Rekomendowane jazzowe wydawnictwa płytowe
(rozdział siódmy)
Jazz nie umarł wraz z końcem lat 60. czy 70. Żyje i ma się zupełnie dobrze. Ten rozdział poświęcę wydawnictwom przełomu wieków.
Cassandra Wilson na „New Moon Daughter” sięga po kompozycje kompozytorów z bardzo różnych środowisk twórczych. „Last Train To Clarksville” z repertuaru The Monkees przekształca z chwytliwej piosenki pop w naprawdę jazzowy utwór. W „Harvest Moon”, balladzie Neila Younga, dodaje od siebie tragiczny ton, wzbogacając ją o dodatkowe refleksje. Hanka Williamsa ” I’m So Lonesome I Could Cry ” i „Love Is Blindness” z repertuaru U2 maja ten sam dramatyczny wyraz co klasyk „Strange Fruit”. Cassandra Wilson śpiewa głosem emocjonalnie jednorodnym co można uznać za pewną wadę, choć jej głęboki alt nie predestynuje do różnicowania napięć… To raczej chłodne opowiadanie historii niż gra teatralna. Melodie, które trzeba rozszyfrowywać przez kilka taktów utworu, wpadają w ucho tak łatwo jak ich oryginalne odpowiedniki. Cassandra Wilson śpiewa też pięć własnych kompozycji, które spowija melancholijna aura bluesa. Spośród nich na wyróżnienie zasługuje urokliwa kołysanka „Until”. Płyta „New Moon Daughter”, wydana w 1995 roku przez wytwórnię Blue Note Records, otrzymała nagrodę Grammy za najlepszy wokalny album jazzowy roku.
„Traveling Miles”, wydany w marcu 1999 przez Blue Note, a nagrany w grudniu 1997 w Hit Factory w Nowym Jorku oraz maju i wrześniu1998 w Bearsville Studios, jest hołdem złożonym Milesowi Davisowi. Cassandra Wilson wykorzystała kompozycje z katalogu nagrań Davisa zrealizowanych dla Columbia Records, albo jego autorstwa, albo przez niego grywanych. Wokalistka dodała własne teksty i kilka swoich oryginalnych utworów dla których inspiracją był Miles Davis.
Cassandra Wilson śpiewa w swoim niepowtarzalnym stylu od materiału z okresu „Bitches Brew” po „Time After Time” Cyndi Lauper i Roba Hymana (Miles Davis pierwszy raz zamieścił tę kompozycję na albumie „You’re Under Arrest”). Cała płyta jest zbudowana na skomplikowanych aranżacjach Wilson i kombinacji instrumentów elektrycznych i akustycznych co daje w efekcie zaskakujące brzmienie całości. Jakość dźwięku na tym albumie jest bardzo dobra: basy mają poprawne brzmienie, gra miotełkami przez perkusistę brzmi świetnie, a wiele innych elementów perkusyjnych przedstawiane są szczególnie prawdziwie. Barwy i echo większości instrumentów są autentyczne i realistyczne. Można też sporo szczegółów wyłowić z nagrań. Wokalistka jest „ustawiona” na pierwszym planie, co wydaje się naturalne i daje do rozumienia, że jej głos jest absolutnie najważniejszym aspektem każdej kompozycji.
Płyta “Remember Miles” Shirley Horn (Verve Records z roku 1998), również jest płytą, która ma upamiętnić postać Milesa Davisa. „Jeśli nie ma jej, nie dostaniesz mnie”- tak powiedział Miles Davis założycielowi i właścicielowi klubu Village Vanguard, Maxowi Gordonowi, by pomóc Horn zaistnieć na scenie muzycznej. Poprzedzała swoimi występami koncerty Miles Davisa w tym klubie. A więc płyta jest niejako spłatą długu, jaki kiedyś- w roku 1960. zaciągnęła. Tak też zaczęła się jedna z najtrwalszych przyjaźni jazzowych. Horn wydała „Remember Miles” siedem lat po jego śmierci.
Shirley Horn jest zdeklarowaną balladową wokalistką, a do tego konserwatywną bez skłonności do fajerwerków wokalnych. Jej tembr głosu jest idealny śpiewu w wolnych tempach i tak śpiewa na tej płycie. Wszystkie utwory są znakomicie odegrane. „My Funny Valentine” toczy się bardzo powoli, ale Horn nigdy nie pozwala na przesadę. W „I Fall In Love Too Easily” cudownie gra w wyciszony, nostalgiczny sposób, Roy Hargrove na trąbce. „Summertime” jest najlepszym czasem dla basisty- Rona Cartera, który w tym utworze wysuwa się na plan pierwszy, dając jednocześnie solidną podstawę rytmiczną dla solowego bardzo uczuciowego przedstawienia Tootsa Thielemansa na harmonijce. Najdłuższy na płycie- „My Man Gone Now”, jest popisem Cartera, dwóch bębniarzy- Ala Fostera i Steve’a Williamsa. Smutną melodię w tym utworze podtrzymuje solistka i trębacz Roy Hargrove. Całość jest bardzo piękna, zagrana ze szczerym oddaniem żalu po stracie przyjaciela. Ból jest odczuwany i przez słuchaczy.
W podobnym nostalgicznym nastroju zostały zagrane utwory niegdyś śpiewane przez Edith Piaf. Trio- Tethered Moon, w składzie- pianista Masabumi Kikuchi , basista Gary Peacock i perkusista Paul Motian, wzięło na warsztat jazzowy jedynie tkankę muzyczną piosenek wykonywanych przez francuską piosenkarkę i nagrało płytę „Chansons d’Edith Piaf”. Wydała tę płytę firma Winter&Winter w 1999 roku.
Jazzowe hołdy dla Piaf są wyjątkiem, a nie regułą, więc w 1999 roku budziła zainteresowanie tych, którzy sądzili, że muzyka z repertuaru Edith Piaf jest bardzo odległa stylowi jazzowemu. Tethered Moon burzą ten osąd. Po wysłuchaniu muzyki z płyty można przypuszczać, zę nie ma murów nie do obalenia. Jest świeża i melodyjna, ale nie w sposób katarynkowy lecz bardzo wyrafinowany: „La Vie en Rose”, „L’accordeoniste”, „Bravo pour le clown” to klejnoty w koronie. Jest coś co przez jednych jest uznane za wadę, a przez innych za urocze dobarwianie. Kikuchi to jeden z tych pianistów, który podczas gry nuci… To słychać, a nawet jest jednym z „instrumentów” w nielicznej orkiestrze. Sekcji rytmicznej, wzbogaca grę pianisty nie tyle rytmicznie co melodycznie (Paul Motian grą na talerzach perkusyjnych). Cała trójka gra z bogatą kreatywnością. Subtelność i spokój nie opuszczają gry muzyków, którzy malują obrazy Paryża raczej o poranku niż wieczornym zgiełku. Wspaniała płyta, wspaniale nagrana. Nie mam wątpliwości- „Chansons d’Edith Piaf” jest jedną z najciekawszych płyt jazzowych z lat 90. XX wieku.
Us3 godzi trzy nurty- hip-hop, rap i jazz. Robi naprawdę świetnie, wykorzystując jako bazę melodyczną sample legendarnych utworów jazzowych, między innymi z repertuaru: Art Blakey and the Jazz Messengers, Lou Donaldsona, Theloniousa Monka, Granta Greena, Horacea Silvera, Donalda Byrda. Na ich tle grają- Gerard Presencer (trąbka), Dennis Rollins (puzon), Mike Smith (saksofon tenorowy), Ed Jones (saksofon sopranowy), Tony Remy (gitary), Matt Cooper (fortepiany).
Płytę Us3 „Hand On The Torch” wydało Blue Note w 1993 roku. Us3 zapożyczył od hip-hopu technikę samplingu (wykorzystywania fragmentów już istniejących utworów), komputerowego tworzenia bitów (na płycie nie gra perkusista) oraz loopingu (zapętlania). Głównymi twórcami „Hand On The Torch” są producenci Geoff Wilkinson i Mel Simpson, którzy wybrali sample i wykonali wszystkie efekty komputerowo- elektroniczne kompozycji. Nazwę Us3 zapożyczono z płyty „Us Three” Horace’a Parlana z płyty o tym samym tytule Blue (Note z 1960 roku) i chyba sugeruje, że klasyka jazzu ma dla twórców płyty zasadnicze znaczenie. Ta mieszanka stylów, przedstawiona przez Us3, można traktować nie tylko jako jazz do słuchania lecz również jako projekt dostosowany do tańca. Jakość artystyczna w ich muzyce, jest tak wysoka, że aż godna nazywania ją klasyką jazzu. Rapowanie, solówki instrumentalne, integracja bitów z samplami i wszystkie efekty dodatkowe ozdobniki elektroniczne, tworzą w efekcie formę sztuki, która nie dość, że ciekawa, to przyjemna i godna naśladownictwa.
Us3 z szacunkiem wykorzystuje dorobek jazzu, mieszając style… Skrzypaczka jazzowa Regina Carter, jest spadkobierczynią spuścizny Stéphane’a Grappelliego i Stuff Smitha. Jak Us3 miesza style, tyle że nie rap, hip-hop i jazz lecz opiera się na brzmieniach: Motown records, afro-kubańskich, swingowych, bebopie, a nawet folku.
Nie jest to chyba trudne gdy ma się wsparcie takich muzyków jak: Richard Bona (wokal, akustyczna gitara, elektryczny bas, inst.. perkusyjne), Cassandra Wilson (wokal), Romero Lubambo (akustyczna gitara), Rodney Jones (gitara), Werner „Van” Gierig, Kenny Barron (fortepian); Peter Washington (bas); Lewis Nash (perkusja); Mayra Casales (inst. perkusyjne). Na płycie- „Rhythms of the Heart” (Verve Records), amerykańska skrzypaczka gra bardzo stylowo i melodyjnie, z radością tak niegdyś charakterystyczną dla Stephane’a Grappelliego, czuje się to zwłaszcza w „Lady Be Good” (George Gershwin / Ira Gershwin) i „Our Delight” (Tadd Dameron). Jest też wiarygodne sięgnięcie po salsę w „Mojito” (Steve Turre), afro-pop w „Mandingo Street” (Richard Bona) i przetworzony w reggae „Papa Was a Rolling Stone” (z repertuaru The Temptation), gdzie Cassandra Wilson zapewnia wyrafinowane wokalne wykonanie. Świetnie brzmiące nagrania pochodzą z sesji w Avatar Studios w Nowym Jorku (24 listopada i 30 i 8 grudnia 1998).
Herbie Hancock również odwołuje się do klasyki- do dzieła braci Iry i George’a Gershwin.
„Gershwin’s World” wydana przez Verve Records w 1998 roku. W sesji uczestniczyła śmietanka muzyków, między innymi- Chick Corea, James Carter, Wayne Shorter, Joni Mitchell, Stevie Wonder… Gdyby opisać w dwa słowa płytę „Gershwin’s World” to należałoby użyć zwrotu- „po prostu genialna!” i zresztą doceniono ją przyznając nagrodę Grammy za najlepszy jazzowy album instrumentalny. Hancock udało się przedstawić muzyczny świat z czasów Gershwinów w nowoczesny sposób, atrakcyjny dla dzisiejszych odbiorców. W tych czasach tworzyli też: Duke Ellingtona, James P. Johnson, WC Handy co przedstawił sprytnie Hancock. zamieszczając ich utwory na płycie. Nie pominął nawet Ravela, który był dla Gershwina źródłem inspiracji. Wszystkie utwory fantastycznie współgrają jakby były stworzone przez jednego autora dla tej jednej płyty. Jakość techniczna nagrań jest bez zarzutu.
Na koniec rozdziału napiszę o kimś kto nie powinien był umrzeć jeśli nie w ogóle to przynajmniej nie teraz, w wieku 28. lat (23 lipca 2011). Tym kimś była Amy Winehouse, angielska piosenkarka jazz i soul, kompozytorka i autorka tekstów piosenek. Im więcej czasu upływa od jej śmierci tym bardziej doceniamy jej niebywały talent, przez niektórych krytyków porównywalny z talentem Billie Holiday. Zdążyła nagrać dwie płyty studyjne dla Island Records- „Frank” (2003) i „Back To Black” (2006).
Debiutancki album Winehouse, „Frank”, został wydany w 2003 roku gdy miała zaledwie 19 lat. Większość utworów na płycie jest jazzem. Album zawiera piosenki napisane przez Winehouse i dwa covery. Album pokazuje wokalistkę w najlepszej formie śpiewaczej. Krytycy jazzowi podkreślają, iż głos Winehouse można porównywać do głosów takich śpiewaczek jak Sarah Vaughan czy Nina Simone. Winehouse wykonuje piosenki, jakby wykonywała je tysiące razy klubach jazzowych, wśród oparów alkoholu i w dymie nikotynowym. Śpiewa, jak opowiada w wywiadach, tylko o tym czego doświadczyła… Może właśnie dlatego odbiera się jej twórczość jako bardzo szczerą. W roku 2004 Amy Winehouse została nominowana do BRIT Awards w kategorii „Najlepsza solowa artystka” i w tym samym czasie płyta została nominowana do nagrody Mercury Music Prize 2004.
Trzy lata później nagrywa „Back To Black”, który przynosi jej niezwykłą popularność. Od tej pory wielbiona za swoją muzykę, urodę i charyzmę stała się więźniem we własnym domu, stale obserwowanym przez dziennikarzy szukających sensacji. Zaczynała wieść życie dalekie od normalności. Płyta choć już nie tak niewinna jak „Frank” to nadal szczera, nadal w swojej muzyce dzieli się przeżyciami bardzo osobistymi, niekiedy depresyjnymi. Opowiada o niespełnionej miłości, alkoholizmie i narkotykach. Muzycznie to album bardzo różnorodny- soul pomieszany z rhythm and blues’em, od subtelnego „Love Is A Losing Game”, poprzez smutne „Just Friends”, do ekspresyjnych i dynamicznychi „Me & Mr Jones” oraz „Tears Dry On Their Own”. Album odniósł ogromny sukces komercyjny na Wyspach Brytyjskich, i w różnych krajach na całym świecie, m.in. w Stanach Zjednoczonych, gdzie podobnie jak w UK longplay sprzedał się w ponad milionie egzemplarzy. W roku 2007 album Back to Black został nominowany do nagrody BRIT Awards w kategorii „Najlepszy album”. Nie on zdobył tego tytułu, ale wokalistka zdobyła tę nagrodę w innej kategorii – „Najlepsza solowa artystka”…
Kolejne rozdziały: