Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział sześćdziesiąty czwarty)
Pomiędzy wysublimowanym pop-rockiem, mającym aspiracje wyższe niż tylko zdobywanie najwyższych pozycji na listach sprzedaży płyt i biletów na koncerty a art rockiem była granica dość płynna. Art rock − to nurt muzyczny, charakteryzujący się różnorodnością i wielowątkowością muzycznych form. Często pojawiają się w nim instrumenty smyczkowe, młoteczkowe itp. oraz fragmenty inspirowane muzyką poważną. Od hard rocka odróżniają ten styl typowe progresywne elementy (skomplikowane i zmienne schematy rytmiczne i harmoniczne).
Ambitne, ale nieskrywane połączenie popu według Beatlesów, klasycznych aranżacji i futurystycznej ikonografii, dokonane przez Electric Light Orchestra zapewniło grupie ogromny sukces komercyjny w latach 70. i 80.. Pomimo komercyjnego sukcesu Electric Light Orchestry, pozostali stosunkowo anonimowi; bo skład stale się zmieniał, a jedyne filary grupy, Lynne i Bevan, woleli aby ich wyszukane występy sceniczne i wszechobecne obrazy statków kosmicznych służyły za publiczną osobowość grupy. Wiele ich albumów pokryło się złotem, na przykład „A New World Record” , sprzedał się w pięciu milionach egzemplarzy na całym świecie dzięki takim hitom jak „Telephone Line” i „Livin’ Thing”. Dwupłytowy album „Out of the Blue” pokrył się platyną.
- Album „Eldorado” (o podtytule „A Symphony by the Electric Light Orchestra”), nagrany pomiędzy lutym i sierpniem 1974 roku w De Lane Lea Studios (Londyn), został wydany we wrześniu 1974 roku przez wytwórnie Warner Bros / United Artists (na fotografiach edycja japońska z serii „50th Anniversary Electric Light Orchestra” z roku 2021 w formacie Blu-spec CD2). Okładka, zaprojektowana przez Johna Kehe, przedstawia lustrzaną klatkę rubinowych pantofelków Dorothy z filmu Czarnoksiężnik z krainy Oz z 1939 roku
„Eldorado” (według: ), czwarty album studyjny zespołu Electric Light Orchestra (ELO), to pierwszy kompletny album koncepcyjny ELO. Lider zespołu Jeff Lynne wymyślił fabułę, zanim napisał jakąkolwiek muzykę. Fabuła podąża za postacią przypominającą Waltera Mitty’ego, która poprzez sny podróżuje do fantastycznych światów, aby uciec przed rozczarowaniem swoją przyziemną rzeczywistością. Lynne zaczął pisać album w odpowiedzi na krytykę ze strony swojego ojca, miłośnika muzyki klasycznej, który stwierdził, że w repertuarze Electric Light Orchestra „nie ma melodii”. „Eldorado” to pierwszy album, na którym Jeff Lynne zatrudnił orkiestrę; (na poprzednich albumach członkowie zespołu grali na instrumentach smyczkowych, korzystając z wielościeżkowego dogrywania). Louis Clark współaranżował z Lynne’m (i klawiszowcem Richardem Tandy ) i dyrygował smyczkami. Trzej smyczkowie będący rezydentami grupy nadal występowali na nagraniach, a ich najbardziej widocznym dźwiękiem są utwory „Boy Blue” i „Laredo Tornado”. Basista Mike de Albuquerque odszedł na początku procesu nagrywania, wobec czego Lynne gra większość, jeśli nie wszystkie, ścieżki basowe i chórki na albumie. Kelly Groucutt zastąpił go na kolejną trasę koncertową, do którego dołączył również wiolonczelista Melvyn Gale (zastępując odchodzącego wiolonczelisty Mike’a Edwardsa). „Eldorado Finale” jest mocno zaaranżowane, podobnie jak „Eldorado Overture”. Jeff Lynne powiedział o piosence: „Podobają mi się ciężkie akordy i nieco głupie zakończenie, w którym słychać kontrabasistów pakujących basy, ponieważ nie zagraliby ani milisekundy poza wyznaczonym momentem”.
Recenzenci muzyczni byli jednomyślnie przekonani do tej produkcji: Ken Barnes z Rolling Stone zauważył również: „The Electric Light Orchestra czasami tonęła we wspaniałych koncepcjach, a ‘Eldorado’ brzmi jak doskonała okazja, aby zrobić to ponownie. Ale dzięki mocnym, oryginalnym piosenkom Eldorado wyłania się jako coś z triumfu grupy.” Chuck Hicks z PopMatters napisał w swojej retrospektywnej recenzji: „Eldorado (nazwane na cześć mitycznego, pozłacanego króla złotego królestwa) uderzyło w czułą strunę, przebijając się jak światło słoneczne przez pogrzebane pragnienia zniechęconej i rozczarowanej publiczności z lat 70. Na szczęście. wytwórnia Sony Epic / Legacy ponownie wydała wspaniały cyfrowy remaster tego albumu, który przeniesie ponadczasowe przesłanie do kolejnego utraconego pokolenia”. Hicks pisał dalej: „Eldorado był pierwszym z wielu udanych albumów ELO, który miał na myśli ‘misję świętego serca’, lśniące, czyste wezwanie, abyśmy trzymali się mocno naszych marzeń”. Bruce Eder z Allmusic, który przyznał 5 z 5 gwiazdek, wyraził opinię: „To jest album, na którym Jeff Lynne w końcu odnalazł brzmienie, którego szukał od czasu, gdy trzy lata wcześniej był współzałożycielem Electric Light Orchestra. Do tego momentu większość muzyki grupy była samodzielna – Lynne, Richard Tandy i inni zapewniali wszystko, co było potrzebne, wokalnie lub instrumentalnie, nawet jeśli oznaczało to dogrywanie ich twórczości warstwa po warstwie. Lynne dostrzegł jednak ograniczenia tego procesu i zdecydował się na obecność orkiestry – liczyło to tylko 30 utworów, ale w rezultacie powstała znacznie bogatsza paleta muzyczna, z jaką grupa kiedykolwiek musiała pracować, na ich najbardziej ambitnych i udanych płytach do tego czasu. Rzeczywiście, ‘Eldorado’ pod pewnymi względami mocno przypominał ‘Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band’. Nie żeby kiedykolwiek mógł mieć taki sam wpływ lub być tak charakterystyczny, ale oparł się na tak wielu bogato melodyjnych i różnorodnych tradycjach muzycznych, a mimo to sprawił, że wszystko to działało w kontekście rockowym, że rzeczywiście przypominało klasykę Beatlesów. Było to bardzo romantyczne dzieło, szczególnie otwierające ‘Eldorado Overture’, przesiąknięte tęskną wizją popularnej fantastyki z lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku (ucieleśnionej w filmach i powieściach, takich jak „Lost Horizon” Jamesa Hiltona i „The Razor’s Edge” Somerseta Maughama) o rozczarowanych poszukiwaczach. Chwalił się najlepszym jak dotąd singlem Lynne ‘Can’t Get It Out of My Head’, którego większość słuchaczy radia również nigdy nie mogła wyrzucić z głowy. Integracja orkiestry stanie się jeszcze dokładniejsza na przyszłych albumach, ale Eldorado wyróżniało się łączeniem zespołu i orkiestry (i chóru) w sposób, który nie naruszał najlepszych elementów obu.”
- Album „A New World Record”, nagrany w lipiec 1976 roku w Musicland Studios (Monachium, Niemcy), De Lane Lea Studios (Wembley) i Cherokee Studios (Los Angeles), został wydany 15 października 1976 przez wytwórnie Jet / United Artists.
„A New World Record” (według: ), szósty album studyjny zespołu Electric Light Orchestra (ELO). oznaczał zwrot ELO w stronę krótszych piosenek popowych, a trend ten utrzymał się przez całą dalszą karierę zespołu. Ich drugi album, który został nagrany w Musicland Studios w Monachium, okazał się przełomem dla zespołu w Wielkiej Brytanii; po tym, jak ich poprzednie trzy nagrania studyjne nie znalazły się na listach przebojów na ich rodzimym rynku, A New World Record stał się ich pierwszym albumem w pierwszej dziesiątce w Wielkiej Brytanii. Płyta odniosła światowy sukces i osiągnęła status multiplatynowej płyty w USA i Wielkiej Brytanii. Album sprzedał się w pięciu milionach egzemplarzy na całym świecie w ciągu pierwszego roku od wydania. Na okładce po raz pierwszy widnieje logo ELO zaprojektowane przez Kosha; to logo będzie zawarte w większości kolejnych wydawnictw grupy. Album zaowocował czterema hitami, w tym „Livin’ Thing”, transatlantyckim hitem z pierwszej dziesiątki „Telephone Line”, który stał się pierwszym złotym singlem zespołu w USA, przebojem z pierwszej dziesiątki w Wielkiej Brytanii „Rockaria!” oraz hitem z numerem 24 w USA „Do Ya”, remake singla The Move z 1972 roku, którego Lynne był członkiem w latach 1970-1972.
Album został dobrze przyjęty przez prasę muzyczną. W Wielkiej Brytanii Harry Doherty z Melody Maker wspominał, że kiedy Lynne i Roy Wood zakładali ELO, chodziło o stworzenie „grupy, która połączyłaby ekscytację i kolor rock and rolla z wyraźnymi liniami muzyki klasycznej” oraz że „Uważam, że A New World Record jest najbliżej osiągnięcia tego przez Electric Light Orchestra”. Jego zdaniem album „robi gigantyczny krok naprzód… najbardziej uderzającym postępem na tym albumie jest wykorzystanie orkiestry i chóru. Smyczki nie są już nowością”. Podsumowując, Doherty stwierdził, że „A New World Record” to najlepszy album ELO w jego siedmioletniej historii, najbardziej kompletny ze wszystkich. To zespół, który nie zyskał jeszcze w kraju uwagi, na jaką zasługuje. Ten album byłby dobrym sposobem, aby to wszystko zmienić.” Bob Edmands z NME pochwalił twórczość Lynne, mówiąc: „To w rzeczywistości bardzo ambitny album, prawdopodobnie najbardziej wyrafinowany, jaki wydał zespół.”. Edmands zgodził się również z Dohertym, że ELO zasługuje na uznanie jako czołowy zespół w Wielkiej Brytanii, mówiąc: „Lynne i jego zespół znajdują się w czołówce krajowych ekspertów w dziedzinie rocka i nadszedł czas, aby ich pozycja została należycie doceniona w kraju”. Robin Smith z Record Mirror powiedział: „Łączenie gitar elektrycznych z ekskluzywnymi symfonikami to dość szalona kombinacja, ale w przypadku ELO się sprawdza. Często muzyka graniczy z niezdarnością, a teksty są czasem głupie, ale poczucie humoru zespołu niesie to w sobie.” Tim Lott z Sounds oświadczył, że „w A New World Record Lynne uchwyciła zasadniczą atmosferę wyrafinowanego popu, nie brzmiąc przy tym przesadnie i tanio. Każdy z dziewięciu utworów jest komercyjny i profesjonalny”. W USA Alan Niester miał pewne zastrzeżenia do swojej recenzji dla Rolling Stone, czując, że płyta była czymś w rodzaju „stąpania po twórczych wodach” i że grupa była w tamtym momencie „zespołem, który obecnie osiąga szczyt popularności, który próbuje zapewnić odbiorcom dokładnie taki dźwięk, jaki chcą usłyszeć”. Jednak Niester zauważył następnie, że „Lynne zawsze był raczej zręczny w melodyjnym hitach, a zarówno ‘Livin’ Thing’, jak i ‘So Fine’ stanowią nieodparte dodatki do jego listy najbardziej chwytliwych utworów. Numery takie jak ‘Mission (A World Record)’ i ‘Shangri-la’ kontynuują historię klasycznych stylizacji orkiestrowych, które naprawdę rockują” Doszedł do wniosku: „Do Bożego Narodzenia A New World Record powinien być podstawą w milionie domów”. W swojej retrospektywnej recenzji dla AllMusic Bruce Eder porównał A New World Record z następcą ELO, podwójnym albumem Out of the Blue i stwierdził, że poprzedni album był lepszy z tych dwóch, będąc „skromniejszym dziełem, wypełnionym po brzegi wspaniałych piosenek, które są jeszcze lepiej wyprodukowane… New World Record zawiera siedem najlepszych piosenek, jakie kiedykolwiek wydała grupa. Wpływ The Beatles jest oczywiście obecny, ale rozwinięty w bardzo wysokim stopniu wyrafinowania i tak dalej własnych terminów Lynne, zamiast naśladować konkretne piosenki”.
- Album „Out of the Blue” grupy Electric Light Orchestra, nagrany w maju i sierpniu 1977 roku w Musicland Studios (Monachium), został wydany 28 października 1977 przez wytwórnie Jet / United Artists / CBS. Płytę wyprodukował Jeff Lynne (muzyk ELO)
„Out of the Blue”, siódmy album studyjny grupy Electric Light Orchestra (ELO), napisany i wyprodukowany przez frontmana ELO, Jeffa Lynne’a, nagrany został w składzie: Jeff Lynne (śpiew, gitara elektryczna, instrumenty klawiszowe, instrumenty perkusyjne), Bev Bevan (perkusja, instrumenty perkusyjne, karatale, śpiew), Richard Tandy (instrumenty klawiszowe, fortepian, gitara, instrumenty perkusyjne), Kelly Groucutt (śpiew, gitara basowa, instrumenty perkusyjne), Mik Kaminski (skrzypce), Melvyn Gale (wiolonczela, fortepian) i Hugh McDowell (wiolonczela). Ten podwójny album [1] należy do płyt, które odniosły największy sukces komercyjny w historii grupy, sprzedając około 10 milionów egzemplarzy na całym świecie do 2007 roku. Jeff Lynne napisał cały album w trzy i pół tygodnia po nagłym przypływie kreatywności, ukrywając się w wynajętym domku w Alpach Szwajcarskich. Kolejne dwa miesiące zajęło nagrywanie w Monachium
Duży statek kosmiczny na okładce albumu (obecnie symbolizujący grupę) został zaprojektowany przez Kosha, a rysunki wykonał Shusei Nagaoka. Obraz przedstawia stację kosmiczną z dokującym promem z 2001: A Space Odyssey. Numer JTLA 823 L2, który widnieje na promie przybywającym na stację kosmiczną, jest oryginalnym numerem katalogowym albumu. Album zawierał także wkładkę z kartonową wycinanką stacji kosmicznej oraz rozkładany plakat członków zespołu. Motyw kosmiczny został przeniesiony na scenę koncertową w postaci ogromnej, świecącej scenografii latającego spodka, wewnątrz której wystąpił zespół.
We współczesnej recenzji dla Rolling Stone Billy Altman powiedział, że album został „skrupulatnie wyprodukowany i wykonany” i wykazał wpływ Beatlesów, Beach Boys i Bee Gees. Wykrył jednak brak pasji w pracy, którą odrzucił jako „całkowicie nieciekawy i przerażająco sterylny pakiet” oraz „wszystko metodą i bez szaleństw: idealnie pusty i mdły rockowy Muzak”. Z biegiem lat wykształcił się bardziej przychylny pogląd. Rob Mitchum z Pitchfork napisał w 2007 roku: „Wezwanie sekcji smyczkowej i zamówienie okładki statku kosmicznego może być dużym hazardem, ale Out of the Blue jest dowodem na to, jak dobrze może brzmieć, gdy działa szerokie podejście”. W recenzji autorstwa Bruce’a Edera z AllMusic znalazły się słowa: „Ostatni album ELO, który wywarł duży wpływ na muzykę popularną, Out of the Blue był kawałkiem z jego poprzednikiem, A New World Record, jako najbardziej hojnie wyprodukowanym albumem w historii grupy, ale jest to znacznie bardziej mieszana torba jako album, cierpiący na przesadę w kilku działach. Na początek był to podwójny LP, format, który okazał się zniechęcający dla wszystkich, z wyjątkiem garstki artystów rockowych. Piosenki Jeffa Lynne’a płynęły szybko i swobodnie jednak w tamtym czasie pomysł podwójnego LP był prawdopodobnie kuszący jako szansa na wydanie albumu, który był niezaprzeczalnie znaczący. No i ponad połowa jest bardzo solidna, przynajmniej jako piosenki, jeśli niekoniecznie jako nagrania. ‘Sweet Talkin’ Woman’ (który jest godnym następcą ‘Livin’ Thing’ z poprzedniego albumu) oraz ‘Turn to Stone’ to jedne z najlepszych utworów w dorobku grupy. A reszta jest bardzo zabawna – ‘Across the Border’ brzmi jak coś, co mogłoby się stać jak gdyby ‘Paperback Writer’ Beatlesów i ‘Heroes and Villains’ zespołu Beach Boys wydało w jakiś sposób potomstwo, z pewnymi syntezatorowymi dygresjami i fazowaną perkusją typową dla progresywnego rocka z połowy i końca lat 70. Te dygresje i ciężkie brzmienie orkiestry, a także warstwa po warstwie nakładek wokalnych, jednak również często wydają się nie na miejscu. ‘Night in the City’ byłby wystarczająco solidnym rockowym numerem bez obszernego dogrywania orkiestry lub efektów syntezatora, które byłyby tak inwazyjne jak ‘Jungle’, który mógłby być przyzwoitym, małym rockowym numerem, wydaje się tutaj po prostu pretensjonalny z jego grubymi warstwami wokalu, a ‘Believe Me Now’ prawie nie korzysta z syntezatorowego głosu. Podsumowując, grupa zbyt mocno starała się wygenerować solidnie brzmiący podwójny LP, wraz ze suitą ‘Concerto for a Rainy Day’. Ten ostatni jest najniższym punktem albumu, próbą konceptualnego rocka, która wydawała się archaiczna nawet w 1977 roku i która jest bardziej narzędziem dla Jeff Lynne’a jako producenta niż Jeff Lynne’a jako muzyka, z zespołem praktycznie znikającym pod orkiestrą i dogrywaniem piosenek takich jak ‘Summer and Lightning’. ‘Apartament’ byłby nie do uratowania, gdyby nie chwytliwy ‘Mr. Blue Sky’, który brzmi jak dziwny muzyczno-genetyczny amalgamat różnych piosenek Paula McCartneya od ‘All Together Now’ do ‘Another Day’ – a nawet to staje się zbyt pretensjonalne w ostatniej minucie. Kolejna porcja jest wypełniona czymś, co najlepiej można by nazwać nastrojową muzyką art rocka (‘The Whale’), zanim w końcu dojdziemy do ulgi podstawowego rockera, takiego jak ‘Birmingham Blues’, który zapożycza melodyjną frazę orkiestrową od ‘An American in Paris’ George’a Gershwina, ale wciąż jest najlepszym kawałkiem prostego rock & rolla na albumie. Nawet tutaj grupa nie mogła zostawić go w spokoju – zamiast zakończyć go w ten sposób, musieli zakończyć album numerem ‘Wild West Hero’, fragmentem namiastki muzyki filmowej, która nic nie wnosi do tego, co słyszeliśmy w ciągu ostatnich 65 minut. W swojej obronie Out of the Blue był niezwykle popularny i stał się centralnym punktem wielkiej światowej trasy koncertowej grupy, która zapewniła im status głównej atrakcji koncertowej przez pewien czas.”
W 2000 roku album zajął 346. miejsce na liście 1000 najlepszych albumów wszechczasów Colina Larkina. Album znalazł się również w książce „1001 albumów, które musisz usłyszeć, zanim umrzesz”. Axl Rose – jak sam przyznaje, „stary fanatyk ELO” – powiedział: „Out of the Blue to niesamowita płyta”.
- Ósmy album z katalogu ELO– „Discovery”, nagrany w marcu i kwietniu 1979 roku w studio Musicland ( Monachium, Niemcy), został wydany 31 maja 1979 roku w Wielkiej Brytanii przez Jet Records, gdzie zajmował pierwsze miejsca na listach przebojów, a 8 czerwca w Stanach Zjednoczonych nakładem Jet za pośrednictwem dystrybucji Columbia Records.
Discovery był pierwszym albumem zespołu, który zajął pierwsze miejsce w Wielkiej Brytanii, wchodząc na tę pozycję na listy przebojów i pozostając tam przez pięć tygodni. Album zawierał pięć hitowych utworów: „Shine a Little Love”, „Don’t Bring Me Down”, „Last Train to London”, „Confusion” i „The Diary of Horace Wimp”, z których wiele było mocno pod wpływem stylu disco (właściwie Richard Tandy nadał albumowi przydomek Disco Very). „Don’t Bring Me Down” stał się jednym z zaledwie dwóch trzech największych hitów w Wielkiej Brytanii w całej ich karierze („Xanadu” był numerem jeden w 1980 r.), a także ich najwyżej notowanym singlem w USA na 4. miejscu „The Diary of Horace Wimp” był także hitem w Wielkiej Brytanii, nie wzorowanym na brzmieniu disco; zamiast tego był bliższy w swoim beatlesowskim stylu wcześniejszego przeboju zespołu „Mr. Blue Sky”. Album zdobył podwójną platynę od RIAA w 1997 roku. Płyta „Discovery” wyróżnia się też tym, że jest to pierwszy album ELO, na którym nie wystąpiło stałe trio smyczkowe w składzie Mik Kaminski, Hugh McDowell i Melvyn Gale, chociaż cały zespół pojawił się w teledyskach do płyty „Discovery”. W jednej ze swoich najwcześniejszych prac komik/aktor Brad Garrett, ubrany w bliskowschodnie stroje i turban, pojawia się na tylnej okładce jako groźny strażnik pałacowy. Płyta Discovery została zremasterowana w ramach serii remasterów Epic / Legacy w 2001 roku.
Uważa się, że muzyka na „Discovery” należy do jednych z najlepszych utworów popowych na świecie. Jednak jest rozczarowaniem, bo przecież zespół progresywny stworzył disco. Jeff Lynn, nie uważał, że muzyka do tańca, jest gorszą, więc podjął wyzwanie… Wykorzystał szansę na stworzenie disco w szczytowym okresie kariery zespolu i tak zrobił. Żadna z piosenek nie jest zła, mimo rozczarowania w środowisku preferującym styl progressive, stworzył znakomity pop. Po paru dekadach słucha się jej z ogromną przyjemnością.
Recenzja „Discovery” AllMusic- autorstwa Jamesa Chrispella, mówiła: „Electric Light Orchestra kontynuowała swoją zwycięskie kroczenie po ścieżce 40 najlepszych utworów wraz z wydaniem ‘Discovery’. Teraz zredukowany do podstawowego czteroosobowego składu, Jeff Lynne nadal dominował w zespole, a zespół wciąż miał swoje hity (był to przebój ‘Don’t Bring Me Down’). Warto zauważyć, że w innych miejscach na płycie znalazły się ‘Last Train to London’ i ‘Confusion’. Choć ‘Discovery’ radziło sobie dobrze na listach przebojów, stawało się oczywiste, że ELO zaczyna brakować przydatnych elementów Beatlesów, którymi mogliby napędzać swoją maszynę do tworzenia hitów.”
______________________________________________
Kompozytor, multiinstrumentalista i producent Mike Oldfield [2] zyskał światową sławę dzięki sukcesowi „Tubular Bells” (vide >>), długiemu albumowi konceptualnemu utworowi wykorzystanemu z oszałamiającym efektem w filmie Williama Friedkina „Egzorcysta” z 1973 roku; od tego czasu sprzedał się w około 15 milionach egzemplarzy i stał się niezatartym zapisem w historii popularnej muzyki instrumentalnej. Oldfield zajmuje szczególne miejsce w historii popu nie tylko ze względu na swoją najsłynniejszą kompozycję, ale także jako pomost między prog-rockiem, new age, mainstreamowym popem i muzyką filmową. Jego inne nagrania z lat 70. („Hergest Ridge”, „Ommadawn”, „Incantations”) są powszechnie uważane za klasykę prog-rocka, na które składają się dźwięki od celtyckiego folku i gitarowego rocka po jazz, spidery funk i neoklasykę. Oprócz „Tubular Bells” muzyka Oldfielda była szeroko wykorzystywana w filmach. W 1984 roku skomponował nominowaną do Złotego Globu ścieżkę dźwiękową do nagrodzonego Oscarem filmu Rolanda Joffe „The Killing Fields” w 1984 roku, a fragmenty innych jego nagrań wykorzystano w filmach fabularnych, programach telewizyjnych i ścieżkach dźwiękowych do gier wideo. Podczas gdy podążał w kierunku, który objawił się poprzez pop w latach 80. i 90., jego skłonności do progresywnego rocka i jazzu powróciły w XXI wieku na albumach takich jak „Return to Ommadawn”. Oprócz własnych nagrań, Oldfield jest płodnym muzykiem sesyjnym i aranżerem. Pracował intensywnie z Kevinem Ayersem, Davidem Bedfordem, Gongiem Pierre’a Moerlina, Robertem Wyattem, siostrą Sally Oldfield, Michelem Polnareffem i wieloma innymi.
- Album „Five Miles Out”, nagrany między wrześniem 1981 i styczniem 1982 w Studio Tilehouse (Denham, Buckinghamshire) i The Manor (Shipton-on-Cherwell, Oxfordshire), został wydany 19 lutego 1982 przez wytwórnię Virgin.
„Five Miles Out” [3], siódmy album studyjny Mike’a Oldfielda, wydany po trasie koncertowej wspierającej jego poprzedni album, „QE2” (1980), zakończonej w połowie 1981 roku. Oldfield rozpoczął kontynuację prac nad następną płytą z członkami swojego koncertowego zespołu wykonującego jego muzykę. Podczas trasy koncertowej Oldfield wystąpił z grupą składającą się z perkusistów Mike’a Frye’a i Morrisa Perta, gitarzysty/basisty Ricka Fenna, klawiszowca Tima Crossa i wokalistki Maggie Reilly. Miesiąc po trasie Oldfield rozpoczął pracę nad kontynuacją płyty „QE2” w Tilehouse Studios, na 24-ścieżkowej maszynie Ampex ATR-124. Muzykę wykonał Oldfield i jego sześcioosobowy zespół z Grahamem Broadem na dodatkowych bębnach. Album zawiera 24-minutowy utwór „Taurus II” na pierwszej stronie i cztery krótsze utwory na drugiej stronie. Piosenki „Family Man” i „Orabidoo” przypisuje się Oldfieldowi i członkom jego koncertowego zespołu, w skład którego wchodzili wokalistka Maggie Reilly, perkusista Morris Pert i gitarzysta Rick Fenn. „Five Miles Out” zapoczątkowało komercyjny okres dla Oldfielda, którego pierwszy album okupował miejsce w pierwszej dziesiątce w Wielkiej Brytanii od siedmiu lat, osiągając szczyt na 7. miejscu. Dwie krótsze piosenki z albumu, „Five Miles Out” i „Family Man”, były wydane jako single, które osiągnęły odpowiednio 43 i 45 miejsce w Wielkiej Brytanii.
Oldfield nie był ganiony za „Five Miles Out”: Steven McDonald z AllMusic napisał: „Mike Oldfield wrócił do rozszerzonej gry kompozytorskiej z Five Miles Out, kontynuując serię ‘Taurus’ gigantycznym ‘Taurus II’, dość zabawną igraszką z odniesieniami do muzyki irlandzkiej, orkiestr dętych i ukochanego Morrisa Oldfielda. Prawdziwym wyróżnikiem był jednak utwór tytułowy, pean na cześć latania przy złej pogodzie, który z łatwością mógłby podwoić odczucia Oldfielda na temat monumentalnego, krytycznego uderzenia, do którego był przyzwyczajony. ‘Family Man’ stał się wielkim światowym hitem dla duetu Hall & Oates” .
Ta płyta jest i pop, i progresywna, z wprowadzanymi różnorodnymi instrumentami. Brytyjski kompozytor, muzyk i aranżer zaczyna na tym albumie wprowadzać nowe technologie: gra na uroczych melodyjnych klawiszach, idealnie pasujących do licznych partii małych dzwoneczków; natomiast nowocześnie potraktowane klawiatury są wręcz ambientowe. Zauważa się też wzrost znaczenia różnych instrumentów perkusyjnych. Maggie Reilly jest bardziej wszechobecna niż na innych albumach Oldfielda- jej głos, zawsze atrakcyjny, ale jest czasami niszczony przez elektronicznie modyfikowane intonacje. Poza perkusyjnymi instrumentami na tej prostej kanwie muzycznej, rytmiczna gitara elektryczna Oldfielda staje się wszechobecna. Co prawda pierwsze próby Mike’a Oldfielda, aby połączyć swoje ulubione długie utwory muzyczne z bardziej kontrolowanymi, krótkimi utworami, nie przyniosły zbyt wielu zaszczytów, to na dobrą sprzedaż płyty Oldfield nie mógł narzekać. Album „Five Miles Out” był bardziej popularny niż kilka poprzednich wydawnictw Oldfielda. Uplasował się na 7. miejscu w Wielkiej Brytanii , podczas gdy zarówno „QE2” (1980), jak i „Platinum” (1979) nie zdołały dotrzeć do pierwszej dwudziestki. Komercyjne odrodzenie Oldfielda będzie kontynuowane wraz z kolejnymi albumami „Crises” (1983) i „Discovery” (1984).
- Album „Crises”, nagrywany od listopada 1982 do kwietnia 1983 roku w Tilehouse Studiol (Denham, Buckinghamshire), został wydany 27 maja 1983 roku przez wytwórnię Virgin. Płytę wyprodukowali Mike Oldfield, Simon Phillips.
Mike Oldfield rok później, od momentu wydania „Five Miles Out” poszedł o jeden krok do przodu- „Crises” trafił na szóste miejsce na listach przebojów. Ale to ogromny światowy sukces singla „Moonlight Shadow”, przejmującego i chwytliwego hitu z ujmującym wokalem Maggie Reilly sprawił, że nazwisko Oldfielda ponownie znalazło się na pierwszych stronach gazet.
Ale nawet gdyby ten zachwycający singiel nie był na płycie „Crises” to i tak należałoby uznać tę płytę najlepszym i najbardziej konsekwentnym dziełem Oldfielda od czasów „Ommawn”. Dugi tytułowy utwór zawierał jeszcze partię wokalną Oldfielda i trochę ostrej gry na gitarowej. Inni wokaliści: Jon Anderson pojawił się w „In High Places” i Roger Chapman z Family użyczył swoich równie charakterystycznych tonów w „Shadow On The Wall” (kolejny europejski przebój).
„Crises”, ósmy album studyjny Mike’a Oldfielda, jest kontynuacją prób muzycznych zawierających bardziej przystępną muzykę, rozpoczętych pod koniec lat 70.. Strona „A” oryginalnego longplaya zawiera 20-minutowy utwór „Crises”, a strona ‘B” zawiera zbiór krótszych piosenek. W latach 80. Oldfield zmienił kierunek muzyczny z długich kompozycji, z których stał się znany przez całą poprzednią dekadę, w kierunku bardziej komercyjnych i prostych piosenek rockowych i popowych. W „Crises” nawet Oldfield eksploruje elementy heavy metalu, nurtu którego był fanem od jakiegoś czasu. Oldfield opisał pierwszą stronę jako materiał, który chciał napisać i wykonać „dla osobistej satysfakcji”, podczas gdy druga strona jest „bardzo komercyjna, pełna singli”. Dodał: „Chodzi o to, aby wszyscy byli szczęśliwi”.
Album był nagrywany w Tilehouse Studios, przy użyciu magnetofonu Ampex ATR 124, Neve 8108 z konsolą Necam i Westlake Monitors. Oldfield użył Gibsona SG Junior do przesterowanych dźwięków gitary, Fendera Stratocastera do czystych dźwięków i szeroko wykorzystywał klawiatury Oberheim i Fairlight. Bębny firmy Tama były wybrane przez perkusistę- Simona Phillipsa. Zapytany, jak zwerbował Chapmana i Andersona w wywiadzie, Oldfield odpowiedział: „po prostu spędzamy czas w tym samym barze”
Krytycy chwalili album, jak na przykład wrecenzji autorstwa Jasona Andersona z AllMusic oceniała: „Zgodnie z ustalonym od dawna schematem produkcji, Mike Oldfield zebrał kilka stosunkowo prostych kawałków o popowym i rockowym smaku, po jednym długim utworze wprowadzającym do swojego wydania Disky z 1983 roku, Crisis. 20-minutowy utwór tytułowy jest kwintesencją studium tekstury Oldfielda, które składa się z iskrzących syntezatorów z przeplatającymi się z pojawiającymi się ostrzejszymi materiałami. Dobra konfiguracja, bo ten utwór oczyszcza paletę słuchową, ładnie przygotowując słuchacza na kolejne utwory. Tak, fani, którzy mogą przyzwyczaić się do przesłodzonego ‘In High Places’, będą zachwyceni sprężystą pracą wokalną Jona Andersona w utworze. Energetyczna gra gitarowa „Taurus 3” spodoba się również większości fanów prog i art rocka. Ci, którzy szukają bardziej eterycznego materiału Oldfielda, powinni być świadomi popowych tendencji tej płyty, ale słuchacze o otwartych umysłach będą się dobrze bawić, odkrywając Crisis, jedno z lepszych tego typu wydawnictw Oldfielda”.
- Album „Discovery”, nagrany pomiędzy styczniem i czerwcem 1984 w Villars-sur-Ollon (Szwajcaria), został wydany 25 czerwca 1984 przez Virgin Records. Płytę wyprodukowali: Mike Oldfield i Simon Phillips.
„Discovery”, dziewiąty studyjny album Mike’a Oldfielda, tym razem zawiera wyłącznie szereg popowych piosenek, z wyróżniającym się singlem „To France”, a także instrumentalnym „The Lake”. Otwierający płytę utwór „To France”, z Maggie Reilly na wokalu, płynnie przechodzi w drugi utwór, „Poison Arrows”, śpiewany przez Barry’ego Palmera .Według Oldfielda, instrumentalny „The Lake” został zainspirowany jego pobytem w Szwajcarii niedaleko Jeziora Genewskiego. W czasie nagrywania „Discovery” Oldfield używał Gibsona SG Junior i Les Paul Junior (w tym zmodyfikowaną 24-progową podstrunnicę) wraz z parą Fenderów Stratocaster (czerwony i sunburst). Oldfield użył również syntezatorów gitarowych na tym albumie, wykorzystując kontroler Rolanda GR-300 i G-808. Kontroler syntezatora basowego Roland G-88 jest intensywnie używany do odtwarzania dźwięków gitary basowej na albumie. Jest wielce prawdopodobne, że mandolina wykonana przez szkockiego lutnika Mike’a Vandena została użyta w „To France”. Wśród gitar akustycznych na albumie, był używany Ovation Adamas. Głównym narzędziem kompozycyjnym Oldfielda do albumu był Fairlight CMI. Oprócz wykorzystania jego możliwości sekwencyjnych, używał go również jako samplera, na przykład z głosem Maggie Reilly w „The Lake”. Barry Palmer i Maggie Reilly spotkali się dopiero po ukończeniu albumu, mimo że dzielą się obowiązkami wokalnymi w „Tricks of the Light”; nagrali swoje wokale oddzielnie
Mike DeGagne z AllMusic tak zrecenzował album: „Z Discovery z 1984 roku, Mike Oldfield wydaje się być z powrotem na dobrej drodze, wykorzystując moc wokalną Maggie Reilly i grę na perkusji Simona Phillipsa, aby stworzyć kilka raczej atrakcyjnych selekcji. „The Lake” to po prostu wspaniały utwór instrumentalny inspirowany szwajcarskim Jeziorem Genewskim, miejscem, w którym album został nagrany, podczas gdy „To France” to mocna popowo-rockowa melodia oparta na życiu Marii, królowej Szkotów. Oboje Maggie Reilly i Barry Palmer dzielą się obowiązkami wokalnymi w utworach, co oznacza subtelne wejście Oldfielda w bardziej popową atmosferę. „Tricks of the Light” to wspaniały utwór instrumentalny, który opiera się na instrumentach klawiszowych, aby dodać mu energii, podczas gdy nawet tak skromne utwory, jak utwór tytułowy i „Poison Arrows”, wydają się optymistyczne i inspirujące. Discovery zadebiutował na 15. miejscu w Wielkiej Brytanii i chociaż nie wzbudził większego zainteresowania gdzie indziej, jest jednym z najbardziej atrakcyjnych wydawnictw Mike’a Oldfielda ostatniej dekady.”
______________________________________________
Jon Anderson, wokalista progresywnych tytanów rocka Yes, oraz grecki geniusz syntezatorów Vangelis [4] wydali cztery wspólne albumy artystycznego elektronicznego popu jako Jon & Vangelis w latach 1980-1991, produkując kilka międzynarodowych hitów. Obaj pracowali razem już wcześniej – Vangelis ubiegał się o zastąpienie Ricka Wakemana, kiedy po raz pierwszy opuścił Yes w 1974 roku, a Anderson śpiewał na klasycznym albumie Vangelisa z 1975 roku , „Heaven & Hell” . Anderson pojawił się także w Operze Sauvage Vangelisa (1979) i zanim opuścił Yes w 1980 roku obaj wydali już opowiadania. Wydanie okazało się sukcesem, a po nim szybko pojawił się „The Friends of Mr. Cairo” z 1981 roku , który zaowocował wielkim hitem „I’ll Find My Way Home”, a także „State of Independence”, który stał się hitem Donny Summer w 1982 roku. Mniej popowa „Private Collection” ukazała się w 1983 roku. Anderson ponownie dołączył do Yes w 1983 roku i ponownie podjął próbę współpracy z Vangelisem w 1986 roku, ale żaden z tych materiałów nie ujrzał światła dziennego tuż po nagraniu, dopiero później. „Page of Life” ukazało się w 1991 roku, ale nie zostało wydane w Ameryce, dopóki Anderson nie zmienił listy utworów i nie wydał go w 1998 roku, z dezaprobatą Vangelisa, kończąc tym samym ich współpracę.
- Album „The Friends of Mr. Cairo”, nagrany w Davout Studios, (Paryż) i Nemo Studios (Londyn), został wydany w lipcu 1981 przez wytwórnię Polydor. Płyta w przeciągu ponad 40. lat otrzymała trzy wzory okładek: pierwsze dwa zostały wydane w 1981 roku w odstępie kilku tygodni: z czarno-białą okładką i z fotografią na brązowym tle.
Trzeci wzór powstał na użytek remasterowanej wersji z 2017 roku wydanej przez Universal Music:
„Dwóch mężczyzn z przeszłością w muzyce progresywnej, jeden charakterystyczny główny wokalista, a drugi wybitny multiinstrumentalista, po raz pierwszy pojawili się razem na brytyjskich listach przebojów płytowych w pierwszych tygodniach lat 80. Jon Anderson z Yes i Vangelis Papathanassiou, znani na płycie jako Jon & Vangelis, dodali singiel „I Hear You Now” do przebojowego albumu „Short Stories”, który już wtedy wspinał się na listy bestsellerów.
Recenzja autorstwa Stevena McDonalda z AllMusic mówiła: „Dwupłytowa współpraca Jona Andersona i Vangelisa jest niemal idealna pod względem mieszania elementów; tylko wtedy, gdy para próbuje zrobić coś poważnego w „Back to School” […] Poza tym jednak na tej płycie można znaleźć kilka klasycznych utworów, w tym zapierający dech w piersiach ‘I’ll Find My Way Home’, ‘State of Independence’ (który stał się popularnym utworem do coverowania) oraz genialnie optymistyczny ‘Mayflower’, który katapultuje słuchacza w podróżującą po gwiazdach przyszłość Wspaniały album”.
Trochę dodatkowych informacji da wywiad z Jonem Andersonem jaki ukazał się w portalu „All Thing If” 28 stycznia 2012 roku:
„… Kiedy po raz pierwszy usłyszałem „The Friends of Mr. Cairo” w 1981 roku (lub za każdym razem, gdy słuchałem tego arcydzieła przez lata), nigdy nie myślałem, że będę miał okazję przeprowadzić wywiad z Jonem Anderson o swojej niemal mistycznej współpracy z Vangelisem. Kiedy pisałem recenzję albumu ( Music That Makes Men Think—Think You Can Handle It?), zrobiłem zdjęcie, znalazłem stronę Jona na Facebooku i na jego stronie zapytałem, czy byłby skłonny odpowiedzieć mi na kilka pytań. Jego rzecznik odpowiedział, że Jon chętnie odpowie na moje pytania, ale będę musiał działać szybko, bo Jon wyjeżdża „w trasę”. Porażka nie wchodziła w grę, więc Jon miał moje pytania w ciągu kilku godzin. Oto wywiad — krótki, miły i pouczający… zupełnie jak ich muzyka
ATI: Jak przebiegała Twoja współpraca z Vangelisem? Czy najpierw napisałeś teksty, a potem on wyprodukował muzykę? Skąd obaj wiedzieliście, kiedy każda piosenka stawała się najlepsza?
Anderson. Każdą piosenkę stworzyliśmy spontanicznie, coś w rodzaju „przypadkowej muzyki”; on grał, ja śpiewałem razem z nim z bardzo „otwartymi” pomysłami w jego studio… potem po skończeniu jednej piosenki trochę odpoczywaliśmy, potem próbowaliśmy inny pomysł i tak dalej… w końcu mieliśmy około 3 lub 4 muzycznych pomysłów do wyboru na koniec sesji, robiliśmy to przez 2 lub 3 dni… potem słuchaliśmy tego, co mieliśmy i wybieraliśmy najlepsze pomysły. Pod koniec tygodnia wracałem do domu z piosenkami do pisania tekstów, a Vangelis zaczynał produkować muzykę wokół tych „pierwszych ujęć”… tak tworzyliśmy wszystkie nasze albumy.
ATI. Co zainspirowało Cię do napisania tych konkretnych piosenek – zwłaszcza „The Friends of Mr. Cairo”?
Anderson: To był po prostu sposób, w jaki Vangelis grał muzykę w tym momencie, powiedziałem, że czułem się jak w filmie w starym stylu, a on wcieliłby się w rolę Douglasa Fairbanksa, więc powiedziałem, żeby zatrudnić aktorów udających Cagneya lub Bogarta i tak dalej… tak zbudowaliśmy piosenkę; był oparty na filmie „Sokół maltański”, w którym Peter Lorre był panem Kairem, grubas był Sidneyem Greenstreetem, a Humphrey Bogart był prywatnym detektywem… taka fajna rzecz do zrobienia… świetna produkcja Vangelisa.
ATI. Jakie przesłanie mieliście nadzieję przekazać poprzez piosenki na albumie?
Anderson: Muzyka ma wielką moc, podobnie jak filmy, zmieniają nasze myślenie w bardzo subtelny sposób; jest taka historia, że Quincy Jones i Michael Jackson słuchali tego albumu, gdy zaczynał „Thriller”, na którym „podkładali głos”…’Mr. Cairo” zainspirowało „We Are The World” Michaela Jacksona. Quincy powiedział mi, że Michael był bardzo zainspirowany albumem „Cairo”, a kiedy Donna Summers nagrywała „State of Independence” mniej więcej w tym samym czasie, Michael i Lionel Richie, Steve Wonder, Diana Ross i wielu innych, śpiewali chórki w tej piosence… i podczas tej sesji Lionel i Michael zaczęli pisać piosenkę „We are the World”… niesamowite, że tak się stało.
ATI. Jaka jest twoja ulubiona piosenka na albumie i dlaczego?
Anderson: „State of Independence” jest dla mnie tak potężną ideą, że wpadam w trans, kiedy śpiewam ją na każdym koncercie… została napisana w Paryżu. Wszedłem do studia, a Vangelis właśnie zaczął rytm… Wskazał na włączony mikrofon, a ja zaśpiewałem piosenkę prawie słowo w słowo. Vangelis i ja mieliśmy tę cudowną telepatię… czystą magię…
ATI: Czasami fanom trudno jest uchwycić pełne znaczenie lub odniesienia do tekstów w Twojej muzyce. Jaka jest metoda na to, co niektórzy postrzegają jako „liryczne szaleństwo”?
Anderson. Mmmmmm, nie jestem pewien, czy to szaleństwo. Śpiewam to, co przychodzi mi do głowy w ułamku sekundy i przez większość czasu za pierwszym razem piszę od 60% do 80% tekstu, ponieważ myślę o temacie i pomyśle, gdy melodia przychodzi do mnie… potem odsłucham i dowiem się, co mówią do mnie teksty… pisanie jest świetną zabawą… Nie spędzam zbyt wiele czasu na analizowaniu tekstów, czasami używam ich jako metafor.
ATI: Jaka jest twoja osobista filozofia życia i rozumiesz, dlaczego tu jesteśmy?
Anderson. Ok!!…jesteśmy tutaj, aby znaleźć Boskie „Światło” w sobie…każda istota ma doskonałe „światło”…ciesz się pełnią życia każdego dnia…bądź zdrowy, bądź miły i przyjacielski, i lśnij swoim wewnętrznym „światłem” wszystkim, których spotykasz, bądź wdzięczny za obfitość życia, od natury, przez wszystkie życiowe doświadczenia, po wspaniałe zachody słońca, gwiazdy i księżyc w nocy..wielka tajemnica…kwiaty, ptaki i zwierzęta, które nas otaczają…i niesamowita kakofonia ludzkiej świadomości, która otacza nas każdego dnia……na zdrowie….Jon”
ATI: …Teraz, gdy wiem, jak powstał tekst do „State of Independence”, kiedy go słucham, zawsze będę wiedział, że ta piosenka jest wirem dla jego duszy. Dziękuję, Jon… i Vangelis
[1] Według:
[2] Według:
[3] Na podstawie
[4] Według biografii autorstwa Paula Simpsona: