Te same tytuły w różnych edycjach płytowych
(rozdział piętnasty)

Pięć popularnych tytułów: „America”, „The Original Soundtrack”, „Birds of Fire”, „Toto IV” i „Atom Heart Mother” wielokrotnie reedytowanych, w ostatnich latach zostały wydane jako MQA/UHQCD lub 7-calowe SA-CD… A że mam możliwość porównania z poprzednimi wydaniami to zapewne potencjalnym nabywcom moje wrażenia mogą być przydatne, bo nie wynikają li tylko z odsłuchów w jednym systemie audio (moim), ale również w zupełnie innym audiofilskim, dla rzetelnego porównania. Oprócz tego cytuję też recenzje recenzentów poważnej prasy muzycznej dla poszerzenia wiedzy o danym tytule płytowym.

  • Album studyjny „America” grupy America, nagrany w marcu 1971 roku w Trident Studios i Morgan Studios (Londyn), został wydany jako winylowy longplay w 24 grudnia 1971 (Wielka Brytania) i 10 stycznia 1972 (USA) przez Warner Bros. Pracy producenckiej podjęli się Ian Samwell i Jeff Dexter. Pierwsze wydanie cyfrowe pojawiło się na rynku 25 października 1991 w Japonii (Warner Bros. Records – WPCP-4493). W Europie płytę CD wydano we wrześniu 1998 roku (Warner Bros. Records – 7599-27257-2).

„America”, debiutancki album tria o tej samej nazwie, pierwotnie został wydany bez „A Horse with No Name”, który został wydany jako singiel pod koniec 1971 roku. Jednak kiedy „A Horse with No Name” okazał się światowym hitem, album został ponownie wydany z tym utworem. Płyta trafiła na pierwsze miejsce listy najlepiej sprzedających się albumów magazynu Billboard w Stanach Zjednoczonych i pozostał tam przez pięć tygodni. Z materiałów płytowych wyodrębniono dwa hitowe single; „A Horse with No Name” i „I Need You ”. który trafił na 9. pozycję listy Billboard. Kilka innych piosenek było stale nadawanymi na antenie stacji FM. Album uzyskał status platynowej płyty przez RIAA za sprzedaż przekraczającą milion sztuk w USA.
Według krytyka AllMusic- Davida Cleary’ego: „Debiutancki album America to klasyk folkowo-popowy, gwiazdorska kolekcja zapadających w pamięć piosenek, które wywarły wpływ na takich artystów jak The Eagles i Dan Fogelberg. Crosby, Stills & Nash są tu oczywistym stylistycznym probierzem grupy, szczególnie w użytych harmoniach wokalnych (porównaj niski akordowy śpiew w ‘Sandman’ i ‘Children’ z ‘You Don’t Have to Cry’ i ‘Guinevere’ CS&N) i znaczące użycie aktywnych aranżacji gitary akustycznej (kontrast ‘Riverside’ z ‘Apartament: Judy Blue Eyes’ CS&N). Jednak zawiłe współgranie tekstur gitar akustycznych w grupie America jest bardziej ambitne niż ich wpływy. Jakość wykonania jest zwykle dobra, choć czasami wykonanie jest niechlujnie lub niedostrojone (zwłaszcza w czołówkach ‘Donkey Jaw’ i ‘I Never Found the Time’). Często spotyka się długie, instrumentalne wstępy (‘Donkey Jaw’), środkowe improwizacyjne przerywniki (’Here’) i zakończenia (‘Clarice’). Większość z tych utworów może pochwalić się bardzo nietypowymi i pomysłowymi progresjami akordów, które działają dobrze bez zwracania na siebie nadmiernej uwagi. Teksty są czasem banalne (‘I need you/Like the flower needs the rain’) lub niejasne (‘He flies the sky/Like an eagle in the eye/Of a hurricane that’s abandoned’), ale muzyka z nawiązką rekompensuje wszelkie problemy ze zwrotkami; tylko dziwny ‘Pigeon Song’ wydaje się nie do uratowania błędem. Jakość dźwięku jest tu ukryta, intymna, co nadaje tej wersji upiornej aury. Przeboje z tego albumu to spektakularny ‘A Horse with No Name’, melodyjny do kwadratu ‘I Need You’ i nerwowo ponury ‘Sandman’. Inne atrakcje to porywająco urocze ‘Three Roses’, tęsknie piękny ‘Three Roses’ i cicha „Clarice”. Pomimo swoich wad, krążek ten jest wysoko polecany.”.

  • Album „America” (często używany tytuł to ‘Horse with No Name’) został wydany w wersji HQCD 07 sierpnia 2019 przez japoński oddział Warner Records (nr katalogowy: WPCR-18231).

Reedycja w formacie Hi-Res CD (format UHQCD z technologią MQA [1], 176,4kHz/24bity), którą można również odtwarzać na zwykłych odtwarzaczach CD, jednak sprzęt/oprogramowanie obsługujące MQA jest niezbędne, aby wykorzystać pełny potencjał tego dysku CD o wysokiej rozdzielczości. Remaster pochodzi z 2013 roku,
Jeśli się porówna różne formaty, przede wszystkim fizyczne, z jakością HQCD, to nie zaskoczy wniosek, że  MQA i SACD brzmiały lepiej niż poprzednie edycje z rodzaju „Red Book” CD (oprócz wersji SHM-CD z 2017 roku). Nie jest to duża różnica, choć zauważalna, dla osób, które nie posiadają wyrafinowanego sprzętu audio, ale dla dużej rzeszy audiofilów te różnice warte są każdej dodatkowo wydanej kwoty pieniędzy. Powinienem wspomnieć już na wstępie, że wszystkie wersje z jakimi miałem do czynienia, zanim przesłuchałem HQCD, niezależnie od formatu, brzmią dobrze, tylko bezpośrednie porównanie edycji CD z HQCD pokazują wyraźny postęp techniczny w produkcji cyfrowych nośników. Przy okazji testu pomyślałem, że skoro mam możliwość porównania jakości dźwiękowej obu fizycznych ścieżek CD i MQA w ramach UHQCD z przesyłem strumieniowym (NAD C658) to nie omieszkałem skorzystać z okazji… Ścieżki fizyczne brzmiały lepiej niż ich odpowiedniki przesyłane strumieniowo (poza tym stwierdzeniem nie będę tematu rozwijał, bo jestem kolekcjonerem płyt, a nie plików niematerialnych). MQA brzmi doskonale, ale też nie różni się tak bardzo od jakości płyty CD w ramach tego samego dysku (UHQCD, użyty odtwarzacz: Pioneer PD-50AE), ale przyznać muszę, że byłem pod sporym wrażeniem tego, co usłyszałem z fizycznego CD w formacie MQA, bo bardzo brzmieniowo zbliżył się do jakości pamiętanej z płyty analogowej, ale ostatecznie wykorzystany był pełny potencjał tego dysku o podwyższonej rozdzielczości (zastrzec się muszę, że spostrzeżenie to jednak wynika z względnie niedługiej sesji testowej). Jako że więcej czasu mogłem poświęcić efektom odtwarzanej przez Pioneera PDS-06 ścieżki UHQCD to głębszej analizie ją poddam (póki co niewiele modeli odtwarzaczy CD posiada konwertery MQA).
Wersja UHQCD po raz kolejny pokazuje (vide >>), że jest najbliższa winylowemu oryginałowi, a bywa, że jest też czasem lepsza niż jakakolwiek inna, jak właśnie w tym przypadku. Ma tę samą ciepłą barwę, podobnie wysoką dynamikę i jest też jej dźwięk równie nasycony i zaokrąglony. Płyta UHQCD dysponuje jeszcze lepiej zdefiniowanym i bardziej dynamicznym basem.

W porównaniu z płytą SA-CD (Audio Fidelity- AFZ 167) wersja UHQCD brzmi lepiej niż warstwa CD z płyty hybrydowej i jest bardzo bliska temu, co można usłyszeć z odtwarzacza SACD, ale gdybym miał wybierać lepsze brzmienie- to i tak wskazałbym na brzmienie UHQCD, co zapewne wynika z przyzwyczajeń słuchającego lub konfiguracji użytego sprzętu w systemie audio. Co prawda różnicowanie dynamiczne było równie dobre jak na SACD czy LP, to jednak UHQ miał większy rozmach, przy czym nie zauważyłem uboższej sceny muzycznej, ani zmniejszonego wolumenu instrumentów w stosunku do obu formatów konkurencyjnych.
Jeśli miałbym określić charakter brzmienia wersji UHQCD w przypadku płyty „America”, bez odnoszenia się do tego co można usłyszeć przy użyciu innych formatów, to wymieniłbym takie aspekty brzmieniowe jak naturalność, barwność (bogate wypełnienie w alikwoty), odpowiedni wolumen do odczytywania muzyków jako blisko grających, szeroką i głęboką scenę muzyczną i świetne odczuwanie intensywności i napięcia rytmu (co szczególnie odczułem podczas słuchania cudownego „A Horse with No Name”). Wszystkie te aspekty powodują, że kiedy słucham całego albumu, czuję cudowność melodii, piękno refrenu i wspaniałość techniki gitarowej tria America.

  • Płyta „Ameryka” w wersji SHM-CD została wydana 28 czerwca 2017 roku przez wytwórnię Warner Music Japan (nr katalogowy: WPCR-17731)


Reedycja w formacie SHM-CD, wykorzystujący remaster z 2007 roku dała obraz wspaniałej odświeżającej harmonii i akustycznego brzmienia wpostaci w pełni akceptowalnej nawet w porównaniu do wersji UHQCD. Dokładniej się przysłuchując- różnice w postaci wyokrąglenia dźwięków z wyższych rejestrów (w wersji UHQCD) i pewne złagodzenie tego zakresu częstotliwości sa ledwo rozpoznawalne i tylko gdy się je porówna w bezpośredniej konfrontacji. Pozostałe aspekty brzmienia są jeszcze bardziej zbliżone do siebie w obu wersjach. Wobec powyższego warto rozważyć- czy zakup wersji UHQCD, która jest ponad dwa razy droższa od SHM-CD, zresztą podobnie wydanych, ma sens?

 

_______________________________________________________________

 

  • Album „The Original Soundtrack” zespołu 10CC, nagrany w 1974 roku w Strawberry Studios [2] (Stockport, Cheshire, Anglia), został wydany 11 marca 1975 roku jako winylowy longplay przez wytwórnię Mercury. Wersję cyfrową (w formacie CD), przeznaczono do sprzedaży dopiero w 1986 toku (Mercury, o nr katalogowym: 830 776-2). Album był kilkakrotnie wznawiany z dodatkowymi utworami, remasterowany, w różnych wersjach, między innymi: SHM-CD i UHQCD z technologią MQA.

„The Original Soundtrack” był trzecim studyjnym albumem zespołu 10cc. Z niego wyodrębniono przebojowe single „Life Is a Minestrone” oraz „I’m Not In Love” (najpopularniejszą piosenkę zespołu). Album został nagrany i wyprodukowany przez zespół w Strawberry Studios w 1974 roku z inżynierią i miksem Erica Stewarta i  w składzie: Eric Stewart (gitary, wokale, chórki, klawisze, perkusja), Lol Creme (klawisze, chórki, perkusja, wokale, gitary, Gizmo, wibrafon, skrzypce, harfa, mandolina), Graham Gouldman (gitara basowa, chórki, gitary, wokal, perkusja, kontrabas, harfa, mandolina) i Kevin Godley (chórki, perkusja, perkusja, wokal, syntezator Moog, wiolonczela). Album był pierwszym wydanym przez Mercury Records po podpisaniu kontraktu z zespołem.  Do umowy dyrektorów wytwórni przekonała jedna piosenka – „I’m Not In Love” (wg wspomnień Erica Stewarta). Z powodu tej jednej piosenki zespół podpisał pięcioletni kontrakt na pięć albumów. Firma zapłaciła poważną sumę pieniędzy- milion dolarów. Reszta nagrań przewidzianych na album, była również gotowa. Grafika została zaprojektowana przez Hipgnosis i zilustrowana przez artystę Humphrey Ocean .
Album otrzymał dobre recenzje:
Ken Barnes, krytyk magazynu Rolling Stone, entuzjastycznie zrecenzował płytę: „Muzycznie dzieje się więcej niż w dziesięciu albumach Yes, ale ogólnie jest tak przystępny, jak prosty zespół popowy (choć mniej niż dwa poprzednie albumy 10CC)”. Szczególnie chwalił album za to, że jest ambitny, ale nieprzesadnie i bezpretensjonalny, a także za zawartość liryczną.
Mark Deming z AllMusic napisał: „Trzeci album 10CC, The Original Soundtrack, w końcu stworzył wielki przebój w Stanach Zjednoczonych, i słusznie; ‘I’m Not In Love’ przeszedł cienką granicę między użalaniem się nad sobą a autoparodią dzięki płaczliwej opowieści o chłopcu, który nie jest zakochany (naprawdę!), a cudownie bujna produkcja i chrapliwy wokal pozwoliły melodii pracować pięknie albo jako chytry żart, albo za dobrą monetę. Otwierający album piosenka ‘Une Nuit a Paris’ była niemal równie cudowna; przebiegła i często przezabawna rozszerzona parodia zarówno kinowych stereotypów życia i miłości […]. A bliżej, ‘Blackmail’, była dowcipną opowieścią o nieudanym seksie i wymuszeniu, ze wspaniałą gitarową solówką budującą narrację. To wszystko na jednej stronie; strona druga jest jednak nieco bardziej niepewna, z dwoma nijakimi utworami, ‘Brand New Day’ i ‘Flying Junk’, niemal wstrzymując proces, zanim zespół zebrał zespół na szczęśliwe zakończenie zabawnym ‘The Film of Our Love’. Najlepsze momenty oryginalnej ścieżki dźwiękowej plasują się na równi z najlepszym dziełem 10CC, jakie kiedykolwiek wydano; jednak w tym samym czasie pokazał również to, co miało stać się ich piętą achillesową – niemożność stworzenia całego albumu tak mocnego i niezapomnianego jak tamte chwile
Pierwszy singiel „Life Is a Minestrone” był kolejnym brytyjskim Top 10 zespołu, osiągając 7 miejsce. Ich największy sukces przyszedł z piosenką, która była lokomotywą albumu- „I’m Not a Love”. Ta piosenka dała zespołowi swój drugi numer 1 w Wielkiej Brytanii w czerwcu 1975 roku, pozostając tam przez dwa tygodnie. Singiel ten zapewnił im również ich pierwszy duży sukces na listach przebojów w USA, gdy piosenka dotarła do 2. Miejsca.
Płyty CD od wydanej w 1986 roku po UHQCD-MQA były doskonale wyprodukowane i nie można było się wystarczająco nachwalić, ale gdy porówna się ich brzmienie wkładając na talerz odtwarzacza jedną po drugiej to okaże się, że różnice jednak są.

  • Krążki „The Original Soundtrack”, umieszczone w okładkach będących replikami okładek płyt winylowych, oba limitowane remasteringi: jeden z roku 2001 (nr kat.: UICY-9173), a drugi SHM-CD, wydany 2008 roku przez Mercury Records (nr kat.: UICY-93814), w brzmieniu bardzo zbliżone.



Wierzę, że można być pod wrażeniem brzmienia osiągniętego przede wszystkim przez inżyniera odpowiedzialnego za miks- Erica Stewarta, i masteringującego–  Hitoshi Takiguchi, bo  wiele warstw instrumentów i głosów jest kontrolowanych perfekcyjnie. Albumu trzeba posłuchać, jeśli nie dla muzyki, to dla perfekcyjnej produkcji. Całość nagrań (wraz z dołożonymi dwoma bonusami) posiada imponujący obraz stereo. Wokale są umieszczone z przodu w master i wszystkie brzmią bardzo wyraźnie. Hi-haty, tom tomy, „stopa” robią duże wrażenie. Gitary akustyczne bardzo barwne, niżej sytuowane niż wokale. Ogólnie traktując jakość techniczną wersji SHM-CD zachwala się czysty i klarowny masteringu.

  • Album „The Original Soundtrack”, w limitowanej wersji Hi-Res CD (UHQCD z technologią MQA), został wydany 20 czerwca 2018 roku przez wytwórnię Universal Music (nr katalogowy UICY-40189)


Reedycja w formacie Hi-Res CD, kolejny wspaniały transfer DSD Hitoshiego Takiguchiego w Universal Mastering Studios w Tokio, ostateczna ewolucja tej płyty, zawiera master DSD z 2013 roku, używając oryginalnych brytyjskich taśm-matek. Master DSD jest dostępny w wysokiej rozdzielczości 352.8kHz / 24bity (idealny dla odtwarzaczy audio obsługujących MQA). Ta płyta, która umożliwia słuchanie muzyki w wysokiej rozdzielczości, daje szczególną przyjemność obcowania z muzyką 10CC Zawiera komentarz i teksty w książeczce umieszczone w tradycyjnym plastikowym etui, a ten w zielonej powłoczce dającej szereg możliwości innego opakowania krążka UHQCD. Wysokiej jakości płyty CD, które można odtwarzać na wszystkich odtwarzaczach CD (44,1 kHz / 16 bitów). Daje również użycia urządzenia zgodnego z technologią MQA. Płyta zawiera 4 utwory bonusowe.
To zdecydowanie jeden z najlepiej brzmiących krążków UHQCD i według mnie żadna redbookowa wersja CD z nagraniem „The Original Soundtrack” nie może się z nim równać. Można być zaskoczonym jakością dźwięku, tym bardziej że inne edycje przyzwyczaiły słuchaczy do wysokiej jakości technicznej tych nagrań. Jeśli brać pod uwagę różnice pojawiające na poziomie szczegółu pomiędzy poszczególnymi wydaniami to zwróciłbym uwagę na talerze perkusyjne, które w wersjach starszych są nieprzyjemnie drażniące, natomiast w wersji UHQ są w końcu realistyczne, ale nie apodyktyczne. Innym szczególnym problemem są dźwięki basowe- w starszych wersjach ubogie barwowo, a nawet momentami ze zniekształceniami, w UHQ te dźwięki poprawiono. Bywa też tak w wersjach innych niż UHQ, że można usłyszeć zbyt jasne harmonie partii wokalnych.
Miałem okazję porównania wersji MFSL, jak i DCC z UHQCD. Wyniki były interesujące- DCC był tylko odrobinę cieplejszy, z bardziej zaokrąglonymi wokalami, ale UHQ był bardziej szczegółowy i przejrzysty, umożliwiając głębszy wgląd w mistrzowską produkcję. Obie płyty były dość dynamiczne, ale UHQ miał lepszą odpowiedź transjentową. DCC jest dla wielu akceptowalny, ale UHQ jest jednak na innym poziomie, nieosiągalnym dla wersji DCC, a w stosunku do MFSL na równorzędnym poziomie choć  zależnie od preferencji słuchaczy preferowany bądź nie.

 

_______________________________________________________________

 

  • Album „Birds of Fire” zespołu The Mahavishnu Orchestra, nagrany w sierpniu 1972 w Trident Studios w Londynie; Electric Lady Studios i CBS Studios w Nowym Jorku, został wydany jako winylowy LP w marcu 1973 roku przez Columbia Records. Płytę wyprodukowali muzycy The Mahavishnu Orchestra. Pierwsze wydanie cyfrowe- krążek CD, ukazał się w 1986 roku w Japonii (CBS/Sony, nr kat.- 30DP 310).


„Birds of Fire” [3], drugi studyjny album zespołu The Mahavishnu Orchestra, jest ostatnim studyjnym albumem wydanym przez oryginalny skład zespołu przed jego rozpadem. Podobnie jak poprzedni album grupy, „The Inner Mount Flame”, „Birds of Fire” składa się wyłącznie z kompozycji Johna McLaughlina. Należą do nich utwór „Miles Beyond ( Miles Davis )”, który McLaughlin zadedykował swojemu. Oprócz standardowego dwukanałowego albumu stereo pojawiła się również czterokanałowa wersja kwadrofoniczna wydana w 1973 roku na płycie LP i 8-ścieżkowej taśmie. Poczwórny LP został zakodowany w formacie macierzy SQ. Pierwsze wydanie CD miało miejsce w 1986 roku. Zremasterowana wersja albumu została wydana na CD w 2000 roku przez Sony Music Entertainment. Zawiera nowy zestaw notatek autorstwa krytyka Jazz Times Billa Milkowskiego, a także zdjęcia zespołu. W 2015 roku album został ponownie wydany na Super Audio CD przez Audio Fidelity, zawierający zarówno miksy stereo, jak i kwadrofoniczne. Ta sama treść została ponownie wydana na SA-CD w Japonii w 2021 roku przez Sony Music. Utwór „Celestial Terrestrial Commuters” pojawił się na sześciopłytowym, pudle „Jazz: The Smithsonian Anthology”, wydanym przez Smithsonian Folkways w 2011 roku, obejmującym historię jazzu.
Recenzje, od czasu pierwszego wydania, były bardzo pozytywne:
Recenzując album dla All About Jazz w 2002 roku, Walter Kolosky powiedział o utworze tytułowym: „Otwierający album ‘Birds of Fire’ to klasyka fusion. John McLaughlin piekielnie przeraża swoją gitarą, swoimi melodyjnymi konwulsjami. Jeśli kiedykolwiek chcesz przestraszyć muzycznego neofitę, podkręć głośność swojego zestawu stereo i zagraj cover melodii – to na pewno sprawi, że ucieknie.”
Recenzja AllMusic, autorstwa Richarda S. Ginella, opiniowała w ten sposób drugą płytę The Mahavishnu Orchestra: „Ośmielona popularnością ‘Inner Mounting Flame’ wśród rockowej publiczności, zespół Mahavishnu Orchestra postanowił dokładniej zdefiniować i udoskonalić swój oszałamiający jazz-rockowy kierunek na swoim drugim – i nie dzięki wewnętrznym kłótniom, ostatnim – albumie studyjnym. Chociaż ma w sobie dużo krzyczącej rockowej energii i czasami przesadnego szaleństwa rywalizacji jak jego poprzednik, ‘Birds of Fire’ jest wyraźnie bardziej zróżnicowana w fakturze, jeszcze bardziej zorganizowana i na szczęście bardziej muzyczna w treści. Niezwykły przykład precyzyjnie zaaranżowanej, szybkiej gry solo – z Johnem McLaughlinem, Jerrym Goodmanem i Janem Hammerem wszyscy jednej myśli, wspierani przez bębny jak z karabinu maszynowego Billy’ego Cobhama i tańczący bas Ricka Lairda – można usłyszeć w trafnie nazwanym ‘One Word’, a tytułowy utwór jest momentem definiującym niemal atonalną furię grupy. Zespół poświęca również trochę czasu na krótkie elektroniczne bulgotanie i zakłócenia, zatytułowane ‘Sapphire Bullets of Pure Love’. Jednak najbardziej kuszące utwory na płycie to wspaniałe, prawie pastoralne sekcje otwierające i zamykające ‘Open Country Joy’, zrelaksowany, żartobliwy kawałek wspólnego jamowania, który powinni byli kontynuować. Ten album faktycznie stał się wielkim przebojem, osiągając piętnaste miejsce na listach przebojów albumów pop i pozostaje kluczową pozycją w szczupłej dyskografii pierwszej Mahavishnu Orchestra.”

Pominę porównywanie wersji SA-CD z 2021 roku do płyt CD sprzed roku 1997, bo jakość techniczna nagrań jest jak przepaść. Podobnie wypada porównanie z analogowymi egzemplarzami LP, w tym przypadku konkurencyjny może być produkt wytwórni Speakers Corner Records.

  • Analogowa 180 gramowa płyta „Birds Of Fire”, została wydana 15 lutego 2019 przez niemiecką wytwórnię Speakers Corner Records (nr katalogowy- KC 31996).

Ten egzemplarz firmy Speakers Corner został zremasterowany przy użyciu wyłącznie komponentów czysto analogowych, od taśm-matek po głowicę tnącą [4].
Prawdziwy audiofilski album marzeń, „Birds Of Fire” [5] to kulminacja zbiorowych geniuszy pięciu muzyków, prowadzonych przez nawiedzone zagrywki gitarowe Johna McLaughlina na terytoria rzadko słyszane i niewidziane do tego czasu. Zaczynając od hipnotyzującego tytułowego utworu „Birds Of Fire”, po którym następuje hołd McLaughlina dla Milesa Davisa w „Miles Beyond”, słuchacza wkrótce intryguje oszałamiająca i potężna muzyczna współpraca tego kwintetu supergwiazd. Do tamtej pory nie było czegoś takiego!
Nowa dekada przyniosła niesamowity prezent dla poważnego audiofila i kolekcjonera jazz rock fusion, ponieważ Friday Music ogłosiła 180-gramowe audiofilskie winylowe wydanie Birds Of Fire przez The Mahavishnu Orchestra. Opracowane bez zarzutu z oryginalnych taśm Columbia Records przez Joe Reagoso z Friday Music i Kevina Graya z AcousTech i pieczołowicie tłoczone przez RTI. Ten album brzmi równie ekscytująco jak lata temu, ponieważ przekracza pokolenia melomanów dzięki naszej ostatniej rewizji tego arcydzieła z limitowanej edycji.
Speakers Corner wznowiło LP „Birds Of Fire”, w którym Intensywność brzmienia są bardzo fascynujące, tym samym oddał sprawiedliwość temu przełomowemu nagraniu. Dźwiękowa wybuchowość gitary McLaughlina została uchwycona w całej jej zniekształconej chwale. Zauważyłem w sieci Internet głosy, że aby w pełni docenić winylową aktualizację „Birds Of Fire”, zaleca się słuchanie jej przy zwiększonej głośności (w doskonałych słuchawkach również). Rozdzierająca uszy  moc tego zespołu jest warta poświęcenia… Nagranie zestawu basowego i perkusyjnego są na tym LP szczególnie dobrze uchwycone. W seriach intensywnych, wściekłych solówek składających się z ośmiotaktowych, czterotaktowych i innych wymian lub w momencie z furią wznoszącą się szaleńczą gitarą nad pozostałymi muzykami nic nie umyka uwadze słuchacza- selektywność dźwięków jest na bardzo wysokim poziomie.
Płyta utrzymuje wysoki standard wyznaczony przez Speakers Corner- naklejka na folii termokurczliwej z dumą głosi „Ten LP jest całkowicie analogową produkcją” i rzeczywiście brzmi w ten sposób pochodząca z oryginalnych taśm-matek i wycinana za pomocą konsol Neumann do cięcia. Brzmienie przypomina dobrze zrealizowane popowe płyty, tyle że jest znacznie czystsze, z mniejszą kompresją i większą dynamiką. Album „Birds of Fire” wykonany przez Speakers Corners jest dokładną kopią materiału wytwórni Columbia używanego od lat 70. do 90. XX wieku.
Recenzenci mieli takie zdanie o edycji:
Speakers Corner wypuściło LP z pełnym spektrum wysokich częstotliwości, a więc z hiperostrym werblem Cobhama w doskonałej jakości.” (Good Times)
Speakers Corner przerobił LP w doskonałej jakości, na szczęście bez tłumienia wysokich tonów”. (Sounds)
Zgłębienie ‘Birds Of Fire’ jest zawsze doświadczeniem, szczególnie w tej jakości”. (Magazyn LP)

  • Album CD „Birds Of Fire”, wydany 1 lutego 1997 roku przez wytwórnię Sony (nr kat.- SRCS 9177) w ramach serii Master Sound. Krążek CD opakowano w mini kopię pierwszego wydania winylowego.


Powiedzieć, że jest grupą grającą fusion jest zbytnim uproszczeniem, bowiem gitarzysta John McLaughlin stojący na czele grupy złożonej ze skrzypka Jerry’ego Goodmana, klawiszowca Jana Hammera, basisty Ricka Lairda i perkusisty Billy’ego Cobhama, tworzył muzykę bardziej różnorodną, sięgającą muzycznej rewolucji końca lat 60. i fuzji jazzu z rockiem w wykonaniu jazzmanów. Mimo kłótni w zespole gra zespołu była zwarta niczym granit, jeśli myśli się o ich wewnętrznej spójności, a sugerowanie, że Mahavishnu Orchestra była własnością McLaughlina, jest naduzyciem. Reszta grupy brała pełny i istotny udział w tworzeniu stylu jaki reprezentowali na płytach i koncertach. Ich dwie studyjne płyty są bardzo rozpoznawalne. Oba albumy- „The Inner Mounting Flame” i „Birds of Fire” to arcydzieła gatunku.

Brzmienie The Mahavishnu Orchestra na płycie z 1997 roku, jak i jej mastering, określę jako odpowiedni z neutralną prezentacją, która jest zarówno zbalansowana, jak i dokładna tonalnie. Mastering zachowuje pewną selektywność, zapobiegając rozmyciu szczegółom, to jednak w tym aspekcie życzyłbym sobie zdobyć wersję o zwiększonym wglądzie w szczegół. Jednak jak się okaże nie był to całe szczęście kres możliwości technicznych tych nagrań…

  • Limitowana realizacja „Birds Of Fire”, w formacie hybrydowego SA-CD [6] (w postaci 7-calowego mini LP) została przeznaczona do sprzedaży 27 października 2021 roku przez wytwórnię Sony Records Int’l (nr katalogowy SICJ-10015). Materiał muzyczny został zremasterowany w 2021 roku, z wykorzystaniem oryginalnych taśm-matek. Dla fanów dźwięku przestrzennego i entuzjastów dźwięku wysokiej rozdzielczości miksy Quad są w przypadku tej hybrydowej płyty SACD dostępne. Wszystkie utwory zostały napisane przez Johna McLaughlina [7], który przez ostatnie cztery dekady zrobił niesamowitą karierę. Masteringiem zajął się – Kevin Gray, inżynierem remiksu kwadrofonicznego był – Don Young, za transfer do DSD odpowiadał – Gus Skinas.


„Birds Of Fire” w wersji SA-CD (Multi Hybrid Edition) jest po „Bitches Brew”, „Live Evil” Milesa Davisa i „Head Hunters” Herbiego Hancocka, czwartą tego typu edycją arcydzieł jazzu. „Birds Of Fire”- legendarne arcydzieło, którego SQ analog i SA-CD nie były wydawane w Japonii od czasu jego wydania, zostało żywo wskrzeszone najnowszym remasteringiem w 2021 roku z analogowego mastera. Album w 1971 roku ukazał się zarówno w wersji stereo, jak i kwadrofonicznej; cztery kanały zakodowano w promowanym przez Columbia formacie SQ Matrix. Pierwsza wersja cyfrowa, na płycie CD, ukazała się dopiero w 1986 roku- w nieszczęśliwy czas, bo muzyka jazz fusion nie cieszyła się wówczas dużą popularnością. Wersja SA-CD „Birds Of Fire” z 2021 roku posiada okładkę. która jest wierną repliką wydania winylowego i ma rozmiar 7-cali, czyli jest sporo większą niż częściej spotykany mini LP o wymiarach 12,5 cm * 12,5 cm.

Za dźwięk od pierwszej edycji z 1971 roku odpowiada tu niesamowity inżynier [Trident Studios] – Ken Scott (Ziggy Stardust, Magical Mystery Tour, Honky Chateau), zapewniając wybuchową dynamikę, ale przecież nie tylko na pokaz… Jest w każdej wersji z jakiegoś powodu! To ta muzyka wymaga dużego poziomu realizmu dźwiękowego, ale czy każda z wersji temu zadaniu w pełni sprostała? Dźwięk niektórych edycji tylko te wrażenia sugerują, a tylko nieliczne potrafią sprostać wyzwaniu, jakim jest wyrażenie życia muzyki na tym albumie. Poprzednie edycje nagrań „Birds of Fire” nie wyróżniały się szczególną głębią czy ogólniej- scenę dźwiękową, ważniejsza wydawał się klimat i muzykalność. Traciły te nagrania na oddaniu bezpośredniości i żywości. W wersji SA-CD wiodące instrumenty dosłownie „wyskakują z głośników” –wzbogacone o szersze alikwoty, o wolumenie sporo większym i z całym bogactwem barw. Charakterystyczne dla postaci DSD z ostatnich lat- zaokrąglone dźwięki wyższych rejestrów i do pewnego stopnia ich złagodzenie, pojawiają się i w wersji SA-CD z 2021 roku. Głównym problemem płyt CD „Birds of Fire” do tej pory był lekko wycofany środek pasma częstotliwości, co skutkowało tym, że klawisze, gitary i bębny nie pojawiały się przed słuchaczem, muzycy nie byli obecni, jak powinni byli być.. Skoro wspomniałem o bębnach to Billy Cobham swoją grą poszerzał scenę dźwiękową od ściany do ściany, co może być sztuczką spreparowaną w studiu nagraniowym, ale jest po to (przypuszczam), aby zwrócić uwagę na niesamowite moce tkwiące w tym perkusiście. Perkusja na tym albumie, nieustannie wysuwa się z pola dźwiękowego i wynosi energię muzyki na wyżyny. Jednak ta perkusyjna ekspozycja jest wyraźna, bądź tylko bardziej zwraca uwagę, dopiero w wersji SA-CD, natomiast w poprzednich edycjach gra Cobhama jest bardziej wtłoczona w tło. W lewym kanale umieszczono surową energię gitary Johna McLaughlina, którego solówki sprzęgają, z chyba bardzo blisko umieszczonym mikrofonem w małej przestrzeni studia. Mikrofon najwyraźniej wychwytuje każdą nutę z cudownym bogactwem. Bas Ricka Lairda w tej wersji płytowej. jest ciepłym dudnieniem. W przeciwległym kanale skrzypce Jerry’ego Goodmana zadziwiają swoją błyskotliwością i szybkimi solówkami. W centrum klawiatury Jana Hammera wypełniają muzyczną przestrzeń akordami i szalonymi solówkami opartymi głównie na syntezatorach, których, szczegóły tonalne są fantastyczne, pozwalając słuchaczom usłyszeć niuanse jego gry. W edycji SA-CD pojawia się nieco więcej blasku w górnej średnicy, która wydobywa krawędzie gitar i skrzypiec wraz z dźwiękami talerzy perkusyjnych. Ta opisywana kopia pozwala muzykom „grać w pokoju słuchacza”. Album zespołu The Mahavishnu Orchestra na krążku SA-CD (a dokładniej- w warstwie CD, bo tę poddawałem testom) brzmi świetnie, z blachami jakie słyszę na koncertach jazzowych, z bardzo dobrym fundamentem basowym, naturalnie brzmiącymi skrzypcami i barwną gitarą. Scena posiada znaczną szerokość i sporą głębię. Mastering zachowuje możliwość oddzielenia każdego instrumentu, zachowując wydobywanie szczegółów jakie powstało (jak przypuszczam) w trakcie sesji nagraniowej.
Wcześniej, gdy recenzowałem wersję z serii „Master Sound” byłem właściwie usatysfakcjonowany brzmieniem płyty, ale dopiero najlepsze kopie pokażą cechy dźwięku, o których się nie wiedziało, że mogą być możliwe. Konfrontacja wersji „Master Sound” i SA-CD pokazała, że zawsze może być jeszcze lepiej…
Gorąco polecam miłośnikom gatunku fusion, bądź zwolennikom członków zespołu i kolekcjonerom płyt audio, zwłaszcza tym, którzy szukają ciekawych realizacji (też wariacji miksów kwadrofonicznych).

 

_______________________________________________________________

 

  • Album „Toto IV” zespołu Toto, nagrany pomiędzy październikiem 1981 i styczniem 1982 w paru studiach: Sunset Sound (Los Angeles), Record One (Sherman Oaks, Los Angeles), Hogg Manor (Sherman Oaks, Los Angeles) oraz w Abbey Road (Londyn), został wydany 26 marca 1982 roku przez Columbia Records. Toto podczas nagrań „IV” było w składzie: Bobby Kimball (wokal, chórki ), Steve Lukather (gitary, wokal, chórki, fortepian), David Paich (instrumenty klawiszowe, wokale. chórki, aranżacje inst. dętych, aranżacje orkiestrowe), Steve Porcaro (instrumenty klawiszowe, wokal), Jeff Porcaro (perkusja) i David Hungate (gitara basowa). Pierwsze wydanie płyty było w formacie LP i wyprzedzało wersję cyfrową zaledwie o siedem miesięcy, bo po raz pierwszy ukazało się 1 października 1982 roku w Japonii (CBS/Sony – 35DP 12).

„Toto IV” [8], czwarty studyjny album zespołu Toto, z którego wyodrębniono dwa wspaniałe single: „Rosanna” i  „Africa”, otrzymał sześć nagród Grammy w 1983 roku, w tym „Album Roku”, „Producent Roku” dla zespołu oraz „Płyta Roku” dla singla „Rosanna”. „Toto IV” osiągnął czwarte miejsce na liście Billboard 200 albumów w Stanach Zjednoczonych, wkrótce po wydaniu. Dotarł również do pierwszej dziesiątki w innych krajach, w tym w Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii, Holandii, Włoszech, Norwegii, Wielkiej Brytanii i Japonii. Po sukcesie swojego płytowego debiutu „Toto”, zespół walczył o utrzymanie sukcesu na swoich dwóch kolejnych albumach, „Hydra” i „Turn Back”. Toto był pod silną presją ze strony Columbia Records, aby wraz z kolejnym wydawnictwem dostarczył przebojowy album, grożąc wyrzuceniem z wytwórni. Zespół powrócił do formuły, która pomogła im odnieść sukces na ich pierwszym albumie, mając materiał, który dotykał wielu różnych gatunków muzycznych. Wykorzystali również wielu zewnętrznych muzyków, aby nadać dźwiękowi bardziej dopracowany, pełniejszy charakter niż na poprzednich albumach. Zespół zwlekał z trasą koncertową po wydaniu albumu, aby zamiast tego pomóc w produkcji albumu „Thriller” Michaela Jacksona, jak również współpracować nad albumem „Chicago 16”, którego sesje nagraniowe odbywały się w tym samym roku. Nagranie trwało wiele miesięcy w latach 1981 i 1982, a zespołowi przyznano znacznie większy niż przeciętny budżet na nagrania. W czasach, gdy większość zespołów korzystała z jednego rejestratora 24-ścieżkowego, Toto używał jednocześnie aż 3. oddzielnych rejestratorów 24-ścieżkowych. Rejestratory 24-ścieżkowe były połączone ze skomputeryzowanym systemem kodów czasowych SMPTE. Jedna ścieżka każdej maszyny zawierała sygnał synchronizacji kodu czasowego, podczas gdy pozostałe 23 ścieżki każdej maszyny były dostępne do nagrywania dźwięku. Należy jednak zauważyć, że znaczna część tych utworów została skopiowana i zmiksowana z partii muzycznych już nagranych na innej zsynchronizowanej szpuli taśmy. Zrobiono to w celu zmniejszenia zużycia taśm pierwszej generacji. Pomogło to również w utrzymaniu wysokiej jakości dźwięku podczas rozległego procesu dogrywania i miksowania. Oryginalny emblemat grafika Philipa Garrisa z albumu „Toto” został zaktualizowany, aby pokazać cztery pierścienie, ponieważ był to ich czwarty album. Nowszy wygląd, dobrze wypolerowany pierścień wokół rękojeści miecza reprezentował ich najnowsze dzieło. Każdy kolejny pierścień wykazywał nieco większe zużycie i kilka dodatkowych żetonów, które reprezentowały poprzednie płyty zespołu.
Wielu fanów rocka uważa „Toto IV” za arcydzieło i trzeba się z tym zgodzić, bo to jeden z najwspanialszych albumów 1982 roku, a nawet dekady. Jedna z najlepszych solówek gitarowych w historii rocka, które można usłyszeć w utworze „Rosanna”, świadczy o tym, że Steve Lukather powinien być zaliczany do najlepszych gitarzystów sceny rockowej. Zresztą Toto jako zespół był (jest) pełen wspaniałych muzyków, oprócz geniuszu Lukathera, Jeff Porcaro (zmarł w 1994 roku w wielu 48. lat) był jednym z najlepszych perkusistów, jakich kiedykolwiek się usłyszy. To, co naprawdę stawia „Toto IV” ponad poziomem geniuszu, to kompozycje, które jest tak fenomenalne jak jakość instrumentarium grupy.

W przeciągu lat 1982-2022 wytwórnia CBS/Sony wznawiała ponad dwustukrotnie album często go remasterując. Wydaje się ciekawe na ile udało się wytwórni poprawić bądź zmienić brzmienie nagrań satysfakcjonujących wydanych w 1999 roku z okazji zbliżającego się nowego stulecia i wersji SACD Hybryd z 2022 roku.

  • Album „Toto IV”, wydany w 1999 roku w ramach serii Millennium Edition przez Columbia Records (nr kat. – MILLEN 11), został remassterowany przez George’a Marino. Album w formie mini LP posiada obi w japońskim stylu, ujawniającą numerowaną edycję i kod kreskowy. Zawiera wewnętrzną koszulkę z listą utworów, napisami, itp. oraz 4-stronicowy, monochromatyczny plakat ze zdjęciami.


Płyta „Toto IV” jest od lat stale dostępna w prawie każdym sklepie płytowym (np. w najpopularniejszym o nazwie- Amazon), w wielu formatach, więc jedynym z powodów zakupu powinien być możliwie najlepszy remastering danej edycji, który jest głośniejszy, jaśniejszy i mocniejszy… Taki dla wielu będzie wybór, Ale nie te aspekty są najważniejsze dla polepszenia komfortu słuchania muzyki Toto. Raczej powinno się szukać udanego transferu oryginalnych miksów dających dźwięk po prostu naturalny, bogaty barwowo i z dobrze rozmieszczonymi instrumentami na scenie muzycznej kreowanej przez sprzęt audio. Na płycie CD z 1982 roku (CBS/Sony – 35DP 12) był pewien problem- lewy kanał był lekko przytłumiony w kilku utworach (I’ll Be Over You, Somewhere Tonight, Without Your Love czy Tonight czy We Can Make It Happen), również przy użyciu porządnych słuchawek. Takiego efektu nie pamiętam gdy słuchałem oryginalnego LP. To tylko przykład, że kolejne edycje, jeśli były produkowane na bazie nowszych remasterów, na przykład Boba Ludwiga. Ale jeszcze lepiej audiofil postąpi decydując się na wersję wydaną na 40-lecie pierwszego wydania „IV”.

  • Album „Toto IV” w limitowanej wersji SACD (40th Anniversary Deluxe Edition, w 7-calowej okładce kartonowej odzwierciedlającej oryginalną wersję winylową), został udostępniony do sprzedaży 3 sierpnia 2022 roku przez wytwórnię Sony Music (nr katalogowy- SICP 10139),


W roku 2022 przypada 40. rocznica wydania historycznego arcydzieła „Toto IV” („Sacred Sword”), będącego dziełem grupy, która miała ogromny wpływ na kształtowanie się wizji dźwiękowej stylu nazywanego „City Pop”. Ponadto w tym samym roku przypada 45. rocznica powstania Toto, a jednocześnie 30 lat po śmierci legendarnego słynnego perkusisty Jeffa Pokaro, który był także duchowym filarem zespołu. Z powodu tego wyjątkowego roku pamięci postanowiono wydać „Toto IV- Sacred Sword, 40th Anniversary Deluxe Edition”, który jest japońskim autorskim projektem wytwórni Sony Music. To monumentalne dzieło grupy Toto, jeden z najważniejszych albumów w historii nurtu AOR/Rock, które sprzedało się w 12 milionach egzemplarzy na całym świecie i zdobyło 6 głównych nagród Grammy, wówczas najwięcej w historii, jest obecnie też dostępne w hybrydowym formacie SACD (5.1-kanałowy), również o 2-kanałowym dźwięku stereo uzyskanym dzięki masteringowi DSD z oryginalnego analogowego mastera (taśmy-matki). W warstwie CD zastosowano najnowsze istniejące zremasterowane źródło dźwięku, które Elliott Shiner, znany ze współpracy ze Steely Dan, utworzył w 2018 roku (w 40. rocznicę debiutu Toto) pod nadzorem członków zespołu. Ponadto w tej warstwie bonusem są 4 utwory ukończone jako nowe utwory w 2018 roku w oparciu o niedokończone fragmenty sesji nagraniowych Elliotta z lat 1981-1982. Replika z 2022 roku, jako całość, zawiera broszury z trasy koncertowej po Japonii z 1982 roku, plakat z trasy, bilet na koncert w Sali Budokan, replikę pojedynczej okładki winylowej, listę muzyków uczestniczących w sesjach nagraniowych, książkę itp. (vide fotografie niżej).



Ten klasyczny album z 1982 roku zyskał nowe życie dzięki żmudnemu opracowaniu wielokanałowego dźwięku i dopracowanemu remasterowi DSD. Fani Toto zmęczeni co rusz graną w radiu „Afryką” czy „Rosanną” może szukać odświeżenia w wielokanałowym potraktowaniu dobrze znanej klasyki rocka, bo (jak słyszałem) szczególnie „Africa’ jest absolutnie oszałamiająca, a niedaleko w tyle pozostają „Afraid of Love” i „Lovers In the Night” i oczywiście „Rosanna”. Jedynie zdziwienie budzi fakt, że wyobraźnia słuchaczy przemieszcza się wraz pierwszymi taktami muzyki do środka sceny z zespołem rozmieszczonym dookoła słuchajacych. Tradycyjnie myślących melomanów zadowolą raczej kanały stereo umieszczone w ścieżkach tego samego hybrydowego dysku SACD, bo przecież znakomici muzycy Toto swoją twórczością zainteresują nawet jednym kanałem (gdyby w mono nagrali materiał na płytę, jednak działali już w innej rzeczywistości niż ich koledzy o 10 lat starsi).


Płyta „IV” była jedną z lepiej wyprodukowanych płyt wszechczasów, ale to nie zapewniało pełnego brzmienia instrumentów i tego, że każdy mógł usłyszeć jak dobrze zbalansowany jest każdy z instrumentów na ścieżkach dźwiękowych zapisany na firmowych taśmach-matkach oraz tego jak czysto muzyka na nich brzmiała. Kilka dekad temu niewiele firm dbało o zachowanie najwyższych standardów w etapach produkcji płyt. Ta omawiana wersja „Toto IV” jest obrazem rzeczywiście doskonałej inżynierii dźwięku użytej do wyprodukowania nagrań z taśm wzorcowych, dzięki czemu słuchacz doznaje poczucia obecności muzyków w czasie spektaklu stereo, co jest szczególnie odczuwalne w zakresie średnicy, bardzo wzbogaconej o alikwoty generowane przez instrumenty podstawowego składu Toto. W stosunku do wszystkich wcześniejszych edycji zauważam znaczne poszerzenie sceny muzycznej z dobrze określoną selektywnością przy zwiększonym wolumenie instrumentów. Dźwięk stał się nieco cieplejszy i bardziej dociążony.

 

_______________________________________________________________

 

Od roku 1970, kiedy wydano po raz pierwszy album  „Atom Heart Mother” grupy Pink Floyd pojawiło się na całym świecie ponad 600 edycji tego tytułu, w tym kilkanaście tzw. nieoficjalnych wydań. Ostatnia edycja, która pojawiła się w 50. rocznicę pierwszego koncertu Pink Floyd w Japonii „Hakone Aphrodite”, miała swoją inaugurację w Japonii 04 sierpnia 2021 [Sony, nr kat.- SICP-6396], a w Europie 8 grudnia 2023 roku [Warner Music, nr kat.- PFR35].Tę ostatnią edycję porównam do europejskiej edycji wydanej przez Harvest Records  z roku 2008 (na fotografii poniżej)


„Atom Heart Mother”, wypełnia tyle samo eksperymentu co na poprzednich płytach, ale w bardziej przemyślany sposób ułożonych. Album ​​rozpoczyna się 23-minutową suitą na orkiestrę (EMI Pops Orchestra), chór i grupę rockową, która powstała z szeregu instrumentalnych szkiców, które zespół skomponował podczas prób, a dopracowywał podczas koncertów. Nagrywanie utworu w Abbey Road Studios w Londynie stwarzało problemy, bo było to pierwsze nagranie z użyciem nowej ośmiościeżkowej jednocalowej taśmy i tranzystorowego miksera EMI TG12345 (8. ścieżkowego dla 20. wejść mikrofonowych). EMI nalegało, żeby zespół nie wykonywał żadnego łączenia taśmy dla edytowania fragmentów w całość. Roger Waters i Nick Mason nie mieli innego wyjścia, jak grać na basie i perkusji, przez cały 23-minutowy utwór na żywo, natomiast pozostałe instrumenty dograno później. Skończony utwór nie robił na muzykach dobrego wrażenia- czegoś brakowalo…. Gdy poznali aranżera Rona Geesina, który był pod wrażeniem ich kompozycji, zdali się na jego zdolności, licząc na zorkiestrowanie jej. Gdy zespół wyruszył w trasę koncertową do Stanów Zjednoczonych. Geesin zabrał się do pracy. Później opisał to tak: „piekielnie dużo pracy … Nikt nie wiedział, co było potrzebne, nie potrafili czytać muzyki…” Kompozycja „Atom Heart Mother” zajmuje całą pierwszą stronę LP i jest podzielony na sześć nazwanych części:       „Father’s Shout”, „Breast Milky”, „Mother Fore”, „Funky Dung”, „Mind Your Throats, Please” i „Remergence”. Aranż odbiega od typowego dla rocka lat 60.- zwykle wykorzystywano orkiestrę w tle, a zespół rockowy był na pierwszym planie, natomiast w przypadku „Atom Heart Mother” orkiestra z pełną sekcją instrumentów dętych, wiolonczelą i 16-głosowym chórem wypełniają większość głównych linii melodycznych, podczas gdy Pink Floyd dostarcza głównie podkłady. Jedynie w „Funky Dung” solo gitary wysuwa się na pierwszy plan na tle akordów organowych i stałego odmierzania rytmu przez pozostałych muzyków zespołu.  Na stronie „B” longplaya Roger Waters, David Gilmour i Rick Wright balladowo łagodzą emocje rozbudzone suitą. Ale żeby nie zostać “wypchniętym” z grona awangardy rocka płytę kończy eksperymentalny trzyczęściowy „Alan’s Psychedelic Breakfast” z wykorzystanymi naturalnymi dźwiękami jakie na co dzień słyszymy w kuchni, które są „smacznymi” przerywnikami pomiędzy instrumentalnymi fragmentami. „Atom Heart Mother” to wyjątkowy zestaw kompozycji, bo choć nie miał przebojów na miarę „Nights in White Satin” czy „A Whiter Shade of Pale” to i tak dotarł szczyt brytyjskich zestawień „naj”.
Analizując stronę techniczną nagrań zarejestrowanych przez inżynierów – Alana Parsonsa i Petera Bowna, nie powinno się narzekać na jej jakość, choć jak się okaże, współczesne edycje lepiej wykorzystują to co zespól nagrał w 1971 roku niż wersje wcześniejsze.

  • Dwupłytowy album „Atom Heart Mother – Hakone Aphrodite, Japan 1971” w 7-calowej okładce- repliką oryginalnej okładki LP z 2 paskami obi. Poniższa fotografia prezentuje obie wersje „Atom Heart Mother”- 7-calową i europejską wersję mini LP:


7-calowa wersja zawiera album „Atom Heart Mother” na płycie CD oraz płytę Blu-ray z materiałem filmowym z utworu „Atom Heart Mother” (Suite) wykonanego na festiwalu Hakone Aphrodite w Japonii w sierpniu 1971 r. – wydanego wcześniej jako część zestawu pudełkowego „The Early Years 1965-1972”. 7-calowy mini LP wiernie odwzorowuje oryginalny projekt brytyjskiej płyty LP. Zawiera też OBI- wierną replikę  z pierwszego japońskiego wydania. W zestawie są: kolorowa karta replikująca tylną okładkę z kodem kreskowym i informacjami o wydaniu, 16-stronicowa czarno-biała książeczkę z notatkami i tekstami w języku japońskim, 12-stronicowa oryginalna kolorowa książeczka w języku angielskim. Poza tym zestaw zawiera reprodukcje broszury, plakat, bilet na koncert i ulotkę rozdawaną podczas tego wydarzenia.



Materiał muzyczny „Atom Heart Mother” umieszczony na krążku CD, zremasterowany przez Jamesa Guthrie’go i Joela Plante’a ((edycja korzysta z masteringu z roku 2011)), zabrzmiał atrakcyjniej niż europejskie CD. Zwiększona selektywność wraz z powiększonym wolumenem instrumentów poszerzyła scenę muzyczną, poza tym ułatwiła słuchaczom rozpoznanie grup instrumentów i głosów chóru. Ciepło brzmienia zostało zachowane. Instrumenty akustyczne wyróżniają się naturalnością, podobnie głos wokalistów, który jest pełny i zajmujący spore miejsce pomiędzy głośnikami. Kuchenne naturalne dźwięki brzmią bardzo prawdziwie („Alan’s Psychedelic Breakfast”). Jeśli meloman poznanie „Atom Heart Mother” zatrzymał się  na słuchaniu wersji sprzed 2017 roku proponuję poznanie omawianej edycji z 2021, bądź 2023.

 

 


 

[1] Format UHQCD oznacza Ultimate High Quality Compact Disc i jest wspólnym opracowaniem japońskiej firmy Memory-Tech zajmującej się replikacją płyt CD oraz Audio Quality CD Company z Hong Kongu. W przeciwieństwie do konwencjonalnych płyt CD, płyty UHQCD nie są tłoczone z poliwęglanu, ale odlewane z fotopolimeru i utwardzane światłem UV. Aby chronić bardziej miękki fotopolimer przed zarysowaniami, nakładana jest kolejna warstwa poliwęglanu o wysokiej czystości. Połączenie to skutkuje znacznie zmniejszonym odbiciem światła lasera wewnątrz płyty CD oraz niezrównanie precyzyjnym przejściem krawędzi pomiędzy dołami i lądami płyty CD. Płyty UHQCD są w 100% kompatybilne z normalnymi odtwarzaczami CD. Muzycznie, w efekcie otrzymujemy obraz dźwiękowy mocno przypominający analogowe taśmy wzorcowe. Płyty oferowane przez Universal Japan są dodatkowo zakodowane w standardzie MQA (Master Quality Authenticated). Jeśli wyprowadzisz sygnał z wyjścia cyfrowego odtwarzacza CD lub zgranego wcześniej strumienia danych z serwera muzycznego do odpowiedniego konwertera MQA-DA, możesz wygenerować z danych CD 24-bitowy sygnał o częstotliwości próbkowania do 352 Khz. Obecna seria UHQCD bazuje na danych DSD z jednowarstwowych płyt SHM SACD wydanych przez Universal Music Japan w poprzednich latach. Dzięki temu UHQCD są idealnym rozwiązaniem dla miłośników muzyki, którzy chcą jak najbardziej zbliżyć się do brzmienia nagrania, ale nie posiadają odtwarzacza SACD.

[2] Strawberry Studios (wedlug: ) było studiem nagraniowym w Stockport w Anglii. Założona w 1968 roku działała do początku lat 90. XX wieku. Obiekt pierwotnie nosił nazwę Inter-City Studios i znajdował się nad sklepem muzycznym w centrum miasta. Na początku 1968 roku został kupiony przez Petera Tattersalla, byłego menadżera tras koncertowych Billy’ego J. Kramera i The Dakotas. Tattersall zaprosił Erica Stewarta, ówczesnego gitarzystę i wokalistę Mindbenders, a później członka 10CC, aby dołączył do niego jako partner w lipcu 1968. Para przeniosła się do większego lokalu przy Waterloo Road nr 3 w październiku, a Stewart wybrał studio nowa nazwa na cześć jego ulubionej piosenki Beatlesów „Strawberry Fields Forever”.

W ciągu kilku miesięcy do pary jako inwestor dołączył autor piosenek i przyszły członek zespołu 10cc Graham Gouldman. Studio było intensywnie wykorzystywane przez Stewarta, Gouldmana i dwóch pozostałych muzyków, którzy dołączyli do nich, tworząc 10cc, Lol Creme i Kevin Godley .W wywiadzie z 1976 roku Stewart opisał wczesne dni studia: „Było to bardzo małe studio z pewnym sprzętem stereo i ścianami wyłożonymi pudełkami na jajka, aby zapewnić izolację dźwiękową. było wystarczająco dobre do tego, co chciałem robić, i było to jedyne studio w pobliżu Manchesteru. Chciałem zrobić kilka dem z niektórych piosenek, które napisałem – sam je odłożyć, a następnie spróbować je sprzedać . mógłbym rozwijać własne pomysły na to, jak powinno wyglądać studio.” Gouldman był równie entuzjastyczny: „Odkąd zacząłem pisać piosenki, zawsze chciałem mieć własne studio, w którym mógłbym pracować i tworzyć własne dema. Mówiliśmy sobie, że pewnego dnia będą tam nagrywać Beatlesi – i w końcu zrobił to Paul McCartney . Stopniowo studio zyskało miano dobrego miejsca pracy”.

Kiedy w czerwcu 1970 roku zainstalowano nowy sprzęt do nagrywania, pierwsze eksperymenty z jego wykorzystaniem, polegające na nakładaniu na siebie dźwięków bębnów, zaowocowały przebojowym singlem „Neanderthal Man”, wydanym pod nazwą Hotlegs .Stewart powiedział: „To była pierwsza rzecz, którą próbowaliśmy nagrywać na nowym sprzęcie, który zainstalowaliśmy w studio za pieniądze Kasenetza Katza; po raz pierwszy staliśmy się 16-ścieżkowym studiem z własnym Ampexem- 16-ścieżkową maszyna i prawdziwie specjalnie skonstruowanym pulpitem sterowniczym. Wszyscy byliśmy bardzo podekscytowani, a ‘Neanderthal Man’ był czymś, co nagraliśmy, aby przetestować sprzęt”. Kolejna piosenka nagrana wkrótce potem, „Umbopo”, wydana pod nazwą Doctor Father, stała się kluczowa w ostatecznej decyzji czterech muzyków o nagrywaniu jako zespół. Kiedy Gouldman został przedstawiony piosenkarzowi i autorowi piosenek Neilowi ​​Sedace w Nowym Jorku, Sedaka wykrzyknął: „Po prostu kocham twoje Umbopo”. Gouldman powiedział Sedace, że piosenka została nagrana w Strawberry, a Sedaka zapytał, czy mógłby wykorzystać studio na swoim następnym albumie. Doświadczenie z pracy nad „Solitaire”, który stał się sukcesem Sedaki, wystarczyło, aby zespół zaczął szukać uznania. W późniejszym wywiadzie Gouldman powiedział: „Myślę, że to sukces Neila Sedaki to zrobił. Po prostu przyjmowaliśmy każdą pracę, którą nam zaoferowano i byliśmy naprawdę sfrustrowani. Wiedzieliśmy, że jesteśmy warci więcej, ale to było potrzebne coś, co nas skłoniło do stawienia czoła temu. Byliśmy trochę zakłopotani myślą, że nagraliśmy z nim cały pierwszy album Neila tylko za stałą opłatę za sesję, podczas gdy mogliśmy nagrywać własny materiał.”
Jako zespół 10CC nagrali swoje pierwsze cztery albumy w Strawberry Studios. „Sheet Music” (1974) został nagrany w tym samym czasie, kiedy McCartney produkował płytę „McGear”. Mike’a McGeara. Gouldman wspomina: „Pracowaliśmy w studiach codziennie od 11 do 17, a wieczorami przychodził Paul. To był wspaniały okres, studio wyglądało absolutnie pięknie, pełne ich sprzętu i naszego sprzętu, było cudownie kreatywne atmosfera w studiu… Przez cały ten okres Strawberry działała 24 godziny na dobę, co nadało studiu atmosferę, której nigdy wcześniej nie było…” Gouldman i Stewart otworzyli drugie studio, Strawberry Studios South, w dawnym kinie w Dorking, Surrey, w 1976 roku po odejściu Godleya i Creme’a. Studio zostało zaplanowane przed rozpadem zespołu, przy czym Stewart zaznaczył, że studio Stockport cieszyło się tak dużym zainteresowaniem, że często trudno było z niego korzystać w przypadku 10CC. Pierwszym albumem 10CC, jaki został tam nagrany, był „Deceptive Bends” z 1977 roku, a zespół kontynuował tam nagrywanie kolejnych albumów. Zespół powrócił do Strawberry Studios North, aby nagrać „Windows in the Jungle” w 1983 roku. W 1978 roku w Londynie otwarto Strawberry Mastering, który po raz pierwszy dał studiu pełną kontrolę nad procesem od nagrania do tłoczenia.
10cc sprzedało swoje udziały w studiu Stockport w latach 80-tych. W 1986 roku sąsiednie studio nagraniowe Yellow Two przejęło prowadzenie Strawberry w Stockport. Zaprzestało działalności jako studio muzyczne na początku lat 90. i zostało przekształcone do wykorzystania w produkcji filmowej i wideo. Zarówno Strawberry Mastering, jak i Strawberry South zostały zamknięte do 1993 roku.

[3] Wedlug:

[4] Więcej informacji na stronie:

[5] Według:

[6] Płyta SACD Hybrid ma warstwę, którą można odtwarzać na zwykłych odtwarzaczach CD. Takie tytuły są oznaczone jako „Typ produktu SACD Hybrid” w szczegółach produktu. W tym przypadku odtwarza tylko zwykłą jakość dźwięku CD. Jeśli chce się mieć jakość dźwięku SACD, potrzeba użyć odtwarzaczy SACD.

[7] John McLaughlin udzielił wywiadu redaktorowi magazynu Jimowi Farberemu, Przepisuję część tego wywiadu, który w dużej części dotyczy czasu działania Mahavishnu Orchestra:
John McLauglin:dostałem polecenie od Milesa [Davisa], żeby założyć własny zespół! Zapytałem go więc o innych klawiszowców, a on powiedział: „Jan Hammer. Jest świetnym pianistą”. Powiedziałem: „Nigdy o nim nie słyszałem”. …dostałam rozkaz od Milesa, żebym założył własny zespół! Zapytałem go więc o innych klawiszowców, a on powiedział: „Jan Hammer. Jest świetnym pianistą”. Powiedziałem: „Nigdy o nim nie słyszałem”. Miroslav [Vitouš] powiedział: „On gra z Sarah Vaughan”. Myślałem, „Jeśli się z nią gra, to nie jest garbaty. Musi się swingować!
Jim Farber: Czy w tym momencie wiedziałeś, jakiego brzmienia chcesz dla zespołu?
John McLaughlin: Wiedziałem, że chcę więcej rocka, więcej funku, więcej R&B, więcej mięsa w muzyce. Musiało to być bardziej surowe. Było w nim tak wiele elementów, z moich jazzowych korzeni z Milesem i Coltrane’em z lat 60. po Jamesa Browna. James miał czystą koncepcję funku, który wydał mi się wspaniały i chciałem przenieść tę koncepcję na gitarę, a potem dopasować go do funkowej perkusji. Billy [Cobham] czuł ten funk, więc wiedziałem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Billy i ja ćwiczyliśmy razem materiał, który napisałem, kiedy byłem jeszcze z Tonym Williamsem. Miałem znacznie więcej muzyki, niż mogłem użyć. Więc kiedy inni faceci [z Mahawishnu] weszli, zobaczyli, że Billy i ja byliśmy mocniejsi niż cokolwiek innego. Myśleli: „Wow, pozwól mi wsiąść do tego pociągu”. Wiedzieli, że dokądś zmierza…
Jim Farber: Nazwałeś ten zespół „orkiestrą”, co nabrało pewnej pychy, ponieważ było was tylko pięciu.
John McLaughlin: Dlaczego nie orkiestra? Byliśmy zdecydowanie głośni jak orkiestra! [Śmieje się] A orkiestra jest pełna dynamiki i różnych dźwięków, a tym właśnie był ten zespół. Miał tak wiele elementów, a dynamika, którą mieliśmy, przechodziła od pianissimo do fortissimo w pięć dziesiątych sekundy.
Jim Farber: Dynamika Mahavishnu nie ograniczała się do muzyki. Istniał również uderzający kontrast między wizualnym wizerunkiem zespołu – z twoimi mnichowymi białymi strojami i spokojnymi tytułami piosenek, takimi jak „Dawn” i „Resolution” – a niesamowitą gwałtownością muzyki .
John McLaughlin: Spotykam z tego powodu zdziwione spojrzenia! Pamiętam, jak robiłem program telewizyjny w Niemczech i musiałem udzielić wywiadu, a ta pani powiedziała: „Masz duchową atmosferę, ale to, co grasz, jest tak głośne i brutalne”. Powiedziałem: „Kto powiedział, że muzyka duchowa powinna być cicha? To tylko z góry przyjęte pojęcie”.
Jim Farber: Czy uważasz, że krzepiąca prędkość i zgiełk muzyki sprawiły, że spodobała się tak wielu fanom rocka?
John McLaughlin: Tak. Zespoły rockowe potrzebują intensywności. Muszą być odważni i wszyscy o to zabiegali. Mieliśmy ogień w muzyce.
Jim Farber: Jedną z inspiracji po stronie rockowej był Hendrix, prawda?
John McLaughlin: Dla mnie Jimi był jednoosobową rewolucją. Kiedy usłyszałem, jak gra, musiałem znaleźć sposób na zbudowanie większego wzmacniacza, ponieważ nie chciałem już tego rodzaju fajnego jazzowego brzmienia. To, co Jimi zrobił tylko ze wzmacniaczem, gitarą i pedałem wah-wah, było niesamowite. Nigdy nie zapomnę rozmowy z Milesem o Jimim. Nigdy go nie widział, więc powiedziałem: „W centrum miasta jest kino artystyczne, które gra Monterey Pop Festival [film] i Jimi jest w nim”. Zabrałem Milesa na film, a kiedy Jimi się pojawił, Miles powiedział: „Cholera!” Był przybity, ponieważ Jimi był odważny. I to właśnie chcieliśmy zrobić.
Jim Farber: W tym samym duchu Jan Hammer szukał nowych sposobów wykorzystania swojego instrumentu w Mahawishnu, prawda?
John McLaughlin: Kiedy Jan zaczął grać na Mini-Moogu, było to rewolucyjne. Ludzie nie wiedzieli, co to za dźwięk. Pamiętam, że Chick [Corea] przyszedł nas zobaczyć na Felt Forum [w Nowym Jorku], gdzie otwieraliśmy koncert przed angielskim zespołem rockowym Gentle Giant. Potem Chick wszedł za kulisy i powiedział: „Człowieku, to było niesamowite. Po prostu sformuję zespół.” Stanley Clarke też tam był…
Jim Farber: Skoro zespoły rockowe naprawdę dobrze reagowały zarówno na Mahavishnu, jak i Return to Forever, czy to wkurzyło niektórych jazzmanów?
John McLaughlin: Bardzo. Ale czy zamierzasz ich słuchać, czy też swojego serca? Puryści myślą, że wiedzą, co jest prawdziwe, ale to tylko ich szczególne preferencje, prawda? „Potrzebuję struktury. Właściwie im więcej ograniczeń na siebie nakładałem, tym szczęśliwszy się czułem”.
Jim Farber: Kiedy zaczynał Mahawishnu, czy ludzie od razu zrozumieli to, co robiłeś, czy też publiczność musiała się czegoś nauczyć?
John McLaughlin: Na początku nie dostali wszystkiego, tylko coś dostali. Nawet jeśli nie do końca wiedzieli, co to jest, wrócili, kupili album iw pewnym momencie to dostali. Dokładnie wiem, jak to jest. Kiedy kupiłem A Love Supreme w 1965 roku, zajęło mi to rok grania, żeby zrozumieć, co robi Trane [Coltrane]. Ale w tamtym czasie publiczność była gotowa na większy wysiłek niż teraz. Dziś chcą się szybko bawić.
Jim Farber: Kiedy w 1973 roku ukazał się drugi album Mahavishnu, „Birds of Fire”, fani zdobyli go na wielką skalę. Ten album pokrył się złotem, co w tamtym czasie było rzadkością dla albumu instrumentalnego. Jak bardzo byłeś tym zaskoczony?
John McLaughlin: Wstrząśnięty! Tego się nie spodziewałem. Ale pamiętam też, jak pomyślałem: „Muszę to brać z przymrużeniem oka”. Jeśli dasz się ponieść własnemu sukcesowi, jesteś w głębokim dole.
Jim Farber: Jedną z rzeczy, która uderzyła mnie w albumach Mahavishnu było to, że pomimo wszystkich solówek, które miałeś, większość muzyki była bardzo ustrukturyzowana. Bez względu na to, jak daleko zaszliście, zawsze wydawało się, że jesteście związani z głównymi riffami i centralnymi melodiami piosenek.
John McLaughlin: To było niezbędne. Odkrycie tego przydarzyło mi się w latach 60-tych. Około ’66 mieszkałem w Belgii grając w wolnym zespole, ale to nie trwało długo. Zdałem sobie wtedy sprawę, że potrzebuję struktury. Właściwie, im więcej ograniczeń nakładałem na siebie, tym szczęśliwszy się czułem. Jest cytat ze Strawińskiego, który brzmi: „To dzięki ograniczeniom odnajdę wolność”. To jest piękne! Uwielbiam przestrzegać tej zasady ze strukturą czasu i tej ze strukturą harmonii, a potem znaleźć drogę przez te rzeczy, aby być wolnym.
Jim Farber: W tym samym czasie Mahavishnu miał czterech solistów, a nawet Rick miał ważne solo basowe w piosence „One Word” z Birds of Fire . Czy trudno było negocjować z takim ego?
John McLaughlin: Nie. Starałem się rozprowadzać solówki tak demokratycznie, jak to tylko możliwe. Cała filozofia i dyscyplina jazzu na to pozwala. Wspólnie musimy być w stanie grać razem, aby pomóc sobie nawzajem wyjść poza to, co wszyscy znamy.
Jim Farber: Oryginalna grupa nagrała trzeci album studyjny, ale nie został on wówczas wydany. Zamiast tego ukazał się album koncertowy [Between Nothingness and Eternity], który zawierał niektóre elementy z tego samego materiału. Dlaczego podjęto tę decyzję?
John McLaughlin: Trzeci album nagraliśmy w naszym ulubionym londyńskim studiu Trident i pod koniec miksowania wszyscy wydawali się szczęśliwi. Minęło kilka tygodni, a potem Jan [Hammer] i Jerry [Goodman] powiedzieli mi, że nie chcą tego wydać. Nigdy mi nie powiedzieli dlaczego. W rezultacie nagraliśmy koncert w Central Parku, aby go zastąpić.

[8] Wedlug:

 


Kolejne rozdziały: