Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział dwudziesty drugi, część 3.)

Lata 70. ubiegłego wieku były czasem, gdy grupy nazywane art-rock’owymi (bądź progresywnymi) nadawały ton muzyce rockowej… Jednak już wcześniej, bo pod koniec lat 60., wiele grup miało ambicje…

 

Psychodeliczny zespół z San Francisco It’s a Beautiful Day wydał swój debiutancki album w 1969 roku. Album wydawca- Columbia zatytułował- „It’s a Beautiful Day”. Byli jednymi z bardziej znanych zespołów San Francisco przełomu lat 60. i 70., a ten czas sprzyjał unikalnym stylom rocka progresywnego- psychodelii. David LaFlamme (flet, skrzypce, wokal), jego żona- Linda LaFlamme (instrumenty klawiszowe), Hal Wagenet (gitary), Mitchell Holman (bas, harmonijka, wokal), Val Fuentes (perkusja, wokal) i Pattie Santos (instrument perkusyjne, wokal), stworzyli obok lekkich, zwiewnych utworów, jak: „White Bird”, cięższe- inspirowane rockiem progresywnym, np. „Bombay Calling”. To co najbardziej odróżniało It’s a Beautiful Day od innych zespołów z San Francisco to ich instrumentacja, która rolę najwyższą dała byłemu soliście skrzypcowemu z Utah Symphony, członkowi grup Electric Chamber Orchestra i Dan Hicks and His Hot Licks- Davidowi LaFlamme. Brzmienie It’s a Beautiful Day było bardzo dopracowanie, a skomplikowane melodie, w większości skomponowane przez LaFlamme’a, były możliwe dla wykonania dzięki wirtuozerii zespołu.


Okładka, zaprojektowana przez George’a Huntera i namalowana przez Kenta Hollistera, została oparta na obrazie z 1912 r. „Woman on the Top of a Mountain” autorstwa Charlesa Courtneya Currana. Projekt wykorzystał też starą wersję logo Columbia Records, którą George’owi Hunter’owi łatwiej było dopasować do  reszty okładki.

Drugi studyjny album psychodelicznego zespołu It’s a Beautiful Day, wydany w 1970 roku przez Columbia Records- „Marrying Maiden”, został nagrany w zmienionym składzie, bowiem wokalistka i klawiszowiec Linda LaFlamme, została zastąpiona przez klawiszowca Freda Webba.

Wraz z odejściem Lindy LaFlamme zespół stracił wiele ze swojego oryginalnego brzmienia. To brzmienie wynikało (co widać po płyciej drugiej) z interakcji Davida i Lindy LaFlamme. Brak pianistki mającej wielki wpływ na kształt płyty debiutanckiej, zredukował klasyczne wpływy na styl grupy- ambicje zostały ograniczone na rzecz melodii bardziej przyjaznych słuchaczom. Utwory są nadal dobrze skomponowane, bardziej konserwatywne, bardzo różnorodne, bo pojawiają się: country, bluegrass, lounge jazz i rock’n’roll. Niewielu fanów muzyki rockowej wie, że znaczna część tematu i aranżacji piosenki „Bombay Calling” z debiutanckiej płyty grupy It’s a Beautiful Day została wykorzystana przez Deep Purple do tematu głównego piosenki „Child in Time” (utwór stał się wielkim przebojem), jednak zespół Davida LaFlamme, zamiast się składać skargę do sądu uznał, że zemści się inaczej- przywłaszczyli sobie instrumentalny utwór Deep Purple- „Wring That Neck”, zastępując partie gitary skrzypcowymi i zmieniając jego tytuł na „Don And Dewey” (na cześć muzyków z lat 50. [1]). Skrzypce Dave’a przenicowują melodię tak samo mocno, jak gitara Ritchie’go Blackmore’a na płycie „Deep Purple in Rock”. „Interpretacja” It’s a Beautiful Day, nie jest hard-rock’owa, ale i zespół miał inne preferencje, w każdym razie gitarzysta Hal Wagenet gra efektownie, co nieznacznie przybliża tę wersję do oryginału. Delikatne ballady: „The Dolphins” i „Essence of Now” wciągają i „namawiają” do kolejnych przesłuchań płyty. „It All Comes Down To You”, w stylu country-music, utwór, w którym na gitarze pedal steel gra Jerry Garcia z Grateful Dead. „Soapstone Mountain” to jedna z piosenek z hipisowskimi tekstami o życiu na wsi. Inne utwory- lepsze i gorsze, potwierdzają zainteresowanie zespołu bardziej stylistyką folk niż art. To dobry album, jednak arcydziełem nie jest i nie jest też tak wysoko oceniany przez krytykę muzyczną co debiutancki „It’s a Beautiful Day”.

 

Love, jeden z najlepszych zespołów reprezentujących folk-rock, ale i psychodeliczny rock, z Zachodniego Wybrzeża USA. Trzy pierwsze albumy, były mieszanką wielu wpływów: folk-rock’a, hard-rock’a, blues’a, jazz’u, a nawet flamenco. Prym w grupie wiedli: bardzo zdolny wokalista, gitarzysta i autor piosenek Arthur Lee oraz Bryan MacLean, również gitarzysta i twórca piosenek. Love był jednym z pierwszych rockowych zespołów, który podpisał kontrakt z wytwórnią Elektra, której profil był do tej pory folkowy lub co najwyżej folk-rockowy (w drugiej połowie lat 60. nagrywała grupy Byrds, Lovin 'Spoonful i Paul Butterfield Band, w późniejszych latach The Doors). Debiutancki album (z 1966 roku) przedstawiał muzykę bardziej folk-rockową niż czysto rockową, w większości złożony z oryginalnego materiału. Zawierał przebój, niezbyt wielki- adaptację rockową „My Little Red Book” Bacharach i Davida. Następne dwa albumy: „Da Capo” i „Forever Changes” (opisany w artykule: „płyty polecane (rock, rozdzial 10)„) stały się podstawą doskonałej muzycznej reputacji grupy Love.

Da Capo” (z 1967 roku), który zawierał ich jedyny hit z Top 40- „7 and 7 Is”, wkracza śmielej w świat psychodelii, zwłaszcza utworami z pierwszej strony longplaya, opartymi o struktury jazzowe, z delikatnymi hiszpańskimi harmoniami w przerywnikach gitarowych i pięknymi  tekstami jak ze snu. Psychodelię odnaleźć można w meandrującym 19-minutowym jam’ie z drugiej strony płyty pierwszego wydania. Z płyty wyodrębniono, poza „7 and 7 Is”, kolejne single: „She Comes in Colours” i „!Que Vida!” (autorstwa  Arthura Lee) oraz „Orange Skies” (Bryana MacLeana). Płytę, oprócz Arthura Lee (wokal, harmonijka, gitara, perkusja) I Bryana MacLeana (gitara rytmiczna, wokal), wspóltworzyli: Johnny Echols (gitara), Ken Forssi (bas), Alban „Snoopy” Pfisterer (organy, klawesyn), Michael Stuart (perkusja) oraz Tjay Cantrelli (saksofony, flet, inst.. perkusyjne).

 

Camel to nie grupa, która mogłaby się szczycić masową popularnością, ale wśród brytyjskich zespołów progresywnego rocka była cenioną. Grupa od początku, mimo zmian personalnych z jakimi się borykała, miał tylko jednego lidera- gitarzystę Andrew Latimer’a. Płytę debiutancką „Camel”, „Mirage”, „The Snow Goose” i „Moonmadness” przygotował zespół w składzie: Andrew Latimer (gitara, flet, wokal), perkusista Andy Ward, basista Doug Ferguson i klawiszowiec Peter Bardens. Na początku Camel związał się umową z MCA Records, ale przygotowując drugą z kolei płytę grupa podpisała kontrakt ze spółką Deram Records, zależną od Decca Records.

Mirage” jest albumem, który przemienia Camel w grupę o własnym, charakterystycznym brzmieniu- z płynnym rytmem grupy i ciekawymi dialogami dwóch instrumentalistów- Pete’a Bardensa i Andy’ego Latimera. Album „Camel” sugeruje poprzez umieszczenie wieloczęściowego utworu- „Lady Fantasy”, że następne albumy mogą być bardziej złożone niż poprzednie. Ponadto flet Latimera urozmaica kilka utworów na płycie (na przykład-„Supertwister”) i robi to sprawniej,  mając technikę lepiej opanowaną niż konkurent z Jethro Tull dla przykładu. Pomysłowa okładka płyty „Mirage” intrygowała, ale w USA mogła być narażony autor, albo wydawca, na reakcję firmy produkującej papierosy, do której okładka wersji europejskiej nawiązywała. Na rynek amerykański przewidziano okładkę ze zmienioną grafiką- wzorniczo bardzo kitsch’owatą- przedstawiającą przebarwionego wielbłądo-smoka.

Po wydaniu „Moonmadness”, basista Doug Ferguson opuścił zespół i został zastąpiony przez Richarda Sinclaira (ex-Caravan), poza tą zmianą nastąpiła inna- zatrudniono saksofonistę Mel’a Collinsa. Latimer i Bardens skonfliktowali się podczas nagrywania „Rain Dances” w 1977 roku, ale napięcia te uniemożliwiły dalszą ich współpracę dopiero po nagraniu „Breathless” w 1978 roku i wtedy, jeszcze przed nagraniem kolejnego albumu, a mianowicie- „I Can See Your House from Here”, Bardensa zastąpili dwaj klawiszowcy- Kite Watkins i Jim Schelhaas (ex-Caravan), a Sinclaira zastąpił Colin Bass. W momencie wydania „I Can See Your House From Here”, w roku 1979, świat muzyczny nie był łaskawy dla rocka progresywnego, bo punk-rock królował na scenie rockowej. Minęły dwa lata od czasu wydania „I Can See Your House From Here”… Latimer powrócił do pisania albumów koncepcyjnych czego wyrazem był album „Nude” z 1981 roku. Rok później następuje następna zmiana w składzie grupy- perkusista Andy Ward został zmuszony do opuszczenia zespołu po ciężkiej kontuzji ręki. Zastąpił go, na czas nagrań na longplay „The Single Factor”, Graham Jarvis.

Płyta prezentowała bardziej przystępny materiał muzyczny niż poprzednie płyty grupy. Camel próbował zaskarbić sobie większą publiczność, ale ich talent raczej predestynował do tworzenia klimatycznych kompozycji, tworzeniu szczegółowych pejzaże dźwiękowe, niż przebojowych utworów, więc szukanie tego tytułu płytowego na liście przebojów było raczej pomyłką.

Stationary Traveller”, wydany przez Decca Records w 1984 roku, był kolejnym albumem koncepcyjnym.

Album muzycznie jest z jednej strony kontynuacją „The Single Factor”, ale to co zabrakło na poprzedniej płycie- klimatyczność, na tej płycie Latimer próbuje odzyskać. Stosunkowo zwięzłe piosenki ubarwiane są długimi, nastrojowymi instrumentalnymi pasażami. Teksty albumu, napisane przez Susan Hoover, dotyczą podzielonego Berlina i jego podziałów politycznych, emocjonalnych i fizycznych, ale często teksty i muzyka „wędrują własnymi drogami”, emocjonalnie nie do końca pasują do siebie. Płyta jest warta słuchania, tym bardzie że jest na niej bonus w postaci Andy Latimera, którego można posłuchać grającego na flecie.
Zespół po wydaniu albumu „The Single Factor”,  wszedł w długi okres hibernacji, który trwał do wczesnych lat 90-tych., później nagrywał dla wytwórni Latimera, ale nowe pozycje popularności, zresztą skromnej, nie przywróciły.

 

Gdy utwór „Great Lights” stał się przebojem w 1978 roku, o grupie, która go stworzyła, o Renaissance, zaczęto mówić głośniej niż do tej pory, choć już wcześniej zaznaczał swoją obecność dzięki tak udanym progresywnym utworom jak: „Mother Russia”, „Carpet of the Sun” i „Ashes Are Burning”. Dwa ostatnie utwory  z wymienionych, można słuchać jeśli w kieszeń odtwarzacza bądź na talerz gramofonu, położy się płytę „Ashes Are Burning” z 1973 roku, a wydaną przez EMI.

Renaissance, nie wiem czy nie najbardziej niedoceniany zespół w historii muzyki rockowej, a czy „Ashes are Burning” to jeden z najlepszych albumów w historii rocka progresywnego? Zespół w składzie: Annie Haslam (wokal), John Tout (instr. klawiszowe, wokal), Jon Camp (bas, el. i akustyczne gitary, wokal), Terence Sullivan (perkusja) oraz dwu zaproszonych- Michael Dunford (akustyczna gitara) i Andy Powell (el. gitara), dokonał przemyślanego wyboru- zamierzali pójść w bardziej akustycznym kierunku, aby dostosować się do stylu bliższemu folk-rock’owi i w ten sposób odróżnić się od wielu zespołów zdominowanych przez gitary elektryczne na scenie rockowej.
Recenzent portalu AllMusic, Bruce Eder napisał: “Z gitarzystą elektrycznym Andym Powellem [z grupy Wishbone Ash] grającym w tytułowym utworze, Renaissance wydał swój najlepszy i pierwszy w pełni ukształtowany album, łącząc wpływy rosyjskie, francuskie i indyjskie w żywych i eleganckich oprawach muzycznych. Utwór tytułowy jest jednym z niewielu długich utworów progresywnego rock’a z epoki, która jeszcze trwała, a reszta materiału przenosi materiał muzyczny od folku („Carpet of the Sun”) do impresjonizmu („At the Harbour”), wszystkie niesamowicie piękne i ożywcze. Wydany ponownie w 1993 roku przez One Way Records, ma doskonały dźwięk …”

 

Rodzeństwo Karen Anne Carpenter i Richard Carpenter utworzyło duet The Carpenters przy końcu lat 60. ubiegłego wieku. Rok 1968 był przełomowy, bowiem kiedy próbne nagrania duetu usłyszał Herb Alpert, prezes wydawnictwa A&M Records, zdecydował im pomóc. Ich wersja „Ticket To Ride”, przeboju The Beatles, wywołała duże zainteresowanie wśród słuchaczy, ale dopiero interpretacja piosenki Burta Bacharacha– „Close To You” trafiła na pierwsze miejsce listy przebojów. Kariera nabrała rozpędu…
Charakterystyczne brzmienie duetu opierało się na alcie Karen Anne Carpenter oraz na doskonałych harmoniach wokalnych obojga piosenkarzy. Duet stworzył mnóstwo przebojów, m.in.: „For All We Know”, „Rainy Days And Mondays”, „Superstar”, „It’s Going To Take Some Time”, „We’ve Only Just Begun”,  „Hurting Each Other”, „Goodbye To Love”, „Sing”, „Yesterday Once More”, „Top Of The World”, „Please Mr. Postman”, „Only Yesterday”. Te i inne przeboje wydawnictwo A&M Records zgromadziło na płycie „The Singles 1969–1973”, która została bestsellerem.

Bruce Eder, recenzent AllMusic, napisał: “W tej zwięzłej, 12-utworowej kolekcji wczesnych hitów The Carpenters wyczuwa się pewien nieodłączny smutek, zwłaszcza, że rozpoczyna się utworem „We Have Only Begun” z obiecującymi, marzycielskimi tekstami- ponieważ nie miał być ostatecznym, tylko pierwszym z co najmniej dwóch takich kolekcji. Ale zmiany w upodobaniach publiczności i spowolnienie (choć nigdy nie zniknięcie) hitów duetu oraz śmierć Karen Carpenter [2] w 1983 roku sprawiły, że był to pierwszy i jedyny prawdziwy wybór kolekcji The Carpenters. Dziesięć z kilkunastu przebojów duetu z Top Ten jest obecnych, od „Close to You” do „Top of the World”, z ich wspaniałą i oryginalną interpretacją ballady „Ticket to Ride” oraz coverem Carole King „It’s Going to Take” Some Time” wrzucone, aby zaoferować nieco szerszą perspektywę całości zestawu. Słuchając tego materiału, łatwo oskarżyć The Carpanters o beznadziejny styl retro nawet w owym czasie […] ale bujne melodie wydane w aranżacjach Richarda Carpentera i śpiew Karen Carpenter same w sobie mają uzasadnienie. Wydanie z 1999 roku w serii A&M Remastered Classics (# 82839-3601-2) ma bliższy, wzmocniony, ale cieplejszy dźwięk. Tak, strunowe instrumenty są jaśniejsze, do tego stopnia, że błyszczą, ale sekcja rytmiczna (Joe Osborn na basie, Hal Blaine na perkusji) również ma większy wpływ…”

 

Supertramp– „Moody Blues dla ubogich” jak krytycy ich nazywali, zdążał do komercyjnego sukcesu w latach 70., łącząc ambitny progressive-rock z dowcipnym i melodyjnym typowo brytyjskim pop’em. W 1970 roku Muzycy Supertramp w 1970. roku podpisali umowę z A&M Records, co zaowocowało wydaniem debiutanckiego albumu jeszcze w tym samym roku. Album z rozbudowanymi kompozycjami nie przekonał do siebie dużej publiczności. Po pewnych roszadach personalnych grupa wydała album „Indeliable Stamped” w 1971 roku, ale i on niewiele lepiej radził sobie na rynku płytowym. Nastąpiły znowu zmiany w składzie Supertramp. Tym razem, po wydaniu „Crime of the Century” w 1974 roku, bardziej zwięzłe i popowe brzmieniem niż zespół, pozwolił na odbicie się od dna komercyjnego, notując na liście przebojów single „Dreamer” i „Bloody Well Right”. „Crisis? What Crisis?”, z roku 1975, radził sobie równie dobrze komercyjnie- popularność zdobył hit „Give a Little”. Podobnie radził sobie kolejny album „Even in the Quietest Moments…” (z roku 1977).

Dopiero „Breakfast in America” z 1979. roku wyniósł Supertramp do statusu gwiazdy. Trzy  piosenki: „Goodbye Stranger”, „Take the Long Way Home” i „The Logical Song” znalazły się w pierwszej dwudziestce list przebojów, a album zajął pierwsze miejscu listy przebojów magazynu Billboard. Sprzedawał się wspaniale- z półek sklepowych w USA zniknęło około czterech milionów egzemplarzy, a status platyny przysługiwał w niedługim czasie w Kanadzie, Francji, Niemczech i Wielkiej Brytanii.

Płytę nagrał Supertramp w składzie: Rick Davies (śpiew, instrumenty klawiszowe), Roger Hodgson (śpiew, instrumenty klawiszowe, gitary), John Anthony Helliwell (instrumenty dęte), Dougie Thomson (gitara basowa) i Bob Siebenberg (perkusja). Autorami większości materiału muzycznego byli Rick Davies i Roger Hodgson. Piosenki pisali osobno, ale wspólnie wymyślili temat albumu. Tytuł, wyraźnie satyryczne przedstawienie amerykańskiej kultury na okładce i treść trzech utworów: „Gone Hollywood”, „Breakfast In America” i „Child of Vision”, sugeruje, że to satyra na relacje spotykane w Stanach Zjednoczonych, ale członkowie Supertramp dementowali podobne interpretacje twierdząc, że odniesienia do kultury amerykańskiej były czysto przypadkowe i że taka tematyka nie była zamierzona. Teksty, które na wstępie były dość ponure, pod presją innych członków zespołu Davies zmienił je na bardziej optymistyczne. Większość materiału zgromadzonego na albumie składała się z chwytliwych, dobrze skonstruowanych piosenek bliższych wzorcom popowym niż progresywnym.
80-te lata były właściwie destrukcyjne- Rick Davies i Roger Hodgson byli skłóceni co doprowadziło do odejścia Hodgsona, przecież głównego wokalisty, z zespołu. W późne latach 80. zespół eksperymentował używając syntezatorów by realizować taneczny styl w ramach muzyki elektronicznej. Taki był koniec grupy Supertramp jaką fani rocka progresywnego (choć z pop’owym zabarwieniem) polubili.

 

Jeśli próbuje się wspominać o grupach, których ambicje sięgały dalej niż pomnażanie zysków liczonych w dolarach czy funtach, to nie można pominąć tej najważniejszej (bodaj) dla rocka- o The Beatles. Dwie ostatnie płyty wpisywały się idealnie w stylistykę wiodącą w latach 70.: „Abbey Road” (omówiłem ten album wcześniej w artykule- „nagrania jakościowo wybitne (część 8.)”) i „Let It Be” (nagrany wcześniej niż „Abbey Road”, ale wydany później stał się ostatnim w katalogu The Beatles).


Produkcją „Let It Be” podczas pierwszych sesji nagraniowych w styczniu 1969 roku. zajmował się George Martin (jak podczas produkowania wszystkich poprzednich płyt), jednak z powodu niezadowolenia muzyków z przygotowanego materiału prace nad płytą zostały odłożone. Okazało się, że na wznowienie sesji należało czekać aż rok, kiedy produkcji podjął się Phil Spector. Album miał być zatytułowany „Get Back” i miał się nieco różnić wyborem i kolejnością utworów. „I Me Mine”, nagrany 3 i 4 stycznia 1970. roku był ostatnim nagraniem The Beatles, ale już bez udziału Lennona. Praca Phila Spectora, ograniczyła się tak naprawdę do dodania orkiestrowego tła do kilku utworów, co uratowało płytę przed zmianą stylu The Beatles. Zespół podczas tych późniejszych sesji nagrał od nowa wiele partii. W ten sposób udało się ukończyć dziewięć utworów, w tym dwa już wcześniej wydane: singlowy „Get Back” i  „Across the Universe” na charytatywnej kompilacji. Repertuar uzupełniały trzy utwory zarejestrowane podczas „występu na dachu”: „Dig a Pony”, „I’ve Got a Feeling” i „One After 909″. Muzycy: John Lennon (gitara, wokal), Paul McCartney (gitara basowa, fortepian, wokal). George Harrison (gitara, wokal), Ringo Starr (perkusja, wokal) i zaproszony na sesje Billy Preston (instrumenty klawiszowe) cofnęli się korzeni – do rock and rolla i bluesa, ale bogaty aranż spowodował, że efekt jest inny niż na wczesnych albumach zespołu- jest bardziej dojrzały, pozbawiony młodzieńczej naiwności, albo inaczej rzecz ujmując- młodzieńczej radości grania. Zresztą słychać zmęczenie muzyków, słychać to, że wykrzesać z siebie wyjątkową ekspresję już nie potrafili. Może gdyby zachowano surowe brzmienie z oryginalnej sesji, bez wzbogacania instrumentacji o brzmienie orkiestry to inaczej odbierane byłyby utwory z „Let It Be”? Trudno o odpowiedź, choć może edycja o tytule „Let It Be… Naked” z 2003 roku daje pewien pogląd… Wydawnictwo to zawiera zremiksowaną wersję albumu, bliższą oryginalnemu pomysłowi McCartneya. Mniej istotne jest to, że zmieniono na nim kolejność utworów i że zrezygnowano z „Dig It” i „Maggie Mae”, zastępując je udanym, blues-rock’owym „Don’t Let Me Down” (nagranie z „koncertu na dachu”, ze świetnymi partiami organów i basu), bo największą zaletą tej wersji albumu jest rezygnacja z orkiestracji w „Across the Universe”, „I Me Mine”, „Let It Be” i „The Long and Winding Road”. Czy utwory na tej zmianie zyskały? Opinie są różne, ale odpowiedź na pytanie czy surowe brzmienie byłoby korzystne, słuchając „Let It Be… Naked”, każdy może znaleźć.


Oryginalny album pod tytułem „Let It Be” zostało przewidziane do sprzedaży już po oficjalnym rozpadzie zespołu- w maju 1970. roku.  W Wielkiej Brytanii i Kanadzie album został pierwotnie wydany przez Apple (dystrybuowany przez EMI) w luksusowym pudełku, które zawierało także książkę z fotosami z filmu „Let It Be”. Kilka miesięcy później album został ponownie wydany w standardowej okładce jaką zna każdy fan rocka, tym razem bez książki. W Stanach Zjednoczonych album „Let It Be” został wydany przez Apple Records (nr kat.- AR-34001)ze zmienioną okładką- jako album był rozkładany (jak na fotografii wyżej)

 

 


[1] według  Don and Dewey byli amerykańskim duetem rock and roll’owym, składającym się z Dona „Sugarcane” Harrisa i Deweya Terry’ego. Obaj urodzili się i dorastali w Pasadenie w Kalifornii. W 1954 roku Dewey Terry był członkiem założycielem grupy o nazwie Squires, gdy był jeszcze w szkole średniej. Później dołączył do niego przyjaciel, Don Bowman (który później zmienił nazwisko na Harris). W 1955 r. Squires wydał płytę dla niewielkiej wytwórni Dig This Record z Los Angeles. W 1957 roku grupa rozpadła się, ale Don i Dewey pozostali duetem. Tego samego roku  podpisali kontrakt z  wytwórnią Art Rupe Special Records i przez następne dwa lata produkowali rock and roll’owe utwory. Zarówno Don, jak i Dewey grali na gitarze, a Dewey często grał też na klawiszach. Kiedy nie grał na gitarze ani basie, Don od czasu do czasu grał na skrzypcach elektrycznych, dzięki czemu stał się znany pod nazwą Harris „Sugarcane”. Chociaż Don i Dewey nie mieli własnych hitów, kilka piosenek, które napisali lub nagrywali, pojawiali się na listach przebojów w wykonaniu innych artystów. „I’m Leaving It Up To You” stało się hitem nr 1 dla Dale & Grace w 1963 roku. „Farmer John” był hitem The Premiers, osiągając 19 miejsce w 1964 roku po tym, jak rok wcześniej został objęty przez The Searchers. „Koko Joe” (napisany przez ówczesnego producenta Speciality Records, Sonny’ego Bono), „Justine” i „Big Boy Pete” były podstawowymi utworami dla The Righteous Brothers. „Big Boy Pete” stał się niewielkim przebojem w 1960 roku na Igrzyskach Olimpijskich, osiągając 50. miejsce i 4. hit dla The Kingsmen, gdy został nagrany z nowymi tekstami jako „The Jolly Green Giant” w 1965 roku. W 1959 roku Don i Dewey oraz producent Bono opuścili Special Records dla Rush Records, gdzie nagrali kilka piosenek, ale wkrótce potem się rozstali […]
W roku, 1970, Sugar Cane Harris ponownie pojawił się szerszej publiczności rockowej, grając na skrzypcach na  albumie „Hot Rats” Franka Zappy, z Captainem Beefheartem (wokal) w „Willie The Pimp” i długim instrumentalnym jam’ie- „The Gumbo Variations”, a później grał na wielu albumach Zappy i The Mothers of Invention. Wcześniej występował pod koniec lat 60. XX wieku w nagraniach z Johnnym Otisem z The Johnny Otis Show i Johnem Mayallem Bluesbreakers.

 

[2] Według  : Pod koniec lat 70. problemy osobiste i zdrowotne zaważyły na dalszej karierze duetu. Karen zmarła po długiej chorobie serca wywołanej anoreksją, natomiast Richard zmagał się z uzależnieniem od narkotyków i leków. Na kanwie ich historii powstał scenariusz do filmu „The Karen Carpenter Story”, którego konsultantem był Richard. Nieco cukierkowy obraz sceniczny duetu nie przeszkodził filmowi w odniesieniu światowej kariery. Wiele gwiazd największego formatu uważa Karen za pionierkę nowoczesnej muzyki popularnej w Stanach Zjednoczonych, a Richarda za klasycznego kompozytora.
Do inspiracji twórczością Carpenters przyznawali się m.in. Christina Aguilera, Alicia Keys, Beyoncé, Michael Jackson i Madonna.

 


Powrót do części 1 artykułu >>
Powrót do części 2 artykułu >>

Kolejne rozdziały: