Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział osiemnasty, część 2)

To że grupa heavy-metalowa bądź hard-rockowa nie odbiegła zbytnio od wzorców sprzed dwóch dekad nie oznacza, że to tylko popłuczyny, bowiem zauważyć można i najwyższe umiejętności techniczne i rozwinięcie myśli artystycznej tych, którzy przecierali jako pierwsi podobne ścieżki muzyczne.

 

Metallica, zespół założony w Los Angeles w 1981 roku przez Jamesa Hetfielda (wokal, gitara) i Larsa Ulricha (perkusja), jest jednym z najbardziej wpływowych zespołów heavy metalowych ostatnich dekad, inspirując całe pokolenia rock’owców początkowo thrash’em, a później heavy-metalowym brzmieniem. Debiutancki „Kill 'Em All” z 1983 roku i „Ride the Lightning” wydany rok później zapoczątkowały akceptację stylu heavy-metalowego, wnosząc do thrash metalu formalne skomplikowanie i głębię wyrazu. Album „Master of Puppets” z 1986 roku, uznany za arcydzieło rocka, było podwójnie przełomowe…

Master of Puppets” jest pierwszą płytą grupy nagraną dla wytwórni Elektra Records. Nie tyle przedstawia rewolucyjną zmianę stylu muzycznego co raczej jest modyfikacją tego poznanego na ścieżkach dwóch poprzednich albumów- thrash metalu. „Master of Puppets” jest bardziej jednolity, i pod względem tematycznym (prawie każda piosenka dotyczy lęku przed bezsilnością wobec hipokryzji, bądź ludzkich popędów) i muzycznym (aranżacje są gęste i energiczne, zmienne pod względem faktury i tempa). Są krytycy, którzy nazwali trzeci album Metallici najlepszym albumem heavy metalowym, jaki kiedykolwiek został nagrany… Jeśli tak nie jest to z pewnością muzyka z tego albumu zbliża się do tego poziomu. Po wydaniu „Master of Puppets” tragedia napotkała zespół- ich autobus rozbił się podczas podróży po Szwecji. Cliff Burton, gitarzysta basowy zginął w tym wypadku. Gdy zespół uznał, że trzeba kontynuować karierę, wybrano Jasona Newsteda opróżnione miejsce basisty. Dwa lata później zespół wydał ambitny koncepcyjnie „… And Justice for All”, który trafił do Top Ten bez promocji ze strony radia i z małym wsparciem ze strony MTV. Metallica nie potrzebowała intensywnej promocji, była już „maszyną rozpędzoną” w głównym nurcie rockowym. W 1991 roku powstaje piąty album „Metallica”, o czarnej okładce (The Black Album).

Album stał się dla wielu „wrotami” do świata heavy-metalu. Dlaczego? Bo każda piosenka na tym albumie jest chwytliwa, nawet jeśli jest tylko rzemieślniczą robotą, a nie artystycznym dziełem. na poprzednich albumach Metallici łagodniejsze utwory sąsiadują z pełnymi agresji… Tu jest inaczej- zanikanie stylizacji thrash metalowej na rzecz wolniejszych ballad (choć nadal o ciężkim brzmieniu). Ślady thrashu zauważa się w szybszych piosenkach- „Holier Than Thou”, „Through the Never” i „The Struggle Within”, które mają (jak się wydaje) być źródłem energii, potrzebnej dla urozmaicenia całości materiału. Cała reszta jest rygorystycznie konstruowana pod wyraźną i atrakcyjną linię melodyczną, jak wybrany na singiel „Enter Sandman”. Album był ogromnym sukcesem komercyjnym, uzyskując status diamentowej płyty w Stanach Zjednoczonych, gdzie sprzedał się w liczbie ponad 16 milionów egzemplarzy. To najmocniejsza pozycja heavy-metalowa pod względem komercyjnym po dziś dzień. Przez wielu fanów uważana jest za najlepsze dokonanie zespołu.

 

Spojrzeć na karierę zespołu Van Halen można w sposób ograniczony do czasu pomiędzy rokiem 1978 (wtedy zespół wydał płytę debiutancką) a 1984 (w którym wydali album zatytułowany „1984”). Można bez jakiejś wielkiej straty (tak uważam) jeszcze mocniej ograniczyć omówienie twórczości braci Van Halen i jeszcze dwóch- Davida Lee Rotha i Michaela Anthony’ego, bowiem album „Van Halen” był jednym z najbardziej udanych debiutów w historii muzyki rockowej, niczym  debiut Led Zeppelin, The Jimi Hendrix Experience, Black Sabbath czy Guns N’ Roses.

Najkrótszy utwór na płycie- instrumentalny „Eruption” zawiera jedne z najlepszych nagranych 100 sekund gitarowego sola, które dawało nadzieję, że pojawił się wreszcie gitarzysta, na którego czekano od śmierci Hendrix’a. Pozostałe piosenki na tym albumie to zagrane ostro i w szybkim tempie, wzorcowo „uszyte”, hard-rock’owe kompozycje (z wyjątkiem „Ice Cream Man”), przypisane wszystkim czterem członkom zespołu. Oprócz nich są dwa covery- „You Really Got Me” (Raya Daviesa, z repertuaru The Kinks) i „Ice Cream Man” (blues’owego pieśniarza Johna Brima). Debiutancki album Van Halen udowadnia, że potrzeba prawdziwego talentu, aby naprawdę stworzyć trwałe dzieło sztuki, a to złożono z ponadczasowego i innowacyjnego brzmienia gitary z wydatnymi mięsistymi riffami, wzbogacanymi błyskotliwymi ultraszybkimi solówkami. Grę Eddiego Van Halena wspierała solidna baza rytmiczna, które uatrakcyjniały show rockmana z krwi i kości- Davida Lee Rotha, również świetnego autora piosenek. Piosenki, które można wysłuchać z płyty nadal brzmią witalnie, zaskakująco i… I naprawdę rewolucyjne. Płyta zdobyła wiele nagród – w 1978 uzyskała miano złotej i platynowej, a w 1996 diamentowej.

 

King’s X to grupa nie „ze świecznika”, ale na pewno należy do tych znakomitych i szanowanych. Grupę tworzą trzej znakomici muzycy- basista Doug Pinnick, gitarzysta Ty Tabor i perkusista Jerry Gaskill (cała trójka również pełni role wokalistów), którzy opierają swoje dzieła o mieszankę melodyjnych harmonii, riffów typowych dla heavy-metalu i „penetrację” rocka progresywnego oraz na jednymi z najlepszych i najbardziej emocjonalnych wokali na świecie. Ich atrakcyjny styl, z nieznanych powodów, nigdy nie ułatwił przebicie się do głównego nurtu akceptowanego przez szerszą publiczność. Dziś mają w swoim katalogu płytowym 12 płyt długogrających dobrze ocenianych przez krytykę. King’s X wydał debiutancki album “Out of the Silent Planet” w 1988 roku. Pomimo świetnych recenzji publiczność nie wykupiła masowo nakładu, bowiem w tym czasie wielogatunkowy styl grupy mógł wydawać się nie na czasie, a inaczej określając- zbyt zachowawczy. Wraz z drugą ich płytą- „Gretchen Goes to Nebraska” (Megaforce Worldwide, z roku 1989) wokół King’s X zrobił się pewien szum medialny, zwłaszcza istotny dla społeczności metalowców, bo członkowie Anthrax i Living Color chwalili ich w prasie.

„Gretchen Goes to Nebraska” jest albumem koncepcyjnym opartym na opowiadaniu napisanym przez perkusistę Jerry’ego Gaskilla Materiał z płyty zawiera liryczne tematy chrześcijańskie („Over My Head”), z krytyką televangelismu [1] włącznie („Mission”). Dalej kwestionuje religię w odniesieniu do oskarżenia Giordano Bruna o głoszenie herezji i skazanie go na spalenie żywcem na stosie („Pleiades”). Muzycznie album obejmuje różne style mieszczące się w stylistyce hard-rock’owej, mocniej wprowadzając elementy gospel i psychodelii. Nie ma słabego miejsca na płycie, a to co często jest piętą achillesową wielu zespołów rockowych- słabszy wokal, tu jest mocną stroną, bo King’s X jest obdarzony dwoma niesamowitymi wokalistami: Doug Pinnick brzmi niczym solista chóru gospel, natomiast Ty Tabor fantastycznie odkrywa melodię w swoim głosie. Łatwość z jaką obaj wokaliści potrafią harmonijnie współpracować nie jest powszechna. Ci sami również pełnią rolę gitarzysty i basisty…  I jako instrumentaliści są świetnie zsynchronizowani. Ten trzeci- perkusista też potrafi śpiewać. I robi to nie gorzej niż jego koledzy.
A więc dlaczego nie stali się tak wpływowymi jak Gans N;Roses, Living Colour czy Pearl Jam, pomimo niezaprzeczalnych walorów ich propozycji muzycznych, jak i technicznych walorów? Możliwe, że nikt po obu stronach Atlantyku nie zwracał baczniejszej uwagi na grupę, bo byli zapowiadani jako chrześcijański zespół rockowy (gdy muzycy King’s X twierdzili, że byli tylko zespołem złożonym z chrześcijan), a może mieliby szczycić się większym sukcesem gdyby nie ujawniony homoseksualizm Pinnicka? Metalowy zespół, którego frontman jest afro-amerykańskim gejem? Trudno bez ryzyka wydawać duże pieniądze na promocje takiej trójki muzyków… Tak czy siak-  King’s X i wytwórnia Megaforce Worldwide pod tytułem „Gretchen Goes to Nebraska” wydali jeden z największych albumów nurtu progressive-metal’u wszech czasów.

 

Nazywali się Southern Death Cult, później Death Cult a na koniec The Cult. Trzech muzyków: Ian Astbury (wokal), Billy Duffy (gitara) i Jamie Stewart (bas), tworzyło trzon grupy w początkowym okresie kariery i jednocześnie w apogeum swojej popularności- w drugiej połowie lat 80.. W tym czasie przewinęło się czterech perkusistów: Nigel Preston, Mark Brzezicki, Les Warner i Mickey Curry. Później było jeszcze gorzej, stałymi muzykami byli już tylko Ian Astbury i Billy Duffy. Początkowo byli pod wyraźnym wpływem post-punka, później stali się hard-rock’owym zespołem z psychedelicznymi akcentami. „Dreamtime”, pierwszy album grupy, ukazał się jesienią 1984 roku, wraz z singlem „Spiritwalker”. Debiutancka płyta sprzedawała się nieźle- osiągnęła 21 miejsce na listach przebojów w Wielkiej Brytanii. Zespół udanie kontynuował hardrockowy kierunek swojego zwiastuna- singla „She Sells Sanctuary”, na płycie „Love”, która zajęła 4 miejsce listy najlepiej sprzedających się albumów w Wielkiej Brytanii. Trzeci album- „Electric”, był w dużej części efektem producenckiej pracy Ricka Rubina.

Rubin, który w tamtym czasie znany ze współpracy ze Slayerem i Beastie Boys, zabrał The Cult do Nowego Jorku, zarezerwował czas w Electric Ladyland Studios, udostępnił muzykom kilka wypożyczonych instrumentów i nakazał: „Grajcie i bawcie się!”. Powstały w ten sposób mocny rock’n’rollowy album, który grupie zyskać zupełnie nową grupę fanów. Zamiast gotyckich napuszonych brzmień, grupa brzmiała świeżo- riffowe gitarowe granie, skondensowane solówki, namiętne wokale, poparte przez silnie brzmiącą sekcję rytmiczną. Istotną rolę pełni Billy Duffy, który otrzymał sporo czasu dla rozwinięcia swoich interesujących solówek. Drugim wyróżniającym się muzykiem jest Astbury, który udanie wpisuje się w rock’n’rollowy styl. Jamie Stewart na basie i Les Warner na perkusji, grają prosto i solidnie, ale nigdy na pierwszym planie, preferując „stawianie konstrukcji nośnej” dla Duffy’ego i Astbury’ego. „Electric” może być uznanym za doskonały rock’n’rollowy album. który zasługuje na to, by stawiać go obok „Highway To Hell” (AC/DC) i „Appetite For Destruction” (Gans N;Roses) w panteonie bogów rock’n’roll’a. Niestety, The Cult nigdy nie zdoła zbliżyć się do doskonałości tego dzieła…
W lipcu 2013 roku wytwórnia Beggars Banquet wydała zestaw dwóch płyt CD zawierający album „Electric” łącząc z przerwaną wcześniejszą wersją albumu, pierwotnie zatytułowaną „Peace”. W 1985 roku The Cult odniósł przełomowy sukces wydając singiel „She Sells Sanctuary” i album „Love”. Kiedy miało dojść do nagrania kolejnej płyty, zespół zarezerwował miejsce w studiach Manor w Oxfordshire, a Steve Brown ponownie był producentem albumu. Nowe utwory stały się trzecim albumem The Cult, zatytułowanym „Electric” i sprzedały się w wielu milionach egzemplarzy.
W 1986 roku Ian Astbury i Billy Duffy nie byli w 100% zadowoleni z nagrań materiału na „Peace”, więc Rick Rubin zaproponował remiks piosenki „Peace Dog”. Muzycy byli tak zachwyceni wynikami, że powiadomili Beggars Banquet, że przystępuje do ponownego nagrania całego albumu z Rickiem Rubinem.




Wydanie zatytułowane „Electric Peace” to album, w którym po raz pierwszy wszystkie utwory wyprodukowane przez Steve’a Browna zostały oficjalnie zebrane w jednym wydaniu. Niektóre z tych utworów zostały wcześniej wydane jako „strony B” lub w zestawach pudełkowych, ale nigdy wcześniej wszystkie razem. Dopiero limitowany box Rare Cult z 2000 roku umożliwił fanom usłyszenie pełnego albumu Peace, we właściwej kolejności. Pudełko szybko się wyprzedało, więc „Peace” był niedostępny przez 13 lat. Cały album „Peace”, zajmujący dysk 2 zestawu, wyprodukowany przez Steve’a Browna, niekoniecznie jest przeznaczony dla zwykłych fanów Cult, ale jest niezbędny dla zagorzałych, a The Cult ma takich mnóstwo. Album ‘Peace” brzmiał bardzo podobnie do swojego poprzednika, „Love”. Występy są obecne, ale przesiąknięte pogłosami, refrenami i dogrywaniami. Decyzja o współpracy z Rickiem Rubinem i ponownym nagraniu „Peace” wyznaczyła poprzeczkę i zaowocowała ponadczasową, autentyczną, niehitową płytą, którą wszystkie kolejne płyty rockowe powinny naśladować. Żadnych klawiszy, gitar akustycznych i ballad. Rock and roll, postawa i przekonanie o słuszności przedsięwzięcia

 

Bracia Chris i Rich Robinson w 1989 roku utworzyli The Black Crowes– zespół sięgający do tradycji rock and rolla i rhythm and bluesa amerykańskiego Południa. Taki konglomerat stylów nazwano southern rock. Już pierwsza płyta „Shake Your Money Maker” (Def American, z 1990 r.) osiągnęła sukces komercyjny w USA i Europie. Dwa lata później grupa ponownie weszła do studio, nagrywając album „The Southern Harmony and Musical Companion”.

Album osiągnął najwyższe miejsce na liście albumów Billboard 200, wydźwigany sukcesami znakomitych singli: „Remedy”, „Thorn in My Pride”, „Sting Me” i „Hotel Illness”. Każdy z tych tytułów osiągnął szczyt listy przebojów. Black Crowes w nagraniach z drugiego albumu pozostaje wierny swoim chwytliwym korzeniom bluesowym, które fani mieli okazję poznać już na debiutanckiej płycie, jedynie dodając motywy gospel, bluegrass i soulu. Gdy „Shake Your Moneymaker” prezentował bezbłędny rockowy atak, „The Southern Harmony and Musical Companion” stworzył dźwięk lepiej dopracowany- perfekcyjny, a poza tym eksperymentował przy jednoczesnym zachowaniu hard rockowej wrażliwości. „The Southern Harmony and Musical Companion” to jedno z najbardziej udanych i zdecydowanie najbardziej chwalonych wydawnictw w dyskografii zespołu.

Następna płyta „Amorica” (American Recordings, z 1994 roku) to powtórne nagranie wcześniejszego projektu Black Crowes zatytułowanego „Tall”.

Black Crowes podczas nagrania tego albumu czerpał inspirację z najbardziej zrelaksowanych i jednocześnie rytmicznych utworów z poprzedniego albumu, jednak tym razem trudniej znaleźć piosenki nadające się na potencjalnie przebojowe single, choć utwory zdają się być najlepszymi, jakie zespół kiedykolwiek napisał, sięgając po funky blues-rocka, zorientowanego na jam. Po fantastycznym debiucie i niezwykle udanym drugim albumie wielu się zastanawiało czy The Black Crowes będą w stanie utrzymać wysforowany poziom. „Amorica” co prawda nie zawiera mnóstwa przebojów, ale poziom muzyczny czy w warstwie tekstowej został podniesiony. Grupa ewoluowała- rockowy atak ich debiutanckiego „Shake Your Moneymaker” został zredukowany, a wpływy muzyki gospels z drugiego albumu zniknęły. Hard-rock (nadal mocno wykorzystywany) dzieli czas na płycie z rock-balladą. Album jest świetną całością, jest lepszy niż potraktowanie jako zbioru pojedynczych utworów, inaczej określając- brakuje atrakcyjności komercyjnej. To może nie jest najlepsze dzieło The Balck Crowes, ale na pewno ostatni ich świetny album.

 

Trzech przyjaciół z dzieciństwa: Jökull Júlíusson (wokal, gitara), Davíð Antonsson (perkusja) i Daníel Ægir Kristjánsson (bas). na obrzeżach Reykjaviku, stworzyli Kaleo. Dołączył do nich Rubin Pollock (gitara, śpiew). Mieszanką bluesa, folku, country i rocka, zadebiutowali w 2012 roku na festiwalu muzycznym Icelandic Airwaves, a nagrali swoje pierwsze single w następnym roku. Wynik podpisania kontraktu z Sena, największą w Islandii wytwórnią płytową to debiut płytowy, który stał się „złoty” w ich ojczystym kraju. „Kaleo” miał pięć hitów numer jeden co dało im możliwość odbycia europejskiej trasy koncertowej. Wydanie akustycznego singla „All the Pretty Girls” (w 2014 r.) stało się punktem zwrotnym, bo muzycy podpisali lukratywny kontrakt z Atlantic Records. Kontrakt wymusił stały pobyt w USA (w Austin w Teksasie) i tam rozpoczęli pracę nad materiałem, z którego powstała następna płyta- „A / B


Gdy słucha się już pierwszego utworu z „A / B”- dynamicznego „No Good”, trudno nie zauważyć wpływów amerykańskiego bluesa czy blues rocka z lat 60.. Obok ostrych rockowych kompozycji pojawiają się melodyjne, liryczne ballady („All the Pretty Girls”). Fantastyczny w roli wokalisty i naprawdę dobry gitarzysta Jökull Júlíusson jest też autorem wszystkich utworów na płycie. Płyta została nagrana w Nashville, a piosenki z „A/B” pojawiły się na ścieżkach dźwiękowych takich seriali TV jak „Vinyl” czy „Blind Spot”. Czterej muzycy z Kaleo pokazują, że muzyka tak naprawdę nie ma przypisanej daty, że może być ponadczasowa… Pod warunkiem, że jest wystarczająco wysokiej jakości artystycznej!

23 kwietnia 2021 grupa Kaleo wydała płytę „Surface Sounds” (Atlantic / Elektra, nr kat.- 075678649516), którą zespół nagrał w 13. studiach, między innymi” w Atlantic Studios, Blackbird Studio, Ocean Way Recording i The Warner Studios (Nashville).


Frontman i autor tekstów, JJ Julius Son (Jökull Júlíusson), bywa w studiu z przerwami od dwóch lat, co pozwala na połączenie wędrowania po świecie i skrupulatnego ‘majsterkowania’, czego efektem jest spektrum dźwięków nagranych na całym świecie – w Ameryce Północnej, Ameryce Południowej i w Europie. Produkt końcowy jest odświeżająco wolny od kalkulacji, a Julius Son pozwala każdej melodii prezentować swoją ścieżkę, jednocześnie pochylając się nad swoimi bluesowymi, folkowymi i rockowymi skłonnościami. ‘Po pierwsze, chciałem potwierdzić niepewność i niepokój, z którymi wszyscy się dzisiaj borykają. Czasy takie jak ten przypominają nam o tym, co najważniejsze. Instynktownie jako istoty ludzkie przenosimy punkt ciężkości z powierzchownego na zbiorowe wspieranie naszych sąsiadów. To uczucie odbija się echem w Surface Sounds. Mam teraz nadzieję, że album może służyć jako przypomnienie, że to, co jest na powierzchni, nie jest tak ważne, jak to, co jest w środku, a naszym obowiązkiem jest wzajemne wspieranie się w potrzebie. Pod wieloma względami Surface Sounds zawsze było dla mnie wielką zagadką’ – kontynuuje Julius Son o kolekcji utworów nagranych w trasie. ‘Dosłownie wskoczyłem do studiów w Grecji, Ameryce Południowej i w całej Europie, tworząc to, co teraz nazywa się Surface Sounds. Za każdym razem, gdy wracałem do domu na Islandii, za każdym razem, gdy byłem w Los Angeles, cieszę się widząc, co możemy stworzyć w danym momencie i w każdym środowisku.’”(z notatki wydawcy)
Recenzenci zgodnie opiniowali płytę, na przykład:
Podczas swojego trzeciego występu, islandzki duet Kaleo mocno opiera się na amerykańskich wpływach ich adoptowanego domu w Austin w Teksasie. Na dwóch poprzednich płytach zespół oparł się na mieszance uduchowionego indie folku i hymnicznego rocka, zdobywając znaczną międzynarodową rzeszę fanów, a nawet nominację do nagrody Grammy. Pojawiający się pięć lat po nagrodzonym złotem albumie A/B z 2016 roku, Surface Sounds łączy mroczny atmosferyczny rock z energetycznymi bluesowymi riffami i śliskimi rytmami, tworząc sugestywne tło dla ochrypłego barytonu frontmana Jökulla Júlíussona. Chociaż Kaleo nie wkracza tutaj na żadne nowe grunty, okazuje się, że jest mniej lub bardziej biegły w wybranej przez siebie odmianie bluesowego nowoczesnego rocka, kierując się dynamiką z wigorem i mnóstwem afektowanego dźwięku.” (Timothy Monger, AllMusic)
„…Tego albumu należy najpierw posłuchać i doświadczyć samemu, a następnie zaprosić przyjaciela, aby do niego dołączył i wspólnie zanurzył się w kunsztownym arcydziele, jakim jest Surface Sounds. Moje ulubione utwory to ’Alter Ego’, ‘Skinny’ i ‘I Walk On Water’. […] Zawiera wszystko, czego można chcieć od płyty rockowej: instrumenty takie jak skrzypce i fortepian, emocjonalne teksty i dźwięki, od czasu do czasu zabawny utwór pośród wszystkich ciężkich, a na koniec przesłanie nadziei i uzdrowienia.” (Cherri Cheetah, Banded)

 

 


[1] Telewangelizm to prowadzenie nauczania, ewangelizacji za pomocą mediów jak radio lub telewizja.


Powrót do części 1 artykułu >>

Kolejne rozdziały: