Rekomendowane wydawnictwa płytowe pop/rock/ballada
(rozdział dwudziesty trzeci, część 3.)
Post-punk szybko wtopił się w nową falę (ang. new wave) – gatunek muzyczny, który objął całą grupę stylów popularnych w latach osiemdziesiątych. Nurt ten charakteryzowało bardziej wyrafinowane i bogatsze brzmienie w stosunku do muzyki punk i łatwiejsze w odbiorze, znacznie bliższe muzyce pop.
Początkowo termin „New wave”, wymyślony przez szefa wytwórni Sire Records, określał muzykę wydawaną przez nią zespołów punk rockowych (skupionych wokół nowojorskiego klubu CBGB’s) takich jak Talking Heads, The Patti Smith Group, Blondie czy Television. Nazwa „nowa fala” później objęła wszystkich wykonawców nurtu punkowego lub zainspirowanych tą muzyką, którzy wychodzili poza ramy prostego rocka w stylu Ramones. Nazwa- „post punk” nadal egzystowała, ale już dla określenia tych wykonawców, którzy w odróżnieniu od nowo-falowych nie grali popowo lecz raczej sięgali po eksperymenty niekoniecznie komercyjne.
Z kolei muzycy nowo-falowi utwory „ubierali” w bardziej komercyjne formy, zwykle charakteryzujące się łagodnym brzmieniem opartym na wykorzystaniu elektronicznych instrumentów klawiszowych i perkusyjnych oraz czystym technicznie śpiewem. Do najpopularniejszych przedstawicieli nowej fali mozna zaliczyć.: Joy Division, Killing Joke, Buggles, INXS, The Cure, Elvisa Costello, Devo, Talking Heads, Blondie, The B-52’s, The Police, The Stranglers, The Cars, Duran Duran, Depeche Mode, Spandau Ballet, Talk Talk, Ultravox, The Boomtown Rats, U2, (pominąłem muzyków. których kariera trwała krótko i wykonawców “jednego przeboju”).
Duran Duran to grupa nowo-falowa w czystej postaci. Ich reputację zbudowały teledyski, wyświetlane nader często w programach stacji MTV, które podkreślały ich wyczucie stylu. To MTV uczyniła ich międzynarodowymi gwiazdami popu. Duran Duran spotkał się z uznaniem wśród entuzjastów rozwijającego się nowo-romantycznego ruchu w Anglii już w roku 1981., po wydaniu debiutanckiej płyty „Duran Duran”, ale do popularności na miarę tej osiągniętej po wydaniu następnego longplaya „Rio” było jeszcze daleko…
„Rio” (EMI, nr kat. EMC 3411m z 1982. roku) wszedł na drugie miejsce listy przebojów, a single wybrane z longplaya- „Hungry Like the Wolf” i „Save a Prayer”, stały się hitami z pierwszej dziesiątki rankingów. Tak było tuż po wydaniu płyt, by po roku odnotować ponad dwa miliony sprzedanych egzemplarzy longplaya.
Od okładki autorstwa Patricka Nagela, po fryzury i staranne ubiory, po (przede wszystkim) muzykę, „Rio” jest reprezentatywne dla stylu lat 80. i jednocześnie punktem kulminacyjnym w karierze Duran Duran. Dziwne wydaje się, że jest z taką samą przyjemnością słuchaną płytą i pobudzającą do tańca jak wtedy gdy pierwszy raz pojawiła się w sprzedaży, bo właściwie niczym szczególnym lub nowatorskim pod względem muzycznym się nie wyróżniała. Była grupą mocną pod względem umiejętności- sekcja rytmiczna Johna Taylora i Rogera Taylora zapewniała świetne rockowe tempo, syntezator Nick’a Rhodesa dodawała barwności, gitarzysta Andy Taylor uzupełniał ciekawymi riffami, a Simon Le Bon ekspresyjnie spajał teksty z muzyką.
Norweska grupa a-ha w 1983 roku podpisała kontrakt na nagrania z WEA (Warner Music Group) gdy opuścili swój kraj przenosząc się do Londynu. Ich debiutancki singiel „Take On Me” był trzy razy przerabiany zanim stał się przebojem w Wielkiej Brytanii pod koniec 1985 roku. Również w Stanach Zjednoczonych udała się ta sztuka, choć prawdopodobnie za sprawą świetnego animowanego wideo-clipu w stacji MTV. W następnym roku powrócili na listy przebojów z „The Sun Always Shines on T.V.” który wspiął się na sam ich szczyt na początku 1986 roku, wynosząc album „Hunting High and Low” do pierwszej dziesiątki i w Europie i w USA. Płyty „Scoundrel Day” i „Stay on These Roads”, kolejno z 1986 i 1988 roku, umocniły pozycję jednych z liderów nurtu nowo-romantycznego. Później bywało różnie, ale aż do 1994 płyty a-ha utrzymywały się w pierwszej dwudziestce najlepiej sprzedających się longplay’ów, po czym przyszedł czas utraty popularności co zakończyło ich działalność estradową i nagraniową. Pozostały liczne hity, które zebrane w kompilacji „Headlines and Deadline: The Hits of a-ha” odświeżyły pamięć o zespole, który jeszcze parę lat wstecz okupował czołowe pozycje list przebojów.
A-ha, trio z Oslo, założone przez Paula Waaktaara-Savoya (gitary), Magne Furuholmena (klawiatury, gitary) i Mortena Harketa (wokal), ożywiło popowe brzmienie lat 80., tworząc rześką muzykę opatrzoną melodyjnymi riffami i wykorzystującą instrumenty klawiszowe jako podstawę ich aranżów. W „Headlines and Deadlines” nie tylko mieści najlepsze piosenki a-ha od “Hunting High end Low” do “East of the Sun, West of the Moon”, których się słucha jakby były przewidziane na tę jedną płytę. Album jest bardzo spójny, co wyróżnia ten tytuł spośród wielu innych podobnych. Krytycy muzycznie lokowali ich muzykę w wielu nurtach: new-wave, synth-pop, pop-rock, alternative rock, new-romantic… Właściwie echa ich wszystkich można znaleźć na ścieżkach ich świetniej kompilacji.
Pięć studyjnych longplay’ów budujących renomę Talk Talk uosabia epokę nowej fali, która zrodziła ich karierę. Brytyjska grupa od momentu debiutu płytowego „The Party’s Over” z roku 1982 poprzez It’s My Life (1984) do „The Colour of Spring” (1986) grali zgodnie ze stylem nowo-falowym. Dwie płyty ostatnie: „Spirit of Eden” (1988) „Laughing Stock” (1991), świadczyły o innych preferencjach- odeszli w kierunku kameralnego, uduchowionego post-rocka. Wraz z każdym kolejnym albumem: Mark Hollis (wokal), Paul Webb (gitara basowa), Lee Harris (perkusja) wraz z dobieranymi muzykami, udowadniali, że są zdolni do formułowania unikalnego brzmienia opartego o elementy jazzu, klasyki i stylu ambient; stając się współtwórcami post-rockowego ruchu lat 90., jednocześnie bez zaniedbywania komercyjnego podejścia do sztuki.
- „The Party’s Over” był typowym produktem nowo-romantycznym, dokładniej- w stylu synth-pop. Debiut płytowy przedstawia urocze nagrania, którymi jeszcze wtedy kwartet Talk Talk nie aspirował do bycia szczególnie innowacyjnymi.
- Wraz z „It’s My Life” Talk Talk, w rozszerzonym składzie w stosunku do składu nagrywającego płytę debiutancką, rozwinęli własny głos, pokazując wielki skok w umiejętności pisania piosenek, jednocześnie zachowując tzw. groove. Różnorodność repertuaru wykracza poza synth-popowy wzorzec, mimo że syntezatory nadal odgrywają tu dominującą rolę, ale muzyka jest o wiele bardziej interesująca, bowiem elektronowe brzmienie zmieszano z akustycznym instrumentów takich jak fortepian czy trąbka.. W „It’s My Life” są chwytliwe single: „Dum Dum Girl”, tytułowy, czy „Does Caroline Know?”, które pomogły w sprzedaży płyty, ale są też łagodniejsze i relaksujące. Na pewno płytę powinno się uznać za sukces.
- „The Colour of Spring”, trzeci album z katalogu Talk Talk, w recenzji zamieszczonej w portal AllMusic, autorstwa Chrisa Woodstry, został opisany w następujący sposób: „Dzięki It’s My Life Talk Talk udowodniło, że mogliby zrobić cały album z mocnym materiałem. Wraz z The Color of Spring posunęli się o krok dalej, przechodząc do niemal koncepcyjnego cyklu piosenek, podążając za emocjonalnymi wzlotami i upadkami związków [dwojga osób] oraz rozmyślając ogólnie o życiu. Muzycznie oparli się na eksperymentalnym kierunku z poprzedniego albumu z interesującymi rytmami, złożonymi aranżacjami, a nawet dziecięcym chórem w refrenie [The Barbara Speake Stage School], aby stworzyć sugestywny, hipnotyzujący groove. Chociaż piosenki były chwytliwe przy wcześniejszych pracach, a później eksperymenty ambientowe zostały w pełni osiągnięte, to w The Color of Spring udało się połączyć oba pomysły w jedno unikalne brzmienie, dając najbardziej satysfakcjonujący ich album.”
- „Spirit of Eden”, nagrany 1987-1988 w Wessex Studios w Highbury (Londyn), został wydany 12 września 1988 przez Parlofon (EMI). „Spirit of Eden”, czwarty album Talk Talk, wypełniły piosenki napisane przez wokalistę Marka Hollisa i producenta Tima Friese-Greene’a. Zespół nagrywał wiele godzin improwizowane występy wykorzystujące elementy jazzu, ambientu, bluesa i muzyki klasycznej. Te nagrania były następnie na nowo zmontowane i ponownie zaaranżowane, a dopiero te umieszczono na albumie w formacie cyfrowym. „Spirit of Eden” był odejściem od wcześniejszych albumów Talk Talk, które nie wychylały się poza stylistykę pop. Niestety musiało to się odbić na sprzedaży albumu, który nie dorównywał sukcesowi komercyjnemu „The Colour of Spring”, ale ranga albumu rosła w kolejnych latach wraz z coraz bardziej przychylnymi recenzjami krytyków muzycznych, na przykład recenzja AllMusic napisana przez Jasona Ankeny mówiła: „Porównajcie ‘Spirit of Eden’ z jakimkolwiek innym wcześniejszym wydawnictwem z katalogu Talk Talk i trudno uwierzyć, że to dzieło tego samego zespołu – wymieniając elektronikę na żywe, organiczne dźwięki i odrzucając strukturę na rzecz nastroju i atmosfery, album jest bezprecedensowy przełom, muzyczne i emocjonalne katharsis o ogromnej mocy. Piosenki Marka Hollisa istnieją daleko poza popowym idiomem, czerpiąc zamiast tego z ambientowych tekstur, jazzowych aranżacji i awangardowych akcentów; mimo całej swojej zawiłości i delikatnego piękna kompozycje takie jak ‘Inheritance’ i ‘I Believe in You’ mają również żywiołową siłę – teksty Hollisa z dyskretnym wdziękiem mówią o utracie i odkupieniu, a jego zniewalająco przejmujący wokal wywołuje wstrząsający duchowy zamęt łagodzony niesłabnącą nadzieją. Niezwykłe przeżycie muzyczne.”
- „Laughing Stock” (w oparciu o
), piąty i ostatni album Talk Talk, wydany w 1991 roku przez Polydor Records, został nagrany pomiędzy wrześniem 1990 i kwietniem 1991 roku w Wessex Studios (Highbury, Londyn) z udziałem Tima Friese-Greene’a jako producenta. Podobnie jak „Spirit of Eden”, album zawierał improwizowane utwory. Wymagające sesje naznaczone były perfekcjonistycznymi tendencjami Hollisa i chęcią stworzenia odpowiedniej atmosfery nagraniowej. Inżynier Phill Brown stwierdził, że album, podobnie jak jego poprzednik, został „nagrany przez przypadek, przypadek i godziny próbowania każdego możliwego pomysłu typu overdub”. Po wydaniu zespół rozpadł się. Album zebrał znaczące pochwały krytyków, często cytowany jako przełomowy wpis dla rozwijającego się post-rocka w momencie jego wydania. Pitchfork nazwał go jedenastym najlepszym albumem lat 90., mówiąc, że „tworzy własne środowisko i staje się czymś więcej niż sumą dźwięków”. Z perspektywy czasu album zyskał uznanie krytyków, a dziś jest uznany za arcydzieło. Jess Harvell z Pitchfork ocenił album na doskonały wynik 10/10 i zauważył, że „dźwięk może stać się jeszcze potężniejszy, gdy jest otoczony ciszą, której wielkie otchłanie znajdują się w późniejszych albumach Talk Talk, zwłaszcza w Laughing Stock„. Sputnikmusic również ocenił album doskonale pisząc „w każdym świetle, każda piosenka na Laughing Stock jest genialna” i że „świat musi usłyszeć ten album, nawet jeśli nie lubiłeś post rocka”. Jason Ankeny z AllMusic również ocenił album 5/5 oznajmiając: „dzieło o oszałamiającej złożoności i ogromnej urodzie, Laughing Stock pozostaje niedocenianym arcydziełem, a jego echa można usłyszeć w większości najlepszej muzyki eksperymentalnej wydane w jego następstwie„. Donal Dineen z The Irish Times napisał, że album „pokazuje, jaka magia może się wydarzyć, jeśli zespoły mają talent i odwagę przekraczania granic„. Stylus Magazine nazwał go najlepszym post-rockowym albumem.
Tuż po wydaniu albumu krytycy byli ostrożnie w ocenach: NME oceniło album czterema gwiazdkami na dziesięć, stwierdzając, że „patrzy przez ramię, mając nadzieję, że ktoś zwróci uwagę na jego nastrojową błyskotliwość lub coś podobnego. Jest okropny”, podczas gdy Jim Irvin z konkurencyjnego magazynu muzycznego Melody Maker napisał o tym albumie: „[Talk Talk to] prawdopodobnie najważniejsza grupa, jaką mamy”. W innej recenzji Nick Griffiths z Selectocenił napisał: „ćwiczenie w dogadzaniu sobie i nic więcej”. Ian Cranna z Q przyznał albumowi cztery gwiazdki na pięć i zauważył, że chociaż „melancholijny nastrój, rzadka troskliwość i poczucie dzielenia się czymś głęboko osobistym, wraz z nawiedzającą, emocjonalną jakością dyskretnej muzyki stawiają Talk Talk mocno w sprzeczności z komercyjnymi listami przebojów… te same cechy zapewnią, że chociaż Laughing Stock może stracić niektórych z nowo znalezionych przyjaciół Hollisa, będzie to cenione długo po tym, jak podobne powierzchowne szybkie emocje zostaną zapomniane”. Mimo wszystko „Laughing Stock” pojawił się na kilku listach „Albumów Roku”…
Logicznym domknięciem ewolucji grupy Talk Talk i zarazem osobnym, nieśmiałym bytem był album zatytułowany „Mark Hollis”, muzyczny testament artysty- wokalisty, gitarzysty i lidera grupy Talk Talk, Marka Hollisa, który po tym albumie wycofał się z muzycznej działalności.
- „Mark Hollis”, album firmowany i wyprodukowany przez Marka Hollisa, został wydany w czerwcu 2000 roku przez Polydor Records.
Hollis zastrzegł się w momencie wydania albumu, że „Nie będzie żadnego koncertu, nawet w domu w salonie. Ten materiał nie nadaje się do grania na żywo” Rzeczywiście Hollis na swojej solowej płycie jest bardzo wyciszony, co odsłania niezwykle intymny sposób rejestracji akustycznych instrumentów. Kameralne pieśni obfitują w kontrasty dynamiki wokalnej – raz pojawiają się kruche szepty, to znów skrzą się głośniejsze tony. Całość robi wrażenie bliższe czytaniu tomu poezji, niż słuchaniu płyty z muzyką pop.
Intrygująca fotografia na okładce, wykonana przez Stephena Lovell-Davisa, przedstawia chleb wielkanocny z południowych Włoch, zaprojektowany tak, aby przypominała baranka bożego. Hollis powiedział o obrazie: „Podoba mi się sposób, w jaki coś wydaje się wychodzić z jego głowy; sprawia, że myślę o fontannie pomysłów. Fascynuje mnie również sposób ustawienia oczu. Kiedy zobaczyłem zdjęcie po raz pierwszy Musiałem się śmiać, ale jednocześnie jest w tym coś bardzo tragicznego”.
Pod względem brzmienia płyta „Mark Hollis” była fuzją jazzu, folku i muzyki ambient, którą zresztą Talk Talk po raz pierwszy prezentował na „Spirit Of Eden” i kontynuował w „Laughing Stock”. „Chciałem nagrać płytę, na której nie można usłyszeć, kiedy została nagrana”, powiedział holenderskiemu magazynowi Music Minded w kwietniu 1998 roku. „Dwa albumy, które naprawdę lubię, to ‘Sketches Of Spain’ i ‘Porgy And Bess’, nagrane przez Milesa Davisa, wykonane z Gilem Evansem. Posłużyli się aranżacjami i luźnym sposobem gry [na swoich instrumentach], aby uzyskać klarowną atmosferę i sugestywność. Ja też chciałem to stworzyć”. Podczas długich sesji studyjnych Hollis poczynił również dalsze postępy w kierunku naturalnego dźwięku, kładąc większy nacisk na instrumentację akustyczną i sprowadzając techniki nagrywania do absolutnego minimum. „Użyliśmy tylko dwóch mikrofonów” – powiedział Music Minded – „Długo szukaliśmy, aby znaleźć odpowiednią równowagę. Nagranie w najczystszej postaci, naprawdę, jak za dawnych czasów. Bardzo podoba mi się również charakter i wykonanie instrumentów akustycznych. [Chciałem], aby dźwięk sali był słyszalny – produkcja miała w tym przypadku odprężyć muzyków i dać im szansę na znalezienie własnych interpretacji.”
Recenzja Jasona Ankeny w magazynie AllMusic mówiła: „Boleśnie wspaniały i niesamowicie surowy, samozwańczy debiut Marka Hollisa rozpoczyna się tam, gdzie skończył z Laughing Stock Talk Talk siedem lat wcześniej, ponownie pojawiając się na styku jazzu, ambientu i muzyki folkowej. Jest to całkiem możliwe, że jest to najcichsza i najbardziej intymna płyta, jaką kiedykolwiek stworzono, a każda piosenka docięta do szpiku kości dla maksymalnego emocjonalnego wpływu, a każda nuta ma ogromne znaczenie. Hollis maluje swoją muzykę pięknymi, wykwintnymi pociągnięciami, z niesamowitym mistrzostwem atmosfery, która często jest dewastująca. A jeśli już, to jego wyjątkowo donośny głos z biegiem czasu stał się jeszcze bardziej żałosny, co – w połączeniu z dyskretnym artyzmem i minimalistycznym pięknem utworów takich jak „The Color of Spring” i „Watershed” – sprawia, że Mark Hollis naprawdę tworzy unikalne i niezatarte wrażenia słuchowe…”
Mark Hollis zmarł 25 lutego 2019 roku.
Czas, który zaznaczył się mocnym wpływem wideo clipów na zainteresowanie twórczością zespołów rockowych wyniósł na szczyty popularności trio Bronski Beat. Wideo dla pierwszego singla Bronski Beat „Smalltown Boy” (z 1984 roku) zachwycało. Piosenka była odważną deklaracją piosenkarza Jimmy’ego Somerville’a- „jestem homoseksualistą”. Przebój ten zwiastował nastrojowe brzmienie popu elektronicznego. Unikalny falset wokalisty, używał cały wachlarz emocji, ma tle dwóch instrumentów klawiaturowych Steve’a Bronski’ego i Larry’ego Steinbacheka. „Smalltown Boy” okazał się wielkim przełomem, a longplay debiutancki „Age of Consent” (MCA Records, wydany w roku 1984.), wspierany przez singiel „Why” i cover „Don Feel Love” Donny Summer, bardzo dobrze się sprzedawał. Nagrania wyprodukował Mike Thorne.
„Age Of Consent” był świetnym albumem synth-pop, ale było też poruszającym, wojującym dokumentem kampanii przeciwko hipokryzji czy niesprawiedliwości postrzeganej przez Somerville w otaczającym go świecie. Już sam tytuł albumu, zwraca uwagę na fakt, że wiek zgody na akty homoseksualne w Wielkiej Brytanii w owym czasie. wynosił 21 lat (w większości krajów europejskich ten wiek wynosił 16 lat). „Age of Consent” wyraził sprzeciw społeczności gejowskiej wobec nietolerancji społeczeństw, wyrażał: strach, niepewność, ale przede wszystkim gniew.
Recenzja AllMusic autorstwa Johna Dougana mówi: „Twierdzenie, że The Age of Consent to świetny album z muzyką synth-pop zorientowaną na taniec, jest wyjątkowo zwięzle; to po prostu świetny album, kropka. Do wysokiego tenoru Jimmy’ego Somerville’a można się przyzwyczaić, ale piosenki, z których wiele dotyczy homofobii i wyobcowania (nie bardziej wymowne niż „Smalltown Boy”), wciągają do poznania kaprysów życia homoseksualisty. Krytycy, predysponowani do odrzucania całych gatunków muzyki na podstawie trendów lub ograniczonego odwołania („muzyka taneczna jest do tańczenia, nie słuchania”) nie mogą określać tego materiału bezmyślnymi określeniami: techno lub neo-disco. Jak udowodniło Pet Shop Boys (największy zespół disco), można mieć merytoryczną treść i zapakować ją w fascynujący, zorientowany na taniec pakiet. Niewiele zespołów zrozumiało to lepiej lub wcześniej niż Bronski Beat.”
W czerwcu 1985, Jimmy Somerville zaskoczył fanów, bowiem zdecydował się odejść z zespołu.
25 lutego 2022 roku London Records wydał remasterowaną wersję „Age of Consent”, która lepiej przystaje do dziś obowiązujących standardów jakości technicznej nagrań. Pierwsze co się narzuca przy słuchaniu obu wersji to tempo utworów- wcześniejsza edycja robi wrażenie zagranej w dużo szybszym tempie, z większą nerwowością, natomiast wersja z 2022 roku jest bardziej wyważona, zwracająca uwagę słuchacza na melodię, którą lepiej eksponuje, a nie tempo (może istotniejsze dla tancerzy?). Żeby efekt był zbliżony do tego co się słyszy w edycjach analogowych- krągłe tony najwyższe, większy wolumen instrumentów, szersza i głębsza scena muzyczna czy bliżej słuchaczom sytuowany wokal, mógł być możliwy dzięki wykorzystaniu do remasteru oryginalnych taśm analogowych z 1984 roku. Nowe notatki na okładce od Jimmy’ego Somerville’a, Mike’a Thorne’a (producenta oryginalnych nagrań) i Paula Flynna (pisarz i dziennikarz).
Dwóch muzyków brytyjskich Roland Orzabal i Curt Smith w 1981 roku założyli zespół Tears for Fears, który dopiero dwa lata później debiutował płytą „The Hurting”. Duet preferował synth-pop, a że nagrania miały znamiona przebojowości to drzwi do kariery stały otworem. Znalazł się tej płycie duży przebój, „Mad World”. W późniejszych latach 80. pojawiły się jeszcze dwa albumy: „Songs from the Big Chair” i „The Seeds of Love”. Pierwsza z tych płyt osiągnęła duży sukces komercyjny, dzięki przebojowym: „Everybody Wants to Rule the World” i „Shout”. Druga z nich przedstawiała inne brzmienie- o psychodelicznym, jazzowo-rockowym. Wydawnictwo to również osiągnęło sukces komercyjny. Promowano je przebojowymi singlami „Sowing the Seeds of Love” i „Woman in Chains”. Podsumowaniem tego co osiągnęli przez dekadę była kompilacja: „Tears Roll Down (Greatest Hits 82-92)” (Fontana, z roku 1992.)
Po przygotowaniu materiału na trzeci longplay duetu Curt Smith opuścił zespół. Roland Orzabal został sam… Wydaje się rozsądne to, że podsumowano okres współpracy tych dwóch muzyków, tym bardziej że parę wartościowych przebojów rzeczywiście się pojawiło w tym dziesięcioletnim okresie, a więc ta kompilacja pokazuje niektóre wczesne utwory zespołu, mocno zdominowane przez pulsujące basy i ciężkie brzmienia syntezatorowe. Zapewne każdy fan muzyki z dekady lat 80. na pewno znajdzie dwa, trzy swoje ulubione utwory, które zbudowały renomę Tears for Fears.
Black, właśc. Colin Vearncombe, brytyjski wokalista, sam tworzący śpiewane przez siebie piosenki, to właściwie ofiara jednego przeboju-popularność przyniósł mu singel „Wonderful Life” z 1985 roku, wydany ponownie w 1987 i 1994 roku. Debiutancka płyta pod tym samym tytułem również odniosła sukces, docierając do 3. miejsca na UK Albums Chart. Nagrywał dość regularnie do czasu swojej śmierci w 2016 roku, ale bez większych sukcesów.
„Wonderful Life”, wydany przez A&M Records w 1987 roku, jest albumem pełnym nastroju zadumy, uwodzicielskiego ciepła, muzycznie „wyścielony” wyrafinowanym jazzowo-popowym stylem. Black opowiadał: „Miałem kilka wypadków samochodowych, moja matka miała poważną chorobę, zostałem porzucony przez wytwórnię, moje pierwsze małżeństwo poszło na marne i byłem bezdomny. Usiadłem i napisałem piosenkę „Wonderful Life”. Byłem sarkastyczny.” Album zaczyna się tytułowym utworem, który pierwotnie został wydany w 1986 roku w niezależnej wytwórni Ugly Man. Ponownie został opracowany dla debiutanckiej płyty wydanej przez A&M. Płytę promował też udany singiel „Sweetest Smile”. Inne utwory zgromadzone na płycie są emocjonalną przeciwwagą w narracji, rytmice i melodyce, dopełniły niezwykle sugestywną i ekscytującą zawartością. „Wonderful Life” to elektro-pop w najlepszym wydaniu.
Talking Heads, jedna z czołowych grup nowojorskiej sceny punkowej, skupionej wokół klubu CBGB’s, pionierzy nowej fali i post punka, wydali swoją pierwszą płytę długogrającą „Talking Heads: 77” dzięki Sire Records w 1977 roku. Byli punkami ze szkoły artystycznej, bowiem: gitarzysta i wokalista David Byrne, perkusista Chris Frantz i basistka Tina Weymouth, poznali się w Rhode Island School of Design na początku lat siedemdziesiątych. Z uznaniem patrzono na „Talking Heads: 77”. Doceniono za minimalistycznie potraktowany rock & roll i maniakalne, intelektualne teksty Byrne’a i oryginalnie potraktowany wokal. Następne płyty były również „skrojone” jako zestawy artystycznie przygotowanych piosenek, wyróżniających się intensywnymi eksperymentami związanymi z połączeniem instrumentów akustycznych i elektronicznych, wspartymi na rytmie funkowym. W nagraniach z „Fear of Music” Talking Heads zaczęli mocniej polegać na sekcji rytmicznej, opierając kompozycje o rytmy zbliżone do afrykańskich. Podobnie potraktowano „Remain in Light”, ale w rozszerzonym składzie o kilku sidemenów- zmieszali „afrykańską” perkusję, funkowy bas i klawiatury, specyfikę pop i elektronikę. W połowie dekady i w drugiej połowie lat 80. powstały cenne studyjne (pomijam inne jak koncertowe czy do filmu) pozycje płytowe: „Speaking in Tongues” (1983), „Little Creatures” (1985), True Stories (1986) i Naked (1988). W 1991 roku zespół ogłosił, że się rozpadł
„Little Creatures”, wydany przez Sire Records, jest bodaj najbardziej przystępną, najbliższą kanonom pop w katalogu Talking Heads.
Album jest chwytliwy, pełen energii i może być traktowany jako najlepszy album Talking Heads jeśli za kryterium obierze się wysoką jakość melodii, przyjemne harmonie, a nawet taneczność. Na płycie jest znakomity popowy materiał, wykonany przez zespół niczym naoliwiona maszyna. Teksty Byrne’a są, jak na poprzednich płytach, ekscentryczne, momentami prowokacyjne, bądź uroczo pomysłowe. Nie można mieć pretensji do zespołu, że stworzył platynowy album, skoro sukces nie został osiągnięty kosztem kreatywności i muzycznej jakości. Brzmienie tego albumu wynika z faktu, że większość utworów opiera się na typowych rockowych aranżacjach, które były również obecne na dwóch pierwszych albumach zespołu, ale nie oznacza to kopiowania, lub powrotu do starych brzmień, bo surowej energii pamiętanych z pierwszych albumów już tu nie słychać… Wysublimowana produkcja i doskonale wyważone kompozycje, dopracowane w najdrobniejszych szczegółach odróżnia tę płytę od pierwszych z katalogu płytowego Talking Heads.
Artykuł mówi o płytach, w opisach których częściej niż zwykle na stronach bloga pojawiają się słowa: „komercja”. „pop”, „sukces finansowy”… Popularność płyty „Welcome to the Pleasuredome” zespołu Frankie Goes to Hollywood była wynikiem kampanii marketingowej- wspartej na serii wmawianych haseł, koszulek i homoerotycznych wideo-clipów. A ze zespół wzbudzał ogromne kontrowersje to skuteczność kampanii była większa. Zespół zdołał szybko zainteresować sobą młodych fanów, ale równie szybko (po wydaniu drugiego albumu) o Frankie Goes to Hollywood zapomniano. Sukcesowi pierwszej płyty pomógł zdolny producent i właściciel wytwórni płytowej ZZT Trevor Horn, bo płyta właśnie jemu zawdzięcza nowoczesne brzmienie i technicznie bezbłędne. Album wydany w roku 1984. Poprzedzony był singlem „Relax” / „Ferry Cross the Mersey”.
Jeśli się zapomni o medialnym szaleństwie to pozostaje muzyka, a ta była udana: poza nowymi wersjami wszystkich utworów z przebojowych singli z tego samego roku („Relax” i „Two Tribes”, a także strona B „War” ), były po prostu dobrze wyprodukowane piosenki pop. Niedługo po wydaniu albumu ukazał się trzeci singel- „The Power of Love”. W przeciwieństwie do poprzednich, dynamicznych przebojów, nagranie to było stonowaną balladą miłosną. Również i ten singel okazał się wielkim hitem. Stał się trzecim z rzędu numerem 1 zespołu. Po czasie ujawniono, że produkcja Trevora Horna zdominowała płytę do tego stopnia, że własne instrumentalne występy zespołu były najczęściej zastępowane muzykami sesyjnymi, również z udziałem Horne’a. Trzeba jednak przyznać, że Trevor Horn wniósł nie tylko nową technologię produkcji nagrań, ale napisał też piosenki, które okazały się bardziej przebojowe niż pozostałe: „Relax”, „Two Tribes”, „The Power of Love”. Eksplodująca popularność Frankie Goes to Hollywood zmniejszyła impet w momencie, gdy pojawiło się Welcome to the Pleasuredome. Nie można było przecież długo podsycać zainteresowania zespołem… No właśnie- złożonym z: Holly Johnsona (wokal), Paula Rutherforda (drugi wokal), Briana Nasha (gitara), Marka O’Toole’a (bas) i Petera Gilla (perkusja), a może tym narzuconym przez Horna, złożonym również z członków grupy Iana Dury’ego?