Te same tytuły w różnych edycjach płytowych
(rozdział trzeci)

 

Rozdział trzeci zawiera porównania różnych wydań tych samych tytułów, ale też porównania pojedynczych utworów z płyt oryginalnych i kompilacyjnych. Jest też jeden przykład jak bardzo zmieniła się jakość płyty wraz  z nową edycją innej wytwórni 

 

Lester Bangs, krytyk muzyczny magazynu Rolling Stone, napisał: „…Van Morrison, ma obsesję na punkcie tego, ile informacji muzycznych lub werbalnych może skompresować na małej przestrzeni i odwrotnie, jak daleko może rozwinąć jedną nutę, słowo, dźwięk […] powtarza pewne frazy do granic możliwości, co dla innych może wydawać się absurdalne, ponieważ czeka na rozwinięcie swoich wizji…”. Perfekcjonista Morrison w studio nie pozostawiał poza swoją kontrolą niczego- ani jednej zagranej nuty. Dbał do końca o efekt dźwiękowy jaki miał zostać przeniesiony na wzorcową taśmę… Niestety, poza jego kontrolą była produkcja płyt, zwłaszcza przeniesienie materiału analogowego na dyski CD. Pierwsze wydanie miało miejsce w 1984 roku (Warner Bros. Records ‎– 3103-2 / 246 040), następne w 1990, później 1991, 1996 (pierwsza japońska edycja, Warner Bros. Japan WPCR-602), 1999 (Warner Bros. Canada CD 3103), 2008 (Warner Bros. Japan WPCR-75420), 2013 (Warner Bros. Japan WPCR-78028, Expanded Edition), w Europie i USA 2013 roku (w wersjach: Blu-ray, Album, Reissue, Multichannel All Media, Deluxe Edition) i wreszcie ostatnia z 2018- o nr kat.: WPCR-18019. Jak widać z zamieszczonej listy przez 48 lat wielokrotnie wznawiano genialne dzieło irlandzkiego barda. Czy wszystkie tak samo brzmią? Porównać mogłem dwie edycje, co pewne światło może rzucić na problem omówiony w artykule „Historia i cechy płyt CD”. Pierwszą jest „Moondance” wyprodukowany przez niemiecką filię Warner Bros o nr kat.: 7599-27326-2, z roku  1991.

Drugą jest płyta CD o nr kat.: WPCR-18019. To japońska limitowana edycja SHM-CD, wydana w formie zminiaturyzowanej kopii oryginalnego pierwszego wydania LP (szerzej o niej w artykule: „Rekomendowane wydawnictwa płytowe (rozdz.14 cz.2)

Wersję z 1991 znam doskonale i ją lubię… Nie- raczej lubiłem. Lubiłem do czasu gdy pierwszy raz odsłuchałem najnowszą pracę japońskich inżynierów, którzy zadbali by przywrócić to co zostało niegdyś zarejestrowane na wzorcowej taśmie studyjnej, ale też dynamikę nagrań wzbogacić. I właśnie ta dynamika robi potężne wrażenie od wstępu, gdy rozpoczyna się odtwarzanie krążka SHM-CD. Wszystko co słyszymy staje się „pulchniejsze”- przede wszystkim daje (wreszcie) o sobie znać bas i zanim się do niego słuchacz nie przyzwyczai (mając w pamięci wersję z 1991 roku) to tenże góruje nad innymi instrumentami. Po chwili okazuje się, że wszystkie instrumenty są wspaniale nasycone harmonicznymi i świetnie poukładane w przestrzeni. Wokal i instrumenty nabrały i dużej mocy i większego wolumenu. Różnicę w postrzeganiu tego co się dzieje przed, za i obok głośników określę jako szokującą w stosunku do poprzednich zjawisk- do jakich przez kilkanaście lat byłem przyzwyczajany.

 

Porównanie starej edycji płyty „Raw Sienna” grupy Savoy Brown (Deram z 1990, prod. USA o nr kat.: 844 016-2) z edycją z japońskim produktem- limitowaną wersją SHM-CD, w formie Cardboard Sleeve (mini LP), o nr kat.: UICY-78689, potwierdza obserwacje poczynione przy słuchaniu dwu wersji „Moondance” (opis znajduje się wyżej).
„Raw Sienna.” był ostatnim albumem grupy Savoy Brown, w którym wystąpił wokalista Chris Yolden (opuścił zespół wkrótce po tym nagraniach). Album „Raw Sienna” był krokiem, w którym elementy jazzu włączone do brzmienia miały większy wpływ na podstawę bluesową tak istotną dla zespołu w poprzednich produkcjach. Płyta ta wydaje się najlepszą pozycją w katalogu nagrań zespołu. Dziś jest już uznana za nagranie klasyczne i wyprzedzające swój czas. Każdy utwór jest świetny lub co najmniej satysfakcjonujący, prezentuje świetne brzmienie gitar, stylowy wokal i atrakcyjną podstawę rytmiczną. Niektórzy krytycy twierdzili, że dodanie sekcji dętej i smyczkowej tłumilo nieco podstawowych muzyków, ale chyba było odwrotnie- inspirowało ich. „Raw Sienna” jest bardzo zdecydowaną odpowiedzią na pytanie jak wzbogacić konwencję bluesową w ramach rocka, ale choć odpowiedź była i jasna i trafna to niestety Youlden, który chciał podążać w kierunku soulu zrezygnował z dalszej współpracy. Jeden z najbardziej charakterystycznych głosów w brytyjskim środowisku rockowym wybrał karierę solowego wokalisty, natomiast Simmonds i pozostali muzycy grupy powrócili do korzeni bluesa. Po tej płycie Savoy Brown nigdy już nie odzyska pełni sił twórczych na poziomie czterech albumów, w których Youlden był współodpowiedzialnym za kształt ich artystyczny. Płytę „Raw Sienna” nagrano w londyńskim studio Decci w wersji mono, jak i stereo (LK/SKL 5043). Do wydania w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, taśmy zostały wydzierżawione firmie Parrot Records (London Records). Obiegowa opinia o amerykańskich wersjach płyt CD mówi, że te są znacznie lepsze niż jakiekolwiek inne. To prawda, ale lata płyną, możliwości techniczne są dziś nieporównanie lepsze niż dwie czy trzy dekady wcześniej, a poza tym przemysł muzyczny Japonii tych samych dekad nie zmarnował.

W utworze otwierającym płytę- „A Hard Way to Go”, w wersji z roku 1990 świetnie się prezentują instrumenty pojawiające się na wstępie- perkusja (Roger Earl) i bas (Tone Stevens), ale po parunastu sekundach włączają się pozostali- wokalista (Chris Youlden), gitarzyści (Kim Simmonds i „Lonesome” Dave Peverett) i sekcja instrumentów dętych i w tym momencie mogły się rodzić wątpliwości, bo ci dołączający się muzycy zostali ściśnięci w tle, dość płasko i z zabarwienie metalicznym. Dlaczego tylko wątpliwości, a nie krytyczne opinie? Bo w stosunku do wielu produkcji rockowych z tamtego czasu nie była ta realizacja odbierana jako nieodpowiednia lub zła (wymagania audiofilskie były bardziej tolerancyjne jeszcze paręnaście lat wstecz). Zresztą dopiero konfrontacja z lepszą realizacja tych samych utworów może wywołać refleksje. Ten sam utwór, słuchany dzięki płycie z wyprodukowanej przez japoński Universal Music, przedstawia ten sam materiał muzyczny inaczej.

Wstęp perkusyjno-basowy rysowany jest w bardzo podobny sposób, natomiast dołączane instrumenty nie są stłoczone w centrum pomiędzy głośnikami lecz porozdzielane szerzej co daje dużo większe wrażenie całkiem sporej selektywności. Wokal stał się naturalny, podobnie gra gitar, straciły w brzmieniu metaliczny nalot. Nie znam wersji w 100% analogowej, ale chyba tak (lub podobnie) brzmi. Lepsze wypełnienie dźwięków nie tylko przemieniło odbiór muzyki w bardziej przyjemny, ale i inne aspekty dźwięku audio skorzystały- przestrzenność i realność obrazów muzycznych. Pozostałe utwory to już tylko konsekwencja świetnego remasteringu- cudownie się ich słucha!

 

Pod koniec lat sześćdziesiątych John Mayall zamieszkał w Laurel Canyon w Los Angeles, w Kalifornii, dzięki czemu łatwiej nawiązywał kontakty z lokalnymi muzykami, zaprzyjaźniając się z Harveyem Mandelem i Larrym Taylorem, którzy właśnie opuścili Canned Heat. Taylor pojawił się w jednym z utworów poprzedniego albumu Mayalla- „Empty Rooms” i na koncertowym „Turning Point” w basowym duecie z Thompsonem w „To a Princess”. Mayall po zrealizowaniu świetnej płyty koncertowej „Turning Point” z brytyjskim gwiazdorskim składem, który się rozpadł potrzebował szybko stworzyć nowy zespół, bo Polydor Records nalegał by jak najszybciej stworzyć (na fali sukcesu płyty koncertowej) nowy album. W 1970 roku John Mayall sformował swój pierwszy amerykański zespół. Niedługo po tym nagrał album w tym składzie- „USA Union”.

Koncepcją album nie różnił się od poprzednich dwóch tytułów- był zrealizowany bez udziału perkusisty, a liczne solówki gitary elektrycznej były bardziej stonowane niż dawnej. Nietypowy skład: John Mayall i Harvey Mandel na gitarach (Mayall grał też na pianinie i harmonijce), Don „Sugarcane” Harris grający na skrzypcach elektrycznych, Larry Taylora na akustyczny i elektryczny basie, stworzył unikalne brzmienie prezentowane w serii piosenek wyłącznie autorstwa Mayalla, głównie opowiadających o romansie z Nancy Throckmorton poza „Nature’s Disappearing”, której treścią jest problem zaśmiecania środowiska. Dziesięć utworów ma swobodną formę z wpływami od soulu po jazz. Album, który został sklasyfikowany jako jazz-blues, był oceniany przez krytyków bardzo różnie. Nie wiem skąd mogły się brać te złe, może stąd, że gdy zostaną „wycięte” niuanse brzmieniowe gitar i skrzypiec to i muzykalność mocno traci na smaku. Dlaczego o tym piszę? Bo porównałem dwie edycje tej płyty- z 1996 i 2018 roku i wnioski same się nasuwają (w sferze przypuszczeń oczywiście).
Pierwszą z przesłuchiwanych płyt była „USA Union” wydana wiele lat temu przez Polydor (nr kat.: 527 458-2).

Drugą była płyta wydana w tym roku przez Universal Music wydanie w formacie SHM-CD (nr kat.: UICY-78693).

Pierwsze wrażenie wynikające z porównania obu edycji podpowiada, że najnowsza jest mniej dynamiczna od poprzedniej (z podobną reakcją miałem do czynienia przy porównaniu różnych edycji płyt Canned Heat- „Rekomendowane wydawnictwa płytowe (rozdział 1)”). Jednak dłuższe słuchanie przekonuje, że nowy reamaster nie jest mniej dynamiczny, lecz bardziej zrównoważony, łagodniejszy w górnych rejestrach, ale i bogatszy w harmoniczne, co ujawniło ewidentniej zwłaszcza „Crying” z długim solowym wstępem skrzypiec Harrisa. Brzmienie skrzypiec w wersji sprzed lat jest jedynie rozpoznawalne jako skrzypce elektryczne, czyli swoiście zabarwione jedynie drgającymi strunami. Z wersji współczesnej usłyszymy i drgające struny i drgające pudlo rezonansowe instrumentu- przecież to zasadnicza różnica, która wpływa na muzykalność przekazu! I jeśli czytam w recenzjach „…Utwory przeważnie są dość długie, nierzadko przekraczając pięć minut, a zarazem bardzo jednostajne, niewiele się w nich dzieje…” to podejrzewam, że zła opinia wynikała raczej z niemożności usłyszenia wszystkiego co w 1970 roku zarejestrowano na taśmie studyjnej. Teraz to się zmieniło- po wysłuchaniu wersji współczesnej konkluzja taka się nasuwa, że „USA Union” to nie tylko jeden z najlepszych albumów Johna Mayalla, a także jeden z najbardziej oryginalnych dzieł historii bluesa.

 

Tom Waits debiutował w 1973 roku albumem „Closing Time”, który zapowiadał liryczną poezję i mieszanie stylów: jazzowych, bluesowych i folkowych, które później mogły się kojarzyć jedynie z tylko z nim. To właśnie na tym debiutanckim albumie Waits wykonuje klasyki, na przykład: „Ol’ 55” (słynny cover The Eagles), rozdzierającą serce piosenkę „Martha” i delikatny akustyczny folk „I Hope That I Don’t Fall In Love With You”. Waits’owi wyznaczono producenta Jerry’ego Yestera, który dobrał muzyków towarzyszących: perkusistę Johna Seitera, gitarzystę Petera Klimesa, trębacza Tony’ego Terrana, drugiego gitarzystę Shepa Cooke’a oraz basistę jazzowego Billa Plummera. Sesje nagraniowe odbyły się w Sunset Sound Recorders w Hollywood, gdzie Buffalo Springfield, Joni Mitchell, Neil Young i The Doors wcześniej nagrywali. Waits był „zdenerwowany, ale pewny siebie w swoim własnym materiale„, jednak w miarę postępów sesji Waits i Yester byli rozbieżni w stosunku do kierunku, w którym powinien zmierzać album- Waits chciał jazzową płytę, a Yester (niegdyś gitarzysta folk-rockowej The Lovin’ Spoonful) zdążał w kierunku produkcji albumu opartego na folku. Waits był przekonujący w wyrażaniu swojej wizji i używając metafor, aby opisać, w jaki sposób chciał, aby piosenki brzmiały posuwał nagrania do przodu. Sesje trwały łącznie dziesięć dni, przy czym pierwsze dwa dni zużyto na rozpoznanie brzmienia studia. Sesje zakończyły się gdy powstał komplet dziewięciu utworów. Druga sesja nagraniowa została zorganizowana w następnym tygodniu w United Western Recorders, w czasie której dołączyli gościnni muzycy Arni Egilsson (który zastąpił basistę Plummera) i wiolonczelista Jesse Erlich. Yester opisał później sesję jako „najbardziej magiczną sesję, w jakiej kiedykolwiek był zaangażowany.” Wszyscy- pod wrażeniem, na koniec sesji się nie odzywali przez parę minut, tak w kabinie nagraniowej jak w pokoju reżyserskim, nikt się nie ruszył, nikt nie chciał, żeby ta chwila się skończyła. Ostateczne nagrania zostały zmiksowane i zmasterowane w Wally Heider Studios w San Francisco.

Utwór otwierający płytę wyróżnia się charakterystycznym wykorzystaniem delikatnych akordów fortepianu z instrumentami charakterystycznymi dla folk-music, kluczowym czynnikiem decydującym o brzmieniu płyty. Jeszcze podczas nagrywania „Ol’ 55”, Seiter (perkusja) przyczynił się do powstania chórków i „wpadł na perfekcyjną linię harmonii, która zaczęła się słabo, zanim jeszcze zaczął się refren„. „Old Shoes” to country-rock’owy walc, który tylko uwiarygodnił folkowe dążenia reżysera Jerry’ego Yestera.  Inne utwory, takie jak „Virginia Avenue”, „Midnight Lullaby”, „Hush Little Baby” i „Grapefruit Moon” ujawniają jazzowe „kołysanie”. Sekcja smyczków pojawia się na płycie w dwóch utworach- „Martha” oraz w instrumentalnym „Closing Time”
Wyrafinowanym melodiom fortepianowym najczęściej towarzyszy trąbka… I właśnie jej sposób prezentacji na płytach: z wydania Asylum / Electra (nr kat.: 7559-60836-2) z roku 1999 oraz z japońskiej edycji Anti- Records (WPCR-18005) z 2018, będzie kluczowy w opisie różnic obu krążków.

Ta trąbka Tony’ego Terrana (*) budowała typowe jazzowe brzmienie debiutanckiego albumu Waitsa. Obaj muzycy- Waits i Terran prowadzą „dialog” fortepianu i trąbki (z użytym tłumikiem). Te przepiękne fragmenty (całe szczęście liczne) są fantastyczną okazją do wsłuchiwania się w barwy, wypełnienie, wolumen i artykulację obu instrumentów, i to z obu płyt. Barwy tych instrumentów w obu przypadkach są naturalne. W obu przypadkach rozpoznanie artykulacji jest łatwe. Różnica pojawia się znaczna gdy ocenie podda się wypełnienie i wolumen i co za tym idzie realność obrazu muzycznego. Dzięki nowemu remasteringowi wolumen jest większy i jak zdążyłem się po wielu testach zorientować to najzwyklej wynik świetniejszego wypełnienia dźwięków w harmoniczne. Trębacz (zwłaszcza on) zaprezentowany został, jak w najlepszych realizacjach Rudolpha Van Geldera- wyraziście i blisko słuchacza. Każdy niuans gry trębacza jest słyszalny, artykulacja podana „jak na dłoni”. Stara wersja (wydanie Asylum) jest jednak uboższa- w efekcie obraz jest „bardziej ściśnięty” i bardziej oddalony od słuchacza, choć materiał wyjściowy jest ten sam- sesja z 1973 roku, a wiec i mikrofony były ustawione dla obu przypadków dokładnie tak samo. Nie trzeba chyba nikogo z czytających przekonywać, że całość obrazu muzycznego korzysta na nowym remasterze (a może tylko produkcji japońskiej?), bo jest on głębszy i szerszy.
Okładka „Closing Time” została zaprojektowana przez Cal Schenkela. Przednia okładka Schenkela została zainspirowana pomysłem „Waitsa”, jak powinien brzmieć album. ” Przedstawia Waitsa opartego o fortepian barowy, na którym widniej butelka piwa, papierosy, popielniczka i mała świeca z niebieską bilardową lampą nad głową Waitsa. Tylna okładka jest minimalna i zawiera tylko zdjęcie Waitsa wpatrującego się bezpośrednio w kamerę, podobno zrobione po wystepach Waitsa w The Troubadour.  Obie fotografie zostały zrobione przez Eda Caraeffa. W przypadku tylnej strony okadki wraz z nowym wydaniem pojawia się różnica- nie ma już portretu Waitsa, jest tylko spis utworów i inne dane wydawnictwa.
Anti- Records ponownie wydało i zremastrowało katalog albumów Toma Waitsa, pierwotnie wydany w Elektra / Asylum. Reedycji doczekały się oprócz debiutanckiigo albumu „Closing Time” i pozostałe: „The Heart of Saturday Night”, “Nighthawks at the Diner”, “Small Change”, “Blue Valentine”, “Foreign Affairs” i “Heartattack & Vine.

 

Wykonawstwo Sama Cooke’a dało podwaliny pod nurt nazwany soulem, który został później dobrze „zagospodarowany” przez takie znakomitości jak: Otis Redding, James Brown, Marvin Gaye, Stevie Wonder, Percy Sledge, Sly Stone, Aretha Franklin, Diana Ross, The Temptations, Al Green, Erykah Badu, Whitney Houston czy Smokey Robinson. Większość wykonawców soul (łączy w sobie elementy muzyki gospel, rhythm and bluesa, a często i jazzu) skupili się w trzech wytwórniach Motown Records, Atlantic i Stax Records. Sam Cooke długo nie żył- miał tylko 33 lata gdy zginął od strzału z pistoletu w Hacienda Motel w Los Angeles (przyczyny jego śmierci nigdy nie zostały dokładnie wyjaśnione). Jeśli czas wydania jego pierwszego singla „Lovable”, czyli rok 1956 uznamy za początek kariery śpiewaczej to tylko 8 lat miało mu starczyć na wyrobienie sobie pozycji największego z największych w muzyce soul/pop/rhythm & blues. Od czasu debiutu unikalny wokal Sama Cooke’a był łatwo rozpoznawalny i uwielbiany tak przez czarną społeczność jak białą w równym stopniu. Cooke znał doskonale swoją wartość i tanio nie chciał się „sprzedawać”, więc postanowił samodzielnie kierować swoją karierą- założył wytwórnię płytową i firmę wydawniczą sprzedającą jego prace kompozytorskie. Dbanie o własne interesy nie przysłaniało mu problemów społecznych na jakie narażeni byli afro-amerykanie. Jeszcze przed założenie. swojej własnej SAR Records, cztery lata wcześniej, bo w 1957, Cooke wydał w ramach Keen Records pierwszy wielki przebój „You Send Me” (z „Summertime” na stronie „B” singla), który spędził trzy tygodnie na pierwszym miejscu listy przebojów Billboardu. To jeden z najlepiej sprzedających się singli lat 50. XX wieku, który sprzedał się w ponad dwóch milionach egzemplarzy. Od tego mementu podobnych singli będzie sporo…
Ma więc sens kupowanie i słuchanie zestawów przebojów obecnie wydawanych przez różne wydawnictwa. Czy wszystkie tego typu zestawy są warte wydanych pieniędzy? I tak i nie, bo dopóki się ich nie porówna to trudno orzec czy nagrania z roku 1957 i z przełomu 50. i 60. lat są archiwalne i dlatego brzmią gorzej od współczesnych produkcji czy to wydawnictwa się nie postarały o lepsze ich brzmienie. Porównam kilka przebojów wydanych parę lat wstecz przez wydawnictwa europejskie z produktami japońskimi sprzed paru tygodni. Wybiorę nagrania z płyt: „The Very Best of Sam Cooke”, wydanej przez Sony Entertainment w 2010 roku; „Sam Cooke”, wydanej przez Ariola/BMG w 1989 roku;


oraz dwóch tytułów współczesnych- „Hit Kit!”, wydanej przez Oldays Records (nr kat.: ODRG407) z roku 2018; „The Wonderful World of Sam Cooke” wydanej przez Oldays Records (nr kat.: ODRG408) z roku 2018.  Obie płyty to edycje japońskie w formie mini-LP.


  • Wonderful World” (lub „(What A) Wonderful World”) został po raz pierwszy wydany w kwietniu 1960., a nagrany podczas sesji zaimprowizowanej rok wcześniej w czasie ostatniej sesji nagraniowej Cooke’a dla Keen Records. Lou Adler i Herb Alpert skomponowali piosenkę o tym, że ani wiedza, ani edukacja nie mogą dyktować jak uczuciami kierować, co może „uczynić świat cudownym miejscem”. Sam Cooke zmodyfikował piosenkę i postanowił ją włączyć do sesji nagraniowej 2 marca 1959 roku. Głównym celem tej sesji było nagranie trzech utworów, które skomponował Cooke. Nie było aranżera ani orkiestry, a skromny personel składał się z Cooke’a, gitarzysty Cliffa White’a, basisty Adolphusa Alsbrooka, perkusisty Ronnie Selico i kwartetu śpiewaków The Pilgrim Travellers. Utwór ten stał się dużym przebojem. Gdy słucha się go z płyty „The Very Best of Sam Cooke” odczuwa się klimat lat 50. ubiegłego wieku-, ale jedynie w barwie wokali czy instrumentów. W tym monofonicznym nagraniu solista, chórek i instrumentaliści są mocno stłoczeni (i cofnięci od linii bazowej głośników). Barwa jest ciemna. Nagranie nie jest dynamiczne, nie jest też rozdzielcze co przekłada się na zajęcie niezbyt wielkiej przestrzeni pomiędzy głośnikami. Chórek męski próbuje solistę „przekrzykiwać”, co się odbija na niekorzystnie na melodyjności utworu. W wersji z płyty “The Wonderful World of Sam Cooke” utwór nabiera i jaśniejszych barw, i dynamiki, i dużego wolumenu. Taraz muzycy mają przestrzeń sięgającą poza głośniki, bo wypełnienie głosów jest doskonałe, instrumenty dają znać o sobie, perkusja mocno zaznacza rytm, chórek już z nikim nie walczy- są pełnoprawnymi muzykami od początku do końca utworu. Teraz, gdy muzykalność nabrała rozmachu, można łatwo przyznać rację tym melomanom, którzy w 1960 roku single z tym utworem masowo wykupywali.
  • Inspiracją dla „Only Sixteen” były szesnaste urodziny przyrodniej siostry Lou Rawlsa (amerykańskiego piosenkarza, tekściarza, aktora i producenta muzycznego) Eunice. Piosenka pierwotnie była przeznaczona dla aktora Steve’a Rowlanda, który często bywał w studio Keen Records. Rowland poprosił Cooke’a, by napisał dla niego piosenkę, ale menadżer Rowlanda nie polubił tej piosenki… Piosenka z zestawu „The Very Best of Sam Cooke” jest bez energii, a towarzyszący chórek męski robi wręcz wrażenie jakby śpiewał od niechcenia. W najnowszym masteringu jest i wypełnienie doskonałe głosów i energia, która powinna towarzyszyć tego typu muzyce. Wzbogacone wypełnienie w harmoniczne głosów i instrumentów tworzy melodię, od której trudno się oderwać. Utwór jest monofonicznie nagrany, ale prezentuje się tak, że łatwo go pomylić z nagraniem stereofonicznym rozciągniętym dobrze i na szerokość i na głębokość sceny muzycznej.
  • Najlepsze wczesne nagranie Cooke’a- „You Send Me”, miało co prawda swoje korzenie w muzyce gospel, ale pokazało też swobodę świecką i wyjątkowo umiejętne wykorzystanie piękna brzmienia swojego głosu. W nagraniu z płyty „The Very Best of Sam Cooke” śpiew Cooke’a jest emocjonalny, ale i chłodny barwowo. Chórek żeński wydaje się stłoczony, a efekty perkusyjne pojawiający się w jednej linii z innymi muzykami nie podkreślają rytmu. Ten sam utwór, po współczesnym remasteringu z 2018 roku z płyty- „Hit Kit!”, jawi się jako ciepły w brzmieniu, o dużo większej głębi, z wyrazistym choć nadal cofniętym chórkiem damskim (jednak to tylko tło), wystarczająco dynamiczny, choć nie w takim stopniu co omówiony wyżej „Wonderful World”  czy „Only Sixteen”.

Już tylko te trzy przykłady dają pogląd na to jak można przywrócić najlepsze brzmienie starych dobrych lat z przełomu piątej i szóstej dekady ubiegłego wieku. Przeboje z obu rewelacyjnych albumów: „Hit Kit!” i „The Wonderful World of Sam Cooke” wytrzymują próbę czasu, a nawet więcej- zawierają jedne z najlepszych nagrań studyjnych tamtych czasów… A może i wszech czasów?!
Ale jest jeszcze jedna reedycja:
Większość przebojów z tych jakie pojawiły się w opisanych wyżej płytach: „Hit Kit!” i „The Wonderful World of Sam Cooke”, jest na liście płyty „Sam Cooke – The Best Of Sam Cooke” wydanej w 2011 roku przez firmę Analogue Produktion. Album jest wyprodukowany w formacie Hybrid SACD. Firma Analogue Productions została założona w 1991 roku jako wytwórnia reedycyjna prowadzona przez właściciela Chada Kassema. Wytwórnia ma na swoim koncie wznowienia tytułów od muzyki klasycznej po folk, pop, rock, blues i jazz. Wszystkie reedycje tej wytwórni zostały zmasterowane z oryginalnych taśm analogowych.


Mastering został wykonany przez Kevina Graya w Cohearent Audio ze źródeł audio DSD przechwyconych z 2 i 3-kanałowych analogowych taśm-matek. Od 1957 r. do swojej śmierci siedem lat później Cooke nagrywał średnio jeden singiel z pierwszej dziesiątki co cztery miesiące! Dzięki tej hybrydowej płycie SACD można ponownie przeżyć ponadczasowe, najbardziej znane i lubiane klasyki Sama Cooke’a. Chociaż istnieją bardziej ambitne kolekcje, które ukazują niezwykły asortyment i różnorodność Cooke’a, jest to nadal najlepszy punkt wyjścia do poznania jego talentu. To największe komercyjne hity Sama Cooke’a. Co sprawia, że ​​muzyce Cooke’a nie można się oprzeć? Najpierw oczywiście głos. Tak naprawdę Cooke był tak dobrym wokalistą, że wiceprezes Atlantic Records Jerry Wexler stwierdził rzeczowo: „Sam Cooke był najlepszym piosenkarzem, jaki kiedykolwiek żył, był bezkonkurencyjny”. Ale nie tylko jego głos, to frazowanie sprawia, że ​​te piosenki są tak ponadczasowe i zapadające w pamięć. Wszyscy znamy te piosenki [według notatki wydawcy]. Wszyscy wiemy, że są wspaniałe. Ale nikt nie wie – chyba, że ​​było się tam, kiedy to nagrywano – jak niesamowicie brzmią te nagrania. Teraz, zadbawszy o każdy szczegół i nie oszczędzając na wydatkach, mamy to, co najlepsze w Samie Cooke’u .
„… Miał niezrównany głos. Sam Cooke potrafił zaśpiewać wszystko i sprawić, że to zadziałało. Ale kiedy mówisz o jego sile jako piosenkarza, zasięg nie ma znaczenia. To była jego siła przekazu – chodziło o frazowanie, całość jego śpiewu” – Van Morrison w rankingu 100 najlepszych piosenkarzy wszechczasów magazynu Rolling Stone, umieszczając Cooke’a na 4. Miejscu.
Album „Best Of Sam Cooke”  w tej wersji rzeczywiście oddaje, nie dość że klimat tamtego czasu, to każdy szczegół nagrania. Ścieżki są bardzo umiejętnie zrównoważone, ze świetnie rozmieszczonymi muzykami i chórzystami w przestrzeni budowanej przez głośniki. Głos Sama Cooke’a- aksamitny, ciepły i dobrze wypełniony. Selektywność nagrań jest doskonała. Po wysłuchaniu całości… Nie sposób odłożyć płyty na półkę, bo ona wymaga powtórnego słuchania i następnego. Nigdy nie przestanie zachwycać i nigdy się nie znudzi.
Większość przebojów z tych jakie pojawiły się w opisanych wyżej płytach: „Hit Kit!” i „The Wonderful World of Sam Cooke”, jest na liście płyty „Sam Cooke – The Best Of Sam Cooke” wydanej w 2011 roku przez firmę Analogue Produktion. Album jest wyprodukowany w formacie Hybrid SACD. Firma Analogue Productions została założona w 1991 roku jako wytwórnia reedycyjna prowadzona przez właściciela Chada Kassema. Wytwórnia ma na swoim koncie wznowienia tytułów od muzyki klasycznej po folk, pop, rock, blues i jazz. Wszystkie reedycje tej wytwórni zostały zmasterowane z oryginalnych taśm analogowych.
Mastering został wykonany przez Kevina Graya w Cohearent Audio ze źródeł audio DSD przechwyconych z 2 i 3-kanałowych analogowych taśm-matek. Od 1957 r. do swojej śmierci siedem lat później Cooke nagrywał średnio jeden singiel z pierwszej dziesiątki co cztery miesiące! Dzięki tej hybrydowej płycie SACD można ponownie przeżyć ponadczasowe, najbardziej znane i lubiane klasyki Sama Cooke’a. Chociaż istnieją bardziej ambitne kolekcje, które ukazują niezwykły asortyment i różnorodność Cooke’a, jest to nadal najlepszy punkt wyjścia do poznania jego talentu. To największe komercyjne hity Sama Cooke’a. Co sprawia, że ​​muzyce Cooke’a nie można się oprzeć? Najpierw oczywiście głos. Tak naprawdę Cooke był tak dobrym wokalistą, że wiceprezes Atlantic Records Jerry Wexler stwierdził rzeczowo: „Sam Cooke był najlepszym piosenkarzem, jaki kiedykolwiek żył, był bezkonkurencyjny”. Ale nie tylko jego głos, to frazowanie sprawia, że ​​te piosenki są tak ponadczasowe i zapadające w pamięć. Wszyscy znamy te piosenki [według notatki wydawcy]. Wszyscy wiemy, że są wspaniałe. Ale nikt nie wie – chyba, że ​​było się tam, kiedy to nagrywano – jak niesamowicie brzmią te nagrania. Teraz, zadbawszy o każdy szczegół i nie oszczędzając na wydatkach, mamy to, co najlepsze w Samie Cooke’u .
„… Miał niezrównany głos. Sam Cooke potrafił zaśpiewać wszystko i sprawić, że to zadziałało. Ale kiedy mówisz o jego sile jako piosenkarza, zasięg nie ma znaczenia. To była jego siła przekazu – chodziło o frazowanie, całość jego śpiewu” – Van Morrison w rankingu 100 najlepszych piosenkarzy wszechczasów magazynu Rolling Stone, umieszczając Cooke’a na 4. Miejscu.
Album „Best Of Sam Cooke”  w tej wersji rzeczywiście oddaje, nie dość że klimat tamtego czasu, to każdy szczegół nagrania. Ścieżki są bardzo umiejętnie zrównoważone, ze świetnie rozmieszczonymi muzykami i chórzystami w przestrzeni budowanej przez głośniki. Głos Sama Cooke’a- aksamitny, ciepły i dobrze wypełniony. Selektywność nagrań jest doskonała. Po wysłuchaniu całości… Nie sposób odłożyć płyty na półkę, bo ona wymaga powtórnego słuchania i następnego. Nigdy nie przestanie zachwycać i nigdy się nie znudzi.

 


 

*) Tony Terran– amerykański trębacz i muzyk sesyjny.  Był członkiem The Wrecking Crew, grupy muzyków sesyjnych w Los Angeles w Kalifornii, która zdobyła szerokie uznanie w latach 60. XX wieku. The Wrecking Crew został wprowadzony do Musicians Hall of Fame w dniu 26 listopada 2007 roku. Otrzymał nagrodę Najbardziej Wartościowego Muzyka przyznaną przez National Academy of Recording Arts and Sciences w 1974 roku. Uważany jest za jednego z najbardziej wszechstronnych trębaczy w biznesie muzycznym. Występował i nagrywał z wieloma artystami, w tym z: The Mamas & the Papas, The Beach Boys, The Beatles, The Bee Gees, Ray’em Charles’em, Chicago, Nat’em King Cole’em, Bobem Dylanem, Ellą Fitzgerald, Bennym Goodmanem, Tony Bennettem, Earthą Kitt, Madonną, Elvisem Presleym, Dianą Ross, Frankiem Sinatrą, Barbrą Streisand, The Tijuana Brass i… Oczywiście Tom’em Waits’em.


Kolejne rozdziały: