Porównanie systemów audio opartych na różnych źródłach-
gramofonowym i magnetofonowym (mit „taśm matek”)

 

Taśmy-matki otoczone są aurą „świętego Graala” jeśli wierzysz wtajemniczonym, że nasze winyle są tylko kiepską ich imitacją. Czy tak jest naprawdę?


Magazyn STEREO Analog wystawił to na próbę. Zawsze to samo: gdy tylko w kręgu miłośników winylu zachwycisz się dźwiękiem czarnej płyty, jakiś wścibski mówi dokładnie to zdanie: „Powinieneś był usłyszeć taśmę-matkę!” Uch, dobrze! Rzekomy koneser miał swój pogląd, reszta stoi w stanie niepokoju bo najwyraźniej zna tylko mętne doświadczenie. Ale w czym tak naprawdę problem? O to w tym wszystkim chodzi, żę poza bezpośrednim cięciem, każda płyta ma swój szablon – cyfrowy lub analogowy master. Jest to plik na dysku twardym lub taśma magnetyczna na magnetofonie. Sygnały elektryczne docierają do sprzętu tnącego przez wzmacniacz i mamy nadzieję, że zostaną unieśmiertelnione jako mechaniczna modulacja w rowku przy jak najmniejszych stratach. Istnieje wiele imponderabiliów i źródeł błędów w tym procesie, począwszy od optymalnego ustawienia głowicy audio – by pozostać od tej pory w domenie analogowej – po prawidłowe wyrównanie maszyny czy dopasowanie ewentualnych układów kompandera do okablowania i oczywiście też sama delikatna edycja. Fakt, że straty są ostatecznie nieuniknione, jest zatem oczywisty. Ale jak duże są te straty? Aby dojść do sedna sprawy, zsamplowaliśmy znakomicie nagrane, zmasterowane i wytłoczone nagranie wykonane dla Analogue Audio Association (AAA) w 2004 roku. Obiektem testu był album Gauchos Renato Borghettiego, który, jak odkryliśmy, istniał w trzech formach: jako Oryginalna taśma-matka z kodowaniem telekomunikacyjnym, jako „białe tłoczenie” (tak nazywa się bardzo wczesne tłoczenie próbne ze względu na niezadrukowaną etykietę) i wreszcie jako płyta wysokiej jakości tłoczona później z tej samej matrycy, można je kupić w AAA (www.aaanalog.de). Zdecydowaliśmy się na ten tytuł, ponieważ tutaj każde cięcie produkcji było udokumentowane i identyfikowalne, a matryca była faktycznie przenoszona jeden do jednego na warstwę folii. Ponieważ wstawione są urządzenia studyjne, takie jak ograniczniki, kompresory lub korektory, brzmienie płyty później odbiega mniej więcej wyraźnie od brzmienia taśmy 1/4 cala. Zbadaliśmy jednak przypadek odwrotny, który był przesadzony bez żadnych niepowodzeń i pogarszających „ulepszeń”. Optymalne warunki- taśma 1/2 cala przesuwała się z prędkością 38 centymetrów na sekundę obok głowicy Studera A 80, zbudowanego w 1972 roku, ale w doskonałym stanie. To wciąż jest State-of-the-Art.

Aby upewnić się, że działał idealnie, maniak vintage Uli Apel najpierw założył taśmę mierniczą i wypoziomował maszynę za pomocą poziomicy. Nie było nic złego w wyrównywaniu – było idealnie. Tony referencyjne zapewniły również dokładne ustawienie głowicy – kluczowe dla prawidłowego odbioru. Podłączyliśmy więc Studera do kompandera Telcom C4. To było już obecne podczas nagrywania i skompresowało dynamikę muzyki nawet o 30 decybeli. Teraz rozszerzył je z powrotem lustrzanym odbiciem, wydając cichsze dźwięki, czyli jeszcze ciszej i w ten sposób usunął szumy praktycznie całkowicie. Do porównania dostępne były komponenty z najwyższej i referencyjnej klasy. Równolegle do Studera grał Rondino Nero firmy Transrotor, w tym ramię SME 5009 i nowy Super MC Figaro.

Jego sygnały były wzmacniane i korygowane przez przedwzmacniacz gramofonowy Brinkmann Edison. Oba źródła pracowały przez duet wzmacniaczy Accuphase C-3800/P-6100, a muzykę odtwarzał nowy zwycięzca EISA Sopra No.2 firmy Focal.

Więc stworzono najlepsze warunki. Głowice zostały ponownie szybko wyczyszczone, a wytłumione prowadnice delikatnie nałożono na taśmę magnetyczną z muzyką inspirowaną Ameryką Południową. Wyszło to szczególnie zwięźle z „Master Recorder” Studera. W szczególności akordy, które oczywiście zostały uchwycone bez większej odległości mikrofonu, a więc bardzo bezpośrednio, dosłownie rozbłysły bezpośredniością i blaskiem. Jednocześnie wykonanie było przestrzenne i misternie wyrzeźbione, flet pana z dymną nutą delikatnie rozpłynął się w tle. To był występ ekstraklasy. Czy winyl mógłby również tak zabrzmieć? Najpierw nakładamy białe tłoczenie. I – to jasne dla wszystkich słuchaczy płyt – że tak! Różnice były zaskakująco niewielkie. Na LP brzmiało to trochę ciemniej. Przy nieco jaśniej brzmiącej wkładce niż niezwykle liniowy Figaro, różnice zostałyby zniwelowane do zera. Pod względem rozdzielczości, przestrzenności czy dynamiki nie byliśmy w stanie stwierdzić znaczących różnic. Wszystko jasne dla fanów winyli. Już niewielki spadek tonów wysokich może już wynikać z cięcia folii lakierniczej i późniejszej galwanizacji. Z „Direct Metal Mastering” (DMM), co prawda przez wielu fanów analogu postrzegane jest sceptycznie, ponieważ nie faworyzuje delikatnego wydźwięku i w którym zamiast tego wycina się miedzianą matrycę, ta różnica mogła zostać zredukowana. Zwykły LP ponownie brzmiał nieco słabiej niż białe tłoczenie. Pragnienie niektórych winylowych kolekcjonerów o niskie numery nakładowe ze świeżych matryc ma pewne uzasadnienie. Niemniej jednak różnica była niezmiernie mała, dlatego też ostatecznie przełączaliśmy się między taśmą a płytą w tym samym miejscu, oczywiście przy tym samym poziomie głośności. Stało się to grą w zgadywanie, bo brzmienia były do siebie tak podobne. A więc pocieszający wniosek jest taki: dźwięk z winyli w żadnym wypadku nie gra w niższej klasie!

Autor artykułu: Matthias Böde (redaktor naczelny czasopisma Stereo)

Przetłumaczył z niemieckiego: Jacek Stein

 


Testy systemu audio (1) >> 
Testy systemu audio (2) >>
Testy systemu audio (3) >>
Testy systemu audio (4) >>
Testy systemu audio (5) >>