rozpadającej się przyszłości, a muzyka obrazuje apokaliptyczny strach. Ścieżki to mieszanka hard-rockowych riffów, melodramatycznych melodii i stylu przywołującego na myśl glam-rocka. Piosenki są bardzo dobre- melodyjne w „ostrym sosie”. „Ziggy Stardust” został słusznie uznany za jeden z najlepszych albumów w historii, a zdobył ten status z wielu powodów, między innym dlatego, że skład zespołu był znakomity i potrafił koncepcję Bowiego muzycznie wesprzeć. W oszczędnym stylu David Bowie zdołał uchwycić w tekstach i muzyce nastrój epoki, okres przemian i wielu form protestów społecznych, niezależnie od tego co było ich celem. Niejako przy okazji przedstawia autodestruktywną naturę gwiazdorstwa, bariery społeczeństwa gdy natyka się na kogoś kto nie jest heteroseksualny. „Ziggy Stardust” jest porywający i pulsujący energią.
David „Ziggy Stardust” Bowie, ze względu na swoją niezwykłą artystyczną wizję (i talent muzyczny oczywiście też), był jednym z liderów nurtu glam-rockowego, wraz z Eltonem Johnem, Alice Cooperem, Markiem Bolanem i innymi nieco mniejszymi gwiazdami. Prawie nikt z tego glamowego tłumu nie zdołał przetrwać muzycznej rewolucji połowy lat siedemdziesiątych, niektórzy się dostosowali do nowych wartości produkcyjnych, niektórzy mieli sporadyczne przeboje, a niektórzy nadal robili dobrą muzykę- np. Elton John, ale Bowie był chyba jedynym, który nie stał się dinozaurem rock’n’rolla. W 1976 roku nagrał „Low” w trzech studiach- Cherokee Studios (Los Angeles), Studio Château d’Hérouville (Hérouville, Francja) i Hansa Studio by the Wall (Berlin Zachodni, Niemcy). Obok Bowiego w nagraniach mieli znaczący udział- producent Tony Visconti, Brian Eno na instrumentach klawiszowych, Carlos Alomar na gitarze rytmicznej, Roy Young na klawiszach, George Murray na basie, Dennis Davis na perkusji oraz Ricky Gardiner na gitarze prowadzącej; Bowie grał na gitarach, saksofonach i wielu innych instrumentach, choć jego rola jako muzyka była trzeciorzędna w porównaniu do pisania piosenek i śpiewania.

„Low” jest oceniany jako pierwszy i najlepszy przedstawiciel The Berlin Trilogy, z „Heroes” postrzeganym jako łatwiejszy i „Lodger” jako nieco mniej eksperymentalne dzieło. Płyta ma „dwie twarze”- na pierwszej stronie longplaya jest siedem krótkich, ostrych i z łatwo rozpoznawalnymi rytmami utworów gdzie głos Bowiego się pojawia, a na drugiej dłuższe, instrumentalne, refleksyjne kompozycje. Na obu stronach LP przewodzą dysonansowe syntezatory i inne elektroniczne instrumenty, W utworach krótszych- agresywnych, gitary są drapieżne, a syntezatory groźnie impulsywne, wokal Bowie’go jest aż do przesady dubbingowany. Instrumentalna część jest bardzo chłodna z prowadzącymi instrumentami elektronicznymi. Tu wpływ Eno jest wyraźny. Bowie zachęcał do eksperymentowania Briana Eno, który zainspirowany jego pomysłami je rozwijał. Jedną z bardziej pamiętanych utworów na płycie jest „Warszawa”- wspólne dzieło Bowiego i Eno. Jest to utwór głównie instrumentalny, ale w jego końcowej fazie można usłyszeć Bowiego śpiewającego kilka zwrotek w wymyślonym przez siebie języku. Bowie był w Warszawie dwukrotnie w 1973 i 1976. Za pierwszym razem tylko przejazdem. W kwietniu 1976, podróżując z Moskwy do Berlina Zachodniego, nieopodal stacji Warszawa Gdańska przespacerował się na plac Komuny Paryskiej, gdzie w księgarni kupił kilka płyt. Jedną z nich były nagrania polskich piosenek ludowych w wykonaniu Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”. Początek utworu to motyw podsłuchany gdy syn producenta- Tony’ego Viscontiego, grał na pianinie parę nut uparcie powtarzanych. Eno wraz z nim „dograł” kilka następnych nut, komponując w ten sposób początek tego utworu. Środkowa, wokalna część utworu opiera się na motywie zaczerpniętym z utworu „Helokanie” Stanisława Hadyny (twórcę zespołu „Śląsk”). Utwór był wielokrotnie nagrywany i niemal na pewno znajdował się na jednej z płyt kupionych przez Bowie’go. W jego końcowej fazie utworu można usłyszeć Bowie’go śpiewającego kilka zwrotek w wymyślonym przez siebie języku. Bezsprzecznie płyta przecierała szlaki dla nowej awangardy rock’a. Choć początkowo album spotykal się z raczej z krytycznymi opiniami, „Low” stał się jednak powszechnie uznawany za jedno z najlepszych i najbardziej wpływowych dzieł Bowiego. Magazyn New Musical Expres uznał album za 14. najlepszy wszechczasów. Został również wymieniony jako jeden z 500 największych albumów Rolling Stone wszechczasów.

 

Punk eksplodował w Anglii pod koniec lat 70., pozostawiając zgliszcza, a wśród nich rodziły się „kwiaty”- niekoniecznie pachnące, niekoniecznie barwne, ale na pewno oryginalne. Joy Division to grupa wyjątkowa w ruchu post-punkowym- nie gniewna i tryskająca energią, lecz refleksyjna i ekspresyjna, wskazująca nową drogę dla melancholijnej muzyki alternatywnej w latach 80-tych. Joy Division włączyła syntezatory do instrumentarium (niedopuszczalne dla punkowego ruchu), melodie stały się chłodne i powściągliwie jednostajne, podkreślone przez pesymistyczne teksty wokalisty, Iana Curtisa. Joy Division okazał się tak samo ważny dla niezależnej muzyki w latach 80-tych jak Sex Pistols dla końca dekady poprzedzającej ekspansję nowej-fali rocka. ”Unknown Pleasures” było punkowo niechlujne, perkusista nie „trzymał” rytmu, wokal szwankował… Jednak mroczny, a nawet depresyjny klimat był mocno obecny, a może właśnie przez te niekorygowane przez realizatorów nagrań niedociągnięcia? Ten konsekwentny nastrój przykrywał ograniczenia techniczne muzyków Joy Division.

Closer”, następna ich płyta wydana przez Factory Records w 1980 roku, eksploruje podobne obszary w treści i muzyce, ale porzucając już całkowicie punk. W „Closer” muzycy wzbogacają brzmienie o syntezatorowe dźwięki i zwalniają tempo narracji. Cold wave grupy Joy Division zachowuje charakterystyczne elementy- oszczędność brzmienia oraz motoryczność linii basu i perkusji. Utwory z „Closer” są  zdehumanizowane- snute opowieści przez Iana Curtisa, jego głos, są pozbawione uczuć, ale sama muzyka nie jest pozbawiona emocji- jest bardzo niepokojąca.


Oba studyjne wydawnictwa prezentują ciężki, depresyjny i mroczny klimat. To komplet. Ian Curtis jest szczery, a muzycy, choć niedoskonali technicznie, budują nastrój destrukcji bardzo przekonująco. Obie płyty stały się arcydziełami nurtu post-punkowego.

 

Ultravox pojawił się na scenie rockowej w jako jeden z najbardziej wpływowych zespołów electro-popu wczesnych lat 80-tych. Jednak gdy zaczynali, jeszcze w latach 70., czerpali pełnymi garściami z tego co oferował glam-rock spod znaku Roxy Musik i synth-popu Davida Bowie’go i Kraftwerk. Za sprawą czwartej płyty z katalogu grupy- „Vienna” z roku 1980., Ultravox porzuca glam-rock’ową konwencję na rzecz synth-pop’u. Ten ruch opłacał się, mimo że pierwsze single z tego albumy: „Sleepwalk” i „Passing Strangers”, były niezauważone. Jednak kiedy wydano na singlu utwór tytułowy grupa stała się bardzo rozpoznawalną w jedną dobę, windując „Viennę” na szczyt list przebojów w Wielkiej Brytanii i robiąc zamieszanie na listach w Ameryce. Monotonny w narracji „Mr X” przypomina skąd wzorce są czerpane. Szaleńczy „Western Promise” nadają albumowi różnorodności.

Album o mocno schłodzonej urodzie- „Vienna”, zasługuje na dołączenie do każdej kolekcji płytowej, bo to album, który przynosi bardzo wysokiej jakości piosenki- przebojowe, ale na pewno nie prostacko łatwe.  Nagrania zdominowane przez syntezator, bas i perkusję, podkreśla tekst tak udanie, że aż buduje obrazy w wyobraźni. Nie tworzy szczęśliwego obrazu- natykamy się na wszechobecny, niepokojący nastrój. i za konsekwentnie. Zasługuje na dołączenie do każdej rozmowy o najsilniejszych albumach nowej fali z lat ’80. Całości dopełnia oryginalny projekt okładki Petera Saville’a i fotografie Antona Corbijna.

Wydany w październiku 1981 roku album Ultravox „Rage In Eden” był drugim w katalogu płytowym grupy, na którym wokalnie wystąpił Midge Ure. „Rage In Eden” został wyprodukowany przez Conny’ego Planka (Neu!, Kraftwerk, „Vienna” zespołu Ultravox) i zawierał dwa wiekie hity „The Voice” i „The Thin Wall”. Wydanie (Chrysalis, 2022 rok) na 40-lecie pierwszego wydania zawiera stereofoniczny miks albumu z 2022 roku autorstwa wielokrotnie nagradzanego producenta Stevena Wilsona. Dwupłytowa wersja deluxe tego albumu zawiera też wcześniej niepublikowaną wersję instrumentalną miksu albumu Stevena Wilsona. Płyty są opakowane w okładkę typu gatefold.


Pierwotnie „Rage in Eden”, piąty album zespołu Ultravox, został wydany w 1981 roku przez wytwórnię Chrysalis. Album osiągnął 4. miejsce na brytyjskich listach przebojów i uzyskał status złotej płyty od BPI za sprzedaż przekraczającą 100 000 egzemplarzy. Zespół na ścieżkach piątej płyty kontynuuje elektroniczny styl nowej fali, który zespół rozwinął na swoich dwóch poprzednich albumach „Systems of Romance” i „Vienna”, ale o bardziej złożonym brzmieniu. Teksty piosenek zawierają zawiłe i surrealistyczne treści.
Krytyk AllMusic- Dave Thompson, opiniował: „Kontynuacja sukcesu płyty ‘Vienna’, Ultravox ugruntował swoją pozycję jako fenomen New Romantic kontynuacją pt. ‘Rage in Eden’ z 1981 roku. Waleczne bity i polityczne podteksty singla ‘The Thin Wall’ były mocnym przedsmakiem albumu, który dołączył do brytyjskiej listy Top 20 dzięki jeszcze potężniejszemu przesłaniu ‘The Voice’. Ta ostatnia piosenka otwierała album, ale nic, co nastąpiło później, nie dorównywało jej sile, a jej sekwencjonowanie było wadą w skądinąd doskonałym zestawieniu. To powiedziawszy, porywające numery, takie jak ‘We Stand Alone’ i ‘I Remember (Death in the Afternoon)’, buntowniczy niepokój ‘Accent on Youth’, egzotyczne dźwięki ‘Stranger Within’ i nawiedzony ‘Your Name Has Slipped My Mind Again’ wszystkie zawierały własną moc. I nawet instrumentalny ‘The Ascent’ nawiązywał do płyty ‘Vienna’”. Wraz z reedycją określaną jako „Steven Wilson Stereo Mix 2022” melomani otrzymali oryginalny album, stereofoniczny miks Stevena Wilsona z 2022 roku i utwory na żywo, w tym koncert Hammersmith Odeon z 1981 roku, co już jest wystarczającym powodem by uznać edycję  za absolutną konieczność, choć niestety na podstawowym krążku CD jest tylko 7 utworów, a nie 9 jak w oryginalnym wydaniu. Brakuje dwóch utworów: ”The Voice” i ”I Remember (Death In The Afternoon)”, bo zgodnie z informacją na okładce – w oryginalnej „taśmie matce” tych dwu utworów nie było gdy Steven Wilson nagrywał swoje miksy.

Jedno z największych arcydzieł synthpopu i electropopu, album „Quartet” grupy Ultravox miał swoją premierę w 1982, ale w rozszerzonej do dwóch płyt i brzmieniowo udoskonalonej wersji pojawił się w styczniu 2017 roku. „Quartet” wyprodukowany został w londyńskich AIR Studios przez „piątego Beatles’a”, Sir George’a Martina. Na dysku dodanym reedycji płyty „Quartet” jest umieszczonych 13 kompozycji. Wśród nich są inne wersje utworów z płyty, nagrania z koncertów, remiksy oraz strony B singli (w tym „Monument”).

Z płyty pochodzą megahity: „Hymn”, „Reap The Wild Wild” oraz „We Came To Dance”, co się przyczyniło do jej komercyjnego sukcesu. Album osiągnął 6. miejsce na brytyjskiej liście albumów i uzyskał status złotej płyty przez BPI w grudniu 1982 r. za 100 000 sprzedanych egzemplarzy. Zadebiutował również na 13. miejscu w Niemczech i 61. miejscu w Stanach Zjednoczonych.
Zespół zanim podjął się nagrywania zdecydowali zmienić dotychczasowe przyzwyczajenia- nie chcieli już pisać piosenek w studio, opracowali schemat, według którego poszli do studia prób na trzy tygodnie, a pomysły odłożyli. Potem wzięli tydzień wolnego i słuchali kaset, wyciągali najlepsze kawałki i myśleli o tekstach. Robili to przez trzy miesiące i stwierdzili, że nie brakuje im pomysłów, chociaż czasami ich łączenie było problemem, ponieważ ciągle musieli wycinać fragmenty, które im się podobały. Ale pod koniec tego czasu było osiem pełnych piosenek, więc nie było wymówki, żeby nie nagrywać. Billy Currie (instrumenty klawiszowe) mówił o nagraniu z 1982 roku: „Nagraliśmy wszystkie utwory w cztery tygodnie w Air Studios w Oxford Circus, co było dość szalone. Myślę, że George Martin zrobił dużo na wokalach, ale miał też na nas spory wpływ w jednym czy dwóch aranżacjach muzycznych. A potem, kiedy pojechaliśmy do Montserrat, to był dokładnie ten sam stół mikserski i głośniki, ale mieliśmy czas, aby to przemyśleć…”


„Quartet” jest bardzo dobrym, melodyjnym i przyjemnym zestawem piosenek opartych na brzmieniach syntezatorowych. Prawie każdy utwór zaczyna się właściwie od refrenu, a więc ​​jeśli słyszało się pierwszą minutę każdego z nich, to właściwie poznało się cały utwór. Zespół używa stałych rytmów, syntezatorów zmieszanych z bitami gitary i sprawnym głosem Midge Ure’a śpiewającego poetyckie teksty. Otwierający „Reap The Wild Wind” nie jest tak typowy jak reszta, ale to całkiem przyzwoity kawałek. Następująca po nim „Serenada” ustawia słuchaczy na torze zmierzającego do wspaniałego „Hymnu” (o nadużyciach władzy), ulubionej przez fanów piosence z ich katalogu. „Visions In Blue” ma zapadającą w pamięć sekcję instrumentalną, a mroczniejszy „Cut And Run” oferuje zmianę tempa. Ultravox nie jest postrzegany jako zespół innowatorów popu, jednak osiągnęli swój cel wdrapania się na szczyt popularności, zresztą w pełni zasłużonej.

 

The Cure z reguły prezentował ponure pieśni, również pamiętany z powodu upiornego wyglądowi wokalisty Roberta Smitha- głównej postaci w grupie. To jeden z zespołów, który zasiał nasiona by mógł wzrastać gotycki rock. Grupa aranżowała w taki sposób, by na pierwszym planie, niczym w „ścianie dźwięku”, prym wiodły potężne warstwy gitar i instrumentów klawiszowych. Zespół ewoluował przez lata, rozpoznając rejony  new wave, cold wave, gothic rock… Ich twórczość najczęściej zawierała elementy prekursorskie, ale łagodzone wpływami estetyki muzyki pop. Ich brzmienie było łatwo rozpoznawalne, które nadaje ich muzyce oryginalności. Przeważa nastrój rozgoryczenia, muzyką przepełniona jest mrokiem. Płyty wyróżniały się bogactwem brzmień i nastrojów- od refleksyjnych i melancholijnych ballad, poprzez monumentalne epickie stylizacje po bezpretensjonalne miłosne w treści piosenki. Teksty Smitha, często inspirowanymi literaturą, mówią o poszukiwaniu sensu w życiu, uczuciach, wierze, naturze człowieka. The Cure w latach 80. stał się wręcz zespołem kultowym o mocnej odrębności wobec reszty sceny rockowej.

The Cure debiutowali płytą „Three Imaginary Boys” 11 maja 1979 roku. Album nagrany przez: wokalistę i gitarzystę- Roberta Smitha, basistę Michaela Dempseya i perkusistę Lola Tolhursta, w latach 1978–7 w londyńskim Morgan Studios, wydała wytwórnia Fiction. Producentem został Chris Parry. Wydana w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Australii miała inną listą utworów i jako album kompilacyjny zatytułowano ją „Boys Don’t Cry”.


Przy produkcji pierwszej płyty Robert Smith nie miał wpływu na decyzje, które utwory znajdą się na albumie i o kolejności ich odtwarzania, a także o okładce. Od tego czasu przy wszystkich albumach Cure Smith zapewniał sobie pełną kontrolę twórczą nad produktem końcowym, zanim trafi on do sprzedaży. Album został wznowiony po 25 latach- w listopadzie 2004 roku i zawierał drugą płytę z niewydanym materiałem, w tym utwory nagrane pod nazwą Easy Cure. Pierwotnie miał zostać wydany na początku 2004 roku wraz z trzema kolejnymi albumami studyjnymi zespołu („Seventeen Seconds”, „Faith” i „Pornography”), ale był opóźniany, zanim został wydany samodzielnie.
Robert Smith nie był zadowolony z płyty „Three Imaginary Boys” (według: ), ale to nie zaważyło na głosach krytyków, które były w momencie jej wydania poztrtwne: Dave McCullough z Sounds pochwalił album i zauważył: „The Cure zmierzają w inne miejsce w każdym utworze, pomysły są zaskakujące i rozbrajające”. McCullough zwrócił też uwagę na różnorodność materiału i określił „Grinding Halt” jako „piosenkę popową, która przypomina Isley Brothers lub Buzzcocks”. Red Starr w Smash Hits opisał album jako „genialny, fascynujący debiut”.  Jednak Paul Morley z New Musical Express nie podzielał tego samego punktu widzenia i napisał: „W większości przypadków jest to głos wstrzymujący oddech, ostrożnie prymitywna gitara riffowa, zabawkowa perkusja i żwawy bas”. Chris True z AllMusic retrospektywnie nazwał album „bardzo mocnym debiutem” i „oderwanym kawałkiem angielskiego pop-punka z końca lat 70.”. Nitsuh Abebe z Pitchfork nazwał album „płytą tak oryginalną, jak wszystko inne, wywodzące się z końca punka”. Nazwał także album „kolczastym post-punkiem”. Krytyk muzyczny BBC- Simon Morgan, napisał, że „Smith tworzył własne podejście do post-punkowego ducha czasu”, podczas gdy autor Martin C. Strong stwierdził, że „pozostaje jednym z najlepszych dzieł The Cure”, dodając, że „ich dziwnie przystępne post-punkowe fragmenty nadawały atmosferę tłumionej melancholii”. Album został również opisany przez Chrisa Gerarda z PopMatters jako „zbiór melodyjnego, ale nieco zwariowanego power-popu

W 1981 The Cure wydali swój trzeci album „Faith” (Fiction Records), który osiągnął 14. miejsce na listach przebojów. „Faith” zaowocowała także hitem „Primary”. Nagrań dokonano pomiędzy wrześniem 1980 i marcem 1981 w londyńskim studio Morgan.


„Faith” podzieliła krytyków po premierze (według: ). recenzent Sounds, John Gill, napisał, że chociaż szybsze utwory „Primary” i „Doubt” przypominały poprzednie dzieło The Cure („Seventeen Seconds”) z „poczuciem mocnej, zapadającej w pamięć melodii”, pozostała część albumu oznaczała dla zespołu wyraźne odejście; zauważył „…poczucie rozmazanej melodii, delikatnych tonów opływających leniwy, jęczący bas” i odkrył, że nowe brzmienie zespołu przywołuje na myśl zespoły z lat 60., takie jak Pink Floyd i The Doors. Gill zauważył, że „słuchanie Faith wymaga osobistego aktu zaangażowania, a nagrodą jest poczucie przynależności”. Melody Maker uznał płytę za „imponującą”, chwaląc jej „bogactwo i zwodniczą moc”. Dziennikarz Adam Sweeting opisał Faith jako „wyrafinowane ćwiczenie pod względem atmosfery i produkcji”, dodając: „Jest ponura, ale często majestatyczna, nigdy nie używa brutalnej siły tam, gdzie wystarczy autosugestia. Możesz tego nie kochać, ale uzależnisz się od tego.” Recenzja AllMusic, autorstwa Chrisa True, mówiła: „Z pewnością nie jest to ‘najciemniejsza’ płyta, jaką kiedykolwiek wydało Cure. Faith jest, jak widać na okładce, jedną z najbardziej ‘szarych’ płyt na rynku. Melancholijny i przygnębiony (atmosfera pogrzebów i starych kościołów po prostu emanuje z tej płyty) bez gniewu, który ogarnąłby ‘Pornography’, Faith jawi się nie tylko jako zbiór piosenek, ale jako cały utwór. ‘The Holy Hour’, ‘All Cats Are Grey’ i spektakularny ‘Faith’ to powolne, klimatyczne utwory, które czerpią delikatniejsze elementy z ‘Seventeen Seconds’, a gdy są umieszczone obok szybszych utworów, takich jak singlowe ‘Primary’ i „Doubt” – nakreślają ogólny obraz wzlotów i upadków występujących w większym okresie depresyjnym. Ale to nie tylko ponure klawisze i minimalistyczna perkusja. Faith jest także kamieniem milowym dla Roberta Smitha pod względem tekstowym, rozszerzając się na kwestie wiary i duchowości, których nigdy więcej nie poruszał tak dobrze. Z pewnością przygnębiająca płyta, ale także jeden z najbardziej niedocenianych i najpiękniejszych albumów, jakie nagrali Cure. Nie poruszyli tak dobrze tego rodzaju bujnego smutku aż do wydania Disintegration w 1989 roku.”
Okładka albumu przedstawia zdjęcie Bolton Abbey we mgle. Faith, ogólnie mówiąc, jest wprowadzającą w stan zadumania, klimatyczną i posępną płytą, chociaż zawiera w sobie element gniewu (utwór „Doubt”) oraz ostrości, cierpkości (singel „Primary”).

W 1985 roku, The Cure wydali szósty album- „The Head on the Door„, uznany za najbardziej zwięzłą i zorientowaną na pop płytą, jaką kiedykolwiek wydała grupa, co pomogło jej znaleźć się w pierwszej dziesiątce brytyjskiej listy przebojów i zająć 59. miejsce w USA. .„In Between Days” „i „Close to Me” stały się dużymi hitami w Wielkiej Brytanii, a także popularnymi nagraniami undergroundu i radia uniwersyteckiego w USA. Album „The Head on the Door” nagrano w londyńskim studio Angel Recording w 1985 roku, a wydany został w sierpniu 1985 przez wytwórnię Fiction. Reedycja z 2006 roku (Fiction Records, nr kat.– 984 001-7) została cyfrowo zremasterowana przez Roberta Smitha w Universal Mastering w Londynie.

Melody Maker w swojej recenzji opisał „The Head on the Door” jako „zbiór piosenek pop”. Rzeczywiście dzięki różnorodności stylów pozwoliło to grupie dotrzeć do szerszej publiczności, co skutkowało dużym międzynarodowym sukcesem zespołu, w szczególności wejściem do pierwszej 75-tki w USA i dotarciem do pierwszej dwudziestki w wielu innych krajach. Album zyskał status złotej płyty w USA, Wielkiej Brytanii i Francji.
Album został dobrze przyjęty przez prasę (według ): W recenzji Steve Sutherland z Melody Maker wychwalał „swobodę”, po jaką Smith sięgnął, tworząc wieloaspektową płytę. Chris Roberts z Sounds napisał, że „chciałoby się, żeby więcej gwiazd popu było na tyle modnych, by przeleżeć cały dzień w łóżku”. Recenzent Mat Snow z New Musical Express stwierdził, że album „jest naprawdę popowy” i że „jest mnóstwo melodii”. Recenzja autorstwa Tima Sendry z AllMusic mówiła: „Po nagraniu jednego ze swoich najmroczniejszych albumów, ‘The Top’ z 1984 roku, The Cure dokonali przetasowań w składzie, co radykalnie zmieniło kierunek ich muzyki. Chociaż w swoim brzmieniu zespół zawsze miał element popu i nagrał nawet jedną z najlżejszych piosenek lat 80., ‘The Lovecats’, ‘The Head on the Door’ stał się maszyną do robienia hitów. Błyszcząca, elegancka produkcja i ostre jak laser melodie ‘Inbetween Days’ i ‘Close to Me’ pomogły im stać się podstawą współczesnego rocka w radiu, a zainspirowane teledyski sprawiły, że często pojawiały się w MTV. Reszta płyty również nie ucierpiała z powodu melodyjności i pomysłowych aranżacji, dzięki czemu nawet najbardziej ponure utwory, takie jak ‘Screw’ i ‘Kyoto Song’, brzmią jako gotowe do usłyszenia w radiu, a pomysłowe aranżacje (gitary flamenco i kastaniety z ‘The Blood’, długie i majestatyczne wprowadzenie do ‘Push’, wirujący wokal w ‘The Baby Screams’) nadają albumowi muzyczną głębię, której brakowało poprzednim pracom. Wszystko to bez poświęcania ani grama emocji przeszłości, co ilustrują utwory tak cicho desperackie, jak ‘A Night Like This’ i ‘Sinking’. Dzięki ‘The Head on the Door’ Robert Smith wymyślił, jak sprawić, by mrok i doom stały się taneczne i popularne zarówno wśród publiczności rocka alternatywnego, jak i głównego nurtu. To był wyczyn, którego zespołowi udawało się dokonywać przez wiele lat później, ale nigdy tak zwięźle i tak imponująco, jak tutaj.”
W grudniu 1985 roku został uznany przez Melody Maker za najlepszy album roku.

 

W maju 1987 Fiction Records wydał album “Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me”, który był wielkim przebojem na wyspach brytyjskich I w USA. Nagrany został przez Roberta Smitha (gitara, instrumenty klawiszowe, wokal), Simona Gallupa (gitara basowa, przez wielu krytyków uznany za najlepszego basistę rocka), Porla Thompsona (gitara, instrumenty klawiszowe), Lola Tolhursta (instrumenty klawiszowe) i Borisa Williamsa (perkusja). W dwóch utworach na saksofonie grał Andrew Brennan.



Zespół The Cure pisał masami- materiału na album było więcej niż 40 ścieżek. W efekcie wykorzystano w pierwszym wydaniu płytowym 17 utworów. Zestaw był bardziej przystępny, ale i bardziej ambitny niż którykolwiek z poprzednich albumów The Cure. Ten podwójny album pokazuje Roberta Smitha poszerzającego sposób narracji o intensywniejsze wykorzystanie brzmień gitarowych oraz (co prawda tylko okazjonalne)  instrumentu dętego. Mimo że eklektyczny to muzyka jest spójna- nie tworzy bałaganu stylistycznego. Płyta ma wyraźną strukturę- dwudzielną. Otóż między ciemniejszymi introspekcyjnymi utworami pojawiają się lżejsze w odbiorze (wręcz popowe) oferty. Im bardziej introspekcyjne są utwory tym bardziej one są agresywnymi, a nawet brutalnymi obrazami. Te mile uszom utwory pop łagodzą mrok innej stylistyki- tej chłodnej. Całość jest świetnie wyważona. „Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me” jest zapierającym dech w piersiach wydawnictwem, któremu warto poświęcić czas.

Wytwórnia Fiction Records wydała w maju 1989 roku ósmy album The Cure o tytule- „Disintegration”. Zespół nagrał album w Hookend Recording Studios w Checkendon w hrabstwie Oxfordshire pod okiem współproducenta Davida M. Allena od końca 1988 do początku 1989. Płytę zmiksowano w RAK Studio Tree w Londynie. Mastering wykonany został przez Kevina Metcalfe’a,


Płyta (według: ) stanowi powrót do introspekcyjnego stylu gotyckiego rocka, który zespół ustanowił na początku lat 80-tych. Gdy wokalista i gitarzysta Robert Smith zbliżał się do 30. roku życia, poczuł rosnącą presję, aby kontynuować trwalszą twórczość po popowych sukcesach zespołu. To, w połączeniu z niechęcią do nowo odkrytej popularności grupy, spowodowało, że Smith ponownie zaczął zażywać narkotyki halucynogenne, których skutki miały silny wpływ na produkcję albumu. Album „Disintegration” stał się dotychczas najwyżej notowanym albumem zespołu, osiągając trzecie miejsce w Wielkiej Brytanii i 12. w Stanach Zjednoczonych, a także wyprodukował kilka hitowych singli, w tym „Lovesong”, który zajął drugie miejsce na liście Billboard Hot 10 . Jest to dotychczas najlepiej sprzedająca się płyta zespołu, sprzedana na całym świecie w ponad czterech milionach egzemplarzy. Spotkał się z ciepłym przyjęciem przez krytyków, zanim później zyskał jeszcze większe uznanie: W recenzji dla magazynu Rolling Stone krytyk muzyczny Michael Azerrad stwierdził, że „chociaż Disintegration nie otwiera dla zespołu nowych możliwości, z powodzeniem udoskonala to, co robi Cure, przede wszystkim co najlepsze„. New Musical Express pochwaliło „Disintegration” za jego utwory „od pierwszego utworu «Plainsong», swinguącej, powolnej narracji, paraliżującej słuchacza seksualną trucizną, aż do ostatniego utworu Disintegration «Untitled», w którym liryczna agonia niezdecydowania Smitha jest bezlitosna”. Recenzent Barbara Ellen zwróciła uwagę na szeroką gamę emocji w tekstach Smitha, „od głębokiego, kochającego różu po brzydki, gwałtowny bordowy…”. Chociaż dwa dodatkowe utwory uznała za zbędne, Ellen określiła Disintegration jako „oszałamiająco kompletny album”. Recenzent Mat Snow zauważył: „The Cure dobrze przestudiowali sztukę tragicznej linii basu, niepewnego i melancholijnego lizania gitary oraz żałobnego zabarwienia klawiatury”. Doszedł do wniosku: „Dezintegracja jest zatem dobrze wykonana […], tylko nie mów mi, że jest oryginalna”. W retrospektywnej recenzji dla AllMusic Stephen Thomas Erlewine oklaskiwał zespół, pisząc: „Mroczne pejzaże dźwiękowe The Cure rzadko brzmiały tak ponętnie. Piosenki – począwszy od pulsującego, złowieszczego ‘Fascination Street’ po niesamowitą ‘Lullaby’ – rzadko kiedy były tak dobrze skonstruowane i zapadające w pamięć.”  Erlewine pochwalił Disintegration za „mrocznie uwodzicielską” i „hipnotyczną płytę”. Pitchfork pochwalił płytę, przyznając, że „Disintegration jest bez wątpienia opus magnum Roberta Smitha”. Pisarz Chris Ott zauważył, że „nieliczne albumy wydane w latach 80. mogą pochwalić się tak wspaniałym wstępem jak ‘Plainsong’, najbardziej zapierający dech w piersiach, lśniący hymn, jaki zespół kiedykolwiek nagrał”.
Disintegration znalazło się na wielu listach „najlepszych”. W 2000 roku zajął 94. miejsce na liście 1000 najlepszych albumów wszechczasów Colina Larkina . Rolling Stone umieścił tę płytę na 326. miejscu na swojej liście „500 najlepszych albumów wszech czasów” z 2003 r.. Album znalazł się także w książce 1001 albumów, które musisz usłyszeć, zanim umrzesz. Paste umieścił album na dziesiątym miejscu swojej listy „50 najlepszych albumów nowej fali”.

 

Björk ulegała na wstępie do kariery solowej wielu wpływom- na nastoletniej Björk robił wrażenie punk, później jazz fusion gdy śpiewała w grupie Exodus  i Tappi Tíkarrass, gothic rock z czasów KUKL, a na koniec rock alternatywny podczas współpracy z zespołem The Sugarcubes. Te doświadczenia mocno procentowały po podjęciu decyzji o usamodzielnieniu się.  Już pierwszy solowy album „Debut” (pomijam fakt, że jako 11-latka wydała w Islandii płytę „Björk”), zdobył uznanie wśród krytyków i publiczności (w Stanach Zjednoczonych otrzymał status złotej płyty). Drugi album- „Post” wydany w czerwcu 1995 roku powstał we współpracy z Nellee Hooper, Tricky’m, Grahamem Masseyem z 808 State oraz producentem Howie B.


Producenci zainspirowali Björk do stworzenia materiału w wielu stylach: techno, trip hop i house, słyszy się też muzykę ambient, industrial-music, a nawet jazz. Björk w większości utworów zamierzała oddać tempo miasta, kulturę miejską i podziemną kulturę klubową. Björk jawiła się jako prekursor, wyprzedzająca mody muzyczne zwłaszcza w zakresie użytej w nagraniach technologii. Była (i jest) ambitna i ekscentryczna, szalenie wyrazista artystycznie, w bardzo oryginalny sposób znajduje możliwość wyrażania ważkich emocji, takich jak miłość, pożądanie czy tęsknota. Album otwiera „Army of Me”, utwór graniczący z rockiem industrialnym- to agresywny utwór techno-pop z elementami trip hopu. Tekst piosenki jest o przekonywaniu, że kto jest pełen użalania się nad sobą, nie zdobędzie tego co życie oferuje. „Hyperballad”, zawierający spektrum stylów elektronicznych i orkiestrowych, zawiera słowa, które mówią o „sztuce nie zapominania o sobie”. „The Modern Things” to „upiorna melodia”, która jest przykładem dla relacji między teraźniejszością a przeszłością. Następny utwór „It’s Oh So Quiet” zaskakuje, bo to utwór amerykańskiej piosenkarki Betty Hutton, wydany w 1951 roku (cover niemieckiej piosenki „Und jetzt ist es still” z 1948 roku), w jazzującej aranżacji big band’owej. Björk powiedziała o tej piosence, że zdecydowała się ją włączyć do plyty, „aby upewnić się, że album będzie tak schizofreniczny jak to możliwe, że każda piosenka będzie szokująca”. „Enjoy”, piosenka dotycząca związków między seksem a strachem, jest mrocznym i obłąkańczym techno. „You’ve Been Flirting Again” jest próbą opisania natury flirtu, z reguły dwuznacznego, przy czym żartobliwość tytułu piosenki kontrastuje z powagą jej słów. „Isobel” to piosenka trip-hop’owa z udziałem sekcji orkiestry symfonicznej, z tekstem dotyczącym Isobel, kobiety wychowanej w lesie, która znajduje w mieście ludzi „trochę zbyt mądrych”. Isobel ucieka z powrotem do natury. Tekst tego utworu traktuje o dualizmie między rozumem i emocjami, między intuicją a intelektem. „Possibly Maybe” to mieszanka trip hopu i chilloutowej muzyki, w treści jest poetyckim przedstawieniem wzlotów i upadków miłości. „I Miss You”- house music bazujący na rytmie wywodzącym się z Afryki i dający podstawę pod melodię podkreślaną jazzową sekcją dętą. „Cover Me” refleksyjny cichy moment płyty z akompaniamentem klawesynu. Album kończy się eksperymentalnym „Headphones”, ambientowym utworem, który zawiera studyjne brzmienia, opisane przez Björk jako „bicie serca, senne zanurzenie w ciężkim stanie przedświtu”. „Post” został uznany za jeden z najlepszych albumów w 1995 roku przez liczne publikacje, a od tego czasu został uznany za jeden z najlepszych w historii przez wiele wydawnictw, w tym Entertainment Weekly i Rolling Stone.

 

Roseland NYC Live”, album koncertowy angielskiego zespołu Portishead, został wydany 2 listopada 1998 roku przez wytwórnię Go! Beat. W tym samym roku wydano wideo VHS w formacie PAL, a cztery lata później wersję DVD. Wszystkie utwory nagrano na żywo w Roseland Ballroom w Nowym Jorku 24 lipca 1997 roku, z wyjątkiem utworu 9. nagranego na żywo w Warfield w San Francisco 1 kwietnia 1998 oraz utworu 10. nagranego na żywo podczas Quart Festival w Kristiansand 3 lipca 1998. .W przeciwieństwie do płyty CD, wszystkie utwory na DVD zostały nagrane w sali Roseland Ballroom. W nagraniach brali udział: Geoff Barrow (decki; perkusja), Beth Gibbons (wokal), Adrian Utley (Moog, gitara, kierownictwo muzyczne, aranżacje orkiestrowe) + dodatkowi muzycy..



Portishead może nie wynalazł trip-hopu (według: ), ale na pewno był jednym z pierwszych, którzy go spopularyzowali, szczególnie w Ameryce. Czerpiąc inspirację z powolnych, elastycznych bitów, które zdominowały „Blue Lines” Massive Attack i dodając elementy jazzu, acid house i muzyki ze ścieżki dźwiękowej filmu, Portishead stworzył atmosferyczne, ponętnie mroczne brzmienie. Grupa nie była tak awangardowa jak Tricky, ani tak przywiązana do tradycji tanecznych jak Massive Attack; zamiast tego napisał sugestywne pseudo kabaretowe piosenki popowe, które podważały ich konwencjonalne struktury za pomocą eksperymentalnych produkcji i rytmów trip-hopu. W rezultacie Portishead przypadł do gustu szerokiej publiczności – nie tylko fanom tańca elektronicznego i alternatywnego rocka, ale także trzydziestolatkom, dla których techno, trip-hop i taniec były równie egzotyczne jak światowy beat.„Pod koniec lat 90. artyści zdali sobie sprawę, że istnieje duże zapotrzebowanie na bootlegi CD i CD-R z występami na żywo, co oznaczało, że mogli czerpać zyski z oficjalnego wydawania niektórych ‘specjalnych’ występów na żywo. Jednonocny występ Portishead w nowojorskiej Roseland Ballroom, wydany przez PNYC, z pewnością kwalifikuje się jako jedna z tych ‘wyjątkowych’ okazji. Występując z 35-osobową orkiestrą, Portishead przegląda fragmenty swoich dwóch albumów, faworyzując nieco drugi. Na pozór nie wydaje się, aby orkiestra wniosła wiele do występów, zwłaszcza że aranżacje pozostają podobne, ale jej obecność sprawia, że ​​muzyka jest napięta, dramatyczna i zapierająca dech w piersiach. Dotyczy to zwłaszcza materiału z Portishead. Na albumie kilka z tych piosenek brzmiało nieco płasko, ale tutaj dorównują takim hitom jak ‘Mysterons’, ‘Sour Times’ i ‘Glory Box’. Samo to niekoniecznie czyni PNYC odkrywczym – zamiast tego pogłębia zrozumienie artysty przez słuchacza, podobnie jak The Bloomsbury Theatre Tindersticksa. Co oznacza oczywiście, że PNYC jest o wiele bardziej przekonujący i niezbędny niż przeciętny album koncertowy.” (Stephen Thomas Erlewine, AllMusic)„…występ, który uchwycili 24 lipca 1997 roku i który ukazał się rok później jako Roseland NYC Live, był magiczny. Gdyby tak się nie stało, Portishead odłożyłby to na półkę. W rzeczywistości Roseland Live NYC – które łączyło w sobie porywający występ Gibbons i spółki. z pełnym zespołem i orkiestrą smyczkową, rogami i instrumentami dętymi drewnianymi – byłaby to ostatnia muzyka, którą Portishead wydał od ponad dekady. Teraz, 25 lat później, zespół wydał reedycję albumu jako Roseland NYC Live 25, na nowo zremasterowany i po raz pierwszy w pełnej formie (oryginalna wersja Roseland pominęła kilka utworów i zastąpiła wykonania ‘Roads’ i ‘Sour Times’ z wersjami na żywo z innych występów w dalszej części trasy) […] Muzyka jest na przemian piękna, nawiedzona i porywająca, wykonywana przez zespół u szczytu swoich mocy. Dwadzieścia pięć lat później Roseland NYC Live zachowuje cały swój urzekający urok. […] Wiele z najważniejszych momentów albumu pojawia się, gdy muzyka zespołu i orkiestry łączą się w jedno..[…] W oczekiwaniu na czwarty album studyjny Live przypomina nam, że Portishead to jeden z najważniejszych zespołów naszych czasów.” (Benji Heywood, magazyn Post-Trash)

 

Pierwsze dwa albumy Tricky’ego, „Maxinquaye” (z 1994 r.) i „Pre-Millennium Tension” (z 1996 r.), były innowacyjnymi mieszankami narkotycznego piękna, które ma swoje korzenie w trip-hopie zapoczątkowanym przez Massive Attack (Tricky był muzykiem tej grupy). Wymienione płyty Tricky’ego są błyskotliwe, wizjonerskie i bardzo przekonujące. To samo też odnosi się do „Angels with Dirty Faces” na których znaleźć można gęsty, apokaliptyczny zestaw bitów i natrętnych dźwięków, które tworzą intrygującą opowieść muzyczną.

Na albumie są wspaniałe dzieła, na przykład „Broken Homes” zmysłowy duet Polly Jean Harvey z Trickym, albo „6 Minutes” wybudowany w paranoicznym nastroju… Gardłowy szept Tricky’ego „Angels with Dirty Faces” niepokoi, a wokale damskie ten niepokój koją, zresztą Tricky w większości utworów oddaje obowiązki wokalne długoletniej partnerce Martinie Topley-Bird. Trip-hopowy styl Tricky’ego układa wyrafinowane ponure melodie, skrajnie niepokojące. Trzeba odwagi by słuchać Tricky’ego.

 

Eminem (Marshall Bruce „Eminem” Mathers III) był pierwszym białym raperem (od czasu Beastie Boys), który zasłużył na szacunek krytyków i równocześnie świetną sprzedaż swoich płyt odnotował. Eminem okazał się jednym z największych MC swojego pokolenia. Jest zręcznym i nieprzewidywalnym wokalistą, zdolnym do długich intrygujących narracji, a dzięki swojemu producentowi Dr Dre muzyka była niebanalnie melodyjna i taneczna. Czwarty album z jego dyskografii- „The Eminem Show” trafił na 317. miejsce listy 500 albumów wszech czasów magazynu Rolling Stone.

Eminem jest znakomitym autorem tekstów i hip-hop’owcem oczywiście, poza tym świetnym showmanem, który posiadł wielkie poczucie humoru i dobre zrozumienie ironii. „Business” z fantastycznym beat’em, w poważnym tonie „White America”, „Cleaning Out My Closet” z tekstem adresowanym do matki, która zaniedbywała go gdy był dzieckiem, w „Square Dance” zdaje się cierpieć z powodu kryzysu tożsamości; inne teksty to przejmująca krytyka administracji Busha… A więc wiele tematów- złe dzieciństwo, nienawiść do rodziców, burzliwy związek ze swoją byłą żoną, krytyka hipokryzji Ameryki i jej rządu, zawiera ten album.  Produkcją nagrań jest oszczędna, funky, płynna, żywiołowa i bardzo rytmiczna. Płyta jest dowodem na to, że Eminem jest artystą bardzo ważnym.

 


Kolejne rozdziały: