Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział osiemnasty, część 1)

Mało miejsca poświeciłem mocnej (agresywnej) muzyce rockowej powstałej po latach 90. XX wieku, a przecież wtedy powstały arcydzieła nie mniej ważne niż dwie/trzy dekady wcześniej.

 

27 sierpnia 1991 roku Epic Records wydał album o tytule „Ten”- debiut płytowy amerykańskiego zespołu Pearl Jam. Przebojowy „Nevermind” Nirvany zwrócił uwagę słuchaczy (i krytyków) na grunge [1] (określany też mianem Seattle Sound), świeżą muzykę z amerykańskiego stanu Waszyngton, a Pearl Jam’s odegrał poważną rolę w utrzymaniu, albo i zwiększenia zainteresowania grunge’m. Należy pamiętać, że „Ten” był zarówno nagrany, jak i wydany przed „Nevermind” Nirvany (zobacz też: „płyty polecane (rock, rozdział 5)„). Obie płyty odegrały kluczową rolę w popularyzacji alternatywnego rocka w głównym nurcie, choć jednak nieco inną- „Nevermind” był wybuchem, „Ten” powoli rozprzestrzeniająca się „chorobą”- w 1992 r. osiągnęło drugie miejsce na liście Billboard 200 . Album miał hitowe single: „Alive”, „Even Flow” i „Jeremy”. Sprzedano ponad 13 milionów egzemplarzy tej płyty w samych Stanach Zjednoczonych i uzyskał certyfikat 13-krotnej platynowej płyty- nagrody organizacji RIAA.


Od pierwszych chwil „Ten” uderza witalną siłą. Muzyka malowana atrakcyjnymi riffami, pod rygorem szybkiego, dobrze odmierzanego, rockowego rytmu z gitarowymi niebanalnymi solówkami zmierza do wciągnięcia słuchaczy w świat grunge’u, tego- surowego i spontanicznego. „Ten”, dzięki niekomercyjnemu podejściu muzyków i produkcji niepodbarwianej efektami pozamuzycznymi brzmi, jakby był nagrany ma żywo, podczas jednej tylko próby. Efekt jest fantastyczny- nagrali rockowe arcydzieło. W 2009 r. „Ten” zostało wznowione w czterech edycjach: Legacy, Deluxe, Vinyl i Super Deluxe. Dla nowych edycji przygotowano remastering całego albumu producenta Brendana O’Briena, dołożono sześć dodatkowych utworów. Niektóre z tych edycji zawierają DVD z występem zespołu w 1992 roku w MTV Unplugged, koncert z 1992 roku w Magnuson Park w Seattle (znany również jako „Drop in the Park”), replikę oryginalnej kasety demo Momma-Son oraz replikę notesu Veddera zawierającego osobiste notatki i pamiątki. Odnosząc się do swojego remiksu, O’Brien powiedział: „Zespół uwielbiał oryginalną wersję „Ten”, ale interesował się także tym, jak by to brzmiało, gdybym go zdekonstruował i zremiksował … Oryginalny dźwięk „Ten” jest tym, co miliony ludzi, którzy kupowali i kochali, więc początkowo wahałem się, żeby się tym zająć. Po latach nieustannego ponaglania zespołu byłem w stanie wypełnić głowę ideą oferowania go jako elementu towarzyszącego oryginałowi- dając świeże spojrzenie, bardziej bezpośredni dźwięk.” Reedycja „Ten” sprzedała się równie dobrze co pierwsze wydanie. Reedycje miały przeprojektowane okładki, które z reguły zawierały fotografię członków zespołu w momencie nagrania w pozie grupowej i gdy stoją przed wyciętym w drewnie nazwą zespołu, z rękami podniesionymi wysoko trzymając się nawzajem. Drewno wycięte zostało przez Amenta (gitarzysta basowy), który powiedział: „Oryginalna koncepcja polegała na tym, aby naprawdę być razem jako grupa i wkroczyć w świat muzyki jako prawdziwy zespół… coś w rodzaju umowy „wszyscy za jednego” (w niektórych wersjach okładka jest złożona w taki sposób, że widoczne są tylko ręce członków zespołu) i dodał: „W tamtym czasie dział artystyczny Sony był trochę szokujący. Wersja, którą wszyscy poznali jako okładka albumu „Ten”, była różowa i pierwotnie miała być w bardziej bordowym kolorze, a zdjęcie zespołu miało być czarno-białe.

 

Screaming Trees– amerykański zespół rockowy nurtu grunge, łączyło psychodelię na wzór tej z lat 60. XX wieku i punk rock. Ale ten charakterystyczny dla zachodniego wybrzeża USA. Zespół nie zdążył osiągnąć statusu gwiazdy, bo po swoim największym osiągnięciu- wydaniu płyty „Dust”, rozpadł się. Komercyjne niepowodzenie albumów jak i podejmowane inne projekty przez członków zespołu były prawdopodobnym powodem zakończenia działalności zespołu.

Dust” wydany został w 1996 przez wytwórnię Epic Records. W poprzednich nagraniach grupy, zauważało się wpływ psychodelicznego rocka i punk rocka, natomiast ten ostatni longplay Screaming Trees rozszerzał spektrum wpływów o folk, jak i blues.  Brzmienie pozostało mocne. Z płyty wybrano „All I Know” na singiel i odniósł on rzeczywiście sukces w rockowych stacjach radiowych. Mniejszy sukces odnosił singiel z utworem „Dying Days”, który zawiera linię Mike McCready’ego, gitarzysty Pearl Jam. Mimo że Screaming Trees nie był tak wpływowym jak inne grupy z rejonu Seatle to magazyn Kerrang! uznał „Dust” za najlepszy album roku 1996. Zespół zanim się rozpadł koncertował przez prawie dwa lata promując album. Prekusista Barrett Martin i basista Van Conner utrzymują linie melodyczne w zwartej formie, pozwalając gitarzyście Gary’emu Lee Connerowi na ciągłe budowanie ładnie ułożonych melodii. Wiele znacznie popularniejszych zespołów mogłoby pozazdrościć takich sprawnych muzyków jakich przed momentem wymieniłem. Jednak to Mark Lanegan kradnie show. Jego wokal jest po prostu bardzo atrakcyjny- miękki, kojący baryton. To on nadaje Screaming Trees charakterystyczny dźwięk. „Dust” to po prostu- dojrzały, melodyjny album.

 

Alice In Chains, grupa o międzynarodowej sławie, tworzyła scenę grunge razem Nirvaną, Soundgraden czy Pearl Jam, na początku lat 90. Zespół był jednym z perełek przemysłu muzycznego, sprzedając ponad 30 milionów płyt na całym świecie i ponad 14 milionów płyt w samych Stanach Zjednoczonych, z dwoma albumami nr 1 i sześcioma top 10 albumami w na liście Billboard 200, jedenastoma nominacjami do nagrody Grammy. Tylko jeden debiutancki album, „Facelift”, z przebojowym singlem „Man in the Box” uzyskał podwójną symboliczną platynę organizacji RIAA, sprzedając się w ponad dwóch milionach egzemplarzy. „Dirt” został dobrze oveniony przez krytyków i otrzymał certyfikat czterokrotnej platyny. Ich druga akustyczna EP, „Jar of Flies”, zadebiutowała na pierwszym miejscu na liście Billboard 200 w 1994 roku, stając się pierwszym w historii EPem i pierwszym wydaniem Alice in Chains, które zdobyło pierwsze miejsca na listach przebojów i otrzymało potrójną „platynę”.

Tygodniowa sesja nagraniowa dla Columbii w London Bridge Studio w Seattle w roku 1994 wystarczyła czterem muzykom: Layne’owi Staley’owi (wokal), Jerry’emu Cantrell’owi (śpiew, gitary), Mike’owi Inez’owi (gitara basowa, gitara dwunastostrunowa) oraz Sean’owi Kinney’emu (perkusja), dla stworzenia arcydzieła rocka. Sesja odbyła się przy efektywnej współpracy Toby’ego Wrighta, który przyznał, że w momencie rozpoczęcia sesji, grupa nie miała przygotowanego żadnego materiału. Layne Staley opowiadał [2]: „[zespół] chciał po prostu pójść do studia na kilka dni z naszymi gitarami akustycznymi i zobaczyć, co się wydaży. […] Nigdy nie planowaliśmy wydawania muzyki, którą nagrywaliśmy w tamtym czasie. Ale wytwórnia płytowa słyszała to i naprawdę polubiła. Dla nas było to tylko doświadczenie czterech facetów zbierających się w studio i tworzących muzykę” i dalej; „Gdy spotkaliśmy się i zaczęliśmy pisanie i nagrywanie, nie posiadaliśmy żadnego pomysłu, nie wiedzieliśmy w którą stronę ma to zmierzać. To była część zabawy. Chcieliśmy po prostu udać się do studia na parę dni z naszymi gitarami akustycznymi i zobaczyć co się stanie. Dla nas było to jedynie doświadczenie, gdzie czterech facetów spotyka się razem w studiu i tworzy muzykę”. Odbyły się takie dwie sesje. Pracowano po kilkanaście godzin dziennie, nawet asystent inżyniera dźwięku- Jonathan Plum, przyznał, że sesja była „wyczerpująca”. Przeważająca część materiału została zarejestrowana na taśmie magnetycznej Digital Audio Tape. Wright skomentował: „Większość nagraliśmy na niej, ponieważ konwencjonalne taśmy 2-calowe posiadały tylko około 16 minut”. Producent chciał by akustyczne brzmienie zespołu było „jak najbardziej naturalne”. „Jednym z żądań Layne’a było to, aby nie używać Pro Tools. Doskonale wiedział o swoich preferencjach dźwiękowych w studiua brzmienie analogowe było lepsze dla zespołu. Nagrane zostało w ciągu tygodnia na konsoli Neve 8068”. Wright podkreślał, że cała sesja była „płodna”, a utwory rejestrowano w większości za pierwszym lub drugim podejściem. Jednym z kluczowych zadań było skoncentrowanie się na brzmieniu partii gitar Cantrella. Wright wspominał, że w trakcie rejestracji ścieżek, w niektórych momentach wykonywano overdubbing poszczególnych partii akustycznych, a następnie poddawano je procesowi miksowania z pozostałymi. „Gdy członkowie zespołu nagrywali «na żywo», używałem różnych przetworników, które [Cantrell] miał w swoich gitarach w tym czasie, starając się trzymać dźwięk tak blisko brzmienia akustycznego jak to tylko możliwe. Dzięki temu odnosiło się wrażenie jakby to była gitara akustyczna, a nie elektroakustyczna”. Cantrell podczas sesji korzystał z modeli Ovation. Aby w pełni oddać akustyczny klimat, w trakcie nagrywania partii perkusji, Kinney w niektórych momentach korzystał ze szczotek perkusyjnych, uzyskując efekt delikatniejszego uderzenia. Do rejestracji użyto mikrofonów AKG 414s, które zamontowano nad zestawem, D-12 umieszczono na podłodze i stojakach oraz wraz z 421s na bębnie wielkim. Na górnej części bębna małego zamontowano 451s i 57s, natomiast na dolnej 441s. Charakterystyczne synkopowane otwarcie partii perkusji w „No Excuses” uzyskano w wyniku improwizacji. Kinney odgrywał technikę polegającą na uderzaniu w obręcz werbla. Wright, który nie był zwolennikiem jej stosowania, przyznał: „Ostatecznie zdecydowaliśmy się zlikwidować niektóre bongosy i mniejsze bębny usytuowane nad brake-maszyną (z hi-hat’em), dzięki czemu włączyliśmy je w rytm”. Layne Staley teksty pisał w trakcie trwania sesji w studiu, po czym nagrywał partie prowadzące i chórki. Staley partie wokalu rejestrował przy użyciu mikrofonu Neumann M-49. Cantrell, który nagrał wokal prowadzący w utworze „Don’t Follow” był chwalony przez Wrighta. Współproducent określił styl śpiewu gitarzysty jako „wspaniały”, wyróżniając też doskonałą harmonię ze śpiewem Staleya. Po tygodniu Wright pracował już nad procesem miksowania materiału w Scream Studio w Los Angeles w Kalifornii. Columbia Records wydało płytę „Jar of Flies” 25 stycznia 1994 r., która szybko wspięła się na pierwsze miejsce listy Billboard 200, stając się pierwszą EP-ką i pierwszą płytą Alice in Chains – na czele list przebojów.
Steve Huey z portalu AllMusic recenzując minialbum podkreślił, że „Jar of Flies jest niską tonacją, boleśnie piękną i udręczoną smutkiem. W pewnym sensie jest to logiczny sequel Dirt – pomimo okleiny spokoju, głosy utworów wciąż winią tylko siebie samego”. Huey zwrócił uwagę na fakt, że „nastrój panujący na płycie jest depresyjny i mroczny, lecz ze względu na wzruszającą warstwę brzmieniową, wytwarza pewne poczucie akceptacji”. Autor wyraził pochlebną opinię na temat gry Cantrella, podkreślając techniczny aspekt pracy gitar, których brzmienie porównał do tego panującego na „Dirt”. Brytyjski „Melody Maker” napisał: „To jest metal transponowany do czasu snu. Prawdziwy rarytas”. I ja się zgadzam z przytaczanymi opiniami, a Ci z Was, którzy nie zdążyli poznać tych nagrań doradzam zrobić to jak najszybciej.

 

Nine Inch Nails (NIN lub NIИ), amerykański zespół muzyczny grający rock industrialny, założony w 1988, można uznać raczej za dwa zespoły- pierwszy jednoosobowy, drugi wieloosobowy organizowany na potrzeby koncertów. Jedynym oficjalnym członkiem Nine Inch Nails był Michael Trent Reznor, amerykański piosenkarz, autor tekstów, muzyk, producent muzyczny i kompozytor muzyki filmowej. Jego pierwsze wydawnictwo pod nazwą Nine Inch Nails- „Pretty Hate Machine” (TVT, z 1989 roku), było komercyjnym sukcesem, ale i dobrze ocenionym przez krytyków. Od tego czasu wydał dziewięć albumów studyjnych firmowanych przez Nine Inch Nails. Muzyka NIN łączy w sobie wiele gatunków muzycznych, zachowując jednocześnie charakterystyczne brzmienie dzięki użyciu instrumentów elektronicznych i odpowiednim aranżacjom, które dają ostre brzmienie industrialnego rocka zespolone z metalowym nurtem rockowym. NIN w 1992 roku wydał mini LP „Broken” (Interscope Records).

„Broken” zrodził się ze sprzeciwu wobec ograniczania wolności artystycznej. Komercyjny i krytyczny sukces „Pretty Hate Machine” wydany przez TVT Records, wytwórni płytowej, która podpisała kontrakt z Trentem Reznorem, dawał nadzieję, że następna płyta przyniesie równie duży zysk. TVT wywierała więc nacisk na artystę, aby nagrał bardzo podobny album do przebojowego poprzednika. W odpowiedzi Reznor zażądał, aby TVT rozwiązała jego umowę z powodu ograniczenia jego kreatywnej kontroli nad projektem Nine Inch Nails. Wytwórnia zignorowała jego prośbę, wobec tego Reznor doszedł do porozumienia z wytwórnią płytową Interscope Records. Reznor potajemnie nagrał wówczas utwory bez tytułu pod różnymi pseudonimami, aby uniknąć ingerencji wytwórni płytowej, z którą miał kontrakt. Angielski producent muzyczny Flood (Mark Ellis), który już wcześniej z Reznorem współpracował powrócił do pracy nad EP-kę z utworami: „Wish”, „Last” i „Gave Up”. „Broken” to nie tylko te trzy wcześniej wymienione utwory, uzupełniają krążek „Help Me I Am in Hell”, „Happiness in Slavery”, „Physical”, „Pinion” i „Suck”. Całość jest wybuchem gniewu, który jest zobrazowany ciężkimi gitarowymi riffami, mocno zniekształconymi elektronicznie. Ten mini LP jest bardzo spójny koncepcyjnie i technicznie dopracowany do najmniejszego szczegółu.  Na końcu CD są dwie ukryte ścieżki bonusowe, koncepcyjnie różne od podstawowego materiału. „Broken” to na pewno jeden z kluczowych zapisów definiowanych jako industrial-rock i jako taki należy się z nim zapoznać. A może nawet polubić!

 

Muzycy pochodzenia ormiańskiego w Glendale (stan Kalifornia, USA) w 1994 roku założyli hard-rock’owy zespół o nazwie System of the Down. Wokalista Serj Tankian, gitarzysta Daron Malakian, basista Shavo Odadjian i perkusista John Dolmayan osiągnęli równowagę między thrash metalem i metalowymi alternatywnymi nurtami jakie się przebijały w latach 90. XX wieku. Szybko zasłużyli sobie na sukcesy na południu Stanów Zjednoczonych. Ich neogotycki metal, gwałtowny i ekspresyjny, stał się szybko kultowym. Pod koniec 1997 roku grupa podpisała kontrakt z wytwórnią Ricka Rubina American Recordings, a rozpowszechnianiem zajęła się Columbia Records. Debiut płytowy nastąpił w 1998 roku. Tej płycie RIAA przyznała „złoto”. Następne wydawnictwo- „Toxicity” z roku 2001 był kolejnym triumfalnym „pochodem’ muzyki, zawstydzając większość ich konkurencji.

„Toxicity” to fantastyczny LP, który powstał nie tylko w wyniku wyjątkowych zdolności muzyków, ale i pracy realizatorów, zwłaszcza producenta- Ricka Rubina, który nadał materiałowi posesyjnemu wyjątkowej jakości „szlif”. Z utworów szalonych- szarpanych skontrastowanymi motywami i zmieniającym się co rusz tempem, zrobił doskonale spójne dzieło. Mało tego- utwory miały fantastyczne linie melodyczne i  tak inne, bo gdzieś w tle jest armeński folklor. „Toxicity” jest doskonałą mieszanką nieposkromionej dzikości i melodyjnych fragmentów, drapieżnej energii i lirycznej maestrii. Żeby urozmaicić aranże muzycy wykorzystali mało spotykany instrument w nurcie rockowym- bałałajkę (ludowy instrument rosyjski z rodziny gitar). Ciekawa jest też forma całości- płyta zaczyna się gniewną furią, która powoli, z każdym następnym utworem, muzyka staje się smutniejsza i coraz to bardziej wyciszana. „Toxicity” nie jest albumem łatwym w odbiorze, ale na tyle atrakcyjnym, że przejść obok (nie zwróciwszy na niego uwagi) nie sposób. Zbiór 14. pokomplikowanych kompozycji z inteligentnymi tekstami i wzorowo wyprodukowanymi musi się znaleźć na półce każdego melomana, któremu sztuka rockowa nie jest obojętna.

 

Rage Against the Machine, amerykański zespół rapcore’owy, miesza rap, hard rock, punk i funk. Robi to doskonale. Zespołowi liderują charyzmatyczny wokalista Zack de la Rocha i gitarzysta Tom Morello. Obaj założyli zespół w 1991 i szybko stali się jedną z najważniejszych grup rapcore’owych lat 90. Rok po zawiązaniu zespołu debiutowali płytą „Rage Against the Machine”, wydaną przez Epic Records. Nagrania na tej płycie w równym stopniu wykorzystują heavymetalowe zamiłowania Toma Morello oraz rapowe Zacka de la Rochy.  Na okładkę albumu wybrano nagrodzone Pulitzerem zdjęcie Malcolma Browne’a, które przedstawia samospalenie wietnamskiego mnicha buddyjskiego Thícha Quảnga. Mnich w 1963 r. spłonął w Sajgonie w proteście przeciwko zamordowaniu buddystów przez reżim wspieranego przez USA premiera Ngô hnh Diệma.


Wszystkie utwory zebrane na „Rage Against the Machine” zawierają polityczne przesłania, bo właśnie polityka wydawała się twórcom piosenek od początku istnienia zespołu najważniejszym tematem. Debiut RAtM to chwytliwy, a zarazem wściekły przekaz nienawiści do władz. Muzycznie ścieżki dźwiękowe są na styku zainteresowań członków zespołu- gitarzysta Tom Morello, fan hip-hopu i jednocześnie mający szacunek dla rockowych korzeni stworzył dźwięki do tej pory niespotykane; wokalista Zack De La Rocha nie śpiewał w zgodzie z liniami melodycznymi, tylko rapował, wykorzystując w podawaniu tekstu dynamikę i poczucie rytmu; basista Timmy C i perkusista Brad Wilk stanowili świetną, zwartą sekcję rytmiczną, przy czym linie basowe Timmy’ego C były bardzo funky. Sesje nagraniowe zrealizowane w trzech kalifornijskich- Sound City Studios, Scream Studios i Industrial Recording, dały wybuchowy materiał, arcydzieło rocka. Fuzja hip-hopu, metalu, punku i funku na tej płycie nie ma sobie równych do dziś.
W 2001 roku Q Magazine (angielskojęzyczny magazyn muzyczny publikowany od 1986) nazwał Rage Against the Machine jednym z 50 najważniejszych albumów wszech czasów. Ten tytuł ma swoje miejsce w księdze wymieniającej 1001 albumów, które „musisz usłyszeć przed śmiercią”. W 2012 roku album zajął 365 pozycję na liście 500 największych albumów wszech czasów magazynu Rolling Stone na liście „100 Greatest Metal Albums of All Time”. W Radio BBC 1 DJ Zane Lowe nazwał Rage Against the Machine jednym z czterech „Masterpieces”. Magazyn Guitar World uznał Rage Against the Machine piątym zespołem wśród dziesięciu najlepszych albumów gitarowych 1992 roku.

 

Biohazard mniej więcej w tym samym czasie co Rage Against the Machine regularnie włączał do ​​swojego brzmienia elementy zarówno hip-hopu, jak i hardcore metalu. W swoich piosenkach poruszali tematy opisujące problemy miejskiego życia, wyrażając gniew i frustrację z nich wynikające. Ich muzyka zbudowana została na rytmicznie wykrzykiwanych wokalach wspartymi o ciężkie hip-hopowe rytmy zmieszane z gitarowymi riffami, przypominającymi zarówno hardcore, jak i thrash. Ich wielka kariera rozpoczęła się w 1992 roku wraz z wydaniem płyty „Urban Discipline”, drugiej płyty z katalogu grupy wydanej przez Roadrunner Records. Płyta znalazła ponad milion nabywców. Pracując dla Warner Bros. Records, zespół nagrał w 1994 roku trzeci album zatytułowany „State Of The World Address„.

Wyprodukowanie płyty dla dużej wytwórni płytowej (Warner Music). nosiło ryzyko, że album będzie podszyty komercyjnymi naleciałościami. Muzyka jednak nie stała się mniej szczera, bo album „State Of The World Address” jest koncepcyjną kontynuacją poprzedniego materiału wydanego dla niezależnego wydawnictwa. Energia, odczytywana w przypadku Biohazard jako agresywność, czy ich styl, zostały zachowane, przy czym efekty wynikające z dobrej produkcji są znacznie lepsze. Tytułowy utwór, w którym analizie poddawane jest dzisiejsze społeczeństwo, nadaje ton całemu albumowi- znajdziemy w nim nowojorski hardcore z przebijającym się heavy-metalem. Całość raczej prowadzona jest w wolniejszym tempie, czasami przyśpieszanym. Muzycznie album „stoi też okrakiem” pomiędzy grunge’em, który gdy nadszedł „zmiótł” większość muzyki z lat 80. a odświeżonym rockiem wiernym swoim korzeniom. była niemądra i pretensjonalna, a metal nie znalazł jeszcze sposobu na aktualizację się, pozostając wiernym swoim korzeniom. Trzeci album Biohazard jest na pewno najlepszym albumem w dorobku grupy– to też kwintesencja hardcore’u lat 90-tych.

 

Living Colour, założony w 1984 roku w Nowym Jorku, stylistycznie nie różnił się znacząco od innych, którzy łączyli heavy metal z funkiem, jazzem, hip hopem i punkiem… A jednak uznano ich „Najlepszym Nowym Artystą” (wyróżnienie MTV z 1989 roku), zdobył nagrodę Grammy w kategorii „Najlepszy Utwór Hard-rockowy” w 1990 roku, kolejne Grammy za album „Time’s Up”. Karierę rozpoczęli mocnym akcentem- znakomitym albumem „Vivid” z 1988 roku. Pomimo tego, że zespół wyprodukował wiele przebojów, najlepiej zapamiętanym jest ich hymn „Cult of Personality”, właśnie z tej płyty.

Debiut płytowy grupy Living Colour, wydany przez Epic Records, to nie tylko fuzja wielu nurtów muzycznych ale przede wszystkim skupienie w jednym zespole talentu artystycznego, umiejętności kompozytorskich i doskonałego opanowania warsztatu muzyka-instrumentalisty każdego spośród czterech ze składu: Vernona Reida (gitara, wokal), Corey’a Glovera (wokal prowadzący, gitara), Will’ego Calhouna (perkusja, instrumenty perkusyjne, instrumenty klawiszowe) i  Douga Wimbisha (gitara basowa). „Vivid” skupił w sobie rocka („Middle Man”), funk („Theme Song”), pop („I Want To Know”), metal („Desperate People”), jazz („Broken Hearts”), punk („Which Way To America”), reggae („Glamour Boys”), hip-hop („Funny Vibe”), w bardzo udany sposób dzięki temu, że każdy z członków Living Colour miał wystarczający duży talent by dostosować się do potrzeb każdego z tych utworów.
Time’s Up”, drugi album studyjny zespołu Living Color wydany w 1990 roku, był logiczną kontynuacją debiutanckiego albumu „Vivid”, znowu oferował szeroki zakres gatunków muzycznych.


Mimo że „Time’s Up” uzyskał złoty certyfikat wkrótce po wydaniu i zdobył nagrodę Grammy, to jednak nie przebił jakością pierwszą z katalogu płyt, może dlatego, że zbyt wiele od nowego materiału oczekiwano… To podobnie silna pozycja, jest tak samo dobrym albumem jak jego poprzednik, ale też nie jest kopią formuły, która się już wcześniej sprawdziła. „Time’s Up” więcej wymaga od słuchacza, zarówno muzycznie, jak i tekstowo. Klasa Living Colour została wraz z wydaniem drugiego albumu potwierdzona. Wkrótce po wydaniu „Time’s Up” odszedł basista, Muzz Skillings, którego zastąpił Doug Wimbish. Już w nowym składzie, w 1993 r., został nagrany trzeci album studyjny, „Stain”.



 

Ten album ma cięższy ton, buduje bardziej pesymistyczny klimat, choć utwory nadal reprezentują różne gatunki muzyczne. Utwory były bardziej precyzyjnie przedstawione w porównaniu do gry na „Time’s Up”, ale też równie trudne i inspirujące co w obu poprzednich wydawnictwach. Pesymizm jaki przebija się z treści większości utworów już wcześniej się pojawiał, choć na pewno nie z taką intensywnością. „Stain” to kolejne angażujące wydawnictwo znakomitych Living Colour, niestety już nieozłocone tak samo doskonałą sprzedażą co poprzedniczki. Grupa rozwiązała się rok później, z powodu nieporozumień podczas prac nad czwartym albumem (w 2001 roku nastąpiła ich reaktywacja). Nurt muzyczny reprezentowany przez Living Colour określano mianem- crossover, co oznaczało w przypadku tego zespołu mieszankę najróżniejszych styli od heavy metalu po free jazz, okraszoną ciężkimi gitarowymi riffami i szaleńczymi solówkami Vernona Reida,  pulsującym basem czy to Skillingsa czy Wimbisha, które dopełniał haryzmatyczny głos Corey’a Glover’a. Przez prawie 6 lat muzycy prowadzili działalność solową, aż w roku 2001 grupa reaktywowała się– początkowo tylko z myślą o kontynuowaniu koncertów…

 

 


[1]  Grunge, według , czerpiący inspiracje z hardcore punka, heavy metalu oraz indie rocka, z reguły charakteryzuje się mocno zniekształconym brzmieniem gitar elektrycznych, kontrastującym z dynamicznymi utworami, oraz większym zwróceniem uwagi na przekaz, jaki niesie tekst. W porównaniu do innych odmian rocka, grunge prezentuje okrojoną, zaniedbaną formę, oraz odrzucenie teatralności.
Narastająca popularność przyczyniła się do powstania niezależnej wytwórni fonograficznej Sub Pop w latach 80. Szczyt popularności przypadł na pierwszą połowę lat 90., za sprawą takich albumów jak Nevermind grupy Nirvana, Dirt Alice in Chains, Superunknown Soundgarden czy Ten Pearl Jam. Sukces tych zespołów zwiększył popularność rocka alternatywnego. Mimo że większość zespołów wywodzących się z nurtu grunge rozpadło się lub zawiesiło swoją działalność pod koniec lat 90., to nadal istnieją zespoły kontynuujące ten gatunek, a twórczość jego wykonawców ma wciąż wpływ na nowoczesne odmiany muzyki rockowej. Do tzw. „Wielkiej Czwórki z Seattle” zalicza się zespoły Nirvana, Pearl Jam, Alice in Chains oraz Soundgarden

[2] Wypowiedzi biorących udział w sesjach nagraniowych Alice In Chains pochodzą z: 

 

 


Przejdź do części 2 artykułu >>

Kolejne rozdziały: