Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział szesnasty, część 2)
Od kiedy Dylan spopularyzował tradycyjny amerykański, angielski, szkocki czy irlandzki folk i country bluesa rock-fani przyjęli ten gatunek muzyczny za swój, jak bluesa, soul lub heavy metal. Ballada rockowa ma różne oblicza:
Johnny Cash to wyjątkowy artysta- bardzo wpływowy w muzyce country, z głębokim barytonem stworzył charakterystyczny tylko dla siebie ton. Cash nie brzmiał jak inni country’owcy z Nashville, ani nie brzmiał jak rock & roll’owiec, ale słuchali go wszyscy- fani country- music i fani rocka. Jego buntownicza natura i prosty muzyczny przekaz zbliżały go do rock’a tak bardzo, że to właśnie fani tego gatunku przede wszystkim jego płyty kupowali. Jego kariera nie była zawsze usłana różami, a pod koniec jego życia wytwórnie nie wierzyły w sukces komercyjny podstarzałego idola, on sam dawał koncerty w podrzędnych knajpach… Można mieć wrażenie, ze zaszczyty jakimi go obdarzano, liczne nagrody, choćby: Country Music Association i Grammy, były podyktowane interesami wielkich firm płytowych lub innych instytucji zerujących na karierach artystów. W show biznesie, jak wszędzie, są wyjątki i takim jest producent i właściciel wydawnictwa American Recordings (początkowo Def American) Rick Rubin. Uznał, że niegodziwością jest traktowanie tak wielkiego artysty jako już niepotrzebnego, więc pozwolił śpiewać i grać Cashowi jak lubi, jak czuje, a on przyjął rolę jedynie technika dbającego o zarejestrowanie głosu artysty i tworzącego odpowiedni nastrój by sztuka mogła się wznieść na wyżyny. Co z tego wynikło? Sześć płyt pod wspólnym tytułem „American…”, a różniącymi się kolejnymi numerami- II, III, IV, V, i VI. Udana współpraca z Rickiem Rubinem była po części zasługą samego Rubina, który szukał minimalistycznego dźwięku dla jego piosenek. Cash grał na gitarze i śpiewał, to wszystko! Każda z sześciu okazała się wspaniała, ale wyróżnię VI-tą.
“American IV: The Man Comes Around” (American Records, 2002 rok) Większość piosenek na tej płycie to covery utworów innych artystów, często wywodzących się z zupełnie innych gatunków muzycznych niż te, do których przyzwyczaił nas Johnny Cash. Artysta na swojej ostatniej wydanej za jego życia płycie, obral tę samą ścieżkę, co w poprzednich wydawnictwach: ciepły i dudniący baryton Casha przy minimalnej produkcji. W przypadku tej płyty pojawiają się w ograniczonym zakresie duety z zaskakującymi gośćmi: Fioną Apple, Nick’iem Cave’m i Don’em Henley’em (śpiew); Mike’m Campbell’em, John’ym Frusciante, Randym Scruggs’em, Thomem Bresh’em, Jeffem Hanna, Kerrym Marx’em i Martym Stuart’em (gitara); Smokey Hormelem (gitara hawajska); Jackiem Clement’em (gitara rezofoniczna). Jedną z rzeczy, która odróżnia American IV od innych, jest wybór utworów- „Rusty Cage” Soundgarden, „The Mercy Seat” Nicka Cave’a, „Hurt” Trenta Reznora z Nine Inch Nails, „Bridge Over Troubled Water” Paula Simona czy Beatles’owski „In My Life”. Głos Casha, niższy tembr głosu daje poczucie, że zdystansowana mądrość późniejszego etapu w życiu artysty przenika wraz z dźwiękami interpretowanych utworów. Powinniśmy być wdzięczni Rickowi Rubinowi, że zdążył nakłonić Casha do nagrania jeszcze tych kilku płyt, które na pewno nie są gorsze od innych wspaniałości, których w jego katalogu nagrań się znajduje wiele.
W czasie solowej kariery Scotta Walkera (niegdyś lider popowego tria Walker Brothers), ten wspaniały wokalista, balansował pomiędzy sukcesem komercyjnym a artystycznym przedsięwzięciem. Od pierwszej solowej płyty („Scott”), wydanej w 1967 roku, serią awangardowych, ale wciąż popowych albumów, twórczość Walkera w latach 80. wkroczyła w grunt eksperymentu. Rzadkie wydawnictwa ukazujące się w następnych trzech dekadach. były kompletnie inne niż te z najwcześniejszych lat Walkera. Jednak zachował to, że jego twórczość wciąż budziła duże zainteresowanie.
Wydany w 1990 roku kompilacyjny album „Boy Child: The Best of 1967-1970”, zawierający muzykę, którą Walker napisał i nagrał na pięciu ze swoich pierwszych albumów studyjnych: „Scott” (1967), „Scott 2” (1968), „Scott 3” (1969), „Scott 4” (1969) i „’Til the Band Comes In” (1970), w 2000 roku został ponownie wydany pod zmienionym tytułem „Boy Child: 67-70” w formacie HDCD ze zmodyfikowaną listą utworów i kolejnością ich odtwarzania. Obie edycje wydały wytwórnie Polygram i Fontana Records. Pracę producencką wykonali John Franz i Peter Olliff.
Tosh Berman, w ramach , tak zrecenzował tę kompilację: „Są piosenkarze popowi, a potem jest Scott Walker. Oto artysta, który wędrował po krajobrazie świata muzyki pop, ale maszerował według własnego upodobania, uczestnicząc w mechanizmach gwiazdorstwa muzycznego w Anglii lat 60. Nie chciał nic ze świata modsów, ani od hipisów, Był istotą, która duchowo pochodziła z egzystencjalnych lat 50., samoukiem obsesyjnym na punkcie europejskiego kina i literatury. Chociaż jako piosenkarz popowy, mówił po angielsku do prasy i tego świata. Walker był bardzo nastawiony na inną część psychiki, która podchodziła do nowych wrażeń poprzez słownictwo. Język miał niuanse i wrażliwość. Sam obraz Scotta Walkera bardzo różni się od innych z tamtej epoki. Podczas gdy inni muzycy zachwycali się wokalnie talentem i geniuszem Jimiego Hendrixa, The Beatles i innych, Walker był zafascynowany jazzem, Jack’iem Jones’onem i Jean-Paul’em Sartre’em. Oto idol nastolatków, który nie grał według zasad gwiazdorstwa. Był czeladnikiem tamtego okresu, ale jego myślenie i estetyka były dalekie od lokalnej sceny londyńskiej. Jego serce i mózg zdawały się być umieszczone w Saint Germain des Prés na lewym brzegu Paryża. Znałem The Walker Brothers i ich historię i słyszałem hity, ale to było wszystko. Album kompilacyjny, który ukazał się w 1990 roku, ‘Boy Child’, był moim pierwszym prawdziwym wprowadzeniem do muzyki Scotta Walkera. Wróciłem do wydania ‘Climate of Hunter’ z 1984 roku , a następnie kupiłem kompilację najlepszych utworów The Walker Brothers. Ale ‘Boy Child’ to zbiór solowych nagrań Scotta z lat 1967-1970. W tamtych latach podarł podręczniki zasad postępowania w muzyce pop i wymyślił anglojęzyczną wersję francuskiego chanson. Mózg i serce Scotta zostały rozdarte, gdy usłyszał nagrania Jacques’a Brela w domu swojej dziewczyny. Przedstawiła mu tego artystę, Scott zafascynował się jego muzyką, wizerunkiem i kulturą francusko-belgijską. Podczas gdy inni w jego dziedzinie podziwiali Howlin’ Wolfa, The Everly Brothers, Walker był oczarowany talentem pisarzy takich jak Albert Camus, Jean Genet i bardziej eksperymentalną literaturą, która powstawała w tamtych latach. Z tych składników przygotowywał swoją miskę zupy, która stała się jego solowymi nagraniami z późnej dekady. ‘Boy Child’ to niezwykła kompilacja ze względu na inteligencję i smak. Uważam, że Martin Callomon (czasami znany jako „Cally”) stworzył idealnie ten niezwykle skoncentrowany pakiet. Reedycja jest wydaniem Record Store Day z oryginalnymi notatkami Marca Almonda, a nowa edycja zawiera eseje Jarvisa Cockera i Neila Hannona. Jako artysta solowy Scott coverował innych autorów piosenek, takich jak: Michel Legrand (nie można się pomylić z melodią Legranda), Tim Hardin, Andrè Previn, Henry Mancini i Jacques Brel. ‘Boy Child’, i słusznie, skupia się tylko na pisaniu piosenek przez Scotta, z wyjątkiem ‘The Rope’ i ‘Colt’, napisanych przez Harolda Davida. Wpływ Brela jest wyraźny w odniesieniu do intensywności narracji Scotta i jego wyboru słów do wyrażenia historii. Kiedy nagrywał i pisał te piosenki, był gawędziarzem i mistrzem tego medium. Przyjemnością jest słuchanie i obserwowanie, jak przechodzi z jednej formy stylu piosenki do drugiej. w czasie kariery solowej Scotta Walkera. Rzadko oglądał się wstecz na konkretny styl, ale wykorzystywał swoją przeszłość, aby kontynuować swoje muzyczne eksploracje. ‘Boy Child’ z powodzeniem zaznacza zakładkę do konkretnej ery swojej pracy, ale był też konceptualistą, który spędzał czas na myśleniu o rozdziałach swojego życia. Był jak powieściopisarz mapujący swoją książkę w formie rozdziału. Po zakończeniu tego segmentu lub sekcji książki, przechodził dalej. Tak więc nie mamy całej historii, ale mamy kompletną narrację, a tym właśnie jest ‘Boy Child’, niezwykłym dziełem artysty tworzącego wyjątkową muzykę. W przyszłości kontynuował tworzenie utworów, które graniczą z awangardą i nowoczesnością, pokazując, jaką wizję miał i nad którą konsekwentnie pracował. Osobiście, kiedykolwiek robię coś kreatywnego, myślę o Scotcie Walkerze jako o symbolu kogoś, kto ciągle się rozwija i podejmuje ryzyko. Mam nadzieję, że ja będę taki sam.”\
Dzięki zmieszaniu literackich, pełnych soulu tradycji rock & rolla i folku z Wysp Brytyjskich, Waterboys przeszli wiele muzycznych ścieżek, odkąd wokalista i autor tekstów Mike Scott założył grupę w Londynie na początku lat 80 [według biografii Waterboys autorstwa Jasona Ankeny’ego]. Od wzniosłego „Big Music” (z płyty „A Pagan Place”), ich wczesnego klasyka, „This Is the Sea”, poprzez bogaty folk-rock inspirowany muzyką celtycką ich hitu z 1988 roku, „Fisherman’s Blues”, zmienny Szkot sprawił, że dramatyczne zmiany stały się regularnym zjawiskiem, zmieniając składy i goniąc za stylistycznymi kaprysami niemal z albumu na album. Przez prawie cztery dekady pracy, soniczne i duchowe eksploracje Scotta były dzielone przez dosłownie dziesiątki członków zespołu, chociaż tylko skrzypek Steve Wickham (i do pewnego stopnia wczesny filar Antony Thistlethwaite) utrzymywał swoją pozycję Waterboya przez znaczną część istnienia grupy. W swojej podwójnej roli niespokojnego poszukiwacza i przebiegłego romantyka rock & rolla, Scott konsekwentnie kierował zespołem w stronę interesujących projektów…
Album „This Is the Sea”, nagrany pomiędzy marcem a lipcem 1985 roku w paru londyńskich studiach, został wydany 16 września 1985 roku przez Island Records.
„This Is the Sea” [według: ] trzeci album studyjny Waterboys, jest uważany przez krytyków za najlepszy album wczesnego rockowego brzmienia Waterboys. Mike Scott, główny autor tekstów piosenek na albumie i lider Waterboys, opisuje „This Is the Sea” jako „płytę, na której spełniłem wszystkie swoje młodzieńcze ambicje muzyczne […] Ostateczny, w pełni zrealizowany wyraz wczesnego brzmienia Waterboys”, inspirowany zespołem The Velvet Underground, Astral Weeks Van Morrisona i Stevem Reichem. Zremasterowana i rozszerzona wersja została wydana w 2004 roku. Kompletny zestaw pudełkowy zawierający nagrania studyjne, dema i nagrania na żywo został wydany w 2024 roku.
Po wydaniu płyty Malcolm Dome z Kerrang! opisał „This Is the Sea” jako „prawdziwą ławicę pomysłów muzycznych, podtrzymywaną przez balast horyzontów klawiszy i szarpnięć strun” i kontynuował: „Najlepsze w tym kierunku są ‘Don’t Bang the Drum’, ‘The Whole of the Moon’, ‘The Pan Within’ i ‘This Is the Sea’, które wszystkie brzęczą i tętnią życiem w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. To nie jest tylko słuchowa tapeta, ale krzykliwa, pewna siebie próba wywołania reakcji; sztuka faktury i dynamiki rzadko była lepiej zilustrowana”. Deanne Pearson z Number One podsumowała: „Od wokalu Scotta po aranżacje muzyczne rozrywane przenikliwym saksofonem, to muzyka rockowa przesiąknięta sercem i duszą”. Music Week uznał, że „przechodzi prosto do epickich rzeczy w niezwykle dobrze zrealizowany sposób” i dodał, „Scott jest teraz wytrawnym autorem piosenek i podczas gdy jego lekko urywany, niemal ludowy wokal wymaga pewnej tolerancji słuchacza, sama moc tej płyty porywa”. Andy Strickland z Record Mirror nazwał ją „świetną płytą” i zauważył „ciągłą umiejętność Scotta do [produkowania] doskonałych rockowych piosenek”. Uważał, że album „podejmuje wątek tam, gdzie skończył się A Pagan Place”, ale „niestety brakuje mu triumfalnego klimatu i klasycznej spójności starszego brata”, zauważając, że „produkcja [jest] tak podobna, że niebezpiecznie zmierza w kierunku bycia „po prostu kolejnym albumem Waterboys, a nie krokiem naprzód”. Uważał również, że zostałby ulepszony o „bardziej zróżnicowane brzmienie gitary, trochę więcej światła i cienia, które obecnie pozostawiono doskonałemu głosowi Scotta”. W retrospektywnej recenzji Stephen Thomas Erlewine z AllMusic zauważył, że This Is the Sea „rozszerzyło epicki, wielowarstwowy dźwięk” A Pagan Place i okazało się „bardziej ambitnym, ale bardziej udanym albumem, ponieważ ukazuje Mike’a Scotta w szczytowym momencie jego melodyjności”. Dodał, że ma „wystarczająco dużo mocnych, przystępnych momentów, aby wybaczyć pobłażliwość Scotta”. Rough Guide to Rock nazwał go „nieoszlifowanym samorodkiem”, który pokazał wokale Scotta „zaczynające dojrzewać w coś naprawdę bardzo smacznego”.
Przebojowy „O Superman” dał autorce, Laurie Anderson, popularność większą niż jaką mogła się cieszyć jakakolwiek inna awangardowa postać swojej epoki. Jednak ten sukces nie odciągnął Anderson od dziedziny sztuki performance lub jej innych ambitnych projektów multimedialnych obejmujących nie tylko muzykę, ale także film, projekcje wizualne, taniec. Artystka debiutowała w 1981 roku płytą „You’re the Guy I Want to Share My Money with” (z Williamem S. Burroughsem i Johnem Giorno), później w miarę regularnie, choć niezbyt często, wydała 12 długogrających płyt, które były właściwie na bardzo równym- wysokim, poziomie, więc pierwszym wyborem dla poznania twórczości Laurie Anderson jest Postojny album „Talk Normal: The Laurie Anderson Anthology” wydany przez Warner Bros. w 2000 roku.
„Talk Normal: Anthology Laurie Anderson” to retrospektywny zestaw 35. nagrań, pobranych z siedmiu wcześniejszych albumów zrealizowanych dla Warner Bros. Records, od utworów najbardziej zorientowanych na awangardową sztukę aż po momenty, które są bliższe muzyce pop. W zestawie znaleźć można pierwszy wielki hit Laurie Anderson „O Superman (For Massenet)” i następne równie udane, choć nie sprzedane w takiej ilości co ten pierwszy. Pierwszym krążek CD wypełniają właściwie nagrania z trzech płyt: „Big Science” (druga płyta z katalogu Anderson), „United States” i z bardziej melodyjnego „Mister Heartbreak”. Na drugiej płycie znaleźć można utwory z „Home of the Brave”, „Strange Angels”, „Bright Red” oraz „The Ugly One with the Jewels”. Co prawda antologia poszczególne albumy, jakie są w niej reprezentowane, pozbawia charakteru wprowadzając utwory w inny kontekst, ale że styl wykonawczy Anderson jest bardzo rozpoznawalny to i nie odczuwa się dyskomfortu, że pochodzą utwory z innych czasów i że powstały dla innych celów, a więc „Talk Normal” wciąż prezentuje ironiczny, ale i emocjonalny styl artystki. Zestaw jest idealnym (i tanim) sposobem poznania spektrum twórczości Laurie Anderson.
Robert Wyatt, znakomity perkusista i wokalista, zyskał rozgłos w późnych latach 60. gdy wraz z Kevinem Ayersem (gitary) i Mike’m Ratledge’m (organy, elektryczne pianino) w ramach zespołu Soft Machine tworzyli scenę rocka artystycznego, a może trafniej należałoby dopisać ich do sceny jazz rockowej albo nawet jazzowej (vide artykuł: „płyty polecane (jazz, rozdział czwarty)”). Wyatt był oryginalnym perkusistą, bardzo cenionym, ale też radykalnym politycznym piosenkarzem i autorem tekstów. Soft Machine uniknęło nadętego koncertowej teatralności, preferując w ramach wzorca rockowego, stosowanie jazzowych harmonii i rozszerzonych solowych improwizacji. Wyatt opuścił zespół Soft Machine tuż po nagraniu ich czwartej płyty w 1970 roku. Wybrał karierę solisty, raczej wokalisty, który mimo wątłego głosu i niełatwej prezentowanej muzyki jednak docierał z przekazem do znacznej rzeszy fanów.
Niedługo po zrealizowaniu pierwszego solowego wydawnictwa, „End of a Ear”, pijany Wyatt wypadł z okna apartamentu na czwartym piętrze. W wyniku upadku trwale sparaliżowało go od pasa w dół. Po miesiącach rekonwalescencji Wyatt powrócił do nagrywania… Nadal grał na perkusji bez użycia stóp. We wstrząsającym „Rock Bottom” (1974) opowiada o swoim życiu po wypadku, a w dziwacznym „Ruth Is Stranger Than Richard” (1975) powraca do tematu surrealistycznych bajek. Muzyka na tych płytach jest eksperymentalna, ale żeby nie można było Wyatta łatwo wrzucić do „szuflady” wypełnionej skomplikowaną muzyką w tym samym czasie nagrał (może prowokacyjnie?) przebojową wersję „I’m a Believer” Monkees. Skandalem był to, że cotygodniowy program telewizyjny BBC Top of the Pops odmówił zgody Wyattowi na wykonanie piosenki na wózku inwalidzkim. Dopiero protest manifestowany w gazetach muzycznych przymusił decydentów TV do umożliwienia Wyatt’owi zaśpiewania piosenki. Pomimo sukcesu, Wyatt na dekadę właściwie ucichł. Dopiero w czas punkowej inwazji wysypał parę singli nagranych dla wytwórni Rough Trade. Nagranie pięknej wersji „At Last I Am Free” disco-grupy Chic, oznaczało nic innego jak początek reaktywowania kariery bez wstawiania Wyatta w jakiekolwiek ramy. Jego albumy stały się wysoce medytacyjne, emocjonalne i głębokie intelektualnie. Na przełomie wieków XX i XXI wznowił też działalność około muzyczną, bądź ogólniej- artystyczną (malowanie, remastering).
W 2004 roku wydał w ramach wytwórni Hannibal Records składankowy album zbierający reprezentatywne utwory z lat 1974 do 2003. Ten album nosi tytuł- „His Greatest Misses”.
Krytyk portalu AllMusic- Thom Jurek, recenzował tę płytę tymi słowami: „Tytuł tej 17-ścieżkowej kompilacji Roberta Wyatta- wydanej wcześniej tylko w Japonii- odnosi się do jego braku sukcesu komercyjnego, jednocześnie starając się pokazać zarówno jego ambitną wizję, jak i różnorodność jako artysty. Większość tego, co tu jest, jest dobrze znana fanom, od jego świetnych, choć dziwnych, tajemniczych wersji „I’m a Believer” i „Shipbuilding”, po niemal przejmująco piękne „At Last I Am Free”, „Arauco” i niezwykle pomysłową kompozycją „Solar Flares” (poprzednio rzadkość). Wczesne klejnoty takie jak „Little Red Robin Hood Hit the Road” są prezentowane wraz z późniejszymi, jak „Heaps of Sheeps”. Ostatecznie nie ma tu nic nowego, ale to nie powinno powstrzymywać nikogo, kto nie ma jeszcze jakiejś wersji tej kolekcji, od jej użycia kilkadziesiąt razy z rzędu. Gwarantuje to zmianę postrzegania popu. Poza tym pakiet Ryko [Rykodisc], który doskonale emuluje japoński pakiet, jest oszałamiający.”
Muzyka pełna dziwności, często dysonansowa, pełna czułości i ciepła w każdej sekundzie muzyki i wypowiadanej sylabie, będzie dzięki temu albumowi (i wszystkimi pozostałymi Wyatta) przypominała nam o bogatej twórczości Wielkiego Brytyjskiego Ekscentryka.
Najbardziej znany zespół brytyjskiej sceny glamrockowej z lat 70., T. Rex Marca Bolana, zaczynał jako przedstawiciel psychedelii i folk-rocka, dopóki nie zmienił się w rock & roll’owego potwora „zagryzającego” konkurencję na listach przebojów. Przez kilka lat T. Rex był najpopularniejszym zespołem w Anglii i z silną pozycją kultową w Stanach Zjednoczonych. Właściwie wystarczył tylko jeden album- „The Slider” (EMI i Reprise, z 1972 roku) żeby być na długie lata jednym z najbardziej wpływowych zespołów brytyjskiej sceny rockowej.
Dla promocji albumu wydano dwa single: „Telegram Sam” i „Metal Guru”… „The Slider” został nagrany pod Paryżem w Château d’Hérouville. Produkcja rozpoczęła się w marcu 1972 roku, a podstawowe nagrania zostały ukończone w Strawberry Studios w pięć dni. Producent Tony Visconti mimo niewielkiego podstawowego składu personalnego uczestniczącego w nagraniach potrafił nadać płycie bardzo pełne i głębokie brzmienie (zapewne dzięki użyciu sekcji smyczków). Obok Marca Bolana (wokal, gitara) grali i śpiewali: Steve Currie (basowa gitara), Mickey Finn (instrumenty perkusyjne, wokal), Bill Legend (perkusja)i wokaliści- Mark Volman („Flo”) Howard Kaylan („Eddie”). „The Slider” replikuje wszystkie zalety „Electric Warrior”, wcześniejszej płyty z 1971. roku, która wydaje się teraz „nieśmiałą, ale równie ładną starszą siostrą”.
Twórczość Bolana w obu przypadkach jest równie mistyczna jak plebejska, ubrana w pop’ową formę krótkiej piosenki. Główną różnicą jest to, że „Electric Warrior” zastąpiony został pełniejszą i lepiej brzmiącą produkcją. Gitara ma twardszy dźwięk, chórki są umiejscowione bliżej słuchacza, instrumenty masywniejsze, a dzięki wprowadzeniu sekcję smyczków przestrzenność wzrosła. T.Rex brzmi ciężko niczym grupy hard-rock’owe, natomiast linie melodyczne wskazują na aspiracje pop’owe, a rytm- jako stale powtarzający się wzór, podpowiada- „tańczcie!”. miłość Liryka Bolana skłania się ku absurdalnym treściom… Chyba należy traktować jako zabawę słowem. „The Slider”, nawet jeśli porusza się na tym samym podłożu co „Electric Warrior”, należy uznać jako pozycję klasyczną (jak jego poprzednik) dla sfery rock’owej, bo jest bezbłędnie wykonany i nadal atrakcyjny.
Roy’s Boys LLC [według informacji: ], firma z siedzibą w Nashville założona przez synów Roya Orbisona w celu zarządzania katalogiem ich zmarłego ojca i ochrony jego spuścizny, połączyła siły z Legacy Recordings i Sony Music Entertainment Australia, aby wydać „Roy Orbison – The Ultimate Collection”. Antologię 26 utworów obejmującą cztery dekady, od jego początków w Sun Records z połowy lat 50., aż do jego wielkiego powrotu pod koniec lat 80. Kolekcja opisuje twórczość Orbisona zarówno jako solowego artysty, jak i z supergrupą Traveling Wilburys, aż do jego tragicznej śmierci w wieku 52 lat. „The Ultimate Collection” to pierwszy raz, kiedy jakikolwiek album kompilacyjny Roya Orbisona zawiera utwory ze wszystkich wyżej wymienionych źródeł. Tę kompilację wydała firma Sony Music Entertainment w 2016 roku.
Syn Roya, Alex Orbison, starannie wybrał utwory, które były najbardziej reprezentatywne dla obszernego katalogu jego ojca, który obejmuje łącznie 27 albumów studyjnych, cztery albumy koncertowe i ponad 60 singli. Zawężenie tego nie było łatwym zadaniem. „To wielki zaszczyt dla mnie i moich braci, Wesleya i Roya Jr., że możemy w końcu i definitywnie streścić całą karierę naszego ojca na jednym krążku, najlepiej jak to możliwe, a na pewno jak nigdy dotąd” — powiedział Alex. „To wynik lat badań, archiwizacji i słuchania, a my z najwyższą i szczerą przyjemnością będziemy mogli podzielić się tym ze światem”.
Recenzja autorstwa Stephena Thomasa Erlewine’a płyty The Ultimate Collection, dla AllMusic, mówiła: „Jednopłytowy album Sony/Legacy z 2016 r. The Ultimate Collection jest pierwszą obejmującą całą karierę kompilacją Roya Orbisona od czasu ich dwupłytowego Essential sprzed dekady. Z 40 utworami Essential wydaje się mieć przewagę nad The Ultimate Collection, ale kompilacja z 2016 r. ma jednak znaczną przewagę, ponieważ zawiera oryginalne wersje przebojów ‘Running Scared’ i ‘In Dreams’, kultowe hity obecne tylko jako ponowne nagrania na dwupłytowym zestawie. To znaczący zastrzyk dla Ultimate, ale kolekcja nadal ma swoje wady, z których najważniejszą jest niechronologiczna kolejność — niepokojące jest słuchanie pośmiertnego ‘I Drove All Night’ po ‘Oh, Pretty Woman’ na początku zestawu — i to, jak podkreśla nagrania Orbisona po Traveling Wilburys nad jego wczesnymi sesjami Sun, które są reprezentowane tylko przez ‘Ooby Dooby’. Brakuje kilku innych znanych hitów – sezonowego standardu ‘Pretty Paper’, ‘Blue Angel’ i ‘I’m Hurtin’, a także kultowego „Communication Breakdown” – co może sprawić, że tej kolekcji nie będzie można nazwać ‘The Ultimate’, niemniej jednak pozostaje ona najlepszą jednopłytową kolekcją w karierze Orbisona.”
Prawie dwadzieścia lat po powstaniu zespołu The Traveling Wilburys [według: ] i ponad dekadę od czasu, gdy ich muzyka była ostatnio dostępna dla fanów, została ponownie wydana jako „The Traveling Wilburys Collection”. Wcześniej wydane albumy Traveling Wilburys Volume 1 i Traveling Wilburys Volume 3 zawierają bezsprzecznie jednych z największych autorów piosenek w historii muzyki – George’a Harrisona, Jeffa Lynne’a, Roya Orbisona, Toma Petty’ego i Boba Dylana – jako kultowy zespół The Traveling Wilburys. Obie płyty CD są połączone w tym wydaniu 2-CD/1-DVD i zawierają bonusowe utwory rzadkiej i nowo zmiksowanej, niepublikowanej muzyki. DVD obejmujące wszystkie regiony zawiera historyczne materiały dokumentujące pierwszy akord do ostatecznego miksu oraz pięć klipów wideo. Ten zestaw utworów The Traveling Wilburys wydano w paru postaciach, LP/EP, opakowane CD digipak’owo oraz jako edycje deluxe zawierające trzy płyty w podwójnych digipakach w lnianym pudełku typu slipcase, a także książkę i kopertę zawierającą cztery ekskluzywne zdjęcia, certyfikat limitowanej edycji i naklejkę. Edycje deluxe wydano w 2007 i wznowiono w 2016 roku.
Te 3-płytowe limitowane edycje zawierające „Traveling Wilburys Volumes 1 & 3”, w tym nagrania bonusowe rzadkiej i nowo zmiksowanej, wcześniej niepublikowanej muzyki, a także bonusowe DVD NTSC: zawierają 24-minutowy dokument pokazujący niewidziane materiały filmowe Wilburys i ich pięć teledysków. Zaprezentowane w królewsko-niebieskiej, płóciennej, twardej oprawie w stylu książki (oryginał znajdował się w pudełku w kolorze ecru) w komplecie z 40-stronicową książką zawierającą zdjęcia, oryginalne i nowe notatki na okładce oraz unikalnie ponumerowany certyfikat autentyczności.
O supergrupie The Traveling Wilburys, której filarami byli Bob Dylan, George Harrison, Tom Petty, Roy Orbison i Jeff Lynne, można powiedzieć, że nigdy nie było zespołu podobnie postrzeganego, ani w momencie ich powstania, ani z perspektywy czasu, jaką zapewnia kompleksowy pakiet, jakim jest „The Traveling Wilburys Collection”. Ale nawet ten zbiór audio i wideo nie jest w stanie w pełni oddać niuansów interpersonalnej dynamiki Wilburys ani ich postrzegania przez publiczność.
„Tuż po swoim powrocie z lat 80. na scenę albumu Cloud Nine, George Harrison, wraz ze wspólnikiem w zbrodni, liderem/producentem ELO Jeffem Lynne, kipiał od nowych pomysłów. W jakiś sposób, w ogólnym sąsiedztwie Malibu i Hollywood Hills, Harrison i Lynne spotkali się z Bobem Dylanem, Royem Orbisonem i Tomem Pettym, aby nagrać ‘Handle With Care’, pierwotnie zamierzony jako strona B brytyjskiego singla z Cloud Nine. Dyrektorzy wytwórni płytowej natychmiast rozpoznali potencjał utworu, a także atrakcyjność tego jedynego w swoim rodzaju zespołu. Nagle plany pełnowymiarowego albumu ruszyły w ruch i narodził się Traveling Wilburys. Ta supergrupa supergrup wydała tylko dwa albumy (typowa liczba dla supergrup) i straciła członka (Orbisona) po drodze, ale oba krążki od dawna są niedostępne do tej pory. Świeżo z pieca, The Traveling Wilburys Collection zawiera Volume 1 i 3 , cztery dodatkowe utwory oraz DVD z pięcioma klipami wideo i dokumentem o zespole. Tak, ta kolekcja była warta czekania. Prawdziwe piękno The Traveling Wilburys polegało na całkowitym porzuceniu ego i ambicji, które otaczały te nagrania. W końcu mieliśmy zespół, w najbardziej liberalnym tego słowa znaczeniu, składający się z pięciu muzyków światowej klasy, którzy już wielokrotnie udowodnili swoją wartość. Podchodząc do tego ze świadomością, że mogliby łatwo wrócić do swoich codziennych prac lub po prostu przejść na emeryturę gdzieś na wyspie z nienaruszonym dziedzictwem — złagodziło to presję stworzenia czegoś przełomowego. Zamiast tego Harrison, Lynne, Orbison, Dylan i Petty po prostu usiedli ze swoimi akustykami i głosami i pozwolili, aby wszystko się wylało, w jakikolwiek sposób. W jakiś sposób spontaniczność i wyluzowane występy przełożyły się na album Volume 1, który osiągnął status podwójnej platynowej płyty i zdobył nagrodę Grammy® za najlepszy występ rockowy duetu lub grupy. Podczas gdy ‘Handle With Care’ przedstawia grupę jako spójną jednostkę z Harrisonem na czele, wiele z kolejnych utworów skupia się na indywidualnych talentach członków z dużym wsparciem ze strony innych. Dylan, którego solowa kariera kulała i spadała w latach 80., wychodzi z impetem w trzech utworach z Volume 1: ‘Dirty World’, ‘Congratulations’ i ‘Tweeter And The Monkey Man’. Wielu wielbicieli Dylana twierdzi, że mogły to być najlepsze utwory tego piosenkarza-autora tekstów w czasie, gdy myślał o przejściu na emeryturę. Rockabilly drive w ‘Rattled’ należy do Jeffa Lynne’a, ‘Last Night’ to w zasadzie wszystko Tom Petty (z Orbisonem na łączniku), ‘Not Alone Any More’ uchwyca klasyczny wokal Orbisona, a ‘Heading For The Night’ z łatwością mogłoby znaleźć się na albumie George’a Harrisona. ‘End Of The Line’, utwór zamykający album, daje każdemu z muzyków zwrotkę do zabawy, podczas gdy chóry wypełniają luki. ‘Maxine’ i ‘Like A Ship’, bonusowe utwory dodane do Volume 1, niewiele robią, aby zacieśnić dynamikę, ale miło wiedzieć, że kwintet miał jakieś resztki z sesji. Zredukowany do kwartetu, Volume 3 ukazał się w 1990 roku z dużo mniejszym rozgłosem. Po odejściu Orbisona wydawał się niemal zbyt sztuczny, aby go kontynuować. Ale słuchanie płyty ujawnia głębsze poczucie melodii i skali niż eksplorowane na pierwszej płycie. ‘She’s My Baby’ zaczyna się jak startujący statek kosmiczny ELO, ale ostatecznie popycha pozostałych do mikrofonu. Dylan naprawdę błyszczy w ‘Inside Out’, ‘If You Belonged On Me’ i ‘7 Deadly Sins’. Tymczasem Petty przejmuje obowiązki wokalne przez większą część płyty, wykonując zwrotki w ‘The Devil’s Been Busy’, ‘Poor House’ i ‘Cool Dry Place’, a jednocześnie dostarczając refren w ‘Inside Out’. Tymczasem Lynne i Harrison wydają się niedostatecznie reprezentowani, dorzucając się do ‘You Took My Breath Away’, ale ograniczeni do minimalnych ról w pozostałej części albumu. Chemia grupy zderza się w utworach ‘Where Were You Last Night’, ‘New Blue Moon’ i ‘Wilbury Twist’, nowatorskim utworze wydanym jako jeden z dwóch singli z albumu. Dwa dodatkowe utwory na Volume 3 mają potężniejszą siłę niż te na Volume 1. ‘Nobody’s Child’ pierwotnie znalazł się na albumie kompilacyjnym wydanym w 1990 roku na rzecz The Romanian Angel Appeal. A cover ‘Runaway’ służy jako hołd dla Dela Shannona, autora piosenki, który kiedyś był uważany za następcę Orbisona. Niestety, Shannon popełnił samobójstwo dwa miesiące przed nagraniem Volume 3. Aby dopełnić zestaw, pięć teledysków i krótki dokument na DVD nadają zestawowi miły akcent. W The True Story Of The Traveling Wilburys wszyscy oprócz Dylana rozmawiają o związku i koleżeństwie. Jest kilka świetnych intymnych ujęć, które Harrison nakręcił kamerą podczas sesji. W jednej sekwencji Petty mówi Orbisonowi, że musi być najlepszym piosenkarzem na świecie. Kolekcja Traveling Wilburys jest dostępna w czterech różnych formatach. Standardowy pakiet zawiera Volume1, Volume3, DVD i 16-stronicową książeczkę, podczas gdy edycja deluxe obejmuje trzy płyty i 40-stronicową książeczkę. Wersja winylowa obejmuje dwa albumy i dodatkowe utwory. Wersja cyfrowa ma prawie wszystko dostępne do pobrania. Dziesięć lat pracy i zdecydowanie ciężko pracowali, aby to zrobić dobrze. Brawo!” ~ Shawn Perry ( )