Te same tytuły w różnych edycjach płytowych
(rozdział osiemnasty)

W tym rozdziale przedstawię różnice brzmienia edycji płytowych obserwowanych pomiędzy nieoficjalnym wydawnictwem sprzed prawie dekady a najnowszą japońską reedycją, pomiędzy płytą CD w formacie Blue-spec a nowszą edycją SHM-CD oraz pomiędzy remiksami tego samego tytułu.

 

Colosseum, supergrupa działająca na przełomie lat 60. i 70. była jednym z najbardziej wpływowych zespołów wczesnego brytyjskiego rocka progresywnego, Muzycy Colosseum połączyli odważne podejście do rocka z silnymi wpływami jazzu i bluesa oraz klasycznymi akcentami klawiszowymi. Colosseum zostało założone w 1968 roku przez saksofonistę Dicka Heckstalla-Smitha, basistę Tony’ego Reevesa i perkusistę Jona Hisemana, a wcześniej cała trójka pracowała z Johnem Mayallem, grając na jego albumie „Bare Wires”, a jeszcze wcześniej Heckstall-Smith i Hiseman byli członkami Graham Bond Organization. Pierwszy skład został uzupełniony o Dave’a Greenslade’a na klawiszach, Jima Roche’a na gitarze i wokalistę Jamesa Litherlanda, który przejął gitarę, gdy Roche wkrótce odszedł. Podpisali kontrakt z Fontana Records po czym (w 1969 roku) nagrali dobrze oceniany pierwszy album- „Those Who Are About to Die Salute You”, Drugi album Colosseum, „Valentyne Suite”, pojawił się niewiele później w tym samym roku. Było to debiutanckie wydawnictwo w wytwórni Vertigo, wpływowej wytwórni progresywnej i hardrockowej. (Vertigo i Fontana byli związani z holenderską firmą nagraniową Philips). Kolejny album Colosseum, „The Grass Is Greener”, ukazał się w 1970 roku, ale w rzeczywistości była to inna wersja „Valentyne Suite”, wydana tylko w Stanach Zjednoczonych i zawierająca cztery oryginalne fragmenty z LP oraz cztery nowe utwory.

  • Album „Valentyne Suite[1], nagrany 22 kwietnia 1969 roku w londyńskim Lansdowne Studios [2], został po raz pierwszy jako winylowy krążek LP wydany w USA w listopadzie 1969 roku. Pierwsze wydania cyfrowe powstały w Japonii w 1990 roku. Wśród wszystkich wydanych 88. wersji były dwie, które mnie szczególnie zainteresowały: w formacie Blue-spec CD z 28 września 2016 roku (Wasabi Records, WSBAC-0033) oraz SHM-CD z 20 grudnia 2022 roku (Belle Antique, nr katalogowy- 223767)

Drugi album w katalogu Colosseum, nagrany w tym samym składzie jak na debiutanckim albumie i podobnie opowiada się za jazz rockiem urozmaiconym różnorodnymi unikalnymi brzmieniami, takimi jak progresywny blues i heavy rock, zabarwione elementami wziętymi z klasyki. Wielu fanów poleca go jako arcydzieło grupy ze względu na wspaniałe wykonanie i wysoki stopień perfekcji, co zupełnie dobrze oddają nagrania zgromadzone na płycie o wysokiej jakości dźwięku w formacie Blu-spec CD z 2016 roku po 24-bitowym remasteringu (na fotografii niżej).


Colosseum wyniosło się na szczyt swojej kariery tym albumem, który przewyższał artyzmem wyróżniający się debiutancki album wśród podobnych art-rockowych lub jazz-rockowych zespołów brytyjskich przełomu lat 60. I 70. Sekcja rytmiczna brzmi konwencjonalnie ale i z wyjątkową inwencją twórczą, natomiast instrumenty dęte są dość bliskie jazzowi i również nie brakuje im jakości. Wokale są bliskie jazzowej harmonii, podobnie jak gitara. Kompozycje są cudowne i ciekawiej opracowane niż na debiutanckiej płycie. Zespół chciał zająć bardziej progresywne obszary, ale jazz i blues nadal są dominujące. W hard rockowym „The Kettle” James Litherlind daje popis agresywnych gitarowych riffów. „Elegy”, z jazzową perkusją Jona Hisemana i grą na saksofonie Dicka Heckstalla-Smitha oddala się od rocka. „Butty’s Blues” to utwór w dużej mierze zorientowany na bluesa, ale to, co sprawia, że ​​jest to tak wspaniały kawałek, to gra Dave’a Greenslade’a ma organach, a także mnóstwo instrumentów dętych. „The Machine Demands a Sacrifice” to kolejny bluesowy numer, który kończy się dziwnymi elektronicznymi efektami. W utworze tytułowym muzycy Colosseum sprawiają, że kompozycja pozostaje w pamięci. Poszczególne tematy suity są bardzo logicznie powiązane, zapewne to też zasługa atrakcyjnej instrumentacji. Nic dziwnego, że wiele osób uważa tę kompozycję za swoją ulubioną…
Zaledwie miesiąc później w USA i Kanadzie wytwórnia Dunhill wydała tylko na ten rynek alternatywę dla „Valentyne Suite”- płytę zatytułowaną „The Grass Is Greener” o zbliżonej, lecz znacznie przyciemnionej okładce do „Valentyne Suite”.

„The Grass Is Greener” z lat 70. zawierał cztery utwory z wcześniejszego albumu „Valentyne Suite”. Nowy wokalista i gitarzysta, Dave Clempson, ponownie nagrał swój wokal w występach oryginalnego wokalisty Jamesa Litherlanda w trzech z czterech wyborów („Butty’s Blues”, „The Machine Demands a Sacrifice” i „The Grass Is Greener”). Czwarty utwór „Elegy” zawierał oryginalny wokal Litherlanda. Te nowe interpretacje zostały uzupełnione czterema nowymi utworami studyjnymi: „Jumping Off The Sun”, „Lost Angeles”, „Rope Ladder To The Moon” i „Bolero”. Muzycznie album oferował mieszankę blues-rocka i jazzowych inspiracji. Clempson był sprawnym gitarzystą, ale pod względem wokalnym nie był tak dobry jak Litherland, co zniszczyło poziom artystyczny amerykańskiej edycji. Przykłady utworów: „Jumping Off the Sun”, „Lost Angeles” i „Butty’s Blues”, są ewidentnymi dla ukazania, że Clampson śpiewał głosem „ściśniętym”, co ujawniało jego ograniczenia w skali głosu. Poziom płyty jeszcze bardziej zaniżało odczytanie „Bolera” Mauriece’a Ravela- o zbyt szybkim tempie, spłycona w wyrazie artystycznym, pierwsza połowa utworu przypominała oryginalną melodię, jednak dalsza część miała być pokazem umiejętności Clampsona w gitarowym solo.  Porzucenie oryginalnej melodii na rzecz rockowego jamu niewiele pomogła… „Poprawiona” przez Clampsona edycja brytyjska jest potworkiem, o którym należy szybko zapomnieć [3].
Oba tytuły: „Valentyne Suite” i „The Grass Is Greener”, znalazły się we wspólnej okładce albumu „Valentyne Suite” wydanego 20 grudnia 2022 roku przez w Japonii przez wytwórnię Belle Antique, która była zminiaturyzowaną repliką albumu winylowego z 1969 roku,.


Z odsłuchiwaniem wersji Blue-spec i SHM-CD w tym przypadku konfrontujemy płyty o różnych masterach. W przypadku Blue-spec mamy do czynienia z 24-bitowym remasteringiem z 2016 roku, natomiast wkładając do odtwarzacza wersję SHM-CD słyszymy remaster z 2022 roku. Czy można usłyszeć różnicę w brzmieniu? Tak i wcale niemałą.
Już od pierwszych taktów „The Kettle” (utworu otwierającego płytę) zauważa się większą naturalność brzmienia instrumentów, a przede wszystkim perkusji, która na płycie Blue-spec jawiła się jako agresywniejsza o dość suchej barwie, ale chyba dzięki temu wydawał się ten instrument lekko wysunięty przed inne. Wyższe rejestry w nowszym masterze stały się okrąglejsze, a całość bardziej płynna. Nowy remaster daje też większą selektywność, dzięki czemu scena muzyczna wydaje się bardziej uporządkowana. Ogólnie rzecz ujmując odbiór muzyki stał się przyjemniejszy, bo i muzykalność z nowym masterem przeszła do poziomu łatwiejszej rozpoznawalności.
Podsumowując muszę zastrzec, że różnice brzmieniowe opisywanych wersji „Valentyne Suite” nie są tak znaczące żeby były odkrywalne przez mniej wyrafinowane systemy audio, a więc melomani nie mający aspiracji audiofilskich muszą rozważyć czy warto ponownie wydawać pieniądze na ten sam tytuł, zresztą równie ładnie opakowany.

Colosseum po poważnej zmianie członków- byłego gitarzystę Bakerloo Clema Clemsona i wokalistę Chrisa Farlow, wkroczyła w dekadę lat 70. ubiegłego wieku tworząc trzecie dzieło płytowe- „Daughter Of Time”. Styl jest inny niż dwa poprzednie wydawnictwa, bowiem mocniej korzysta z korzeni bluesowych, grając z rozmachem ekspresji charakterystycznej dla najważniejszych reprezentantów rocka, jednocześnie wprowadzając bardziej schludne piękno. Z płytą „Daughter Of Time” Colosseum stał się reprezentantem rocka progresywnego z mocniejszym jazzowym i bluesowym charakterem, ale też zespół robi ogromny krok w kierunku naprawdę gęstego i ciężkiego rocka progresywnego. Wydaje się, że trzecia studyjna płyta Colosseum jest bardziej skoncentrowanym i dojrzałym produktem niż poprzednie płyty, choć klasy im odbierać przecież nie można. Pierwsze siedem utworów z ośmiu to najwyższej klasy muzyka, która zapiera dech w piersiach. „Three scores and ten” rozpoczyna się dramatycznym chórem na tle ciężkiego rytmu, po czym zwalnia w refrenie, następnie pojawia się magiczna melorecytacja. Ballada „TIme lament” to piosenka z wielką, wznoszącą się melodią. „Take me back to doomsday”- oszałamiający jazz-rock, który jest wspaniałym wstępem do reinterpretacji pieknej kompozycji Jacka Bruce’a- „Theme from an imaginary western”. „Bring out your dead” jest utworem instrumentalnym o skomplikowanej konstrukcji. „Downhill and shadows” jest dowodem na to, że korzenie zespołu sięgają do bluesa. Zamykający oryginalny album koncertowy „The Time Machine” to właściwie wypreparowana z większego utworu solówka perkusyjna, pokaz możliwości Hisemana. Brak tej demonstracji wpłynąłby korzystnie na spójność albumu, bo przecież ten znakomity perkusista nie musiał nikomu niczego udowadniać. Gra muzyków doskonale uzupełnia mocny, pełen emocji wokal Farlowe’a, nadając albumowi wyjątkowi wysoki poziom artystyczny.

  • Album „Daughter Of Time[4], nagrany w maju 1970 i sierpniu 1971 w Lansdowne Studios, był wielokrotnie wznawiany na winylowych LP i CD, między innymi w kwietniu 2005 roku przez wytwórnię Arcàngelo (nr katalogowy: ARC-7085) w ramach serii- „Art-Rock”. W tym samym czasie w sprzedaży pojawiły się nieoficjalne wydania (prawdopodobnie rosyjskie) o tym samym numerze katalogowym ARC-7085.


Oba wydawnictwa miały okładki tekturowej zmniejszonej do wym. 12,5cm*12,5cn repliki LP, przy czym nieoficjalne wydanie można rozpoznać po niedokładnym sklejeniu wewnętrznej z zewnętrzną częścią okładki przedniej (co widać na fotografii niżej) oraz po nadruku krążka CD o innym odcieniu koloru. Poza tym wersja nieoficjalna nie posiada kodów IFPI (vide >>).


Krążek CD w wersji nieoficjalnej

Krążek CD japońskiego oryginału

Brzmienie wydawnictwa nieoficjalnego jest przede wszystkim nienaturalne- wokale mają dość ostre z naleciałością cyfrowego tonu sybilanty, podobnie perkusja, która wysuwa się na pierwszy plan posiada cyfrowy nalot, poza tym brakuje w niej wielu alikwotów. Pojawiające się w nagraniach głosy chóralne są trudno rozpoznawalne jako naturalne głosy męskie. Choć nagranie nie brzmi najgorzej w stosunku do wielu rockowych produkcji z tego czasu to gdy pojawił się remaster dla edycji SHM-CD zapragnąłem go mieć.

  • Album „Daughter Of Time” w formacje SHM-CD (Belle Antique, nr katalogowy- 223769) wydany 20 grudnia 2022 roku, również jest repliką wydania winylowego LP z lat 70..



Niemożliwe wydaje się żeby kopia mogła lepiej zabrzmieć niż oryginał… I tym razem zasada ta została zachowana. Wokale zabrzmiały naturalnie, selektywność stała już na wysokim poziomie, dzięki temu chór był rozpoznawalny. Perkusja, która podczas słuchania kopii była nie dość, że pozbawiona naturalnych wybrzmień, to wysuwała się na plan pierwszy, zakodowana w japońskim SHM-CD zyskała na głębi i naturalności do stała się jednym z instrumentów grających w spektaklu. Podobnie stało się z wokalem- był zaokrąglony, bez nadmiernych i „cyfrowej” natury sybilantów. Wolumen wokalu w wersji SHM sporo się zwiększył. Podobnie się stało w saksofonem Heckstall-Smith’a. Mocno zyskała scena dźwiękowa w głąb i w szerz, Zapewne dzięki zwiększonej selektywności wersji SHM, ale przede wszystkim z winy wypełnienia tonów  po „same brzegi” w alikwoty. Wszystkie opisane aspekty składają się ma muzykalność, co słyszy się od pierwszych taktów nagrań „Daughter Of Time” po ostatnie.
Czy to są wystarczające powody by nie oszczędzać na pieniądzach wybierając nie kopię a japoński oryginał? Jestem pewny, że nie powinno się w tym przypadku łakomić na niską cenę bo ani brzmienie takiej edycji, ani wykonanie jej okładki nie usprawiedliwiają oszczędności (nie wspominając o tym, że nie powinno się wspierać szarej strefy handlowej).

„Colosseum Live”, album koncertowy zespołu Colosseum, wydany w 1971 roku, był jednym z albumów zespołu, który odniósł największy sukces komercyjny, pozostając na brytyjskiej liście albumów przez sześć tygodni i osiągając 17. miejsce. Ten koncertowy album został nagrany na Uniwersytecie w Manchesterze (18 marca 1971) oraz w Big Apple w Brighton (27 marca 1971) podczas trasy koncertowej Daughter of Time. Zespół wystąpił wówczas w klasycznym składzie: Jon Hiseman (perkusja), Dave Greenslade (organy), Dick Heckstall-Smith (saksofony), Dave „Clem” Clempson (gitara, śpiew), Chris Farlowe (śpiew) i Mark Clarke (bas). Do dziś wydano 86 różnych edycji tej płyty- LP, CD, Blu-spec CD i SHM-CD.

  • Oryginał w postaci LP „Colosseum Live” został wydany w 1971 roku przez wytwórnię Bronze. Pierwsze wydanie cyfrowe ukazało się w 1992 roku dzięki wytwórni Sequel Records. Wydanie wyższej jakości, wykorzystujące technologię Blue-spec, oddano do sprzedaży 28 września 2016 roku w ramach firmy Wasabi Records (nr katalogowy: WSBAC-003). Remaster 24-bit’owy  wykonał w 2016 roku Yoshiro Kuzumaki. W 2020 roku pojawiła się nowa rozszerzona wersja, o nowym masterze, wyprodukowana z wykorzystaniem technologii SHM-CD (Belle Antique, nr katalogowy BELLE 223770/1). Postaram się odpowiedzieć, która z tych wymienionych ostatnich wersji jest atrakcyjniejsza pod względem brzmieniowym:


Reedycja Cardboard Sleeve z Colosseum zawiera format Blu-spec CD i 24-bitowy remastering w 2016 roku. Okładka w postaci mini LP wiernie odwzorowuje projekt brytyjskiego oryginału LP z 1971 roku. Tekturowa okładka, odtwarza brytyjską płytę LP z przezroczystymi  czerwonymi kopertami wewnętrznymi z pcv przymocowanymi do tekturowej ramki. Wnętrza tych kopert mają styropianową krawędź do czyszczenia dysku CD podczas wsuwania lub wyjmowania go z okładki.

„Colosseum Live” był bardzo dobrze ocenianym przez krytyków muzycznych, jak na przykład w recenzji AllMusic  autorstwa Chrisa Nicksona: „Albumy na żywo to niebezpieczne nagrania. Podczas gdy te dobre oddają surowe emocje związane z koncertem, zbyt często obnażają słabości zespołu, te, które są ukrywane w studiu – wokalista, który nie jest tak dobry, i instrumentaliści, którzy naprawdę nie potrafią tego zagrać. Ale Colosseum, zanim nagrali swój album koncertowy (wersja CD zawiera dodatkowy utwór „I Can’t Live Without You”, którego nie było na oryginalnym winylu), byli doświadczonym zespołem z kilkoma świetnymi wykonawcami. W postaci weterana Chrisa Farlowe’a mieli entuzjastę bluesa, który potrafił także zwrócić się ku jazzowi. Dave „Clem” Clempson był przede wszystkim gitarzystą rockowym, ale nie tylko potrzebny w sekcji rytmicznej. Tutaj w pełni wykorzystują swoje umiejętności, dając wszystkim rozszerzone improwizacje, od ‘Rope Ladder to the Moon’ Jacka Bruce’a po pozornie nieskrępowany (choć prawdopodobnie starannie przećwiczony) ‘Stormy Monday Blues’. Oczywiście, jak każdy wierny album koncertowy, ma swoje słabe momenty, szczególnie gitarowe i wokalne solówki w ‘Skellington’, które prawdopodobnie bawiły publiczność na żywo, ale na płycie wydają się nie mieć końca i są niepotrzebne. Poza tym jest to płyta z mnóstwem zachwytów – sposób, w jaki zespół aranżuje utwory, z ciekawymi duetami w przejściach i sposób, w jaki solówki przepływają z jednego instrumentu na drugi – z harmonizującymi saksofonami Dicka Heckstalla-Smitha na ‘Tanglewood ’63’ jako największym wyróżnieniu pokazuje niesamowite zagrywki przez cały czas, z góry w swoich ekspozycjach reflektorów, nie przesadzając (zwykle). Z dobrym materiałem, kilkoma imponującymi występami i potężną atmosferą, to wszystko, czego można oczekiwać od albumu koncertowego. Sprawia, że ​​chcesz tam być, oferując kolejną najlepszą rzecz – w sumie niezła oferta.”

Niewiele można zarzucić stronie technicznej nagrań w wersji Blue-spec- nie jest to jakość jaka mogłaby być konkurencyjną dla nagrań studyjnych ale jest jedną z lepszych gdy porówna się z innymi (nawet dobrze) realizacjami koncertowymi nurtu rockowego. Brzmienie jest dobrze zbalansowane, wszystko co istotne jest dobrze słyszalne, barwy są naturalne. Nie ma się żadnego dyskomfortu podczas słuchania tej wersji płytowej. To wszystko co na płycie brzmi tak wiarygodnie, że świetnie prezentuje się nawet w „uboższych” systemach hi-fi. A więc pod względem dźwiękowym płytę z 2016 roku można określić jako niezwykle udaną, ale ponownie odrestaurowane brzmienie tego starego nagrania przekonuje jednak (uprzedzam fakty) przejrzystością i barwnością. Nowsza edycja z 2020 roku z trudem, ale może to poprawić (mimo, że opartych prawdopodobnie na tych samych „taśmach-matkach”), ale jeszcze jej nie słyszałem. Jednak na podstawie doświadczeń nie wyobrażam sobie dalszej poprawy.

  • Zremasterowany do formatu SHM-CD limitowany dwupłytowy album „Colosseum Live” został wydany 20 grudnia 2022 roku przez wytwórnię Belle Antique (nr katalogowy: BELLE 223770/1). Album zawiera nagrania, które ukazały się pierwotnie na LP w 1971 r. (CD1), a na krążku bonusowym (CD2) znalazły się utwory nagrane w Manchesterze i Bristolu, w tym koncertowa wersja klasyka „Valentyne Suite”. Nagrania zostały zremasterowane pzez Bena Wisemana. Okładka w postaci mini LP wiernie odwzorowuje projekt oryginału LP wydanego w 1971 w USA.


Reedycje na płytach kompaktowych „Colosseum Live” są liczne.. W sklepach wciąż można znaleźć nowe wersje tego legendarnego albumu koncertowego. Najnowszy jest chyba najlepszy ze wszystkich, bo przecież trudno spodziewać się po japońskiej produkcji niczego innego niż następny krok ku doskonałości, tym bardziej że od poprzedniej edycji minęło sześć lat. Podstawową różnicę pomiędzy porównywanymi albumami stanowi zawartość krążka CD2- zawiera ona wiele tych samych utworów co pierwsza. Znów można usłyszeć utwory, które wcześniej nie były umieszczone na albumach studyjnych i składały się głównie z coverów. Tu też zespół „płonie”, tak jak w przypadku utworów, które zostały nagrane na oryginalny album koncertowy. Nie jest to oczywiście takie dziwne, ponieważ zostały wykonane w tym samym okresie, w którym zespół był w trasie. Ponownie można usłyszeć, że byli głównie zespołem grającym na żywo, a nie zespołem, który bawił się nagrywając swoje studyjne utwory. Zespół uwielbiał jamować i improwizować na scenie. Grając długie solówki i pokazując, co potrafią uczynić ze swoimi instrumentami. Epicki „Valentyne Suite”, kończący CD2, pokazuje to bardzo dokładnie. Po przesłuchaniu obu płyt- CD1 i CD2, śmiało stwierdzę, że to, co można usłyszeć, to bardzo porywający zestaw utworów wykonanych przez zespół, który naprawdę polegał na swoim surowym talencie i muzykalności i grał z głębi serca, bez sztuczek, bez fałszerstw, bez dogrywania. Czy to samo słychać z krążka Blu-spec CD? Oczywiście tak, ale mniej intensywnie, bo jednak nie oddaje tej samej skali szczegółów, obrazy instrumentalistów i wokalisty są nieznacznie mniejsze, spektakl przedstawiany jest z większej odległości. Cierpi na tym i dynamika, i ekspresja muzyczna. Te uwagi przekazuję z pewnym zastrzeżeniem- różnice nie są duże! Jeśli się tych wydań nie skonfrontuje to słuchacz będzie zadowolony z wersji jaką posiada. Ostatecznie albumy przedstawiają zespół u szczytu formy, pełen wigoru i niesamowitej radości życia, co sprawia, że ​​„Colosseum Live” zawsze daje dużą przyjemność słuchania.

 

______________________________________________

 

Let It Be”. dwunasty i ostatni studyjny album The Beatles, został wydany 8 maja 1970 roku, prawie miesiąc po rozpadzie grupy, razem z filmem o tym samym tytule. Był to pudełkowy zestaw zawierający 168-stronicową książkę zatytułowaną „Get Back”, zawierającą fotosy i dialogi z filmu. Tylna okładka ma logo czerwonego jabłka, ale etykiety krążków winylowych mają zielone jabłka. Pakiet kosztował o jednego funta więcej niż wynosiła normalna cena sprzedaży albumu. 6 listopada 1970 roku pakiet został wycofany i zastąpiony konwencjonalnym wydaniem albumu. W USA „Let It Be” miał premierę 18 maja 1970 r. przez United Artists Records pod numerem katalogowym AR 34001 z etykietą z czerwonym jabłkiem, rozkładaną okładką.

Film „Let It Be” miał swoją światową premierę w Nowym Jorku 13 maja 1970 roku. 20 maja w kinie Gaumont Cinema i London Pavilion w Liverpoolu odbyły się premiery w Wielkiej Brytanii. W Stanach Zjednoczonych, kiedy Capitol Records kupiło wytwórnię płytową United Artists w 1978 roku, wydało album w wytwórni Capitol w standardowej okładce- nierozkładanej, aby jeszcze bardziej obniżyć koszty, ale zawierało kolorowy plakat i wewnętrzną okładkę ze zdjęciem.
Pierwsze wydanie CD miało miejsce 19 listopada 1987 r. Jako numer katalogowy CDP 7 46447 2. Tego samego dnia HMV wypuścił specjalny 12-calowy zestaw pudełkowy z płytą CD, plakietką, książeczką i zdjęciami w limitowanej edycji 10 000 sztuk jako numer katalogowy BEA CD 25/8. W dniu 09.09.09 („Number Nine, Number Nine, Number Nine”) album został ponownie wydany jako część kolekcji Beatlesów „In Stereo Remasters”. W 2003 roku wytwórnia Apple wydała remix nagrań autorstwa Beatlesów, który zatytułowano „Let It Be… Naked”. „Let It Be” [5] znalazło się na szczycie list przebojów zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Wielkiej Brytanii, a singiel „Let It Be” i „The Long and Winding Road” również osiągnęły pierwsze miejsce w Stanach Zjednoczonych. Pomimo komercyjnego sukcesu, według autora Beatles Diary, Keitha Badmana, „recenzje [nie były] dobre”. Krytyk NME, Alan Smith, napisał: „Jeżeli ścieżka dźwiękowa nowych Beatlesów ma być ich ostatnią, to stanie się tanim epitafium, tekturowym nagrobkiem, smutnym i sfatygowanym zakończeniem muzycznej fuzji, która wymazała do czysta i ponownie narysowała twarz popu”. Smith dodał, że album pokazuje „pogardę dla inteligencji dzisiejszego nabywcy płyt” i że Beatlesi „wyprzedali wszystkie zasady, za którymi kiedykolwiek stali”. Dziennikarz Rolling Stones, John Mendelsohn również krytycznie odniósł się do albumu, powołując się na upiększenia produkcyjne Spectora jako słabość. John Gabree z magazynu High Fidelity uznał album za „nie tak zły jak film” i „pozytywnie wspaniały” w porównaniu z ostatnimi solowymi wydawnictwami McCartneya i Starra. Gabree podziwiał „Let It Be”, „Get Back” i „Two of Us”, ale wyśmiewał „ The Long and Winding Road” oraz „Across the Universe”, z których ten ostatni utwór opisał jako „nadęty i zadowolony z siebie – rodzaj piosenki, której oczekujemy od tych bogatych, uprzywilejowanych prototeenagerów”. Kwestionując, czy rozłam Beatlesów pozostanie trwały, William Mann z The Times opisał Let It Be jako „Nie jest to przełomowa płyta, chyba że z przewagą nieformalnych, nieedytowanych ujęć na żywo; ale zdecydowanie płyta, która daje trwałą przyjemność…”. W swojej recenzji dla The Sunday Times Derek Jewell uznał album za „ostatnią wolę i testament, od czarnego, pogrzebowego opakowania po samą muzykę, która tak bardzo podsumowuje to, czym byli The Beatles jako artyści – niezrównanie genialny w najlepszym wydaniu, nieostrożny i pobłażający sobie co najmniej”. W retrospektywnej recenzji Richie Unterberger z AllMusic opisał Let It Be jako „jedyny album Beatlesów, który wywołał negatywne, a nawet wrogie recenzje”, ale uznał, że jest „ogólnie niedoceniany”. Recenzując dla The Daily Telegraph w 2009 roku, Neil McCormick opisał Let It Be jako „nieco smutny postscriptum”, dodając: „wciąż są tu świetne melodie według standardów każdego innego, ale brakuje im klarowności dźwięku”. W 1971 roku Let It Be zdobyło nagrodę Grammy za najlepszą oryginalną ścieżkę dźwiękową do filmu kinowego lub programu telewizyjnego . Była to również jedna z nominacji do nagrody Grammy za najlepsze współczesne wykonanie wokalne duetu, grupy lub chóru . Pomimo sprzeciwu wobec ozdób Spectora i drogiego opakowania, w tym „rażącego szumu” wydrukowanego na tylnej okładce LP, McCartney osobiście przyjął nagrodę zespołu. W tym samym roku Beatlesi zdobyli Oscara za najlepszą oryginalną ścieżkę dźwiękową do piosenek do filmu.

W przeciągu 50 lat powstało więcej niż 650 edycji ostatniej płyty The Beatles, między innymi:

  • Remasterowana wersja europejska w formie digipacka płyty „Let It Be”, została wydana 9 września 2009 roku (w dniu 09.09.09- „Number Nine, Number Nine, Number Nine”) przez wytwórnie Apple Records / Parlophone (nr kat.- 0946 3 82472 2 7) jako część kolekcji Beatlesów „In Stereo Remasters”.

Ten zremasterowany album powstał z oryginalnych analogowych taśm-matek stereo. Mocno promowany bodaj stał się najpowszechniejszą wersją „Let it Be” w Europie. Tekst na tylnym panelu mówi: „To jest nowy album Beatles’ów… istotne dla treści filmu, Let It Be było to, że wiele utworów wykonywali na żywo; nadchodzi ciepło i świeżość koncertu performance; jak odtworzony na płycie przez Phila Spectora” Posiada oryginalną niestandardową naklejkę na opakowaniu (czarny prostokąt z naprzemiennymi zielonymi i białymi akapitami): „Nowo zremasterowany dźwięk – pakiet Deluxe – nowe notatki i rzadkie fotografie – ulepszona płyta CD – mini dokument dla komputerów Mac lub PC — Beatles 02″

Według Richiego Unterbergera z AllMusic: „[Let It Be to] Jedyny album Beatlesów, który spotkał się z negatywnymi, a nawet wrogimi recenzjami. Niewiele jest innych albumów rockowych tak kontrowersyjnych jak Let It Be. Po pierwsze, należy wyjaśnić kilka faktów-: chociaż wydany w maju 1970 roku, nie był to ich ostatni album, ale w dużej mierze nagrany na początku 1969 roku, na długo przed [pytą] Abbey Road. Phil Spector został zatrudniony na początku 1970 roku do wykonania pewnych prac postprodukcyjnych, ale nie pracował z zespołem jako jednostką, tak jak George Martin i Glyn Johns podczas samych sesji; Praca Spectora ograniczała się do miksowania i kilku nakładek. I chociaż jego użycie smyczków wywołało wiele krytyki, ogólnie rzecz biorąc, pozostawił oryginalne wykonania bez zmian: tylko ‘The Long And Winding Road’ oraz (w mniejszym stopniu) ‘Across the Universe’ i ‘I Me Mine’ dodał ściany dźwięku warstw smyczków i kobiecych refrenów. Chociaż większość albumu ma więc charakter studia na żywo, głównym problemem było to, że materiał nie był jednolicie mocny, a sami Beatlesi byli w dość kiepskich nastrojach z powodu napięć w grupie. To powiedziawszy, album jest ogólnie niedoceniany, nawet pomijając fakt, że płyta Beatlesów poniżej standardów jest lepsza niż najlepsze dzieło prawie każdej innej grupy. McCartneya w szczególności oferuje kilka perełek: ewangeliczny ‘Let It Be’, który zawiera jedne z jego najlepszych tekstów; ‘Get Back’, jeden z jego najmocniejszych rock’owców; oraz melodyjny ‘The Long and Winding Road’, zrujnowany przez ciężkie dogrywki Spectora (lepsza wersja bez smyczków i chórów została ostatecznie wydana w Anthology Vol. 3). Najważniejszym wydarzeniem było również folkowe ‘Two of Us’, w którym John i Paul współgrali ze sobą. Dla kontrastu, większość pozostałej części materiału była do pewnego stopnia poruszana, chociaż jest kilka dobrych momentów prostego hard rocka w ‘I’ve Got a Feeling’ i ‘Dig a Pony’. Choć jest wadliwy i wyboisty, jest to album, który warto mieć, tak jak wtedy, gdy Beatlesi byli tutaj w szczytowej formie”.

Okładka oryginalnego LP została zaprojektowana przez Johna Kosha i zawiera indywidualne zdjęcia czterech członków zespołu, ponownie wykonane przez  Ethana Russella Na okładce zdjęcia ułożone są w ćwiartki na czarnym obramowaniu. Tytuł albumu pojawia się białym tekstem nad obrazami, ale, podobnie jak w przypadku Abbey Road i innych płyt longplay’owych Beatlesów, okładka nie zawiera nazwy zespołu. Napisane przez rzecznika prasowego Apple, Dereka Taylora , w notatkach do LP opisano „Let It Be” jako „album nowej fazy Beatlesów”, dodając, że „nadchodzi ciepło i świeżość występu na żywo; tak jak na płycie zrealizowanej przez Phila Spectora”. Martin i Johns byli wśród tych wymienionych na liście „specjalne podziękowania”.

  • Album „Let It Be” wydany w 2015 roku przez japoński oddział Universal Music / Apple Records (nr kat.- UICY 76979), wykorzystujący technologię SHM-CD, opakowano w dokładną tekturową mini-replikę okładki pierwszego brytyjskiego wydania LP.

Wersja SHM-CD „Let It Be” w okładce mini LP jest piękna już z czysto estetycznego punktu widzenia. Laminowana okładka mini LP jest bardzo precyzyjnie wykonana. Wartość tej edycji jest dla kolekcjonera szczególna z uwagi na to, że może być traktowana jako kontynuacja zestawu pudełkowego o tytule „Beatles In mono”, które nie zawierało ostatnich dwóch albumów wydanych przez The Beatles w wersji stereofonicznej, a więc wspaniale jest wreszcie mieć całość- 12. płyt, w wersji mini LP, albumów wydanych w Wielkiej Brytanii w latach ich aktywności (bez „A Collection of Beatles Oldies.”). Jedyną wadą wielu mini LP w tym zestawie niestety nie jest problem z tym wydaniem. Tytuł na grzbiecie bez zarzutu. To wydanie bisowe zawiera zamykany zewnętrzny rękaw z niebieską naklejką (w przeciwieństwie do czerwonej naklejki z pierwszego tłoczenia), ładne OBI, książeczkę z 2009 roku identyczną z tą wydaną w wersji digipak oraz dodatkową książeczkę z tekstami piosenek w języku angielskim. W zestawie znajduje się również okładka z papieru ryżowego i reprodukcja białej okładki wewnętrznej, w której mieści się sama płyta, tak jak w przypadku oryginalnego albumu wydanego w Wielkiej Brytanii. Rzeczywisty dysk zawiera odtworzoną etykietę Apple.


Album jest doskonałym przedmiotem kolekcjonerskim, z dodatkowym atutem- brzmi doskonale! Lepiej niż opisana wyżej wersja europejska z 2009 roku. Różnice jakie można łatwo zauważyć to większa selektywność dźwięków i większe zróżnicowanie barw. Poszerzona jest też scena muzyczna, na której mieszczą się wokaliści i tony instrumentów o większym wolumenie,

  • Prawdopodobnie kolekcjonerzy nie pominą nieoficjalnej rosyjskiej wersji „Let It Be” z roku 2002, która opakowana została w tekturową okładkę w formie repliki amerykańskiego rozkładanego wydania LP z 1970 roku (popatrz wyżej). Tym razem wytwórcy nie ukrywają pochodzenia produktu nakładając na okładkę OBI z tekstem rosyjskim. Nr katalogowy-  Apple Records – AR 34001 nawiązuje do edycji, która miała swoją premierę w USA 18 maja 1970 roku.


Poza różnicą w formie, bo okładka płyty CD jest rozkładana (żadna inna firma płytowa nie wydała podobnej płyty) można zauważyć drobną nieścisłość- zdjęcia portretowe na tylnej stronie okładki są w czarnym obramowaniu, a nie jak w innych edycjach- w białych, jednak jest zgodna z oryginałem- amerykańską okładką LP.
Brzmienie tej edycji jest niesatysfakcjonujące- ciemne, mniej barwne i o słabej selektywności, a więc nie powinna być traktowana jako podstawowa w kolekcji.

W 2003 roku ukazał się zainicjowany przez Paula McCartneya remiks albumu zatytułowany „Let It Be… Naked”. Album został zaprezentowany jako alternatywna próba uchwycenia pierwotnej wizji artystycznej projektu, „powrotu” do rockandrollowego brzmienia wczesnych lat zespołu. Album zawiera alternatywne ujęcia, edycje i miksy utworów, głównie wycinając elementy dodane przez Spectora. Album nie obejmuje „Maggie Mae” i „Dig It” oraz dodaje wykonanie na dachu „Don’t Let Me Down”, piosenki pominiętej na oryginalnym albumie i wydanej jako strona B singla „Get Back” w 1969 roku.

  • Album „Let It Be… Naked”, z remiksami autorstwa Beatlesów, został wydany w Europie 17 listopada 2003 roku przez Apple Records. Nagrań dokonano 4 lutego 1968, 2–31 stycznia 1969 i 3 stycznia 1970 w Studio Appl , EMI i Twickenham w Londynie i na dachu Apple Corps w Londynie.


„Let It Be… Naked” [6] to alternatywna mieszanka albumu Beatlesów „Let It Be” z 1970 roku. Projekt został zainicjowany przez Paula McCartneya, który uważał, że producent oryginalnego albumu, Phil Spector, nie uchwycił estetyki grupy, która miała być nagrywana na żywo na taśmie.  „Naked” składa się głównie z nowo zmiksowanych wersji utworów „Let It Be”, z pominięciem fragmentów przypadkowych rozmów studyjnych i większości „ozdób” Spectora. Pomija również dwa utwory z wydania z 1970 roku – „Dig It” i „Maggie Mae” – zastępując je „Don’t Let Me Down”, który był stroną B singla „Get Back” poza albumem. 22-minutowy bonusowy dysk nr 2 zawiera fragmenty piosenek i dialogi z wielu godzin taśmy, które zgromadziły się podczas sesji „Let It Be”. Album jest prezentowany w formie, którą Paul McCartney uważał za bliższą pierwotnej wizji artystycznej jako „powrót” do rock and rollowego brzmienia z ich wczesnych lat zamiast orkiestrowych nakładek i upiększeń, które Phil Spector dodał do trzech piosenek. W szczególności McCartney był zawsze niezadowolony z miksów wykonanych przez Spectora tych trzech utworów, zwłaszcza w przypadku piosenki „The Long and Winding Road” [George Harrison wyraził zgodę na projekt Naked przed śmiercią]. Postawa McCartneya kontrastowała z postawą Lennona wynikającą z jego wywiadu dla magazynu Rolling Stone z grudnia 1970 roku. Lennon bronił pracy Spectora, mówiąc: „Dostał najbardziej gówniany ładunek źle nagranego gówna – i z kiepskim przeczuciem – kiedykolwiek. I coś z tego zrobił… Kiedy to usłyszałem, nie rzygałem ”. Harrison i Ringo Starr również pochwalili wkład Spectora,  Starr powiedział: „Podoba mi się to, co zrobił Phil… Nie ma sensu go sprowadzać, jeśli nie spodoba ci się sposób, w jaki to robi

Różnice pomiędzy miksami Beatlesów i Spectora są bardzo poważne, te zmiany przedstawiają się następująco:

  1. „Get Back” – remiks ujęcia nagranego 27 stycznia 1969 r., Wykorzystany zarówno na singlu, jak i na albumie; bez kody nagranej 28 stycznia w wersji pojedynczej lub dialogu ze studia i koncertu na dachu dodanym do wersji albumowej.
  2. „Dig a Pony” – remiks ujęcia z koncertu na dachu 30 stycznia 1969 roku; usunięto kadrowanie dialogów i fałszywy start; błąd w drugim refrenie („because” w utworze wokalnym Lennona) poprawiony cyfrowo.
  3. „For You Blue” – remiks utworu z 25 stycznia 1969 r. wykorzystanego na płycie, w tym ponownie nagrany główny wokal Harrisona z 8 stycznia 1970 r. I przywrócenie jego gitary rytmicznej; usunięto kadrowanie dialogu.
  4. „The Long and Winding Road” – ostatnie ujęcie nagrane 31 stycznia 1969 roku, zamiast ujęcia z albumu z 26 stycznia. Utwór niewydawany wcześniej.
  5. „Two of Us” – remiks ujęcia nagranego 31 stycznia 1969 roku, wykorzystanego na płycie; usunięto kadrowanie dialogu; poprawiono cyfrowo drobny błąd w grze na gitarze akustycznej Lennona.
  6. „I’ve Got a Feeling” – złożona edycja dwóch ujęć z koncertu na dachu.
  7. „One After 909” – remiks ujęcia z koncertu na dachu; Usunięto zaimprowizowaną wersję „Danny Boy”.
  8. „Don’t Let Me Down” – złożona edycja dwóch ujęć z koncertu na dachu. Utwór niewydawany wcześniej.
  9. „I Me Mine” – zremiksowane, nieco inne odtworzenie edycji Spectora (która zwiększyła długość utworu poprzez skopiowanie / wklejenie drugiego refrenu na końcu) utworu nagranego 3 stycznia 1970 r.; usunięto orkiestrę, dograno gitary i partie organów, aby powtarzana zwrotka brzmiała inaczej.
  10. „Across the Universe” – remiks oryginalnej wersji nagranej 4 lutego 1968 r., Bez zmiany prędkości / wysokości, efektów dźwiękowych, fortepianu, marakasy i chórków; z efektami echa unikalnymi dla tej wersji.
  11. „Let It Be” – remiks utworu 27A z 31 stycznia 1969 r. Wykorzystany w wersji pojedynczej George’a Martina i wersji albumowej Spectora, z edytowanymi utworami, w tym solówką gitarową Harrisona z ujęcia 27B.

 

Recenzenci pozytywnie odbierali nowy miks „Let It Be”, na przykład: Rovi Staff z AllMusic nazwał „Let It Be… Naked”- „ogólnie nieco mocniejszym… bardziej eleganckim albumem” w porównaniu z oryginalnym wydaniem z 1970 roku.  Dominique Leone z Pitchfork nazwała album „nieistotnym… choć nienagannie zaprezentowanym”. Anthony DeCurtis z Rolling Stone zauważył, że „[chociaż] ulepszenia brzmieniowe całego albumu są niezaprzeczalne… nowicjusze nadal powinni dostać oryginał”. Producent Rick Rubin powiedział, że ma „mieszane uczucia”; chociaż podekscytowany nowym wydawnictwem Beatlesów, a zwłaszcza brzmieniem „Two of Us”. Adam Sweeting z The Guardian skomentował: „Technicznie wykonali świetną robotę… intrygujące może być usłyszenie wersji ‘Across the Universe’, zawierającej tylko Lennona i niektóre efekty echa, ale nowy miks jedynie podkreśla charakter utworu…. ‘The Long and Winding Road’ jest niewątpliwie ulepszona przez usunięcie tzw ‘ściany dźwięku’ Spectora, ale nadal jest zaciskając zęby ckliwie”. Thomas Bartlett z Salon ubolewał, że „Let It Be… Naked” „ogołocił oryginalny album zarówno z poczucia humoru Johna, jak i zwariowanej, a przynajmniej nieco żartobliwej wielkości Phila Spectora
Ja lubię (często wolę) nagrania z ograniczoną ingerencją producentów i tak jest w przypadku „Let It Be… Naked”. Nagrania stały się bardziej żywe i łatwiej pokazują charakterystyczną linię melodyczną „czwórki z Liverpoolu”. Wokaliści i instrumenty pojawiają się bardzo blisko słuchacza (wolumen instrumentów i wokali bardzo wzrósł). Barwa płyty jest bardzo ciepła. Dźwięki są zaokrąglone, a wokale pozbawione sybilantów. Jestem pewny, że beatlesowski miks lokuje płytę wśród najlepiej zrealizowanych nagrań, niezależnie od nurtu jaki reprezentuje.

  • Reedycja albumu „Let it Be .. Naked” z roku 2013 została wydana przez japoński oddział Universal Music (nr kat.- TYCP 60029/30)

Tak więc „Let it Be .. Naked” powstał po to by pokazać, jak brzmiałby album „Let it Be” bez wpływu Phila Spectora, który według wielu przeszkadzał oryginalnym nagraniom przewidzianym na płytę. „Let it Be… To japońskie wydanie posiada większe- grubsze, plastikowe przezroczyste etui na 2 płyty CD, z przezroczystymi tackami z paskiem OBI i dołączonymi 2. Książeczkami: 32-stronicową kolorową z esejem z sierpnia 2003 autorstwa Kevina Howletta, oraz 44-stronicową czarno-białą z listą utworów w języku angielskim i japońskim.


Ta japońska reedycja z 2013 roku jest warta posiadania. Podobno materiał muzyczny został zremasterowany około 2013 roku dla serwisów streamingowych, więc można było (zanim egzemplarz z tej produkcji kupiłem) mieć nadzieję, że ta japońska płyta z 2013 roku może zawierać właśnie ten remastering. Po przesłuchaniu potwierdzają się opinie, że jak zwykle przy japońskich wydaniach odnosi się wrażenie, że płyta brzmi nieco bardziej otwarcie i pełniej niż płyta europejskiej produkcji z 2003 roku, więc nie powinno się żałować pieniędzy podczas podmiany egzemplarzy na półce płytowej. Właściwie odpowiedziałem na pytanie: Czy warto dokonać aktualizacji z europejskiej płyty CD z wersją z 2003 roku? Dla większości słuchaczy zapewne nie, bo korzyści mogą wydawać się zbyt małe i nieistotne dla odbioru muzyki Beatles’ów, ale nawet już to ogromne etui, z którego Japończycy są znani, robi dobre wrażenie… Ostatecznie dla kolekcjonera fizycznych nośników istotna jest też w jaki sposób płyta została zaprezentowana.

 


 

[1] Album „Valentyne Suite” został opisany również w rozdziale: „płyty polecane (rock, rozdział 22)

[2] Lansdowne Studios (według: ) było studiem nagrań muzycznych, które działało w latach 1958-2006. Studio znajdowało się przy Lansdowne Road, Holland Park, w Lansdowne House, ośmiopiętrowym budynku klasy II, który został pierwotnie zbudowany w latach 1902–04 przez szkockiego architekta Williama Flockharta dla południowoafrykańskiego magnata górniczego Sir Edmunda Davisa. W budynku znajdowały się mieszkania i pracownie artystów. Wśród artystów, którzy mieli pracownie w budynku na początku XX wieku, byli Charles Ricketts, Charles Haslewood Shannon, Glyn Philpot, Vivian Forbes, James Pryde i Frederick Cayley Robinson, którzy są upamiętnieni na niebieskiej tablicy na budynku.

Budynek przeszedł znaczące zmiany kiedy w 1957 roku producent muzyczny Denis Preston szukał nieruchomości, w której mógłby założyć studio nagrań. Jego asystent inżynier Joe Meek znalazł lokal z niezwykle wysokimi sufitami i kortem do squasha w piwnicy, nadający się do przekształcenia w studio. Preston, Meek i inżynier Adrian Kerridge założyli studio i dokonali tam swoich pierwszych nagrań w 1958 roku. Studio było pierwszym niezależnym studiem muzycznym w Londynie. W 1962 roku otwarto powiększoną reżyserkę z widokiem na piętro studia. Kerridge został później właścicielem studia.

Był używany we wczesnych latach przez wielu muzyków jazzowych i popowych i stał się znany z klarowności swoich nagrań. Najpopularniejsi muzycy, którzy nagrywali w studiu to Lonnie Donegan, Acker Bilk , The Dave Clark Five, Donovan, The Animals, Shirley Bassey, The Strawbs, Colosseum, Queen, Uriah Heep, Sinéad O’Connor i Graham Parker.
Studia zostały zamknięte w 2006 roku. Budynek został następnie przekształcony w 13 samodzielnych mieszkań, zachowując jednocześnie małe studio nagrań.

[3] W przypadku płyty „The Grass Is Greener” nie cytuję recenzji krytyków popularnych magazynów, bo w nich nie zauważono (lub nie chciano zauważyć) złych decyzji muzyków Colosseum

[4] Album „Daughter Of Time” został też opisany w rozdziale: „płyty polecane (rock, rozdział 22)

[5] Według:

[6] Według:

 


Kolejne rozdziały: