Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział dwudziesty drugi, część 2.)

Jeśli w pierwszej części skupiłem się na brytyjskim jazz-rocku, tak w tej przeciwnie, skoro muzyka rockowa miała (i ma) tak wiele barw: jazzową, bluesową, rhythm and bluesową, metalową, folkową, klasycyzującą czy psychodeliczną, to warto (tak mi się wydaje) opisać wiele płyt reprezentujących tę wielobarwność…

 

Czterech zdolnych młodych muzyków, w 1963. roku w Birmingham: Spencer Davis (gitara), Steve Winwood (instrumenty klawiszowe), jego bratem- Muffem Winwoodem (gitara basowa) i Pete York (perkusja). założyło zespół rhythm and bluesowy Spencer Davis Group, który spopularyzował fantastyczne kompozycje: „Somebody Help Me”, „Keep on Running”, „I’m a Man” i „Gimme Some Lovin '”, które osiągnęły status standardów rocka. Grupa działała w oryginalnym składzie tylko przez 4 lata, bowiem Steve Winwood odszedł w 1967 roku, aby założyć Traffic, zanim dołączył do Blind Faith, a następnie zadbał o karierę jako artysta solowy. Spencer Davis Group po wydaniu kilkunastu singli zaprzestał działalności w 1968 roku, choć Davis wznawiał działalność na krótko jeszcze dwa razy, bez udziału braci Winwood.
Trzeci album Spencer Davis Group- “Autumn ’66”, wydany przez Fontana Records w roku 1966, zawierał przebojowy „Somebody Help Me” (Edwardsa), który trafił na pierwsze miejsce brytyjskich list przebojów.

Grupa nie pisała zbyt wielu oryginalnych kompozycji, jednak singlem „When I Come Home” zadebiutował jako autor (wraz z Jackie Edwardsem) Steve Winwood, Wiele piosenek na płycie to standardy: „Take This Hurt Off Me” (Dona Covaya i Rona Deana Millera), „When a Man Loves a Woman” (Andrew Wrighta i Calvina Lewisa) spopularyzowany przez Percy Sledge, idealnie pasujący do soulowego głosu Steve’a Winwooda. „Autumn ’66” oznaczał odejście zespołu od korzeni bluesowych i przejście na ścieżkę bardziej komercyjnego brzmienia, ale nadal z elementami rhythm and bluesa. Organy Steve’a Winwooda w aranżacjach wysunęły się na plan pierwszy. Oczywiste jest jednak, że zespół cieszył się z tej płyty. WInwood jako wokalista już wtedy, obok Steve’a Marriott’a, stawiany był w rzędzie najznakomitszych wokalistów rhythm and bluesowych Wielkiej Brytanii. Na płycie obok standardów, są umieszczone udane kompozycje członków zespołu: „Somebody Help Me”, „High Time Baby”, „On the Green Light” i „When I Come Home”. Reedycje wyposażane są w największe przeboje zespołu: „Gimme Some Lovin’” i „I’m a Man”, co sprawia, że album “Autumn ’66” dobrze reprezentuje jeden z najlepszych zespołów brytyjskich połowy lat 60., ale i w ogóle muzykę rockową ówczesnego czasu.

 

Love Sculpture– brytyjski zespół blues-rockowy z późnych lat 60., który, mimo że bardzo dobry, to zaliczany do drugiej ligi grup rockowych, choć głównym gitarzystą tria był później bardzo ceniony Dave Edmunds. Podobnie jak wiele podobnych zespołów tamtych czasów, Love Sculpture był tak naprawdę tylko wizytówką talentu Edmundsa do gry na gitarze. Utwory jakie zespół dobierał do swojego repertuaru to atrakcyjne, nieco odświeżone, ale przede wszystkim pełne czci wersje bluesowych klasyków. Po dwóch wydanych płytach Love Sculpture rozpadło się w 1970 roku. Edmunds odniósł sukces solowy („Hear You Knockin’”) i zaznaczył swoją obecność dużo mocniej dzięki swojemu dobrze ocenianemu solowemu albumowi „Rockpile” (z 1972 roku).

Love Sculpture debiutował w 1968 roku płytą “Blues Helping”, którą wydała wytwórnia Parlophone. Dave Edmunds wtedy grał na Gibsonie 335 z 1959 r. I 100-watowym Marshallu, z czego wynikało rozpoznawalne bluesowe brzmienie jego jako gitarzysty i zespołu jako całości. Wsparciem dla lidera byli: basista John Williams i perkusista Bob „Congo” Jones, którzy starali się udatnie zapewnić rytmiczne podstawy gitarzyści. Edmunds nieźle poradził sobie również z wszystkimi partiami wokalnymi. Na album wybrano, poza tytułowym, standardy bluesa i rhythm and bluesa, co było dobrym pociągnięciem, skoro czuli się bardziej odtwórcami niźli autorami. Love Sculpture, choć nieco archaiczny, jest bombą do słuchania, a Edmunds, pełen młodzieńczej brawury i olśniewającej techniki, z pewnością zasługuje na słuchanie. Jakość muzyczna jest bardzo wysoka i posiadanie tego wydawnictwa jest na pewno absolutną koniecznością dla wszystkich fanów rocka i gitarowej gry.

 

Dwóch muzyków Al Kooper (organy, piano, wokal) i Mike Bloomfield (gitara, wokal) tuż po wydaniu firmowanej ze Stephen’em Stills’em płyty „Super Session”, wysoko ocenianej przez krytykę muzyczną i dobrze sprzedającej się (vide: „Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada (rozdział jedenasty)„), nagrali 26-28 września 1968 roku materiał, jaki powstał w czasie koncertów w Filmore West (San Francisco, Kalifornia). Podwójny album „The Live Adventures of Mike Bloomfield and Al Kooper”, wydany przez Columbia Records w 1969 roku, przedstawiał zespół z liderami: Al’em Kooper’em i Mike’m Bloomfield’em oraz sekcją rytmiczną: Johnem Kahnem (bas) i Skip’em Prokop’em (perkusja), wzbogacony o gościnnie występujących we fragmentach koncertu: Carlosem Santaną (gitara) oraz Elvin’em Bishop’em (gitara, wokal).


„The Live Adventures of Mike Bloomfield and Al Kooper” okazał się jednym z przełomowych albumów nagranych na żywo lat 60. Muzycy na pewno chcieli tak się cieszyć muzyką jak ich słuchacze, bo nie czuje się w ich grze presji udowadniania czegokolwiek, bo dokonania wcześniejsze fantastycznie ich przedstawiły. Idea spontaniczności muzycznej wszystkich występujących łączyła od pierwszych minut po ostatnie na dwu krążkach CD, bądź LP, a ich umiejętności przenoszą na wyższy poziom artyzmu to co przecież jest doskonale znane słuchaczom- „Green Onions” (Booker T. Jonesa, Steve’a Croppera, Al’a Jacksona i Jr. Lewie Steinberga) , „I Wonder Who” (Raya Charlesa), „Sonny Boy Williamson” (Jacka Bruce’a i Paula Jonesa), „Dear Mr. Fantasy” (Jima Capaldiego, Stevie Winwooda i Chrisa Wooda), „Don’t Throw Your Love on Me So Strong” (Alberta Kinga) czy „The 59th Street Bridge Song (Feelin’ Groovy)” (Paula Simona). Obaj muzycy prowadzący magli swobodnie skupiać się na liniach melodycznych w improwizacjach, mając jako wsparcie doskonałą sekcję rytmiczną- dwaj muzycy „przekomarzają się” na scenie, inspirują, jak na przykład w „Her Holy Modal Highness” (Al.’a Koopera i Mike;a Bloomfielda) czy „No More Lonely Nights” (Sonny’ego Boy Williamsona I). Na wyróżnienie (wśród innych świetnych) zasługuje wykonanie przez Bloomfielda kompozycji Alberta Kinga „Don’t Throw Your Love on Me So Strong”, w którym pokazał cały swój kunszt gitarzysty bluesowego. Dźwięk na tych dwu krążkach jest doskonały. Należy wspomnieć, że najprawdopodobniej wysoka jakość techniczna wynika z całkowicie analogowego masteringu Boba Irwina (Sundazed), przy użyciu oryginalnych „taśm-matek”.. W limitowanej japońskiej edycji CD, w formie mini LP (Sony Music, SICP1963/4), produkcja graficzna jest doskonała- to wierna kopia oryginałów z 1968 roku.

 

Grand Funk Railroad– amerykańskie trio grające w stylu hard-rock’owym, założone w 1967 roku przez Marka Farnera (gitara, inst.. klawiszowe, wokal), Donalda Brewera (perkusja, wokal) i Mela Schachera (gitara basowa), związane też z nurtem chrześcijańskiego rocka. Niemal zawsze występował przed liczną stadionową publicznością, dziś doceniony- jest uważany za jedną z najsłynniejszych i najbardziej znaczących formacji lat siedemdziesiątych XX wieku. Od czasu debiutu- „On Time” (z 1969 roku) do momentu wydania albumu „E Pluribus Funk” (z roku 1971), zespół pozostawał pod silnym wpływem acid-rocka łącząc gitarowe dysonanse z bluesowymi w formie kompozycjami i śpiewem Marka Farnera na wzór soulowy. Najbardziej udanymi krążkami z tego okresu były „Grand Funk” (omówiony w art.: „płyty polecane (rock, rozdział 11)”) oraz „Closer to Home”. Płyta „Phoenix” (z 1972 roku) przedstawiła łagodniejsze, mniej agresywne brzmienie wzbogacone o grę klawiszowca, muzycy zrezygnowali z agresywnej gry trójki muzyków stawiając na pogłębienie brzmienia, z jednoczesnym uwypukleniem przesłania chrześcijańskiego w tekstach piosenek. Z tego okresu pochodzą dwie płyty, które przez wielu (ale nie przeze mnie) uważane za szczytowe osiągnięcia grupy Grand Funk: „We’re An American Band” (z 1973 roku) oraz „Shinin’ On” (z 1974 roku).
W połowie 1970 w sklepach płytowych pojawia się wydany przez Capitol Records „Closer to Home” (trzeci album studyjny), który w USA dociera do 4. miejsca na liście najlepiej sprzedających się albumów.


W nagraniach dla „Closer To Home”, Mark Farner zmienił podejście do swojej gry na gitarze na tle pozostałych członków grupy- nie brzmi już prosto i na pierwszym planie, bo jego instrument został zrównoważony w miksie, dodane są organy, gitarę akustyczną, chórek, flet i smyczki, a perkusista Don Brewer mógł po raz pierwszy pokazać swoje możliwości wokalne. Grand Funk Railroad zachowując styl, który wyniósł ich na poziom zarezerwowany tylko dla najlepszych- twardy, ciężki i diabelnie ekspresyjny, włączył przeciwważne, stosunkowo łagodne ballady („Mean Mistreater”), ale one były tylko urozmaiceniem wśród ciężkiego rock and rolla. Na tej i wcześniejszych płytach było coś bardzo charakterystycznego- element melodyczny w ich ciężkich kompozycjach. Album, który został wyprodukowany przez Terry’ego Knight’a (managera grupy), osiągnął status złotej płyty RIAA w 1970 roku, co uczynił ją trzecią złotą płytą grupy w ciągu jednego roku. Fotografia widniejąca wewnątrz albumu (vide fotografia wyżej) przedstawia zespół w czasie koncertu w Madison Square Garden w lutym 1970 roku. Jeśli lubiący rocka chce ułożyć na półce  z płytami jakiś krążek Grand Funk Railroad, ale tylko jeden, to powinien wybrać właśnie „Closer To Home”.

 

Utworzony pod koniec lat 60. przez irlandzkiego piosenkarza, autora piosenek i basistę Phila Lynotta oraz perkusistę Brian Downey- Thin Lizzy, Prezentowali lżejszą odmianę hard-rocka, bardzo nośną przez stosowanie łatwo wpadających w ucho riffów, głębsze wypełnienie dźwięków nie w formule- gitara plus sekcja rytmiczna lecz dwie gitary plus sekcja rytmiczna, ale nie tylko linie melodyczne tworzą przeboje, ważna jest też treść piosenek- Lynott, zdolny tekściarz, łączył treści romantyczne z problemami na jakie natrafia klasa robotnicza. W 1972 roku Decca wydała wersję Thin Lizzy „tradycyjnej irlandzkiej ballady- „Whisky in the Jar” w formie singla i choć piosenka nie reprezentowała, według słów muzyków Thin Lizzy, ich brzmienia ani wizerunku, to singiel pojawiając się na szczytach irlandzkiej listy przebojów i w Wielkiej Brytanii, wyniósł zespół do grup z pierwszych stron muzycznych gazet, ale jeszcze nie do „pierwszej ligi” rockowej, bo ich pierwsze longplaye wciąż nie stawały się popularne. Dopiero odejście dotychczasowego gitarzysty Gary’ego Moore’a dało szansę na zmiany… Przesłuchania na wakujące stanowisko gitarzysty w 1974 roku przyniosły decyzję zatrudnienia dwóch: 18.-letniego  Briana Robertsona, który miał oraz Kalifornijczyka Scotta Gorhama. W nowym składzie: Phil Lynott (basowa gitara, gitara akustyczna, wokal), Scott Gorham (gitara prowadząca, gitara rytmiczna), Brian Robertson (gitara prowadząca, gitara rytmiczna) i Brian Downey (perkusja), zespół nagrał dwie płyty długogrające Nightlife (z 1974 roku) i „Fighting” (z 1975 roku), dzięki którym zespół zaczynał przekonywać do siebie publiczność rockową, ale przełom nastąpił gdy Lynott z przyjaciółmi nagrali w londyńskim Ramport Studios album „Jailbreak” (wydany przez Mercury Records).


Po długim czasie, w którym zmiany stylu nie przynosiły komercyjnego efektu, po pięciu mniej udanych komercyjnie albumów, Thin Lizzy w 1976 roku wraz z wydaniem „Jailbreak” wzniósł się na szczyt już na trwale. Ten longplay w treści jest koncepcyjny z tematem wiodącym o bohaterze- „The Warrior”, który porzucając despotycznego „Overmastera”, poprowadzić ma uciskane masy dzięki destrukcyjnej rewolucji. Jednak żadna najwspanialsza nawet treść nie zastąpi  linii melodycznych, umiejętności muzyków czy harmonii muzycznej, a w przypadku „Jailbreak” każdym aspekt muzyczny- od brzmienia po formę muzyczną, mógł słuchaczy przekonać do siebie. Thin Lizzy w pełni opanował ostry, zharmonizowany atak gitar na dużo rytmicznej podstawie niż w przypadku poprzednich nagrań. Poza zmianą składu personalnego zmieniono też producenta- wcześniej w reżyserce studia o efekt techniczny dbał Lynott sam lub w towarzystwie, tym razem odpowiedzialnym za produkcję był bardziej doświadczony John Alcock. Album świadczył o tym, że Phil Lynott osiągał szczyt możliwości twórczych jako autor tekstów i kompozytor, gitarzyści Scott Gorham i Brian Robertson uzyskali perfekcję w splecionej grze podwojonej gitary, która stała się jednym z najbardziej charakterystycznych brzmień rocka 70. lat. Autorem dużej części kompozycji jest Lynott, a w pozostałych jest współautorem, więc nie dziwi to, że piosenki mają spójny charakter, co w przypadku płyty koncepcyjnej ma znaczenie szczególne.

„Jailbreak” był pierwszym „złotym albumem” grupy (certyfikat sprzedaży co najmniej 500. tys, sztuk płyt). Grupa poszła za ciosem już po siedmiu miesiącach przyspieszając produkcję kolejnego albumu grupy- „Johnny the Fox”. Produkcją zajął się ponownie John Alcock.

Z płyty „Johnny the Fox” wyłoniono singiel „The Boys Are Back in Town”, który osiągnął 8 miejsce na liście przebojów w Wielkiej Brytanii i 12 w Stanach Zjednoczonych. To co dało sukces poprzedniej płycie- brzmienie gitar bliźniaczych, zostało w pełni wykorzystane w nagraniach całego albumu, a mocniej w utworach, takich jak: „Emerald” i „Warriors”. Teksty Phila Lynotta są na wysokim poziomie, jego śpiew jest wyrazisty, bez zarzutu. „Johnny the Fox” opowiada pewną historię, dość niejasną i nie tak porywającą jak w „Jailbreak”.

Trójkę szczytowych albumów Thin Lizzy zamyka „Bad Reputation” (Vertigo Records, rok wyd. 1977).

Stephen Thomas Erlewine, recenzent portalu AllMusic, tak opisał album: “Jeśli Thin Lizzy stał się nieco zbyt rozbuchany w przypadku Johnny the Fox, szybko poprawili się w jej kontynuacji z 1977 roku- Bad Reputation. Współpracując z legendarnym producentem Tony’m Visconti’m, Thin Lizzy udało się wykonać sprytną sztuczkę polegającą na tym, że brzmi bardziej prosto i mocniej niż na Johnny [the Fox], ale dysponowali też szerszą paletą brzmień. Wiele z tego wynikło oczywiście z współpracy z Visconti’m, który zawsze miał talent do subtelnych tragedii, które nigdy nie zwracały na siebie uwagi i wykorzystuje to w dramatyczny sposób, do tego stopnia, że dźwięk Thin Lizzy rozebrał do kości, nawet jeśli mają siłę, która popycha ich do przodu w „Dancing in the Moonlight” lub gdy przesadzone wokale nakładają się w tytułowym utworze. Oczywiście przez większość tego albumu zostali sprowadzeni do trio: gitarzysta Brian Robertson, który zranił się w rękę, musiał tylko się przyglądać przy nagrywaniu większości ścieżek, ale podwojone obowiązki Scotta Gorhama sprawia, że jego nieobecność jest niezauważalna. Dodatkowo, jest to czysty rock & roll, najtwardszy i najcięższy, jaki kiedykolwiek stworzył Thin Lizzy, spełniający obietnicę tytułowego utworu. I jak zawsze, wiele z tego [co osiągnęli] ma związek z pisarstwem Phila Lynotta, który jest w doskonałej formie, czy wtedy gdy romantyzuje w „Soldiers of Fortune””, czy kieruje się na „Opium Trail” [Opiumowy szlak]. To album, który rywalizuje z Jailbreak jako najlepszym ich albumem studyjnym”.

 

Historia The Who  jest długa i usiana anegdotami, ale jak mogłoby być inaczej skoro zespół tworzyły tak różne osobowości jak: Keith Moon, który podczas koncertów przewracał zestaw perkusyjny, Pete Townshend skakał w powietrze z gitarą, obracając prawe ramię w przesadnych obrotowych ruchach, wokalista Roger Daltrey niespokojnie krążył po scenie, a basista John Entwistle, był prawie nieobecny. Nie byli grzecznymi chłopcami, często się ze sobą ścierali, ale one zawsze owocowały niezwykłą muzyką. Albumy z lat 60. kwartet grał muzykę mieszczącą się w standardzie rock and rolla i rocka psychodelicznego, ale gdy liderem stawał się Pete Townshend i jako kompozytor, i autor tekstów, ich stylistyka się poszerzyła o  elementy hard-rocka i rocka progresywnego. Zwiastunem tych zmian był album z 1971 roku „Who’s Next”.


Od wydania poprzedniej płyty- „Tommy”, minęły dwa lata. Wiodąca rola Townshenda, popychała grupę w stronę progresywnego rocka, co zaczęło wywoływać niesnaski w grupie, bo Entwistle i Moon chcieli grać ostrego hard-rocka jak wcześniej, a Daltrey coraz bardziej zainteresowany był karierą aktorską. Sytuacja ta nie mobilizowała członków zespołu do regularnej studyjnej pracy, ale nie przeszkadzała tworzyć nowego materiału muzycznego, a Pete Townshend miał pomysł na futurystyczną operę rockową. Nagrania rozpoczęły się od dzieła o nazwie „Lifehouse”. Townshend porzucił pomysł na rock operę, a większość utworów już zgromadzonych wykorzystał do nowego albumu. Po wydaniu „Who’s Next” w 1971 roku, nagrania zaskoczyły zarówno krytyków, jak i fanów, przede wszystkim śmiałym użyciem syntezatorów i przemyślanym wstawieniem sola altówki Dave’a Arbusa w „Baba O’Riley”, „Song is Over” jest wzruszający, a „Getting in Tune” i „Going Mobile” to proste, ale świetne piosenki. Ukojenia można szykać chyba jedynie w balladzie „Behind Blue Eyes”. Utwory: „Baba O’Riley”, „Behind Blue Eyes” i „Won’t Get Fooled Again” zostały uznane za jedne z najlepszych utworów rockowych wszech czasów. Skoro na jednym krążku są aż trzy arcydzieła rocka to nie można jej nie mieć na półce płytowej.

The Who znane było z umiejętności grania na żywo, co udowadniał choćby w czasie żywiołowych występów na Monterey Pop Festival w 1967. i w 1969 na festiwalu w Woodstock. Nie tylko potrafili grać, ale i czuli show- koncerty się kończyły destrukcją instrumentów oraz elementów sceny.  W 1970 roku wydali „Live at Leeds”, których ścieżki dźwiękowe pochodziły z koncertu z 14 lutego 1970. roku  gdy zespół wystąpił na Uniwersytecie w Leeds.


Na oryginalnym longplayu „Live et Leeds” (Polydor, nr kat.- 2406001), który zawierał sześć kawałków, trzy z nich to covery: „Young Man Blues”, „Summertime Blues”, „Shakin 'All Over” i trzy oryginały: „Substitution” i „My Generation” z ich wczesnego repertuaru i „Magic Bus”, który reprezentuje wszystko z czasu wydania płyty. Wznowienie na krążku CD Polydor’u z 2010 roku o nr kat. UICY-20006 posiada więcej utworów, poza wymienionymi, można na liście znaleźć takie tytuły jak: „Heaven And Hell”, „I Can’t Explain”, „Fortune Teller”, „Tattoo”, „Happy Jack”, „I’m A Boy”, „A Quick One While He’s Away” i „Amazing Journey / Sparks”. Materiał muzyczny albumu, fantastycznie zagrany, był postrzegany jako jeden ze standardów rock’owych nagranych w czasie koncertu.  Płyta odznacza się tym, że muzycy podeszli do koncertu, a więc i do nagrań, z wyjątkową pasją, której nie osiągnął żaden studyjny album The Who. Zwykła, z matowego brązowego kartonu, okładka albumu wydaje się być aluzją do wydań bootleg’owych (nagrania nieoficjalne, najczęściej zrealizowane z pominięciem litery prawa) Boba Dylana („Great White Wonder”) czy The Rolling Stones („Liver Than You Ever Be”).

Album „Live at Leeds” był wydany również w postaci rozszerzonej do 2 krążków CD, rozkładanej okładki z kieszenią (Polydor z roku 2008, nr kat.- UICY93748/9), która zawierała pakiet pamiątek związanych z zespołem, w tym z plakatem.

 


Przejdź do części 3 artykułu >>
Powrót do części 1 artykułu >>

Kolejne rozdziały: