Wydawnictwa płytowe aspirujące do najlepszych
(rozdział szósty)

Nagrania w brzmieniu wybitne, artystycznie też… Wybór z trzech dziedzin- rocka, ballady i kabaretu, albo im bliskich.

Firma Winter & Winter bardzo dba o jakość obu rodzajów- muzyczną i realizacyjną. Powinienem dodać jeszcze, że i edytorski poziom ich produkcji jest wyjątkowy i stylistycznie jednorodny, charakterystyczny dla wszystkich ich płyt.

Płyta przenosi słuchacza w duszne od dymu nikotynowego, zatęchłe od oparów alkoholi niewielkie pomieszczenie, gdzie oprócz stolików, nakrytych białymi obrusami, krzeseł na których siedzą kobiety i mężczyźni jest mała estrada- miejsce dla pieśniarzy, muzyków, ale i pokazów striptizowych. Nie potrzeba wcale wybujałej wyobraźni, by dekadencki koloryt jaki jest budowany dźwiękami knajpianego gwaru i talerzy obijanych sztućcami, rozszedł się po pokoju, w którym płytę „Au Bordel: Souvenirs de Paris” odtwarzamy. Od wstępu, zresztą niemuzycznego, wie się, że nieprzeciętny spektakl nas czeka… Natury audiofilskiej też. Za chwilę rozpoczynają się występy pieśniarzy i małego składu instrumentalnego- pianisty i organisty, akordeonisty, saksofonisty, wiolonczelisty oraz basisty… Wtedy dociera do słuchaczy też to, że nie są w restauracji li tylko lecz, że uczestniczą w pikantnym kabaretowym spektaklu. Jak to „słuchacz uczestniczy”? Tak, bo wizje stają się bardzo realistyczne. Kiedy ten spektakl się rozgrywa? Charakter epoki jest wspaniale oddany, ale nie nam współczesnej. Słuchający cofnięci zostają w czas Niemiec lat dwudziestych, Paryża lat trzydziestych, do czasu gdy żyli: Piaf, Dietrich i Ferre. Epoki określić się nie da precyzyjnie, ale że gdy słuchamy utwory z płyty to scena nocna się rozgrywa, tego jestem pewien. Jedna z tych nocy, w których wszystko może się zdarzyć, gdy bywa się popychanym przez pożądanie, namiętność ale i odrzucanym ze wstrętem. Z tej malej estrady kabaretowej przedstawiana jest frywolna opowieść, czasem trochę drwiąca.


Wymienię parę kompozycji: “Ah Les Femmes!”, “Tu Me Plais”, “L’Amour des Hommes”, “Valse de Melody”, “Le Mépris”…

Wykonują je: wokaliści- Sasha Andres, Dom Farkas, Erico Vanzetta, Charlie O (też-piano, organy), Lol Coxhill (też saksofony), oraz: Christophe „Disco” Minck (bas), Stian Carstensen (akordeon & banjo), Ernst Reijseger (wiolonczela) oraz Noël Akchoté (dyrekcja I gitara).
Album jest autorstwa Noela Akshotte’a, ale jest też bliski albumom stworzonym według pomysłu Stephana Wintera, właściciela wytwórni Winter&Winter. Album jest bardziej nastrojowy niż sama muzyka na nim zawarta.  W sposób idealny te przeróżne utwory gatunkowo i z różnych dekad oddają klimat kabaretu paryskiego podczas II wojny światowej lub tuż po niej. Aby to osiągnąć, Noel Akshotte stworzył rzeczywisty kabaret, w którym ludzie nie tylko śpiewali i odtwarzali piosenki z tamtych dni, ale także prowadzili rozmowy przy stołach „obok muzyki”, tak jak to było niegdyś w dzielnicy Pigalle.


Au Bordel: Souvenirs de Paris” zawsze robi wielkie wrażenie, oczywiście jeśli wcześniej wyobraźnia nie przeniesie w czasie i przestrzeni.

 

Mocne teksty, mistrzostwo w wykorzystaniu instrumentów akustycznych i perfekcyjne harmonie wokalne stały się cechami charakterystycznymi tria Crosby, Stills & Nash. który w sierpniu 1969 muzycy zagrał swój drugi w swojej historii koncert na scenie słynnego festiwalu w Woodstock, zaczynając swój występ częścią akustyczną, by po niej w części elektrycznej zagrać z Neilem Youngiem. Dla intelektualnie zaawansowanej, kontestującej młodzieży czasu hippisów Crosby, Stills & Nash była grupą będącą w zgodzie doskonałej z przyjętymi imperatywami kulturowymi czasu „make love, not war”. W latach- 1969 i 1979 nagrali dwie płyty doskonałe- „Crosby, Stills & Nash” i z Neilem Yangiem „Déjà Vu”.

Kompilacja wcześniej niepublikowanych dwunastu wersji demo pochodzi z lat 1968-1971 to materiał, który muzycy wykonywali samodzielnie i wspólnie w The Record Plant w Nowym Jorku oraz Wally Heider Studios w San Francisco. Crosby’ego i Stillsa grających wspólnie można usłyszeć w nagraniu „Long Time Gone” z czerwca 1968 roku, zaledwie kilka tygodni przed dołączeniem Nasha do grupy. Z kolei Neil Young, którego przybycie w 1969 r. zapoczątkowało Crosby, Stills, Nash and Young, występuje z Crosby’m i Nash’em w „Music Is Love”, piosence, która pojawiła się w solowym debiucie Crosby’ego w 1971 roku- „If I Could Only Remember My Name”. Crosby występuje solo na demo w „Almost Cut My Hair”. Stills bez opieki pozostałych członków grupy, pojawia się w utworze z 1968 roku- „My Love Is A Gentle Thing”. Ta piosenka nigdy nie została wydana na albumie studyjnym, natomiast wersja z 1975 roku ukazała się w 1991 roku w kompilacyjnym zestawie „CSN”. Dwa nagrania: „Déjà Vu” i „Almost Cut My Hair”, z zestawu „CSN Demos” to wczesne wersje piosenek do płyty drugiej w ich katalogu- „Déja Vu”. Stills na swój debiutancki album „Stephen Stills” wybrał „Love The One You’re With”, jego największy solowy przebój. Stills nagrał tę wersję w kwietniu 1970 r., ponad sześć miesięcy przed nagraniem albumu w Londynie. Inny z utworów demo- „Singing Call” pojawił się na płycie kontynuacji debiutu- „Stephen Stills 2”.

Dzięki tym nagraniom mamy obraz jak trio pracowało nad tworzeniem piosenek, czasami nie można inaczej traktować nagrania niż tylko projekt- wyobrażenie autora o utworze po odpowiednim zaaranżowaniu. Niech przykładem będzie „Déja Vu”, w którym David Crosby z uczuciem i bardzo nastrojowo scatem przedstawia całą linię melodyczną, jaką zagra basista w wersji przeznaczonej na płytę. Te różnice między wczesną wersją a ostatecznym kształtem utworu, wzbudzają zainteresowanie, a nawet fascynację… Bo czy wersje demo czy finalne to za każdym razem perełki muzyki pop. Innym przykładem jest „Marrakesh Express”, który w demo zagrany jest przez Grahama Nasha lekko, a nawet urokliwie przy akompaniamencie wyłącznie gitar. W wersji przewidzianej na płytę pierwszoplanową rolę powierzono Stephen’owi Stills’owi grającemu na organach i gitarach bardzo twórczo wykorzystywanych w sposób, który w efekcie przypominał sitar. Ten ewolucyjny proces- od demo do finalnej wersji, jest szczególnie widoczny w dwóch utworach Davida Crosby’ego, na przykład- „Almost Cut My Hair” w wersji demo to refleksyjna, wyciszona ballada, grana w wolnym tempie, natomiast na płycie „Déja Vu” to rockowy ostry bunt. Prawie wszystkie utwory na „CSN Demos” zostały nagrane w Wally Heider Studios, popularnym miejscu nagrań na Zachodnim pozostałe w The Record Plant w Nowym Jorku. Porównanie tych nagrań z tymi, które ukazały się na płytach w 1969 i 70. roku daje wgląd w akt twórczy (a przynajmmniej w jego fragment) wspaniałych muzyków, o których z całą pewnością można mówić jako tych, którzy wiedzieli co chcieli osiągnąć i mieli warsztat odpowiedni by to zrealizować. Można jeszcze inaczej spojrzeć na utwory zebrane na „Demos”- są śpiewane i grane tylko dla jednego słuchacza, są bardzo kameralne. Utwory z „Crosby, Stills & Nash”, „Déja Vu” czy „Stephen Stills 1/2” są dla całego pokolenia. Nagrania brzmią wspaniale, jakby miały być  ich ostatnimi, jakby właśnie po nich ludzie (publika) mieli oceniać kunszt wykonawczy trzech artystów- Davida Crosby’ego, Stephena Stillsa, Grahama Nasha i Neila Younga.

 

W czasie gdy scena muzyczna Wielkiej Brytanii i USA była opanowana przez zespoły punkowe, w rok od wydania „Never Mind the Bollocks, Here’s the Sex Pistols” zaczyna się „rozpychać” debiutancki album grupy Dire Straits i to z sukcesem po obu stronach Atlantyku. Wszystko ich odróżniało od punkowych zespołów. Cały album to rock z elementami jazzu i country, grany przez klasyczny skład- dwie gitary, perkusja i bas. Grają znakomici muzycy, prezentując delikatnie i czysto brzmiący rock kojarzący się bardziej z południem Stanów Zjednoczonych niż z dokonaniami zespołów brytyjskich. Ta pierwsza płyta zasłyszana w radio mogła budzić jeszcze jedno skojarzenie- Bob Dylan z jakiejś nowej płyty… Bo tembr głosu i artykulacja Marka Knopflera- wokalisty i gitarzysty zespołu, bardzo przypominały barda z Ameryki.


Album „Dire Straits” oferuje spokojny, oszczędny rock, z wyróżniającym gitarzystą o własnym niepowtarzalnym stylu, albo raczej charakterystycznym sposobem gry na gitarze. Piosenki Knopflera i śpiewane przez niego w bardzo oszczędny sposób zbliżony do melodeklamacji, opowiadają z reguły o powszednich dniach bardzo normalnych ludzi, przedstawiają sytuacje mogące spotkać każdego. Najpopularniejszy z tej płyty utwór- „Sultans of Swing”, opowiada historię zespołu muzycznego, grającego w pubie bardziej dla własnej przyjemności niż z potrzeby materialnej, bo był ignorowanym przez bywalców pubu. Mark Knopfler opowiadał później o tym, jak natknął się kiedyś na podobny zespół w jednym z londyńskich pubów i właśnie ta sytuacja autentyczna zainspirowała go do napisania piosenki. Utwór zamyka solo Knopflera, stanowiące uniwersalny znak rozpoznawczy zespołu. Muzyka nie jest skomplikowana, wręcz ujmująco prosta. Mała ilość elektroniki powoduje, że album jest przystępny i oblewa słuchacza pasją, która została włożona w jej nagranie. Ta płyta jest bardzo bezpośrednia, przemawiająca do słuchacza prosto i wyraźnie. Muzyka w tym utworze i w pozostałych jest ujmująco prosta i przystępna, zagrana bez nadużywania elektronicznych efektów. Słychać wyraźnie, że była skrupulatnie dopracowana zanim została sprzedana, poza tym słychać też, że muzycy z pasją podeszli do pracy. W efekcie album jest jednym z wybitnych osiągnięć rocka. Jako że następne albumy sprzedawały się równie dobrze jak ta pierwsza, znając potencjał grupy i ich lidera, to wytwórnia Vertigo postanowiła nowatorsko potraktować ich piaty album- nagrać album wyłącznie na cyfrowym sprzęcie, bo przyświecała przedsięwzięciu idea wydania na cyfrowym nośniku. Tym nośnikiem miała być płyta CD, przecierająca z sukcesem szlaki audio. Był rok 1985. Płyta nosiła tytuł „Brothers In Arms”. Nagrania trwały od listopada 1984 roku do marca 1985 roku w studiach nagrań Air Studios na Montserrat, Air Studios w Londynie i w Power Station w Nowym Jorku. W trakcie nagrywania grupę opuścił drugi gitarzysta Hal Lindes, dlatego wszystkie partie gitarowe zostały nagrane przez Marka Knopflera. Gitarzysta był również autorem piosenek, aranżerem i producentem.


Całość nagrań zrealizowano na 24-ścieżkowym cyfrowym sprzęcie firmy Sony. O tym, że nośnikiem miały być płyty kompaktowe, świadczy też pewien fakt: wersja CD jest blisko o osiem minut dłuższa od wersji winylowej. Na potrzeby płyty winylowej część piosenek została skrócona, niektóre nawet o kilka minut! Zapis cyfrowy podsunął Knopflerowi sporo pomysłów aranżacyjnych i brzmieniowych. Stąd nagrania były pełne przestrzennych efektów dźwiękowych. Knopfler mając nadzieję, że powstaje krążek niezwykły, chcąc wznieść się na wyżyny sztuki, poprosił o pomoc w nagraniach sławy: Stinga, Tony’ego Levine’a, Omara Hakima i Guyema Fletchera. Tak zrodziło się dzieło zachwycające. Dzieło bogate w przebojowe: „So Far Away”, „Money For Nothing” i „Walk Of Life”, w nastrojowe kompozycje: „Your Latest Trick” i „Why Worry”, aż po zamykający cały album utwór tytułowy. Nie ma sensu opisywać doskonałą realizacje nagrań skoro album „Brothers In Arms” zdobył w 1986 roku dwie nagrody Grammy: za „Najlepiej zrealizowany album” oraz za „Najlepsze wykonanie rockowe przez duet lub zespół” utworu „Money For Nothing”. Trzecia nagroda Grammy przyszła dużo później bo w 2006 roku za edycję płyty w wersji Surround. W 1987 roku album został też uhonorowany nagrodą Brit Awards za Najlepszy Album Brytyjski. Ponadto trafił do zestawień najlepszych płyt wszech czasów magazynów „Q” i „Rolling Stone”. Kto tak pięknie grał i śpiewał na płycie? Chętnie przypomnę: Mark Knopfler  (gitary, śpiew), John Illsley (gitara basowa, śpiew), Guy Fletcher ( instrumenty klawiszowe, śpiew), Alan Clark (instrumenty klawiszowe), Omar Hakim (perkusja). Terry Williams (perkusja), Sting (śpiew w „Money for Nothing”), Chris White (saksofon).

 

Jeśli by kogoś spośród rock-fanów spytać o wymienienie najbardziej amerykańskiego zespołu rockowego to zapewne na czele listy pretendentów do tego miana byłaby grupa The Eagles. Założyli ją w 1971 roku: Don Henley, Glenn Frey, Bernie Leadon i Randy Meisner.
Eagles”, debiutancki album The Eagles, został nagrany w londyńskim Olympic Studios przez producenta i inżyniera nagrań Glyna Johnsa. Nie od razu Johns chciał współpracować z amerykańską czwórką młodych muzyków. David Geffen, szef Asylum Records, zaciągnął Johnsa na występ zespołu The Eagles w klubie o nazwie Tulagi w Boulder (Colorado) przy końcu 1971 roku. Johnsowi zespół się nie spodobał. Uważał, że brak im spójności… Chyba miał rację, bo Glenn Frey (gitara, slide, wokal) chciał, żeby zespół grał rock & rolla, podczas gdy Bernie Leadon (gitara, banjo) chciał grać country. Uparty Geffen namówił Johnsa by posłuchał ich drugi raz. Johns nie zmieniał swojej opinii o zespole, do czasu… Gdy wszyscy członkowie zespołu zaczęli śpiewać w harmonii z gitarą akustyczną w balladzie „Take the Devil”, Johns oniemiał. Później powiedział: „To był dźwięk! Niezwykła mieszanka głosów, wspaniała harmonia dźwięku, po prostu oszałamiająca„.

The Eagles w Londynie spędzili dwa tygodnie, nagrywając album w Olympic Studios. Glyn Johns starał się w nagraniu utrzymać najbardziej akustyczne brzmienie jak to tylko możliwe. Frey przyznawał później: „On [Johns] był kluczem do naszego sukcesu na wiele sposobówPo prostu nie chcieliśmy zrobić kolejnego, krańcowo rockowego albumu z LA„. Często dochodziło do nieporozumień związanych z brzmieniem zespołu między producentem a Freyem i Donem Henleyem (wokal, perkusja) podczas tworzenia albumu. Frey i Henley chcieli brzmieć rock and rollowo, podczas gdy Johns chciał wykorzystać częściej banjo Berniego Leadona i basu Randy’ego Meisnera, by tworzyć bardziej wyeksponowane brzmienie country (w „Take It Easy” nawet banjo wybrzmiało dwukrotnie). W trzech utworach Frey jest prowadzącym wokalistą, w kolejnych trzech Meisner, a w dwóch Leadon. Początkowo Henley w  tylko jednej piosence wokalnie prowadził, a mianowicie „Witchy Woman”. Później, w Los Angeles, kolejny utwór Henley zaśpiewał- „Nightingale”, po tym, jak Geffen i menadżer muzyczny Elliot Roberts wysłuchali taśmę z nagraniami i zdecydowali, że potrzebna jest kolejna piosenka z Henley’em spełniającego rolę głównego wokalisty. Johns wcześniej nagrał kilka ujęć (take) piosenki jeszcze w Londynie, ale porzucił te nagrania (fakt słabe to-to! Nie jest słaby ten utwór, bo wykonawstwo szwankuje, lecz dlatego, że kompozycja kiepska). Zaznaczam, że to tylko moje przypuszczenie). Geffen postawił na swoim- mimo że Johns uznał nagranie za niezadowalające, zostało ono włączone do albumu. To, że niektóre kompozycje nie mogą być uznane za wybitne nie pomniejszyło sukcesu płyty- album znalazł się na miejscu 368. listy magazynu Rolling Stone z 500 najwspanialszymi albumami wszech czasów opublikowanymi do 2012 roku. Singiel- „Take It Easy” jest częścią “Rock and Roll Hall of Fame”. Na pewno  album należy do najlepiej zrealizowanych płyt rockowych wszech czasów… Niestety magazyn Rolling Stone nie prowadzi takiej listy rankingowej, więc nie dowiemy się na jakim miejscu album by się plasował, gdyby lista taka powstała.



Tę pierwszą płytę z katalogu The Eagles przebił w liczbie nagród wielki ich przebój- „Hotel California„, zresztą nie tylko płytę debiutancką- jest jednym z najlepiej sprzedających się albumów wszech czasów. To piąty studyjny album grupy. Nagrany w zmienionym składzie- Don Felder (gitary, wokal) zastąpił Bernie Leadona, dołączył też do grupy klawiszowiec Joe Walsh. Album został nagrany przez Billa Szymczyka w studiach Criteria and Record Plant w 1976 roku, a następnie wydany przez Asylum Records, w tym samym czasie, gdy punk eksplodował, a rock nastawiony był na albumy z wściekłą muzyką. Nagrane podejścia zespołu (takes) przechodziły ewolucję. Były trzy różne wersje, zanim pojawiły się w formie, którą wszyscy znają. „Pierwsza nagrana przez nas wersja była po prostu samym riffem. Jednak kiedy Don Henley zaczął pisać teksty, okazało się, że to próbowaliśmy jest w niewłaściwej tonacji. Więc doprowadziliśmy do właściwej tonacji z zasadniczo tym samym instrumentarium i odrobiną tekstów [jakie do tej pory stworzyli], ale po tym, jak trochę rozwinęliśmy tę piosenkę, a Henley i Frey dokładnie doszlifowali tekst, okazało się, że tempo jest zbyt szybkie. Kiedy nagraliśmy go po raz trzeci, to było to!„- mówi Bill Szymczyk (zdobył później nagrodę Grammy w kategorii „Producer Of The Year” za pracę przy produkcji i inżynierii albumu). Szymczyk do branży wszedł „tylnymi drzwiami”, bo najpierw pracował przy sonarze w marynarce wojennej, bo mówił: „Wydaje mi się, że nauczyłem się przez osmozę„. Gdy wstąpił do Marynarki Wojennej w wieku 17 lat w 1960 r., przeszedł wymagany test audiometru, który ocenił prawdopodobną zdolność rekrutów do zlokalizowania rosyjskich okrętów podwodnych (sonar był oparty na percepcji tonów). Ponieważ Szymczyk znalazł się w pierwszej piątce osób w tym zakresie, został przydzielony na odpowiedni kurs, gdzie w ciągu sześciu miesięcy również zdobył wiedzę z zakresu elektroniki. „To było naprawdę moje wejście do branży muzycznej, ponieważ po odejściu z pracy w wojsku dostałem pracę jako pracownik obsługi technicznej w studiu nagraniowym”- wspomina producent amerykańskiego Asylum i dodaje- „…gdy wyszedłem z marynarki w lutym 1964 roku, miałem być przyjęty jako student komunikacji, telewizji i radia w Media Arts School w ramach New York University. Ale szkoła zaczynała się w sierpniu, a ja byłem już dobrze osadzony w branży muzycznej,  więc zdmuchnąłem college…” Rozpoczął pracę w studio w 1964, w którym Beatlesi przybyli po raz pierwszy do Ameryki, wywołując brytyjską ekspansję, dzięki której na amerykańskich listach przebojów pojawiły się także takie grupy jak: The Animals, The Kinks, Manfred Mann, Troggs i The Rolling Stones. „Nie mógłbym wejść do biznesu w lepszym czasie” – konkluduje Szymczyk i dalej opowiada-  „Studio, od którego zacząłem, to Dick Charles Recording w Nowym Jorku, znajdujący się przy 729 Siódmej Alei w Pokoju 210. Mieli tam dwa monofoniczne urządzenia i głównie używali do nagrań dema dla autorów piosenek (…) Pierwszą sesją, jaką widziałem było demo Goffin & King, z Carole King śpiewającą i grającą na fortepianie podczas Gerry produkował w pokoju kontrolnym (…) Podczas mojego pobytu w Dick Charles, a następnie w Regent Sound, nagrałem wielu artystów ludowych w ciągu dnia – w tym Toma Rusha i Phila Ochsa – oraz sesje nocne Rhythm & Bluesowe z Van McCoyem, a gdy zyskałem reputację jako całkiem niezły inżynier dźwięku wykonałem także kilka sesji dla Quincy’ego Jonesa…” Po roku spędzonym w fabryce Hitów, Bill Szymczyk skorzystał z okazji do podjecia pracy jako producenta w ABC Records, mimo że wiązało się to z ogromną obniżką płac. Chciał przy Jerrym Ragovoy’u wzbogacić swoje rzemiosło.Po pewnym czasie został (skracam życiorys) niezależnym producentem. The Eagles podczas nagrywania „On The Border” (płyty poprzedzającej „Hotel California”) chcieli bardziej rockowego brzmienia, niż producent-inżynier Glyn Johns dał im na swoim tytułowym debiucie i jego następcy „Desperado”, więc zwrócili się z propozycją do Szymczyka. „(…) sprawy między zespołem a Glynem [Jons’em] zaczęły się nieco komplikować”- tłumaczy Szymczyk– „Postrzegał ich jako grupę wokalną, podczas gdy Glenn Frey i Don Henley ( w szczególności) chcieli być bardziej rock & roll’owi . W trakcie nagrania On The Border mieli więc problem, a zespół odrzucił wszystkie piosenki poza „Best Of My Love„- co było dobrym pomysłem, jak komentuje Szymczyk i dalej opowiada- „Podczas naszego pierwszego spotkania, Henley zapytał mnie, ile mikrofonów użyję przy zestawie perkusyjnym, a ja powiedziałem mu o ośmiu lub dziewięciu, Glyn Johns był znany z używania trzech, a kiedy Glenn Frey chciał wiedzieć, jak długo może pracować w swoich solówkach na gitarze powiedziałem mu: „Tak długo, ile potrzeba”. Chcieli rockowymi być i to właśnie zrobiłem…”. „On The Border” został wydany w 1974 roku, a w tym samym roku Szymczyk wyprodukował też następny, jeszcze bardziej udany album The Eagles „One Of These Nights”, wydany w 1975 roku. W 1976. rozpoczęto prace nad „Hotelem California”. Poza bardziej wyrazistym rockowym brzmieniem, płyta ta charakteryzuje się większą muzykalnością, z idealną współpracą perkusisty Don Henley i basisty Randy’ego Meisnera, wspierającymi gitarzystów Dona Feldera i Joe Walsha oraz gitarę elektryczną Glenna Frey’a. Don Henley przejął wiodącą rolę w zespole- teraz to on stał się głównym wokalistą i autorem tekstów zespołu.
„To jest album koncepcyjny, nie ma co ukrywać, nie ma tu country and western, kowbojów, wiesz…” – powiedział Don Henley holenderskiemu magazynowi ZigZag krótko przed publikacją „Hotelu California”. Dalej mówi: „Tym razem jest bardziej miejsko. .. To nasz dwusetletni rok, wiesz- kraj ma 200 lat, więc pomyśleliśmy, że skoro jesteśmy The Eagles [orzeł], a orzeł jest naszym narodowym symbolem, to musieliśmy trochę wykorzystać z dwusetletniego oświadczenia Kalifornii jako mikrokosmosu całych Stanów Zjednoczonych lub nawet całego świata, jeśli chcesz próbować obudzić ludzi i powiedzieć- „Do tej pory byliśmy całkiem w porządku, przez 200 lat, ale będziemy musieli się zmienić, jeśli będzie coś nie tak…” Bill Szymczyk opowiada: „Biorąc pod uwagę sukces One Of These Nights, wiedzieliśmy, że musimy być naprawdę, naprawdę dobrzy przy następnej płycie (…) W obu przypadkach nagraliśmy połowę albumu w wytwórni Record Plant w Los Angeles,a  na pół etatu w Criteria w Miami, gdzie wówczas mieszkałem, a w obu studiach mieliśmy wszystko, co najlepsze (…) Za każdym razem, gdy byliśmy w Criteria, faceci byli naprawdę szczęśliwi, że wyszli z LA, z dala od wszystkich imprezowiczów…” Efektom realizacyjnym nie ma się co dziwić, nawet teraz po wielu latach… Szymczyk wyjaśnia jaki ma styl pracy- „…moim sposobem było nagrywanie wielu ujęć, wybieranie pięciu lub sześciu najlepszych i korzystanie z najlepszych części z tego wszystkiego…”. Mix z Criteria’s Studio C, został wydany w grudniu 1976 roku i spędził w sumie osiem tygodni na liście Billboard 200, osiągnął ponad 16 milionów sprzedanych kopii w samych Stanach Zjednoczonych. Z albumu wyodrębniono  trzy single, z których każdy osiągnął dobry wynik w Billboard Hot 100: ” New Kid in Town ” (numer 1), ” Hotel California ” (numer 1) i ” Life in the Fast Lane ” (numer 11).

Na koniec pewne fakty przytoczę-

  • Solo gitarowe z utworu „Hotel California” uznawane jest przez wielu krytyków muzycznych za jedno z najlepszych w historii,
  • Płyta „Their Greatest Hits: 1971-75” sprzedała się w samych tylko Stanach Zjednoczonych w nakładzie 29 milionów sztuk (wszystkich płyt Eagles sprzedano w USA około 50 milionów) zyskując miano najlepiej sprzedającej się płyty.
  • Do największych przebojów grupy należą: „Take It Easy”, „Witchy Woman”, „Peaceful Easy Feeling”, „Tequila Sunrise”, „Desperado”, „You Never Cry Like a Lover”, „The Best of My Love”, „Already Gone”, „Take It to the Limit”, „Lyin’ Eyes”, „One of These Nights”, „New Kid in Town”, „Life in the Fast Lane” i najsłynniejszy z nich „Hotel California”. Sporo, prawda?

 

Pierwszy album koncepcyjny brytyjskiej grupy rockowej Pink Floyd z 1973- „The Dark Side of the Moon”. Album zwracał uwagę swoją wyrafinowaną realizacją, choć przecież już w poprzednich albumach wykorzystywali muzycy Pink Floyd dźwięki pozamuzyczne dla muzycznego opisu treści utworu: Alana Parsons, inżynier dźwięku, włączył do utworu „Time” dźwięki bijących zegarów, nagrane i zmiksowane przez niego, również dźwięk otwierających się kas sklepowych i przesypujących monet w otwierającym album utworze „Money”. Do tej pory Pink Floyd nie korzystał z usług muzyków spoza zespołu, przy realizacji „The Dark Side of the Moon”… Po raz pierwszy muzycy zaprosili do współpracy innych artystów- saksofonistę i wokalistki, a ten był albumem ósmym w ich dorobku.

W treści, stworzonej przez Rogera Watersa, znajdziemy ludzkie lęki gdy w tle jest samotność, rozważania na temat przemijającego czasu. Piosenki mówią też o kruchości ludzkiej egzystencji, zachłanności… Przebija z nich nihilizm i pesymizm-  „There is no dark side of the moon, really. As a matter of fact it’s all dark” (Nie ma ciemnej strony księżyca, w rzeczywistości jest cały ciemny).
Album przyjęto entuzjastycznie. Wtedy jeszcze nie można było przypuszczać, że stanie się on jednym z kilku najsłynniejszych albumów w historii muzyki rockowej. Tytuł ten utrzymał się przez 741 tygodni w pierwszej setce najlepiej sprzedających się albumów wg magazynu Billboard i do dziś utrzymuje się w czołówce. O takiej płycie trudno opowiadać… Wszyscy ją znają (więcej materiału o tej płycie znaleźć można w artykule „Płyty LP i CD edytorsko wyjątkowe (część siedemnasta)„)

 

 


Kolejne rozdziały:

                                  

Dodaj komentarz