Czy warto kupić kabel zasilający za 5 tysięcy dolarów?
(część druga, Arbiter vs Acrolink)

 

W drugiej odsłonie Acrolink 7n-PC9500 Maxcel miał większą szansę konkurować z kablem firmy Verictum, bo produkt ten- Arbiter, jest wyceniany na okolice 5,5 tys. dolarów, czyli z pułapu cenowego Acrolinka.

Zasilający Arbiter jest kablem o długości 180cm, zbudowanym z kriogenizowanych srebrnych przewodników o dużej czystości (4N). Przewód uziemienia wykonano również z tego samego materiału. Konstrukcyjnie to wielożyłowy przewodnik z prostokątnych w przekroju solid core o efektywnym przekroju 3 mm2, zakończony wtykami Furutech FI-E38G i FI-28G (o obciążalności 10A/250V). Budowę Acrolinka PC9500 opisałem w części pierwszej tego artykułuPo wygrzaniu kabli (co zawsze jest warunkiem prawidłowej ich oceny), system opisany niżej*, odtwarzał płyty** jak na obrazie:


Acrolink podpięty został jako pierwszy do odtwarzacza McIntosh MCD550 (na kilkanaście godzin przed moim przybyciem do miejsca odsłuchów). Muszę w tym momencie się zastrzec, że uznaliśmy (piszę w liczbie mnogiej, bo słuchających było trzech) odpięcie akcesoriów Verictum (X-Bulk, X-Block i Gnosis) za rozwiązanie, które ograniczy poważnie wpływ „polepszaczy” toru audio (pozostawiając jedynie na miejscu bezpieczniki X-Fuse), stąd zamiast verictumowego dystrybutora AC o nazwie- Gnosis, rozdzielała prąd niemiecka listwa AudioAgile, a zamiast Demiurgów prąd przesyłały skromniejsze Tara i Furutech.

No i usłyszeliśmy „Let’s Work Together” z płyty Canned Heat. Nie byliśmy zachwyceni. Acrolink przedstawił nagranie jako podbite w górnym rejestrze średnich częstotliwości i bez mocnej podstawy basowej. Wokalista i gitarzyści przez to niemelodyjnie wykonywali utwór. Czy dzięki podobnej prezentacji „Lets Work Together” w sierpniu 1970 roku stałby się wielkim przebojem? No, nie wiem… Raczej nie! Uwielbiam Canned Heat, znam różne edycje tej płyty (vide- „edycje płytowe”) i mogę tylko tyle dodać, że choć francuskie wydanie (Magic Records) jest rzeczywiście jaśniejszej barwy to podstawa basowa w dużym stopniu „poskramia” zapędy górnej części pasma. Napisałem ten wniosek uprzedzająco, bo Arbiter inaczej przedstawi płytę Canned Heat. Ta nienajlepiej zmiksowana płyta (w żadnym razie nie mogłaby być płytą wzorcową pod względem realizacyjnym) mówi nam to, że Acrolink ma problem z niższym zakresem częstotliwości, ale i najwyższym również- czy jest ten zakres ograniczony, tłumiony? Następna- „Jazz at the Pawnshop”, wydanie audiofilskie firmy FIM, wydawałoby się nie do „zniszczenia” przez żadne źródło CD… Źródło nie, ale co innego spaprać może łatwiej! Przesadziłem- Acrolink nie spaprał, ale i nie pomógł. Nagranie „Lady be Good” z tej płyty pokazało, że kabel zasilający potrafi niczym odtwarzacz, albo wzmacniacz, wykreować obraz płyty inny niż ten do jakiego przyzwyczaiły nas wpięte wcześniej inne kable i akcesoria audio. Acrolink „nie spaprał” w tym sensie, że nie spowodował „niesłuchalności” nagrania. Można wysłuchać, tyle że bez emocji, bo gdy pianista uderzał w klawisze to robił to nieśmiało, bez mocy, a gdy wibrafon miał swoje „pięć minut” to były te minuty pozbawione harmonicznych przebogatych. Talerze perkusisty wybrzmiewały w taki sposób, że nie zwracało się na nie uwagi, a więc trudno było nazwać efekt „wybrzmiewaniem”. Zrobiło się nudno… I wyraźnie słyszało się zubażanie najwyższych rejestrów (stąd niewybrzmiewanie talerzy) częstotliwości jakie pojawiały się na płycie.

A więc, dla dodania nam (słuchaczom) chęci dalszego słuchania wsunęliśmy w odtwarzacz trzecią płytę- energicznie, z pasją i w bardzo dużym tempie zagraną, bezpardonowo nagraną (bez upiększania i łagodzenia jakichś tonów) “Les Quatre Saisons” Biondiego i jego orkiestry. No i żeby na pewno obudzić uśpioną wrażliwość na muzykę zaczęliśmy od „Zimowego” Allegro non molto. Owszem tempo zostało zachowane, ale zróżnicowanie dynamiczne poszczególnych grup instrumentalistów zostało spłaszczone, a poza tym barwy tez były mało zróżnicowane. Trudno w tej sytuacji nucić melodię, którą starają się budować muzycy. Dla pewności Largo z „Wiosny”… Nic to nie dało, muzykalność stała nadal pod znakiem zapytania.

Przyszła kolej na Arbitra. Jeśli wierzyć konstruktorowi (a ja wierzę) ten kabel zasilający nie ma być konkurentem Demiurga (części pierwszej tego artykułu), lecz inaczej strojonym kablem, który mógłby zadowolić melomanów oczekujących mocnych wrażeń… Test pokazał czy życzenie konstruktora przemieniło się w rzeczywistość: Nie czekaliśmy na wygrzanie paru godzin, lecz też nie mniej niż 120 minut. Czemu? Bo byliśmy niecierpliwi, choć zdaję sobie sprawę, że dopiero paręnaście godzin pozwala rzetelniej ocenić kabel wcześniej używany, a najmniej 200 gdy z nowym mamy do czynienia. Kabel firmy Verictum wydawał się tolerancyjny pod tym względem. Arbiter to przeciwieństwo Acrolinka i w jednym aspekcie zbliżony, ale po kolei:

  • „Let’s Work Together” Canned Heat był nasycony mocniej w dole pasma, co równoważyło zbyt wybujałą górę (opisuję nie charakter kabla lecz sposób realizacji płyty). Teraz można było ocenić wartość muzyczną przeboju (w 1970 roku sięgnął po drugie miejsce na liście brytyjskich singli). To nie jest audiofilska realizacja, gorzej- nie można jej nazwać nawet dobrą, ale powinno się udać odsłuchanie jej bez krzywdy dla poczucia estetyki rockowej i tak się stało z udziałem Arbitra. Przebój Canned Heat stał się przede wszystkim melodyjny i bardzo rytmiczny.
  • „Lady be Good” z „Jazz at the Pawnshop” był już poważnym spektaklem, w którym talerze wybrzmiewały tuż przed głośnikami i sporo za (zajmowały dużą przestrzeń), zacząłem wyróżnić kontrabas (na co w ogóle nie zwróciłem uwagi podczas testowania Acrolinka) a pozostałe- fortepian, saksofon i wibrafon miały wiele większy wolumen, też za sprawą wzbogacenia o harmoniczne częstotliwości. Słyszałem ten utwór w różnych konfiguracjach sprzętowych w tym samym pomieszczeniu (właśnie tym samym, w którym opisywany test był przeprowadzany), ale tylko jeden raz to był koncert z pełnym złudzeniem żywego grania… No tak, ale wtedy zasilanie było oparte o komplet topowych akcesoriów Verictum, co w przeliczeniu na pieniądz stawało się „inną piękniejszą bajką” i dramatem dla zarabiających w pobliżu średniej krajowej.
  • Utwory z „Les Quatre Saisons” Biondiego, brzmiały ekscytująco. Zresztą, jeśli meloman zaakceptuje interpretację Europy Galante to innej już nie będzie chciał słuchać (tak sądzę). I z Arbitrem ta płyta zyskiwała w jeszcze większym stopniu, niż wymienione wyżej płyty. Fantastyczna rozdzielczość, tempo i dynamiczne skłonności kabla (dziwne takie twierdzenie się staje, prawda?) dawały możliwość wsłuchiwania się w niuanse gry skrzypka wiodącego, basso continuo (a przecież to właśnie ono stanowi harmoniczny fundament utworów) i w sekcje wiol (zresztą, w inne sekcje też). Zespół był świetnie umiejscowiony na scenie. Piszę te słowa z entuzjazmem, bo akurat ta płyta mnie przekonała do Arbitra w 100%. Jeszcze coś zauważyłem- pełnię górnej średnicy z zakresu częstotliwości przy zaokrągleniu najwyższego rejestru.

Słowa konstruktora opisują kabel tak: „Dzięki […] komplementarnej filtracji nic z zakresów nie jest wycinane ani wycofywane. Niesie to ze sobą niczym nie skrępowany przekaz muzyczny pozwalający docenić w pełni  wirtuozerię i przekaz emocjonalny kompozycji.” i dalej „starałem się by płynność dźwięku, walory dynamiczne, wypełnienie, tworzenia trójwymiarowej bryły, głębokiej wieloplanowej sceny, były charakterystyczne dla Arbitra, a dla mnie te aspekty są tym istotniejsze, że urealniają przekaz„.  Czy rzeczywiście? Tak, bo skoro dynamika, rozdzielczość i duży wolumen instrumentów, budowanie sceny 3D, płynność to cechy jakie wyraźnie pokazał Fabio Biondi ze swojej płyty, to czemu miałoby ich zabraknąć z rocku czy jazzie? Moje doświadczenie (takie czy siakie) podpowiada, że jeśli utwór klasyczny zabrzmiał naturalnie i melodyjnie to o odtworzenie prawidłowe (a nawet atrakcyjne w przypadku Arbitra) innych gatunków muzycznych można być spokojnym. Tak pomyślałem, ale nie powiedziałem na głos uczestniczącym w odsłuchach- że chyba świetna byłaby para „do tańca” z Demiurga i Arbitra… Muzykalny Arbiter i liniowy (bez ograniczeń) Demiurg… Hmmm, a czemu nie?! (o tym w następnym teście, gdy Demiurg zasilał odtwarzacz płyt CD, a Arbiter listwę zasilającą Arię, najnowszy produkt firmy Verictum)

*) System audio użyty do testów:

  • Odtwarzacz CD/SACD:
    McIntosh MCD550
  • Wzmocnienie:
    ARC REF150, McIntosh C1000
  • Kolumny głośnikowe:
    Kudos Super 20
  • Okablowanie:
    Shunyata, Kimber, Tara Labs, Neotech, Furutech
  • Akcesoria audio:
    AudioAgile (okazjonalnie), Verictum Fuse.
  • Akcesoria inne:
    Verictum Gnosis, Verictum X-Bulk (gold i silver), Verictum X-Block (odłączone na czas testu kabli, załączone porównawczo po teście głównym)
  • Adaptacja akustyczna:
    Dyfuzory Schroedera  1D

**) Płyty użyte do testu:

  1. Canned Heat „Future Blues” (Magic Records)
  2. Domnérus, Erstrand, Riedel, Johansen „Jazz at the Pawnshop” (Proprius/First Impression Music, FIM XRCD 012-013)
  3. Fabio Biondi, Europa Galante “Les Quatre Saisons” (EMI, wyd. z roku 2007)

 


Powróć do części pierwszej testów (Demiurg vs Acrolink) >>

Artykuł o podobnej tematyce: „Pojedynek” kabli zasilających, historia o dwóch takich co…

Dodaj komentarz