Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział szesnasty, część 2)
Od kiedy Dylan spopularyzował tradycyjny amerykański, angielski, szkocki czy irlandzki folk i country bluesa rock-fani przyjęli ten gatunek muzyczny za swój, jak bluesa, soul lub heavy metal. Ballada rockowa ma różne oblicza:
Johnny Cash to wyjątkowy artysta- bardzo wpływowy w muzyce country, z głębokim barytonem stworzył charakterystyczny tylko dla siebie ton. Cash nie brzmiał jak inni country’owcy z Nashville, ani nie brzmiał jak rock & roll’owiec, ale słuchali go wszyscy- fani country- music i fani rocka. Jego buntownicza natura i prosty muzyczny przekaz zbliżały go do rock’a tak bardzo, że to właśnie fani tego gatunku przede wszystkim jego płyty kupowali. Jego kariera nie była zawsze usłana różami, a pod koniec jego życia wytwórnie nie wierzyły w sukces komercyjny podstarzałego idola, on sam dawał koncerty w podrzędnych knajpach… Można mieć wrażenie, ze zaszczyty jakimi go obdarzano, liczne nagrody, choćby: Country Music Association i Grammy, były podyktowane interesami wielkich firm płytowych lub innych instytucji zerujących na karierach artystów. W show biznesie, jak wszędzie, są wyjątki i takim jest producent i właściciel wydawnictwa American Recordings (początkowo Def American) Rick Rubin. Uznał, że niegodziwością jest traktowanie tak wielkiego artysty jako już niepotrzebnego, więc pozwolił śpiewać i grać Cashowi jak lubi, jak czuje, a on przyjął rolę jedynie technika dbającego o zarejestrowanie głosu artysty i tworzącego odpowiedni nastrój by sztuka mogła się wznieść na wyżyny. Co z tego wynikło? Sześć płyt pod wspólnym tytułem „American…”, a różniącymi się kolejnymi numerami- II, III, IV, V, i VI. Udana współpraca z Rickiem Rubinem była po części zasługą samego Rubina, który szukał minimalistycznego dźwięku dla jego piosenek. Cash grał na gitarze i śpiewał, to wszystko! Każda z sześciu okazała się wspaniała, ale wyróżnię VI-tą.
“American IV: The Man Comes Around” (American Records, 2002 rok) Większość piosenek na tej płycie to covery utworów innych artystów, często wywodzących się z zupełnie innych gatunków muzycznych niż te, do których przyzwyczaił nas Johnny Cash. Artysta na swojej ostatniej wydanej za jego życia płycie, obral tę samą ścieżkę, co w poprzednich wydawnictwach: ciepły i dudniący baryton Casha przy minimalnej produkcji. W przypadku tej płyty pojawiają się w ograniczonym zakresie duety z zaskakującymi gośćmi: Fioną Apple, Nick’iem Cave’m i Don’em Henley’em (śpiew); Mike’m Campbell’em, John’ym Frusciante, Randym Scruggs’em, Thomem Bresh’em, Jeffem Hanna, Kerrym Marx’em i Martym Stuart’em (gitara); Smokey Hormelem (gitara hawajska); Jackiem Clement’em (gitara rezofoniczna). Jedną z rzeczy, która odróżnia American IV od innych, jest wybór utworów- „Rusty Cage” Soundgarden, „The Mercy Seat” Nicka Cave’a, „Hurt” Trenta Reznora z Nine Inch Nails, „Bridge Over Troubled Water” Paula Simona czy Beatles’owski „In My Life”. Głos Casha, niższy tembr głosu daje poczucie, że zdystansowana mądrość późniejszego etapu w życiu artysty przenika wraz z dźwiękami interpretowanych utworów. Powinniśmy być wdzięczni Rickowi Rubinowi, że zdążył nakłonić Casha do nagrania jeszcze tych kilku płyt, które na pewno nie są gorsze od innych wspaniałości, których w jego katalogu nagrań się znajduje wiele.
Przebojowy „O Superman” dał autorce, Laurie Anderson, popularność większą niż jaką mogła się cieszyć jakakolwiek inna awangardowa postać swojej epoki. Jednak ten sukces nie odciągnął Anderson od dziedziny sztuki performance lub jej innych ambitnych projektów multimedialnych obejmujących nie tylko muzykę, ale także film, projekcje wizualne, taniec. Artystka debiutowała w 1981 roku płytą „You’re the Guy I Want to Share My Money with” (z Williamem S. Burroughsem i Johnem Giorno), później w miarę regularnie, choć niezbyt często, wydała 12 długogrających płyt, które były właściwie na bardzo równym- wysokim, poziomie, więc pierwszym wyborem dla poznania twórczości Laurie Anderson jest Postojny album „Talk Normal: The Laurie Anderson Anthology” wydany przez Warner Bros. w 2000 roku.
„Talk Normal: Anthology Laurie Anderson” to retrospektywny zestaw 35. nagrań, pobranych z siedmiu wcześniejszych albumów zrealizowanych dla Warner Bros. Records, od utworów najbardziej zorientowanych na awangardową sztukę aż po momenty, które są bliższe muzyce pop. W zestawie znaleźć można pierwszy wielki hit Laurie Anderson „O Superman (For Massenet)” i następne równie udane, choć nie sprzedane w takiej ilości co ten pierwszy. Pierwszym krążek CD wypełniają właściwie nagrania z trzech płyt: „Big Science” (druga płyta z katalogu Anderson), „United States” i z bardziej melodyjnego „Mister Heartbreak”. Na drugiej płycie znaleźć można utwory z „Home of the Brave”, „Strange Angels”, „Bright Red” oraz „The Ugly One with the Jewels”. Co prawda antologia poszczególne albumy, jakie są w niej reprezentowane, pozbawia charakteru wprowadzając utwory w inny kontekst, ale że styl wykonawczy Anderson jest bardzo rozpoznawalny to i nie odczuwa się dyskomfortu, że pochodzą utwory z innych czasów i że powstały dla innych celów, a więc „Talk Normal” wciąż prezentuje ironiczny, ale i emocjonalny styl artystki. Zestaw jest idealnym (i tanim) sposobem poznania spektrum twórczości Laurie Anderson.
Robert Wyatt, znakomity perkusista i wokalista, zyskał rozgłos w późnych latach 60. gdy wraz z Kevinem Ayersem (gitary) i Mike’m Ratledge’m (organy, elektryczne pianino) w ramach zespołu Soft Machine tworzyli scenę rocka artystycznego, a może trafniej należałoby dopisać ich do sceny jazz rockowej albo nawet jazzowej (vide artykuł: „płyty polecane (jazz, rozdział czwarty)”). Wyatt był oryginalnym perkusistą, bardzo cenionym, ale też radykalnym politycznym piosenkarzem i autorem tekstów. Soft Machine uniknęło nadętego koncertowej teatralności, preferując w ramach wzorca rockowego, stosowanie jazzowych harmonii i rozszerzonych solowych improwizacji. Wyatt opuścił zespół Soft Machine tuż po nagraniu ich czwartej płyty w 1970 roku. Wybrał karierę solisty, raczej wokalisty, który mimo wątłego głosu i niełatwej prezentowanej muzyki jednak docierał z przekazem do znacznej rzeszy fanów.
Niedługo po zrealizowaniu pierwszego solowego wydawnictwa, „End of a Ear”, pijany Wyatt wypadł z okna apartamentu na czwartym piętrze. W wyniku upadku trwale sparaliżowało go od pasa w dół. Po miesiącach rekonwalescencji Wyatt powrócił do nagrywania… Nadal grał na perkusji bez użycia stóp. We wstrząsającym „Rock Bottom” (1974) opowiada o swoim życiu po wypadku, a w dziwacznym „Ruth Is Stranger Than Richard” (1975) powraca do tematu surrealistycznych bajek. Muzyka na tych płytach jest eksperymentalna, ale żeby nie można było Wyatta łatwo wrzucić do „szuflady” wypełnionej skomplikowaną muzyką w tym samym czasie nagrał (może prowokacyjnie?) przebojową wersję „I’m a Believer” Monkees. Skandalem był to, że cotygodniowy program telewizyjny BBC Top of the Pops odmówił zgody Wyattowi na wykonanie piosenki na wózku inwalidzkim. Dopiero protest manifestowany w gazetach muzycznych przymusił decydentów TV do umożliwienia Wyatt’owi zaśpiewania piosenki. Pomimo sukcesu, Wyatt na dekadę właściwie ucichł. Dopiero w czas punkowej inwazji wysypał parę singli nagranych dla wytwórni Rough Trade. Nagranie pięknej wersji „At Last I Am Free” disco-grupy Chic, oznaczało nic innego jak początek reaktywowania kariery bez wstawiania Wyatta w jakiekolwiek ramy. Jego albumy stały się wysoce medytacyjne, emocjonalne i głębokie intelektualnie. Na przełomie wieków XX i XXI wznowił też działalność około muzyczną, bądź ogólniej- artystyczną (malowanie, remastering).
W 2004 roku wydał w ramach wytwórni Hannibal Records składankowy album zbierający reprezentatywne utwory z lat 1974 do 2003. Ten album nosi tytuł- „His Greatest Misses”.
Krytyk portalu AllMusic- Thom Jurek, recenzował tę płytę tymi słowami: „Tytuł tej 17-ścieżkowej kompilacji Roberta Wyatta- wydanej wcześniej tylko w Japonii- odnosi się do jego braku sukcesu komercyjnego, jednocześnie starając się pokazać zarówno jego ambitną wizję, jak i różnorodność jako artysty. Większość tego, co tu jest, jest dobrze znana fanom, od jego świetnych, choć dziwnych, tajemniczych wersji „I’m a Believer” i „Shipbuilding”, po niemal przejmująco piękne „At Last I Am Free”, „Arauco” i niezwykle pomysłową kompozycją „Solar Flares” (poprzednio rzadkość). Wczesne klejnoty takie jak „Little Red Robin Hood Hit the Road” są prezentowane wraz z późniejszymi, jak „Heaps of Sheeps”. Ostatecznie nie ma tu nic nowego, ale to nie powinno powstrzymywać nikogo, kto nie ma jeszcze jakiejś wersji tej kolekcji, od jej użycia kilkadziesiąt razy z rzędu. Gwarantuje to zmianę postrzegania popu. Poza tym pakiet Ryko [Rykodisc], który doskonale emuluje japoński pakiet, jest oszałamiający.”
Muzyka pełna dziwności, często dysonansowa, pełna czułości i ciepła w każdej sekundzie muzyki i wypowiadanej sylabie, będzie dzięki temu albumowi (i wszystkimi pozostałymi Wyatta) przypominała nam o bogatej twórczości Wielkiego Brytyjskiego Ekscentryka.
Najbardziej znany zespół brytyjskiej sceny glamrockowej z lat 70., T. Rex Marca Bolana, zaczynał jako przedstawiciel psychedelii i folk-rocka, dopóki nie zmienił się w rock & roll’owego potwora „zagryzającego” konkurencję na listach przebojów. Przez kilka lat T. Rex był najpopularniejszym zespołem w Anglii i z silną pozycją kultową w Stanach Zjednoczonych. Właściwie wystarczył tylko jeden album- „The Slider” (EMI i Reprise, z 1972 roku) żeby być na długie lata jednym z najbardziej wpływowych zespołów brytyjskiej sceny rockowej.
Dla promocji albumu wydano dwa single: „Telegram Sam” i „Metal Guru”… „The Slider” został nagrany pod Paryżem w Château d’Hérouville. Produkcja rozpoczęła się w marcu 1972 roku, a podstawowe nagrania zostały ukończone w Strawberry Studios w pięć dni. Producent Tony Visconti mimo niewielkiego podstawowego składu personalnego uczestniczącego w nagraniach potrafił nadać płycie bardzo pełne i głębokie brzmienie (zapewne dzięki użyciu sekcji smyczków). Obok Marca Bolana (wokal, gitara) grali i śpiewali: Steve Currie (basowa gitara), Mickey Finn (instrumenty perkusyjne, wokal), Bill Legend (perkusja)i wokaliści- Mark Volman („Flo”) Howard Kaylan („Eddie”). „The Slider” replikuje wszystkie zalety „Electric Warrior”, wcześniejszej płyty z 1971. roku, która wydaje się teraz „nieśmiałą, ale równie ładną starszą siostrą”.
Twórczość Bolana w obu przypadkach jest równie mistyczna jak plebejska, ubrana w pop’ową formę krótkiej piosenki. Główną różnicą jest to, że „Electric Warrior” zastąpiony został pełniejszą i lepiej brzmiącą produkcją. Gitara ma twardszy dźwięk, chórki są umiejscowione bliżej słuchacza, instrumenty masywniejsze, a dzięki wprowadzeniu sekcję smyczków przestrzenność wzrosła. T.Rex brzmi ciężko niczym grupy hard-rock’owe, natomiast linie melodyczne wskazują na aspiracje pop’owe, a rytm- jako stale powtarzający się wzór, podpowiada- „tańczcie!”. miłość Liryka Bolana skłania się ku absurdalnym treściom… Chyba należy traktować jako zabawę słowem. „The Slider”, nawet jeśli porusza się na tym samym podłożu co „Electric Warrior”, należy uznać jako pozycję klasyczną (jak jego poprzednik) dla sfery rock’owej, bo jest bezbłędnie wykonany i nadal atrakcyjny.