Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział sześćdziesiąty dziewiąty, część 2)
Black Sabbath był pionierem gatunku metal’owego w ramach nurtu rock’owego, określając ramy dla kolejnych podgatunków w jego obrębie, a całe ruchy wyrosły z planów zawartych w pojedynczych piosenkach Sabbath. Od końca lat 60. i przez całe lata 70. zespół stał się legendarny dzięki niejednorodności artystycznej między swoimi muzykami: pierwotny wokal Ozzy’ego Osbourne’a, sejsmiczne riffy Tony’ego Iommiego, dosadnie potężna gra na perkusji Billa Warda i grzmiące linie basu Geezera Butlera połączyły się w złowrogą odmianę hard rocka i śpiewu zafascynowanego okultyzmem, jakiego świat nigdy wcześniej nie słyszał. Ten nietykalny oryginalny skład był odpowiedzialny za metalowe arcydzieła, takie jak „Paranoid” z lat 70. , ale kiedy zespół rozpadł się w 1979 r., Black Sabbath kontynuował działalność z obsadą różnych wokalistów, podczas gdy Osbourne wykorzystał swoją osobowość księcia ciemności do udanej kariery solowej, która trwała dziesięciolecia. Doszło do różnych zjazdów i częściowych przeróbek pierwszego składu Black Sabbath, których celem było odzyskanie części ich wczesnej złej energii… Wcześniej trio Cream, właściwie samotnie, przecierało ścieżki twardego rocka wzbogacanego długimi improwizacjami. Mimo że Cream tworzyli wspólnie zaledwie nieco ponad dwa lata, ich wpływ był ogromny, zarówno w szczytowym okresie późnych lat 60., jak i w latach po ich rozstaniu. Cream była pierwszą czołową grupą, która naprawdę wykorzystała format power trio, kładąc tym samym podwaliny pod większość twórczości blues-rock’owej i hard rock’owej lat 60. i 70. XX wieku. Niektórzy krytycy muzyczni uważali zespół za przereklamowany, powołując się na nacisk muzyków na błyskotliwość, wirtuozerię i show kosztem smaku i skupienia. Czasami odnosiło się to szczególnie do ich występów na żywo, ale najlepsze z ich nagrań studyjnych były doskonałymi fuzjami bluesa, popu i sychodelik, ze zwięzłym, oryginalnym materiałem przewyższającym liczbę rozdętych bluesowych jam i przesadnie długich solówek.
_____________________________________________________
Nagrania koncertów tria Cream z San Francisco, zrealizowanych po 1968 roku, pojawiły się na dwóch „pośmiertnych” płytach koncertowych: zatytułowanych „Live Cream” i „Live Cream Volume II”. Fani byli zachwyceni, krytycy muzyczni również.
- Album „Live Cream”, nagrany w maju 1967, 7 marca 1968, 9 i 10 marca 1968 roku w Atlantic Studios, (Nowy Jork), Fillmore West (San Francisco, Kalifornia) i Winterland (San Francisco, Kalifornia), został wydany w kwietniu 1970 roku przez wytwórnię Atco. Producentami byli Felix Pappalardi, Ahmet Ertegun i Robert Stigwood.
„Live Cream” (tytułowany także „Live Cream, Volume 1”) to album będący kompilacją koncertów zespołu Cream [według: ]. Album ten zawiera cztery utwory na żywo nagrane w 1968 roku i jeden utwór studyjny „Lawdy Mama” z 1967 roku. Utwór instrumentalny for „Lawdy Mama” jest tym samym, co usłyszane w „ Strange Brew ” z innym wokalem i solówką na gitarze Erica Claptona.
Krytycy muzycznie raczej dobrze się wyrażali o płycie: W recenzji z 1970 roku magazyn Rolling Stone nazwał „Live Cream” „doskonałym albumem” oraz „dobrze nagranym, kontrolowanym i pełnym napięcia; moment występów zespołu może wywołać u słuchacza ekscytację, która nie ma nic wspólnego z nostalgią”. Paul Kresh ze Stereo Review nazwał to „dziwnie nierównym zestawem występów”, co uwypuklił „wykonany w studiu” utwór „Lawdy Mama”, który nazwał „trzema minutami naprawdę ekscytującej muzyki”. Opisał album jako „rozczarowujący jazz/rock” z doskonałym nagraniem i jakością stereo, szczególnie „wspaniałym” remiksem Adriana Barbera i czuł, że dłuższe utwory „cierpią na bezcelowych przerywnikach”, ale ogólnie są „bardzo dobre”. W retrospektywnej recenzji Bruce Eder z Allmusic przyznał „Live Cream” cztery z pięciu gwiazdek i stwierdził, że „może to być ich najbardziej niezmiennie genialny album pod względem czystej muzykalności”, mimo że zawiera jedynie utwory z „najmniej ambitnego i najbardziej podstawowego albumu Cream– Fresh Cream” (1966). Eder uznał wzajemne oddziaływanie grupy podczas występów za „fascynujące” i zapewnił, że „takie występy w pojedynkę podniosły stawkę muzykalności w rocku”. Jednakże Robert Christgau napisał, że pomimo „niewątpliwej i atrakcyjnej” intensywności pierwszej strony, woli „wdzięczne granie Claptona w utworze ‘Sleepy Time Time’” z Fresh Cream niż obecne fałsze”. „Ultimate Classic Rock” umieściło album na liście „100 najlepszych albumów na żywo” i stwierdziło, że album znalazł „nowe, fajne zmarszczki w starym materiale”. Live Cream zajął 15. miejsce na liście Billboard 200, 4. miejsce na brytyjskiej liście albumów i 10. miejsce na fińskiej liście albumów.
- Album „Live Cream Volume II”, nagrany 9 marca, 10 marca i 4 października 1968 roku w Venue Winterland (San Francisco) i Oakland Coliseum Arena (Oakland, USA), został wydany 2 marca 1972 roku przez wytwórnię Polydor i Atco. Produkował nagrania Felix Pappalardi.
„Live Cream Volume II” był drugim albumem w całości koncertowym zespołu Cream, zawiera sześć utworów nagranych podczas różnych występów w 1968 roku.
Recenzje przyniosły pozytywne opinie o płycie, podobne do napisanej przez Matthew Greenwalda z AllMusic stwierdził: „Często pomijana ciekawostka, ‘Live Cream Vol. 2’ ukazało się w bardzo dziwnym czasie, bez ostrzeżenia, prawie dwa lata po swoim poprzedniku i praktycznie w tym samym czasie, co powiązana (choć nie pokrywająca się) Historia Erica Claptona. Obie płyty pojawiły się, nieprzypadkowo, w momencie gdy Clapton bez wiedzy większości publiczności, został odsunięty na bok z powodu wyniszczającego uzależnienia od heroiny – ten album pomógł mu utrzymać się w centrum uwagi opinii publicznej, zarówno jako piosenkarza, jak i gitarzysty. ‘Live Cream, Vol. 2’ jest bardziej ambitnym albumem niż jego poprzednik, oferującym więcej utworów i zawierającym wersje koncertowe dwóch hitów radia AM grupy (w przeciwieństwie do utworów z albumu, które znalazły się w repertuarze ‘Live Cream, Vol. 1’). A to jest po prostu niezbędne do słuchania dla każdego, kto chce zrozumieć, o co chodziło zespołowi Cream, czyli o występy na żywo. Wykorzystując – jak na tamte czasy – najnowocześniejszy mobilny sprzęt nagrywający, było to znaczącym osiągnięciem w tamtym czasie, polegającym na uchwyceniu prawdziwego dźwięku trio o dużej mocy na scenie, grającego z pełną głośnością i ogólną doskonałość brzmienia należy z pewnością przypisać inżynierom Tomowi Dowdowi i Billowi Halversonowi. Poczucie, że znajdujesz się w pierwszym rzędzie, jest bardzo widoczne, a wynika to głównie z ich zdolności do uchwycenia furii zespołu na żywo z przejrzystości i intymnością, aż do każdego niuansu gry Ginger Baker. Jeśli chodzi o występy, ta płyta rzeczywiście ukazuje zespół w szczytowym okresie, choć być może nie w najlepszych momentach tego szczytu – grupa wyrobiła sobie reputację występu na żywo dzięki epickim, długim występom na granicy jazzu, ale repertuar reprezentowany tutaj (w przeciwieństwie do tego na ‘Live Cream, Vol. 1’) jest bardziej skupiony na popowo-rockowych utworach, takich jak ‘White Room’, ‘Sunshine of Your Love’, ]Tales of Brave Ulysses’ itp., które nie poddają się tak łatwo (lub wcale) otwieraniu w dłuższych jam’ach, w stylu, powiedzmy, ‘NSU’ lub ‘Sweet Wine’ lub legendarnego ‘Spoonful’; dodatkowo utwory takie jak ‘Sunshine of Your Love’, a w szczególności ‘White Room’, wymagają większej zręczności wokalnej od Claptona i basisty/wokalisty Jacka Bruce’a mogliby się zebrać w tego typu koncertowych oprawach – ich śpiew, zwłaszcza na ‘White Room’ jest bliski załamania (w ‘Sunshine of Your Love’ wypada lepiej), podczas gdy ich gra trzyma się kupy, momentami wręcz lepiej niż perfekcyjnie. Otwierający album ‘Deserted Cities of the Heart’ wypada wyjątkowo dobrze jako utwór koncertowy, w którym bas i gitara właściwie łączą się, aby przezwyciężyć brak wiolonczel, gitar akustycznych i innych instrumentów towarzyszących z wersji studyjnej. Jest też bezcenny przykład Cream w pełnym składzie, w ponad 13-minutowym utworze zamykającym utwór ‘Steppin’ Out’ – czysta energia zespołu przezwycięża drobne braki w ogólnej jakości dźwięku. W połączeniu z kompaktowymi, trwającymi od czterech do pięciu minut wersjami między innymi ‘Deserted Cities of the Heart’ i ‘Tales of Brave Ulysses’, album jest żywy, intensywny i przyjemny do słuchania i ostatecznie daje satysfakcję”
_____________________________________________________
Black Sabbath [w oparciu o biografię Black Sabbath autorstwa Jamesa Christophera Mongera] od pierwszej swojej płyty wypełniał sukcesami róg obfitości, a wraz z czwartym albumem „Black Sabbath Vol 4” nic się w tej dziedzinie nie zmieniło. Vol 4, nagrany w Los Angeles, ukazał się w następnym roku i był pierwszym występem Sabbath bez Rodgera Baina, który zajmował się produkcją – Iommi i ówczesny menadżer Patrick Meehan byli współproducentami albumu. Z pewnością najbardziej ambitne jak dotąd wydawnictwo grupy, „Vol.4” reprezentowali także Black Sabbath w okresie ich najbardziej chemicznego uzależnienia – roboczy tytuł albumu brzmiał „Snowblind” – dostarczany w głośnikach wypełnionych kokainą i zamieniający wynajęty dom w Bel Air w czarny, alkoholowy kocioł pełen nadmiaru gwiazd rocka. Niemniej jednak udało im się utrzymać kontrolę na tyle długo, aby złożyć w całość mroczny, introspektywny płytowy klejnot. „Vol.4” sumiennie odzwierciedlało rozpustną zbiorową przestrzeń Sabbath’ów w tamtym czasie:
- Album „Black Sabbath Vol 4”, nagrany w składzie: Ozzy Osbourne (wokal), Tony Iommi (gitara, pianino, melotron), Geezer Butler (gitara basowa, Mellotron) i Bill Ward (perkusja, instrumenty perkusyjne), w maju i czerwcu 1972 roku w Record Plant Studios (Los Angeles), został wydany we wrześniu 1972 roku przez wytwórnię Vertigo.
„Vol. 4” [według: ] czwarty album studyjny zespołu Black Sabbath, był pierwszym albumem tej grupy, który nie został wyprodukowany przez Rodgera Baina; gitarzysta Tony Iommi przejął obowiązki produkcyjne. Ozzy Osbourne opowiadał: „Wcześniej producentem był Rodger Bain – i choć jest bardzo dobry, tak naprawdę nie czuł, co robi zespół To była kwestia komunikacji. Tym razem zrobiliśmy to z Patrickiem (Meehanem), naszym menadżerem, i myślę, że wszyscy jesteśmy bardzo szczęśliwi… Wspaniale było pracować w amerykańskim studiu. Meehan miał niewielki udział w produkcji albumu, mimo to, według Iommi, nalegał, aby znalazł się na liście producentów. Nagranie było nękane problemami, wiele z nich wynikało z nadużywania kokainy (przemycaną w głośnikach). Według książki „How Black Was Our Sabbath” perkusista Bill Ward „zawsze pił, ale rzadko sprawiał wrażenie pijanego. Z perspektywy czasu mógł to być znak niebezpieczeństwa. Teraz jego samokontrola wyraźnie się pogorszyła”. Iommi twierdzi w swojej autobiografii, że Ward prawie zginął w wyniku nieudanego dowcipu podczas nagrywania. Rezydencja Bel Air, którą zespół wynajmował, należała do Johna du Ponta, a zespół znalazł w pokoju kilka puszek ze złotą farbą DuPont w sprayu; znajdując Warda nagiego i nieprzytomnego po mocnym wypiciu, zaczęli pokrywać perkusistę złotą farbą od stóp do głów. W swojej autobiografii „I Am Ozzy Osbourne” obszernie mówi o sesjach: „Pomimo całego tego zamieszania, muzycznie te kilka tygodni w Bel Air było najmocniejszych, jakie kiedykolwiek mieliśmy”. Ale przyznaje: „W końcu zaczęliśmy się zastanawiać, skąd, do cholery, bierze się ten cały koks… ten koks to najbielsza, najczystsza i najsilniejsza substancja, jaką można sobie wyobrazić. Jedno powąchanie i jesteś królem wszechświata”.
Krytycy muzyczni opiniowali płytę tak: Krytyk rockowy Lester Bangs, który wyśmiewał wcześniejsze albumy zespołu, oklaskiwał „Vol. 4”, pisząc w Creem: „Widzieliśmy, jak Stooges zaciekle zmierzyli się z nocą i wpadli w paszczę, a Alice Cooper obecnie wykorzystuje to do granic możliwości, zamieniając to w cyrk. Ale jest tylko jeden zespół, z którym można sobie poradzić. robi to szczerze na warunkach znaczących dla ogromnej części publiczności, nie tylko zmagając się z tym w mitycznej strukturze, która jest zarówno osobista, jak i potężna, ale także potrafi prosperować. A tym zespołem jest Black Sabbath”. Bangs porównał także teksty zespołu do tekstów Boba Dylana i Williama S. Burroughsa. W czerwcu 2000 r. Q umieścił „Vol 4” na miejscu 60. listy 100 najlepszych brytyjskich albumów wszechczasów i opisał album jako „dźwięki narkomanów i popijających piwo chuliganów, często pod pręgierzami kulturalnej dzielnicy Wielkiej Brytanii wypuszczanych do Los Angeles”. W swojej biografii zespołu Black Sabbath: „Symptom of the Universe” z 2013 roku Mick Wall upiera się, że „Under the Sun” stanie się „dźwiękowym drogowskazem” dla zespołów, które będą podążać za Sabbath w nadchodzących latach, takich jak Iron Maiden i Metallica. Frank Zappa uznał „Supernaut” za jednego ze swoich ulubionych utworów wszechczasów. W wywiadzie dla Guitar for the Practicing Musician w 1994 roku Butler ujawnił: „Uwielbiałem podejście Zappy do tekstów. Z pewnością wpłynęło to na mnie pod względem tekstowym.” „Supernaut” był także jedną z ulubionych piosenek perkusisty Led Zeppelin, Johna Bonhama. .Magazyn Kerrang! umieścił album na 48. miejscu wśród „100 najlepszych albumów heavy metalowych wszechczasów”. Magazyn Rolling Stone umieścił go na 14. miejscu na swojej liście „100 najlepszych albumów metalowych wszechczasów” z 2017 r. Album znalazł się także w książce „1001 albumów, które musisz usłyszeć, zanim umrzesz”. Thomas Gabriel Fischer z Triptykon, a wcześniej frontman Hellhammer i Celtic Frost, określił „Vol. 4” jako bardzo wpływowy na jego formację muzyczną i stwierdził, że „nauczył się grać na gitarze z tego albumu” Recenzja Freda Thomasa dla AllMusic mówiła: „Bez wątpienia Black Sabbath położył podwaliny pod różne podgatunki metalu za pomocą poszczególnych utworów ze swojego wczesnego katalogu, eksplorując kosmiczną psychodelię w jednym utworze, symfoniczny akompaniament w kolejnym i muliste, przytłumione riffy w kolejnym utworze. Jeśli teoria mówiąca, że Sabbath przewiduje pojawienie się dużej ilości metalu, Vol. 4 reprezentuje najwcześniejsze korzenie doom metalu i jest jednym z najciemniejszych i najbardziej zagmatwanych wczesnych dokumentów zespołu. Trzy albumy, które ukazały się przed Vol. 4 nie brakowało grozy i zagłady, ale coraz cięższe mutacje blues-rocka zespołu uchroniły się od krawędzi upadku dzięki stosunkowo usprawnionej produkcji i dążeniom do przystępności popu. Do czasu Vol. 4, zespół był certyfikowanymi gwiazdami rocka, oddając się narkotykom i imprezując w przyspieszonym tempie. Te ekscesy znajdują odzwierciedlenie w ogólnie mrocznym brzmieniu albumu, lirycznych motywach śliskiego pojmowania rzeczywistości i dziwnych zakrzywieniach stylistycznych, począwszy od niespodziewanego załamania duszy w środku ‘Supernaut’ (inaczej jednego z najbardziej intensywne utwory w katalogu zespołu), poprzez ‘naćpanego krętacza’ z efektami opóźnienia w „FX”, po pięknie spokojny instrumentalny ‘Laguna Sunrise’, składający się z klasycznej gitary Tony’ego Iommiego i pełnego podkładu orkiestrowego. Był to pierwszy album, którego Iommi i zespół występowali w roli producentów, a ich nieograniczone eksperymenty szły w parze ze spożywaniem bezbożnych ilości kokainy, do tego stopnia, że pierwotnie chcieli, aby album miał taki sam tytuł jak jego centralny utwór ‘Snowblind’, mozolna i oszołomiona oda do narkotyku. Wytwórnia ostatecznie zawetowała ten pomysł, a zespół się z tym zgodził. Paradoksalnie rozproszony sposób myślenia i błotnista atmosfera Vol. 4 stała się jego czynnikiem definiującym i zaowocowała jednymi z najcięższych materiałów, jakie zespół stworzył. Opatentowane przez Ozzy’ego Osbourne’a przypominające widma zawodzenie zaczyna pojawiać się w udręczonych rockowcach, takich jak ‘Tomorrow’s Dream’ i ‘Cornucopia’ i nabiera czułości, jakiej Sabbath nigdy wcześniej nie próbował w balladzie ‘Changes’ na fortepianie i Mellotronie. To dość niezręczne szarpnięcie, od łzawiącego sentymentalizmu ‘Changes’ do paranoicznego proto-hybrydy ‘Under the Sun’, a wiele piosenek charakteryzuje się podobnie dziwnymi, szybkimi zwrotami w kompozycji, niezdarnymi wyborami miksowania lub ogólną jakością tekstur w poszczególnych utworach. Zbiorowy stan psychiczny Black Sabbath uległ dalszej zmianie w trakcie kolejnych dwóch albumów i pod koniec lat 70. byli już praktycznie innym zespołem. Choć przyćmiony nadużywaniem substancji, Vol. 4 znalazło Sabbath u szczytu twórczego, który balansował na granicy całkowitego wypadnięcia z torów. Jest brudny i zdezorientowany, ale w całym swoim dziwacznym, zniszczonym blasku jest jednym z najbardziej urzekających i wpływowych dokumentów zespołu.”
„Sabotage”, wydany w 1975, był powrotem zespołu do ciężkiego ataku stopionego metalu z ich debiutu, w większości odwołując się do orkiestrowych ozdobników i studyjnych sztuczek. Pomiędzy porażającym „Hole in the Sky”, napędzanym niepokojem „Symptom of the Universe” a prawie dziewięciominutowym epickim „The Writ”, zespół brzmiał zarówno w sposób ożywiony, jak i zniszczony, jak zakrwawiona bestia raniona kulami, stojąc na zwłokach swego porywacza. Fani i krytycy byli mili, ale klimat muzyczny zmieniał się zarówno w kraju, jak i za granicą, a Black Sabbath zaczynał odczuwać chłód ze strony fanów.
- Album „Sabotage”, nagrany w luty i marcu 1975 w Morgan Studios (Londyn), został wydany 28 lipca 1975 roku przez wytwórnię Vertigo.
„Sabotage” [opierając się o: ] szósty album studyjny zespołu Black Sabbath, został nagrany w trakcie batalii prawnej z byłym menadżerem zespołu, Patrickiem Meehanem. Stres wynikający z ciągłych problemów prawnych zespołu przeniknął do procesu nagrywania, inspirując tytuł albumu. Współproducentami albumu byli gitarzysta Tony Iommi i Mike Butcher. W 2001 roku basista Geezer Butler wyjaśnił Danowi Epsteinowi: „Mniej więcej w czasie Sabbath Bloody Sabbath dowiedzieliśmy się, że nasz menadżer i nasza wytwórnia nagraniowa nas oszukali. Zatem przez większość czasu, kiedy nie byliśmy na scenie albo w studiu, byliśmy w kancelariach prawnych, próbując wynegocjować wszystkie nasze kontrakty. Dosłownie byliśmy w studiu, próbując nagrywać i podpisywaliśmy te wszystkie oświadczenia pod przysięgą i w ogóle. Dlatego nazywa się to ‘Sabotaż’ – ponieważ my czuliśmy, że cały proces został po prostu całkowicie sabotowany przez tych wszystkich ludzi, którzy nas oszukali”.
„Sabotage” otrzymał certyfikat Silver (60 000 sprzedanych egzemplarzy) w Wielkiej Brytanii według BPI 1 grudnia 1975 r. i złoto w USA 16 czerwca 1997 r., ale było to pierwsze wydawnictwo zespołu, które nie osiągnęło statusu platyny w USA. Po raz drugi album Black Sabbath zebrał początkowo pozytywne recenzje, a Rolling Stone stwierdził: „Sabotage to nie tylko najlepsza płyta Black Sabbath od czasu Paranoid, ale może być ich najlepsza w historii”. Późniejsze recenzje również były przychylne; Greg Prato z AllMusic napisał, że „Sabotage to ostateczne wydanie legendarnej First Six Black Sabbath”, ale zauważył, że „magiczna chemia, która uczyniła takie albumy jak Paranoid i Vol. 4 tak wyjątkowymi, zaczyna się rozpadać”. Gitarzysta Yngwie Malmsteen powiedział Nickowi Bowcottowi z Guitar Player w 2008 roku, że riff z utworu „Symptom of the Universe” był pierwszym riffem Tony’ego Iommiego, jaki kiedykolwiek usłyszał i że „użycie przez Tony’ego płaskiej kwinty spaliłoby go na stosie kilkaset lat temu”.
W 2017 roku magazyn Rolling Stone umieścił go na 32. miejscu na liście „100 najlepszych albumów metalowych wszechczasów”.
W 1976 roku zespół również przechodził wewnętrzne zmagania, musząc stawić czoła coraz bardziej sfrustrowanemu i uzależnionemu od środków chemicznych Osbourne’owi, który chciał działać na własną rękę. „Technical Ecstasy” (1976) i „Never Say Die!” (1978), pomimo zdobycia złotej płyty, ucierpiał zarówno pod ciężarem problemów związanych z nadużywaniem substancji psychoaktywnych, jak i coraz bardziej słabnącej pozycji zespołu w muzyce popularnej. Zespoły takie jak Clash i Sex Pistols zyskiwały na popularności, a niezłomny, ciężki blues-rock Sabbath tracił przychylność. Podczas nagrywania Never Say Die!, Osbourne odszedł, ostatecznie wracając do zespołu podczas ostatnich sesji, ale w 1979 roku, po trasie koncertowej wspierającej album, został wyrzucony z grupy na dobre.
- Album „Technical Ecstasy”, nagrany czerwcu 1976 roku w Criteria Recordings Studios (Miami), został wydany w październiku 1976 roku przez wytwórnię Vertigo.
„Technical Ecstasy” [według: ] to siódmy album studyjny zespołu Black Sabbath, z okładką zaprojektowaną przez Hipgnosis. Osbourne opisał to kiedyś jako „dwa roboty wkręcające się w schody ruchome”. Storm Thorgerson z Hipgnosis, któremu pomagał grafik George Hardie, omówił okładkę w magazynie Zoom w 1979 roku: „Bardzo nam się podoba ta okładka. Z tytułu artykułu Technical Ecstasy wynika, że pomyślałem raczej o czymś ekstatycznym niż o czymś technicznym i od razu pomyślałem o ekstazie w kategoriach seksualnych: pewnego rodzaju mechanicznej kopulacji, co byłoby trudne do wykonania. Pomyślałem wtedy o ekstazie jako o zakochaniu się, być może podczas krótkiego spotkania na schodach ruchomych – a ponieważ było to ‘techniczne’, pomyślałem o dwóch robotach… To naprawdę całkiem proste – po prostu zrobił krzywe dla kobiety i twarde, kanciaste linie macho dla mężczyzny. To naprawdę dość seksistowskie – właściwie stereotypowe W każdym razie to miłość od pierwszego wejrzenia, ale czułem, że roboty nie zrobiłyby tego tak, jak zrobiliby to ludzie, więc zamiast tego oblewają się płynem smarującym. Wydanie w Wielkiej Brytanii zawierało dwustronną wstawkę z tekstami i napisami końcowymi.”
Album otrzymał mieszane recenzje od krytyków, ale odniósł komercyjny sukces, osiągając 13. miejsce na brytyjskiej liście albumów i 51. na liście US Billboard 200 Albums, później uzyskując złoty certyfikat RIAA w 1997 r. Phil Alexander napisał w 1998 roku: „Chociaż dzisiejsi zagorzali fani Sabs bronią niektórych śmiałych kroków podjętych w przypadku Technical Ecstasy, była to myląca oferta, która nadal zajmowała 13. miejsce w Wielkiej Brytanii, ale spadła na amerykańskiej liście przebojów na miejsce 52.” W 2001 roku Guitar World był mniej miły, nazywając to być może „najmniej lubianym przedsięwzięciem pierwotnego składu”, a zespół „próbował rozciągnąć swoje brzmienie w kilku różnych kierunkach, ale żaden z nich nie był wyjątkowo udany”. Uznał „Rock 'N’ Roll Doctor” za „złą imitację Kiss”, jednocześnie unikając „It’s Alright” jako „kiepskiej ballady popowej w stylu Paula McCartneya”. W 2013 roku magazyn Mojo wyraził swoją opinię: „Technical Ecstasy to brzmienie Sabbath próbującego nagrać dojrzałą, przyjazną dla radia płytę rockową i w niektórych momentach to się udaje… W większości jednak tak się nie dzieje w przypadku utworów takich jak ‘Back Street Kids’, ‘Rock 'N’ Roll Doctor’ i ‘Dirty Women” uciekają się do stereotypowych i źle dopasowanych rockowych ruchów”. Greg Prato z AllMusic zgadza się: „nie dorównywał wyjątkowym pierwszym pięciu wydawnictwom Sabbath”, ale chwali ‘Dirty Women’, funkowy ‘All Moving Parts (Stand Still)’ i ‘szalony otwieracz’ ‘Back Street Kids’”.
W 1992 roku Iommi przyznał w Guitar World : „Fani Black Sabbath na ogół nie lubią Technical Ecstasy . To była dla nas naprawdę sytuacja, w której nie wygrywamy. Gdybyśmy pozostali tacy sami, ludzie powiedzieliby, że nadal robimy to samo. te same stare rzeczy, więc próbowaliśmy podejść bardziej technicznie, ale nie wyszło to zbyt dobrze”.
- Album „Never Say Die!”, nagrany w 1978 roku w studio Sounds Interchange (Toronto), został wydany 29 września 1978 roku przez wytwórnię Vertigo.
„Never Say Die!” [według: ], ósmy album studyjny zespołu Black Sabbath, był ostatnim albumem studyjnym w oryginalnym składzie zespołu i ostatnim album studyjnym z udziałem oryginalnego wokalisty Ozzy’ego Osbourne’a aż do albumu z 2013 roku 13. W listopadzie 1997 r. uzyskał w USA status złotej płyty, a od listopada 2011 r. sprzedał się w Stanach Zjednoczonych w 133 000 egzemplarzy od ery SoundScan. Album otrzymał mieszane recenzje, a krytycy nazwali go „niezrównoważonym” i upierali się, że jego energia jest rozproszona w zbyt wielu kierunkach. W Wielkiej Brytanii utwór tytułowy, wydany na długo przed albumem jako pierwszy singiel zespołu z okładką ze zdjęciem, osiągnął 21. miejsce na liście przebojów i zapewnił zespołowi pierwsze występy w Top of the Pops od 1970 roku. W Wielkiej Brytanii album osiągnął 2. miejsce 12. miejsce, o jedno miejsce wyżej od swojego poprzednika „Technical Ecstasy”. W Stanach Zjednoczonych osiągnął 69. miejsce na liście Billboard Pop Album. Album otrzymał w większości negatywne recenzje i nie cieszył się dziś dużym uznaniem, a AllMusic określiło go jako „nieskoncentrowany”, pisząc, że „nie wzbudzi większego zainteresowania przeciętnego fana heavy metalu”. Rolling Stone twierdził, że „nie był to blask chwały dla pierwotnej czwórki”, ale dodał, że może być „lepszy, niż ludzie mogą pamiętać”. W 2013 roku Phil Alexander z Mojo określił album jako „katastrofalny”. W październiku 1978 roku o nowym albumie, Osbourne powiedział: „To połączenie tego, przez co wszyscy przeszliśmy przez ostatnie 10 lat. To bardzo różnorodny album. Na przykład zaczynaliśmy grać w klubach bluesowych, ponieważ brytyjski blues – jak John Mayall i wczesny Fleetwood Mac – był wtedy na topie. Lubiliśmy dwunastotaktowy trip i wczesne utwory w stylu Ten Years After, więc jest to część tego rodzaju podróży. Jest też coś ciężkiego i rockowego. To nie jest tylko machanie głową z młotem parowym przez cały czas… Pozbyliśmy się wszystkich naszych wewnętrznych frustracji: tego, co każdy z nas indywidualnie chciał odłożyć przez lata, ale nie mógł z powodu presji pracy wiele żmudnych godzin pracy nad tym albumem.” Jednak Osbourne szybko zgorzkniał na mówiąc After Hours w wywiadzie z 1981 roku: „Ostatni album, który zrobiłem z Sabbath, to Never Say Die! i był to najgorszy utwór, z jakim kiedykolwiek miałem cokolwiek wspólnego Wstydzę się tego albumu. Uważam, że jest obrzydliwy”. Pomimo negatywnego odbioru gitarzysta Soundgarden Kim Thayil zacytował Never Say Die! jako jeden z jego ulubionych albumów Black Sabbath. Zespół Megadeth nagrał utwór tytułowy z albumu w hołdzie „Nativity In Black II” z 2000 roku, a piosenkarz Dave Mustaine powiedział Nickowi Bowcottowi w 2008 roku: „Prostota stylu Iommiego sprawia, że ta progresja rytmiczna jest jedną z moich ulubionych wszechczasów: szybkie, klasyczne angielskie stylizacje riffów z klimatyczną aranżacją.” Andy LaRocque, gitarzysta King Diamond, pod wpływem albumu stworzył melodyjną partię gitarową „Sleepless Nights” z albumu „Conspiracy”. Geezer Butler powiedział Metal Edge: „Never Say Die!” to zdecydowanie najgorszy album, jaki nagrał zespół. Wyjaśnił: „Powodem tego jest to, że próbowaliśmy sami zarządzać i produkować płytę. Chcieliśmy zrobić to sami, ale tak naprawdę nikt z nas nie miał pojęcia, co robić. W tym momencie zamiast pisać w studiu, spędzaliśmy więcej czasu z prawnikami i w sądzie. To była po prostu zbyt duża presja, przez co pisanie ucierpiało.”